Skocz do zawartości

Ranking użytkowników

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 04.11.2018 uwzględniając wszystkie miejsca

  1. Przedstawiam moja finalna wersja M33 Ja tym setupem wiecej nie wyciagne, wiec mogę być zadowolony, ze osiagnalem granice sprzetowe Dla mnie w tym momencie to tzw "kompletne zdjęcie". Bez resize L 100x10min RGB po 35x5min Ha 45x20min
    24 punktów
  2. Chyba złapałem Trytona - Canon 550D + SCT 8" . Kombinowałem z różnymi czasami - najlepiej wychodziło na 10-15 sek, przy słabszych wychodziło za ciemno, a przy 30 już było pojechane. I tak musiałem ustawić wyzwalanie czasowe, aby drgania ustały (mam EQ3-2 na alu) Wersja pomniejszona i crop oryginału: (Tryton widoczny z prawej strony tuż przy Neptunie).
    5 punktów
  3. Podczas kwietniowego zlotu w Zwardoniu popełniłem taką oto fotkę części Łańcucha Markariana, w sumie składa się na nią 6 godzin materiału, ale jako, że nie potrafiłem sobie poradzić z obróbką to nie publikowałem jej wcześniej . Nie zrobił bym pewnie tego dalej, gdyby nie fakt, że zauważyłem , że zarejestrowała się na niej chyba jakaś planetoida, czy może mi ktoś obeznany w temacie powiedzieć jak to sprawdzić? co to za ustrojstwo? Proszę się nie sugerować jakością zdjęcia tymi wszystkimi hotpikselami, bo obrabiałem to tylko ze wskazaniem na "to coś" Zdjęcie wykonane w nocy z 18 na 19 kwietnia Czas wykonania pierwszej fotki to 19:24:30s a ostatniej 1:23:58s Czyli prawie 6 godzin różnicy
    2 punkty
  4. O takie z tej strony: http://tbg.vdsastro.de/?page_id=1929
    2 punkty
  5. Skoro ten temat to ExtremeSpotting to może nie tylko wysokie pułapy, ale także jednocześnie znaczne odległości. Taka właśnie sobie pomyślałem po dzisiejszym oglądania samolotów nad horyzontem. Zwłaszcza wyłapuję samolociki tuż po zachodzie Słońca - niezwykle urokliwe widok maszyn i ich smug. Przykładowo z dzisiejszego wieczora (chociaż powietrze bardzo niespokojne) - samolot na wysokości przelotowej w odległości poziomej ok. 130km w lornecie 25x100
    2 punkty
  6. Ja walczyłem Synta 8 na balkonie i trochę jaśniejszych obiektów udało się wyłapać oraz będziesz miał sprzęt dobry w teren. W tym budżecie to używana Synta 8 pełna tuba lub Flex i jeden lepszy okular. Tylko to kawał dość dużego i ciężkiego sprzętu Ewentualnie proponowane wcześniej SW 150/750.
    2 punkty
  7. sprzęt 10'' GSO RC reduktor 0.67 AP, montaż SW EQ 8, Atik 414 mono. Dwie długie sesje 29 i 30 grudnia 2015 i 2 do 5 stycznia 2016.Maxim bez obróbki. Skąd są czarne okręgi na zdjęciach? NGC 5216 i 5218 300 sek M 109 300 sek NGC 3982 600sek M 87 600sek Czy widać wysokoenergetyczny jet? M 108 600sek Duch Miracha NGC 404 600sek NGC 925 sek 600 NGC 1023 600sek NGC2985 600sek NGC 3027 600sek NGC3610 600sek NGC 4485 i 4490 600sek NGC 5322 600sek NGC 5474 600sek NGC 7814 600sek obok Algenib Abell 426 NGC 1275 600sek WO 110 reduktor 0,6 462mm ogniskowa Atik 414 mono ,SW EQ 8 M 101 100sek bin2
    1 punkt
  8. Najnowsza wersja Astroberry Server v1.1.0 już dostępna! System umożliwia sterowanie zestawem astronomicznym za pomocą Raspberry Pi 3B i 3B+ Obraz systemu gotowy do nagrania na kartę microSD można pobrać ze strony projektu https://github.com/rkaczorek/astroberry-server Historia wersji dostępna na forum indilib https://indilib.org/forum/general/2183-astroberry-server.html?start=168#31245
    1 punkt
  9. Czasem otwieram okno, ale przeważnie ograniczam się do nosa przytkniętego do szyby. Czasem tylko zerkam, czasem chwytam lornetkę z półki i lustruję Miecz i Pas, niekiedy unosząc głowę na wciśnięte pod dach Hiady i Plejady. Niebo powoli zatacza koło i co noc, nad ranem, widuję już Oriona, gdy o czwartej wędruje ponad starą oborą i świerkami. Poniższy opis to zlepek spojrzeń w niebo w końcówce września i w październiku. Notatki powinny być mniej więcej ułożone chronologicznie i obejmują przeciąg ponad czterech tygodni. Nie zamieściłem wszystkich opisów, niestety i tak wyszedł dość długi tekst. Co więcej, nie ma tu nowości, typowych wyliczanek i nie ma świeżego ?deesowego? powiewu, lecz udeptywanie utartych ścieżek, tych najbardziej ruchliwych, zatłoczonych i jasno oświetlonych miejsc, a większość z obiektów to rzeczy przejedzone, nudne i znane, które łapałem będąc pod wpływem obserwacyjnego głodu. * * * 25 Września. Obudziłem się o pierwszej i poczłapałem do łazienki, a kiedy wróciłem do pokoju, odsłoniłem oświetlone firanki i ujrzałem pędzący po niebie Księżyc. Chmury mijały go, wielkie oko kanibala, spoglądającego na ofiarę przez dziurkę od klucza. * * * Na niebie nie ma dziś Księżyca. Skryty za chmurami ma swoje sprawy, jak dobry znajomy, który pracował z nami przez kilka dni i w końcu zabrano go w inne miejsce, niemniej bliskie. Jeśli poczekam trochę, z pewnością którejś nocy ujrzę gwiazdy za oknem, Orion zdobić będzie poranne jesienne niebo, jak co roku, by co noc zjawiać się coraz wcześniej, aż w końcu wisiał będzie nad oborą i świerkami w zimowy wieczór, i dalej, ponad południowymi polami. * * * Kolejna noc i kolejne spotkanie z Księżycem. Tym razem jednak coś mnie zaniepokoiło, bowiem wydaje się on wisieć nadzwyczaj wysoko. Ale może to złudzenie, albo pewnego rodzaju zmyłka powstała na wskutek jeszcze zaspanego umysłu. Po lewej, do południka zbliża się Orion. Gdyby ktoś zechciał, mógłby poczynić już obserwacje tego myśliwego. Oczywiście wtedy, gdy to jaskrawe niczym wypolerowana kość oko zniknęłoby z nieboskłonu, bowiem łysol zakłóca widoki gwiezdne od zarania dziejów. Nie robi tego nawet z żadną krępacją, czy wstydem, ale zdaje się tłumić gwiazdy swym blaskiem, jak pracownik z bardzo długim stażem, który wykonuję swoje sprawy już automatycznie. Ale dziś świeci tak, iż jestem niemal przekonany, że gdybym wpatrywał się weń bardzo długi czas, wystarczający czas, ujrzałbym przemykającą przed jego tarczą ciemną sylwetkę. To ten Księżyc, który widział wiedźmę na miotle. * * * Lato ustąpiło jesieni, liście spadać poczęły i wirować w tańcu na skinienie każdego podmuchu wiatru. Wyjrzałem tylko na chwilę odsłoniwszy firankę, podobnie jak Księżyc wyjrzał w tym samym momencie poprzez chmury, które przetaczały się z zachodu na wschód, chmury, jakie spodziewałbym się ujrzeć nad jakim zamczyskiem albo starą chatą w lesie. Narzuciwszy na siebie kołdrę opatuliłem się szczelnie i zasiadłem do biurka. * * * Znów mam to uczucie. To, że Księżyc jest zbyt wysoko. Ale być może wynika to z faktu, że od jakiegoś czasu po prostu nie obserwuję zbyt często. Ale ten Orion. To znów próbuję powrócić. * * * Ruszyłem poprzez ciemność, która wchłaniała mnie z każdym krokiem, noc obejmowała mnie lodowatymi dłońmi. Właściwie to nie wiedziałem dokąd idę, szedłem na przód, jak mi się zdawało ku zachodniemu południu. Prowadził mnie Orion, więc kierunek musiał być względnie dobry. * * * Księżyc jest już za Orionem. Połyskujące oko w ciemności. Przywitałem się z nim mimochodem, lecz tak naprawdę chodziło mi o Oriona. Jeżeli pogoda się utrzyma, za kilka dni będę oglądał go w bezksiężycową noc. * * * Szedłem drogą na południowy zachód. Dwa ujeżdżone ślady wspinały się ku górze. Po mojej lewej wisiał Mars, teraz najjaśniejszy punkt na niebie, po prawej, w miejscu, gdzie nie tak dawno zaszło Słońce, rozciągała się wielka pomarańczowa kopuła, wtłaczana przez szafirowy ocean. * * * Nie dostrzegłem dziś Księżyca na niebie. Niebo zasłonięte jest szczelnie szaro stalową powłoką chmur i nawet gdybym wiedział, gdzie się wówczas znajduję srebrny glob, pewno nie ujrzałbym jego śladu, ni żadnego rozjaśnienia w miejscu, gdzie mógł teraz być. Przypuszczam jednak ? biorąc pod uwagę dwa dni wstecz, kiedy to wisiał nad Orionem i trochę w lewo ? że byłby teraz poza zasięgiem okna, nie zakładając jego otwierania. Może był w Jednorożcu. Może to były Bliźnięta. Ale on gdzieś tam jest i mimo ukrycia, wciąż się kurczy. Teraz, kiedy nadejdzie bardzo przejrzyste niebo, postaram się dołożyć wszelkich starań, aby wyruszyć na obserwacje. * * * Droga znikała w ciemności i pięła się lekko pod górę, na południowy zachód. Zostawiwszy za sobą dolinę i światła domu, szedłem dwoma śladami, które wyrastały z mroku. Po lewej miasto, wysoka na wiele stopni poświata, jednakże samych źródeł niewiele, bo większą część zasłaniały drzewa. W oddali, po prawej, latarnie innej wioski. Miałem ze sobą lornetkę, toteż kiedy dotarłem do osamotnionych krzyżówek polnych, przywołując, jak zawsze w tym miejscu, wspomnienie z dzieciństwa, przyłożyłem ją do oczu i skierowałem na gwiazdę Altair. Miałem wówczas cztery, może pięć lat; kręcę się gdzieś w sieni, a mama stoi na drabinie, u wejścia na strych, gdzie z otworu zionie ciemność przechowująca piętrzące się, niebotyczne stosy i wzgórza łachmanów, niczym złoża ludzkich skór przesiąkniętych wspomnieniami pokoleń i mówi: Nie waż się iść na krzyżówki! Tam jest czarownica i zobaczysz, porwie cię... Obok Alfy Orła, po prawo, była inna gwiazda, słabsza, dalej natknąłem się na ciemne plamy. Tło gwiezdne było aż nadto wyraźne, by dostrzec czające się tam mgławice, czarne, przysłaniające gwiazdy. Opuściłem lornetkę i zobaczyłem wysoko w górze Wieszak. Obok była Strzała. Podniosłem Nikona i powiększyłem Wieszak dziesięć razy; tańcował w takt drżenia rąk. Skręciłem na wschód w kierunku Liska i trzymając się jasnych boi nawigacyjnych Strzały natknąłem się na M71. Słaby ślad, mętny i szary, lecz wyraźny. Messier 27 była tym razem bezkształtną plamą i tylko chwilami wizualizowałem sobie jej prostokątne kontury, które jeśli były, zamazywały się teraz od drgań. Skierowałem lornetkę na jasną chmurę na niebie i zobaczyłem gromadę M11, będącą wciąż na swoim miejscu, odkąd widziałem ją tysiąc lat temu. Chcąc sprawdzić, czy widać jakieś obiekty w Strzelcu, odnalazłem Saturna. Maleńki, żółty, lecz owalny. Latający spodek, unoszący się daleko stąd nad ziemią. Natknąłem się nisko na wielką chmurę gwiezdną M24. Było tam coś jeszcze, coś co mogło być duchami poległych Barnardów. Wyżej, niewielka świetlista mgławica, może M17. Ponad nią i po prawo ? M16. Subtelna polana słabego światła, nieco dalej na północny zachód, będąca prawdopodobnie śladem mgławicy NGC 6604, zdawała się to niejako potwierdzać. Saturn. Odnalazłem M22, jasną, okazałą, lekceważącą mętny szlam nad horyzontem. W jednym polu widzenia, ustawione na przeciwległych krawędziach, były M22 i Saturn. Próbowałem odnaleźć M80, lecz moje wysiłki spełzły na niczym, niemniej odniosłem chwilami wrażenie, jakby jakiś cień ukazał się na dłuższą chwilę, zaczekał odrobinę czasu bym się upewnił i znikł, by już się więcej nie pojawić. Nie upewniłem się. Odległa latarnia, której blask od czasu do czasu podświetlał kadr od dołu, nie pomagała. Teraz zobaczyłem jeszcze niżej, po prawo od Saturna, wypraną mgławicę Laguna, a tuż obok subtelne ślady mgławicy Koniczyna i gromady M21. Kilka stopni pod Laguną rosły drzewa. Odnalazłszy jeszcze mimochodem gromadę M25, porzuciłem znikającego w mętnej toni sennego Strzelca. Ramię Drogi Mlecznej wysoko w górze obwieszało się coraz ciężej, nabierając z każdą minutą kształtów i wrażenia pojawiającej się coraz wyraźniej fotografii, wywoływanej starą metodą w ciemni. Ruszyłem w drogę powrotną, zostawiając za sobą krzyżówki polne, tyleż mroczne, co osobliwie kojące, jak cztery ściany wychodka, dzięki którym jest możliwe osiągnięcie całkowitego rozluźnienia i spokoju. Zostawiłem też czającą się gdzieś tam, w najgłębszych zakamarkach mego umysłu, wiedźmę. Przede mną wisiały pionowo Melotte 20, wyżej Gromada Podwójna i nad nią wielkie W Kasjopei. Niezbyt wysoko i trochę po prawo tłoczyły się Plejady, niewyraźne i przyćmione. Nisko i po lewo Woźnica, w której przebijał się słabo Harrington 4. Szedłem teraz z górki nasłuchując poszczekiwania psa, od czasu do czasu szumu pędzących daleko po szosie samochodów i ocierania się o siebie nogawek moich amerykańskich spodni wojskowych, które podarował mi brat, sprawiających wrażenie zbyt szerokich, ale podobno takie mają być ? jak mnie zapewniał. W dolinie widać było światła sąsiednich domów. Małe żółte kwadraciki tu i ówdzie, przedzielone czasem na pół. Światło nad nimi wydawało się jakby rozproszone, podobnie jak oświetlony czasem bywa pył. Zastanawiałem się, czy może jest lekka mgła. Docierałem prawie do miejsca, gdzie była dróżka w lewo, na łąkę obok mojego podwórka, kiedy po plecach i karku przebiegło mi stado mrówek, a serce zabiło żywiej. Zobaczyłem po prawej stronie drogi ciemną plamę, ledwie ciemniejszą na tle ciemności, zupełnie jak jeden z tych Barnardów. Przez ułamek sekundy myślałem, że to pies, potem, że może kot, a potem, że to nie kot, ale może jednak pies. Ale nie było to nic. Po prostu ciemna plama. Minąłem ją niepewnie, przyczajoną na poboczu i milczącą, ukradkiem zerkając, czy aby nie zechce mnie zaatakować, skręciłem na dróżkę, która była dwoma ujeżdżonymi śladami w trawie, a mrówki opuściły mój garb i pierzchły w mrok. Na jednym z sąsiednich podwórek zapaliło się potwornie jasne światło. Szedłem łąką spoglądając na niebo. Gromada w Perseuszu zbladła, spłoszona owym światłem, jak ślimak, który po cierpliwym oczekiwaniu ukazał się w pełnej krasie i nagle przestraszony chowa rogi i zbiera manatki w głąb swej złotej spirali. Wszelkie światło dla gwiazd, co niesie niepokój, jak człowiek wśród dzikich zwierząt. Skręciłem w lewo na kolejną drogę i chwilę późnej na moje podwórko. Przed wejściem do domu rzuciłem krótkie spojrzenie na Wegę. * * * Byłem niemal pewny, że tym razem go nie będzie, że będą chmury i zobaczę tylko matową pomrokę bez jako takiego koloru. Ale on tam był. Wisiał w tym samym niemal miejscu, na południu. Patrzyłem o tej samej porze, jak co rano, więc musiał przesunąć się nieznacznie na zachód. Od kilku dni mam tę przyjemność go widzieć rankiem wiszącego nad oborą, dostojnego i milczącego. Jednak nie wiem, czy to milczy jego duma, czy może niesie on jakieś potworne wieści. Aby się tego dowiedzieć, lub chociażby spróbować to dojrzeć, musiałbym zobaczyć z bliska jego twarz. Ale on nie ma twarzy. Nie ma nawet czaszki. Jest jak uformowany z drutu pies, bez duszy, krwi i fizycznej tkanki. Trochę jak dzieło programisty. Wytyczony i pozostawiony na miliony lat, ku ludzkiej zadumie. Oto znów zaszczyca swą obecnością tło nad moim podwórkiem, bym ponownie mógł go obserwować z uroczystym ceremoniałem. * * * Byłem przekonany o tym, że znów zastanę go za oknem, jak to miało miejsce codziennie od dobrych kilku dni, może tygodnia, a może nawet dłużej. Ale ku mojemu zaskoczeniu, gdy uchyliłem firanki kilka minut przed czwartą, nie zobaczyłem na niebie gwiazd, ino mętną, szarawą powłokę posępnych chmur. Byłem zdziwiony, bo w przeddzień sprawdzałem pogodę i miało być czysto. * * * Znów jest na moim podwórku. Mgławica M42, którą znam dopiero od kilku lat, prezentuje się okazale w zwykłej, małej lornetce. Bo przecież w Astronomii lornetka 10/50 jest mała, choć obrazy przez nią dawane, wcale już nie są ani małe, ani też nic im nie brak. Niektórzy mogą sądzić, że taka lornetka wcale nie jest mała, że jest średnia, i każdy ma swoje zdanie, choć ja osobiście uważam, że bardziej pasowałoby to do ludzi nieobserwujących. Ale wtedy można by uznać, że dla nich lornetka taka nie jest ani mała, ani średnia, a po prostu normalna lornetka; standardowa, choć zdarzałyby się osoby, które mówiłyby ? duża. * * * 17.27. Rozpalona, pomarańczowożółta kula ognia niemal dotyka krawędzi pola na wzgórku, tuż obok małego lasku. Świerki i brzozy kołyszą się jakby do snu, w te i wewte. Później zapewne zatrzymają się w bezruchu, jak cywające na płocie koguty, które przegapiły porę powrotu do kurnika. 17.28. Słońce rozsiadło się na polu. Kątem oka przypomina to trochę ognisko na skraju lasu o bardzo dziwnym i gęstym blasku, ale patrzę po chwili na wprost. Tarcza jest niemal biała, zaczyna pulsować i drżeć, jak serce na talerzu. Widzę to po raz pierwszy i zjawisko jest na tyle ciekawe, że mimo potwornego blasku patrzę wprost na kulę przez kilka sekund. Potem będę widział przez pewien czas ? szczególnie przy zamkniętych oczach ? karykaturę Słońca, podobną do zielono białej plamy farby, jaką mogłoby zrobić małe dziecko na białej kartce. 17.39. Podchodzę do okna jeszcze raz. Kula ognia zniknęła. Nad polem unosi się łuna różu. * * * Za oknem jest myśliwy. Co noc przechodzi tędy koło czwartej, jeśli tylko jest dobra pogoda. * * * Stał na czubku dwóch świerków, jakby jeden nie był w stanie utrzymać jego ciężaru. A gdyby tak świerki nagle runęły? Rozległby się potężny dźwięk pękania, rozłupywania i szamotaniny wśród igieł. Młody mężczyzna ? to byłbym ja ? ocknąłby się nagle ze snów. Otworzyłby powieki i próbowałby zrozumieć co się dzieje, choć w pierwszej chwili, jeśli wydostałby się z jakiegoś snu, mógłby próbować oszacować, gdzie się znajduję. Jednak dźwięk miotania się przywiódłby go na kwadrat okna. Zrzuca kołdrę. Podchodzi. Uchyla firanki i widzi coś niebywałego. Znajomy mu kształt i tańczące w pomroce świerki. Myśliwy potknął się i mocuje się z dwoma Entami. Zniekształcony, powichrowany, groteskowo próbuje się poskładać i wyprostować swoje kształty, jakby obawiał się, że ktoś może go zobaczyć. Hej, ludzie! Widzieliście? Toż to wielki Orion! Na Boga! Wygląda teraz jak babka, która wywróciła się wychodząc ze sklepu z torbami zakupów. Orion wypierdzielił Orła, pomyślał, próbując stłumić chichot. Próbuję się podeprzeć drucianymi rękoma, które tylko rysują w pomroce kształt świetlistymi, migoczącymi punktami. Podnosi się, otrzepuję z igieł i wraca na miejsce obok Jednorożca, Bliźniąt i Zająca, który udaje, że nie widzi tego co się stało, w przeciwnym razie mógłby spaść nań zbyt ciężki cios maczugi. Oko Zająca łypie, ale czy widzi maleńkiego człowieka, ukrytego za skrawkiem firanki? Lustruję podwórko, ale czy zauważa to okno? * * * 17.25. Ostatni skrawek złocistej tarczy chowa się za linią pagórka. Biegnę przez podwórko po rower i mknę drogą na południowy zachód, wspinając się pod górę, by dogonić Słońce. By zaszło jeszcze raz. Pies biegnie gdzieś za mną, ale nie odwracam się. Docieram wyżej, mijam krzyżówki polne, chwilę później osamotniony krzyż, ale Słońca już nie ma, tylko czerwonawa opuchlizna nad odległym lasem, jakby gdzieś za nim dogasał pożar. W górze cztery białe drzazgi na niebieskim sklepieniu. Jadę naokoło pola i wracam nawołując psa. Pędzę z górki piaszczystą drogą. Odwracam się przez ramię. Biegnie polem, w niedalekiej odległości za mną. Północno-wschodni horyzont jest niebieski i ponury, przytłoczony woalem bladego różu. Półksiężyc, jeszcze przed dziesięcioma minutami kredowobiały, teraz żółcieje. Wjeżdżam na podwórko, mijam z pędem studnię, dom, kupę piachu i hamując wpadam do pomieszczenia, gdzie stoją inne rowery i różne graty. Nalewam psu wody i wchodzę do domu. * * * Kolejna noc, kiedy Myśliwy pilnuję mego podwórka. Czy to miesiąc warowania? Chmury stają się rzadkością i choć nie obserwuję nieba zbyt często ? a nawet bardzo rzadko ? rad jestem, że tak wiele razy mam okazję widzieć gwiazdy i ten osobliwy kształt na niebie. * * * Nie liczę już dni, ale niebo wciąż nie ustępuje i po raz kolejny pokazuje się nagie, nie ubrane w żadne chmury. Orion wspina się po drzewach świerkowych, nanizany na południk, jakby zaklęty po wieczność w tułaczce razem z osiemdziesięcioma siedmioma osadzonymi na firmamencie. Kim byli i co uczynili, Bóg jeden wie. Co noc wracają, niosąc na sobie spojrzenia ludzkości, wyłaniają się zza krzywizny ziemi i za krzywizną odchodzą, a gdy chciałby kto ich dogonić, zawsze pozostaną niedoścignione, w wędrówce po wsze czasy zamknięte. * * * Zdążyłem zobaczyć tylko galaktykę Andromedy, duży owalny dysk z obiema satelitami na ciemnym niebie, gdy zjawił się samochód. Siedziałem na drodze polnej w domowym fotelu, od strony bagażnika, a wóz nadjechał od przodu, gdzie dalej była szosa. Liczyłem, że wyminie, miał miejsce, ale samochód zatrzymał się, a gdy wstałem, dostrzegłem znaki i koguty. Straż. Ruszyłem więc, godząc się na wypięcie czterech liter przez tych ludzi w kierunku mojej adaptacji wzroku i podszedłem do kierowcy, który zdążył już wysiąść. Pierwszy wyciągnął dłoń w moją stronę, co natychmiast odebrałem za znak przyjaźni i miłego nastawienia do mojej osoby, wszak mogłem być przecież chuliganem albo czymś w tym rodzaju. - Dzień dobry, panu. - Dzień dobry ? odparłem. - Coś się stało? Co pan tu tak... - A, gwiazdy oglądam. Takie hobby ? liczyłem, że uwieszony na mojej szyi Nikon pomoże mu bardziej zrozumieć o co mi chodzi, ale dla pewności, nie słuchając zbytnio co tam odpowiadali (teraz dołączył do niego jego towarzysz), dorzuciłem pospiesznie ? miałem wziąć teleskop, ale trochę już mi się nie chciało. ? Nie zastanawiałem się też nad tym, jak właściwie to wszystko wygląda o trzeciej nad ranem. Ratowało mnie jedynie niebo pełne gwiazd i znajomych mi kształtów i gromad, których oni nie widzieli. - A to dzisiaj widać jakieś szczególne gwiazdozbiory? Konstelacje? ? Zapytał ten drugi, odchylając głowę i wodząc wzrokiem gdzieś po północno-zachodnim niebie. Szczególne gwiazdozbiory? Konstelacje? No tak, muszę być niezłym dziwakiem, stercząc tu o trzeciej nad ranem, w tę wyjątkową noc w roku, w którą widać szczególne, niewidoczne przez resztę dni w roku gwiazdozbiory. - Nie, po prostu jest dobre niebo. Przejrzyste ? chciałem dodać krystaliczne, ale uznałem, że to niepotrzebne. - Ach ? odparł strażnik kierowca, spoglądając gdzieś na wschód ? no rzeczywiście ładne. - U nas jest dobre niebo ? dodałem. Zbliżaliśmy się do mojego samochodu, potem poprosili o jakiś dokument i odeszli z nim do swojego samochodu, mówiąc, że tylko kontrolnie sprawdzą, a ja sobie tutaj...no właśnie, tego nie wiedziałem, co ja sobie tutaj, bo urwał zdanie; pan sobie tutaj. Może chciał powiedzieć, że mogę kontynuować. Ale nie mogłem. Reflektory ich samochodu świeciły prosto w moją twarz. Jednakże nie byłem zły ani trochę. Byłem w zasadzie zadowolony. Poza tym byli bardzo mili i uprzejmi. Czekałem długo. Nie wiem czy wertowali mój profil na Facebooku, czy co, ale czekałem dość, by zrozumieć, że już nie zdołam zaadaptować wzroku w czasie, który mi pozostał. W końcu przyszli i zagadali, a ja wysiadłem. - Często pan tak tu... - Nie, ostatnio bardzo rzadko. - Aha. - Nie ma na nic czasu ? mówię. ? Miałem przyjechać z teleskopem, ale nie chciało mi się go targać, jest trochę duży ? znów użyłem tego słowa, mając wrażenie, że lornetka nie wiąże się dla nich ani trochę z Astronomią, a być może budzi nawet jakieś podejrzenia. Ciekawe jakie oni mieli lornetki, pomyślałem później, gdy odjechali. Wcześniej nawet myślałem o tym, aby w jakiś dyskretny sposób zobaczyli mojego Celestrona 15/70, spoczywającego na przednim siedzeniu pasażera. Był duży, co mogłoby poniekąd bardziej uwiarygodnić to, po co tu jestem i bądź co bądź, był bliższy teleskopom niż Nikon, który wciąż zwisał na mojej piersi. Ale oni i tak chyba mi wierzyli. - Rozumiem. A co teraz takiego widać? Jakie gwiazdozbiory? W ułamku sekundy przeanalizowałem co im powiedzieć. Uznałem, że ja także ograniczę się do gwiazdozbiorów. I konstelacji, rzecz jasna. - No, tam na przykład, jest Orion ? wskazałem ręką, ale oni zdawali się go nie dostrzegać, nawet pod tak dobrym niebem, pod jakim wówczas mieliśmy sposobność stać we trójkę, w tę ciepłą, październikową noc. Powiodłem ich ruchem mojej głowy i chyba za nim podążyli ? tam, wysoko, Perseusz... Kasjopeja... ? ciągnąłem ? Łabędź to już nisko. Już zachodzi. ? wskazałem ręką na zanurzone w mętnej toni atmosfery i przygaszonych obłoków Ramienia Drogi Mlecznej gwiazdy, układające się w krzyż. Szyja ptaka była już pod horyzontem. - No, my się tak nie znamy ? odparł jeden z nich, przyznając, że kompletnie nie mają pojęcia o czym mówię, a tym bardziej nie widzą żadnego cholernego Łabędzia. Ale to było zrozumiałe. Moja wiarygodność natomiast, jakby nagle zaczęła rosnąć w ich oczach. - A korzysta pan z telefonu? Podobno są jakieś specjalne aplikacje ? zapytał kierowca. Był grubszy i chyba starszy od tamtego, choć pod ich czapkami, w mroku, nie mogłem być tego pewien. Zauważyłem jednak, że wykazuję zainteresowanie tym, co tu robię i byłem kontent. - Nie. Nie korzystam. Lepiej nie używać telefonu podczas obserwacji, bo psuje adaptację wzroku. Jak się obserwuję, trzeba dobrze zaadaptować wzrok, wtedy wszystko lepiej widać. - Rozumiem ? zgodził się. - Długo pan tu jeszcze zamierza być? ? zapytał młodszy z mężczyzn. Spojrzałem na niego. Owal jego twarzy w ciemności sprawiał teraz wrażenie rzeczywiście bardzo młodego i ? kto wie ? być może jakiegoś dawnego znajomego z dawnej szkoły, sprzed wieków, ale ostatecznie nikogo w nim nie rozpoznałem. Pomyślałem w sekundzie o tym, że jest po trzeciej, że muszę wracać najpóźniej za dwadzieścia czwarta i czy mogę cokolwiek jeszcze przez ten czas ugrać. - Jakieś dwadzieścia minut ? odparłem. - W porządku. Pożegnali się uprzejmie i odeszli. Ruszyli na wstecznym, a ja obszedłem samochód i usadowiłem się ponownie w fotelu. Zawracali w poprzek drogi i w nocnej ciszy słyszałem bardzo głośno i czysto, jakby z głośników tuż obok, chrobot żwiru, jaki miętosił się pod kołami. Odjechali i wkrótce światła zniknęły, pozostawiając mnie w swojej mrocznej części świata. Dźwięk oddalającego się silnika słabł i chwilę później już go nie słyszałem. Na nic wielkiego już nie liczyłem, więc pobieżnie spojrzałem na trochę rzeczy, wszak wszystko widuję ostatnio bardzo rzadko, toteż stare obiekty wydawały się być, jak przeczytane po raz drugi dawne opowieści. Czasem potrafią wyciskać więcej łez niż za pierwszym razem. Zacząłem tam, gdzie mi przerwano. Widok M31 był o wiele słabszy od tego, który widziałem nim się zjawili, ale i tak był niezły. Dysk był duży i widać było wyraźnie galaktyki satelitarne ? miękką, słabą plamę M110 i zwartą rozmytą, gwiazdopodobną M32. Gromada podwójna i Stock 2 świeciły zadowalająco. M103 z kilkoma gromadami sąsiednimi. Melotte 20 i przypadkowo trafiona M34, która wydała mi się obca. M35 w Bliźniętach, poniżej Głowa Małpy oznaką tego, że wzrok już powoli odzyskuje straty, choć nie minęło jakoś specjalnie dużo czasu. Świeciła bardzo wyraźnie, owalna i jasna. Mgławica Krab w Byku właściwie sama przypomniała mi o tym, gdzie dokładnie się znajduje i po chwili czasu, który jej poświęciłem, stała się obiektem bardzo łatwym. To jeden z tych obiektów, który szczególnie sobie cenie w obserwacjach. Nie dlatego jak go widać, ale dlatego, że w ogóle go widać i czym jest. Pod względem jasności nie jest wcale dziwne dla obserwatorów, że ją widać ? to jedna z jaśniejszych mgławic ? ale ja wciąż często patrzę na niebo okiem zwykłego człowieka, który nie zna tych wszystkich praw jasności i magnitudo, ale dziwuję się, że coś tak sławnego i wspaniałego można zobaczyć na własne oczy w standardowej wielkości dwururce, jaką mają czasami w domach ludzie, którzy nigdy nie skierowali choć raz tego sprzętu w niebo, a jedynie ograniczali się do poziomego lustrowania krajobrazów, zwierząt i innych ludzi. Potem był Orion. M42 ukazała dość wyraźnie woal po wschodniej i gęsty snop światła po zachodniej stronie. Mgławica Płomień była tylko potwierdzeniem, że pod ciemnym niebem, o zasięgu w okolicach 7mag dla danego obserwatora i przy czystym przejrzystym niebie, adaptacja wzroku pozwala już po zaledwie kilku minutach względnej ciemności, z powodzeniem obserwować niebo i cieszyć się dobrymi widokami. Ciemne pasmo, jakie widać na tle tej mgławicy, co przypomina czasem kikut powalonego przez piorun drzewa, było teraz czymś zwyczajnym, widocznym przy poruszaniu oczami, jak i przy ustabilizowanym na chwilę wzroku. Patrzyłem długo i zerkałem wystarczająco wiele razy, by nabrać przekonania, że takie rzeczy w standardowej wielkości lornetce są niezwykłe i biorąc pod uwagę, jak niewiele ludzi o tym wie, niezwykle intymne. Ot, cała magia, bez odrobiny czarów. Wielki Pies wlókł się za Orionem, a grupka gwiazd pod Syriuszem przypomniała mi ostatnie obserwacje w tym gwiazdozbiorze. Syriusz pulsował na biało i czerwonawo. A może na jakiś jeszcze kolor, mający coś z niebieskiego. Spojrzałem na południowy zachód, gdzie droga po kilkudziesięciu metrach znikała w czerni. Patrzyłem przez chwilę i pragnąłem tego widoku, jak pragnę zawsze łuny po zachodzie Słońca. Obserwowałem, jak ciemność wylewa się na drogę i widziałem w tej pomroce, jakby zapowiedź obserwacji, których wciąż było mi brak. * * * 18.15, następnego dnia. Karmazynowa łuna na zachodzie. Na samym dnie zalega mętny osad gęstego szkarłatu, przechodzi w pomarańcz i odrobinę żółtego, i ciut białawego, wyżej rozpływa się w granatowym morzu. Arktur migocze niezwykle czysto. Niebo przypomina umyte lustro teleskopu. Księżycowe oko z otwartą niemal na wpół powieką. Ciemna strona odsłania zarysy bezwodnych mórz. Łuna po zachodzie Słońca jest cudowna ? taka, jak lubię. Bijący żar, przefiltrowany przed atmosferę, przytłoczony krystalicznie ostrym, jak niebieska porcelana niebem. Zapalają się gwiazdy. * * * Czy te stwory były wytworem mojej wyobraźni, czy może naprawdę tam są, żyjąc gdzieś w tej chwili, w swojej osobistej bańce świadomości Wszechświata? Obudziłem się po północy, ale zaraz poszedłem spać dalej. Do budzika było jeszcze odrobinę snu. Zadzwonił, tak jak miał zadzwonić ? o pierwszej. Już miałem wstawać, gdy ponownie zapadłem w sen i przeniosłem się do krainy, która bywa często bardziej bolesna niż rzeczywistość. Ale nie trwało to długo, bowiem ocknąłem się dziesięć po pierwszej. Umysł przez chwilę próbował walczyć i postawić możliwość wyboru, ale przypomniałem sobie, że w samochodzie jest teleskop, który naszykowałem kilka godzin wcześniej i to zadecydowało. Zwlokłem się z łóżka, naciągnąłem kalesony i amerykańskie spodnie wojskowe ? te same, które dostałem od brata ? i niemal po ciemku poszedłem do łazienki, by opróżnić pęcherz i zmyć resztki snu. Chcąc umyć ręce w ciemności słuchawką leżącą w brodziku, otworzyłem wodę i poczułem jak oblewa mi nogę. Mokre spodnie. Nogawka zimna i wilgotna, kalesony też. Wieczorem słuchawka już mnie opluła wodą jak kobra i nie chciało mi się jej poprawić. To czekało na mnie aż do tej chwili i doczekało się. Wszystkie graty były przygotowane wcześniej, toteż ubrałem się i rozważając kwestię paliwa i macając mokre spodnie, kręciłem się jeszcze chwilę po domu. Ostatecznie zmieniłem kalesony, które też oberwały, ale spodnie zostawiłem. Po wyjściu na schody, oszołomił mnie widok nieba. Było tak czyste, jakby gwiazdy miały za moment wyżłobić dziury w nieboskłonie. Znane mi figury i skupiska wyglądały jak nawoskowane i nie było szumu, migotania, czy połysku, jakim skrzy zwykle niebo, ale osobliwa, gładka, jak nowy mebel w salonie politura. Gwiazdozbiory pozamiatano i uprzątnięto kurz, zmieciono złoty pył wokół gwiazd i umyto całą powierzchnie sklepienia. Nie chciałem tankować, miałem szerokie spodnie i byłem grubo ubrany, co mogło wyglądać dziwnie, ale tam gdzie miałem się wkrótce udać, mogło mi nie starczyć paliwa. Wszak zmierzałem pomknąć do gwiazd. Jeszcze na polnej zatrzymałem się, wysiadłem, zdjąłem kurtkę i jedną bluzę. Nie czując się już jak w skafandrze, ruszyłem w stronę miasta. Podjechałem pod dystrybutor. Nie mogłem nalać paliwa. Nie leciało. Człowiek, który siedział w środku nie reagował, więc podszedłem. Szyba uchyliła się. Miał kamienną twarz, trochę jak wystruganą z drewna. - Można zatankować? Początkowo nie odpowiedział, ale dostrzegłem nieznaczny ruch głowy, gdy wstawał. - Za ile? - Za pięćdziesiąt. Dałem mu sto złotych, po czym wydał mi połowę. Gdy wróciłem do dystrybutora, licznik wyzerował się i paliwo tym razem poleciało. Czarna wstęga asfaltu zwijała się pod maską, a drzewa mknęły obok szosy, spiesząc w przeciwną stronę, jakby cały świat uciekał w popłochu od jakiegoś kataklizmu, w kierunku którego na przekór zmierzałem. Jeden zakręt ponaglał następny, a gdy szosa otwierała się na każdym z nich, nie miałem pojęcia co tam zastanę, bowiem droga wyłaniała się niemal w tej samej chwili, w której do niej docierałem. Zawsze powinna być tam dalej szosa, myślałem, ale czasem mogło być zwierzę. Minąłem skręt i musiałem wrócić. W końcu wjechałem na właściwą drogę i mknąłem na zachód, ciesząc się jej równością i wsłuchując się w głuche dudnienie oraz stukot drobnych kamyków. To chyba najlepsza droga, jaką kiedykolwiek jeździłem, pomyślałem. Minąłem odnogę w lewo, przypominającą, że znalazłem się gdzieś za połową tej kamiennej, martwej wstęgi, przecinającej największy bezludny teren w okolicy. Nie jechałem szybko, kiedy wybiegła sarna. Pojawiła się nagle, jakby ktoś ją wypchnął z gęstych krzaków po prawej stronie drogi. Zaskoczony odbiłem nieznacznie w lewo, gdy wypadła na drogę i dziwnym susem, jakby piach był tutaj gorący, zawróciła, niby oślepiona blaskiem reflektorów. Zatrzymałem wóz. Była tuż przy błotniku, być może nawet musnęła go swoim rdzawym futrem. Mignęło oko ciemniejsze niż ciemność. A potem przestałem zwracać już uwagę na sarnę, która miotała się gdzieś z prawej strony, po czym znikła w ścianie przestraszonych liści, bo oto przede mną, w świetle reflektorów, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej stał potwór, wielki jak furgonetka. Serce zabiło mi żywiej, a oddech stał się głęboki. Zakląłem kilka razy z zachwytu. Stał na środku, jakże wątłej teraz drogi, majestatyczny, pewny siebie, obserwując całe zdarzenie chłodnym, opanowanym okiem. Na pęcinach białe skarpety. Patrzyłem jak zahipnotyzowany na tego stwora. Mimo odległości, jaka dzieliła mnie od niego, widziałem jaki jest ogromny, widziałem jego futro. Czysta natura. Był lasem, a las był nim. Stał tam przez chwilę i obserwował mnie, po czym zagłębił się w mroku i znikł. Był to, jak sądziłem, łoś, ale nie miałem co do tego pewności. Tu, w mroku pustkowi, wszak mogło to być wszystko. Może było tylko podobne do łosia, ale nim nie było. Pomyślałem o Wendigo. Ruszyłem powoli i zbliżyłem się do miejsca, gdzie przed chwilą stał, po czym zacząłem cofać. Z przodu wyłoniły się kłęby kurzu i otoczyły samochód, jak gęsta mgła. Zawróciłem i rozstawiłem się kilkaset metrów wcześniej. Wolałem oddalić się od tego olbrzyma. Ustawiłem na drodze krzesło, podstawę, wyjąłem styropianowe klocki i wyjąwszy tubę osadziłem ją na dobsonie. Wszystko jak należy. Wróciłem po okulary i przewiesiłem u szyi Nikona. Było trochę łun, ale nic poważnego. Najsilniej świeciła Włodawa, oddalona o jakieś szesnaście kilometrów w linii prostej, ale był to niewielki grzyb światła. Współczynnik Ratio, według mapy zaświetlenia nieba, wynosi w tym miejscu 0.11 i jest to w zasadzie niemal najlepsza wartość w całej Lubelszczyźnie. Nieznacznie lepiej jest tylko w Zbereżu, przy granicy z Ukrainą, gdzie ?Ratio? wynosi jakieś 0.09 (niecałe 0.10). Tutejsze równiny nieczęsto pozwalają na ?superprzejrzystość? nieba, ale kogo to obchodzi. Wega wisi nisko i mruga. Oprócz kilku nieszkodliwych słabych łun, dostrzegłem na wchodzie słabą poświatę, której nie powinno tam być, ale czy o tej porze byłby to szczyt światła zodiakalnego? Wyjąłem po omacku nakrętki, przykręciłem teleskop do podstawy i spojrzawszy w górę uprzedziłem zimę. Wysoko były Plejady i Hiady. U szczytu firmamentu połyskiwała Gromada Podwójna. W jednej z mglistych grup przebijała się z trudem pojedyncza gwiazda. Spojrzałem na południe i skierowałem lornetkę na gwiazdę Dipha. Odbiłem nieco na południowy wschód, do trójkąta gwiazd i dalej, gdzie był przekrzywiony równoległobok. Tuż poniżej, z tła ciemnego mętnego nieba wyrosła pionowa duża szrama, jak stara blizna. Początkowo słaba, po chwili całkiem wyraźna. Gdy ustawiłem galaktykę w górnej krawędzi pola lornetkowego, na dole wyrosły drzewa, ciemne, jak cała reszta horyzontu na tle nieba. Silver Dolar świeciła coraz jaśniej. Oparłszy lornetkę o dach samochodu, zobaczyłem, że jest przechylona pod kątem ? góra na północny wschód, dół na południowy zachód. Było po pierwszej w nocy i NGC 253 opuściwszy jakiś czas temu południk opuszczała się coraz niżej. O ile lornetka nieźle znosi takie rzeczy, o tyle po teleskopie, który skierowałem tam trochę później, spodziewałem się czegoś więcej, niż szarego otarcia na tle ciemnej skóry nieba. Gdzieś niżej i na wschód powinna być gromada kulista, ale nie było nic. M42, Płomień, M78, subtelny ślad NGC 2112, drogowskaz w kształcie trójkąta. Pętli nie widać. Hiady, jak krople deszczu. Krystaliczne, lśniące Plejady. Zlustrowałem Gromadę Podwójną i pobliską polanę świetlistych punkcików Stock 2. Gdzieś obok grupka połyskujących gwiazd, która mogła być Trumplerem 2. W lornetkowym polu pojawiły się NGC 663, M103, NGC 457, NGC 225, gromada Karoliny, Pacman. Niebo przeciął wspaniały meteor. Obniżyłem teleskop kierując wylot tuby ku galaktyce NGC 253. Blada, słaba, ale duża szrama. Widok był na tyle słaby, że postanowiłem nie zawracać sobie głowy obiektami leżącymi nisko nad horyzontem, zwłaszcza, że miałem godzinę, najwyżej półtorej. Nim jednak dotarłem do Oriona, zatrzymałem się nieopodal gwiazdy Rigel. Szukałem śladu Czarownicy, ale nic nie znalazłem. Mgławica Płomień świeciła bardzo wyraźnie i odniosłem wrażenie, że widzę ją pierwszy raz tak dobrze. Ciemna wyrwa wydała się być mocno ?rozgałęziona i nadszarpana?. Nie wiem na ile to wyobraźnia, a na ile prawdziwy widok, ale z ciemnego korzenia zdawały się wystawać liczne, małe korzonki. Zmieniłem z 25mm na 14mm. Płomień wypełnił połowę pola widzenia, widoczny na wprost. Usłyszałem jakiś dźwięk, myślałem, że to samochód, ale nie było nic. Spojrzałem na odległe światło osamotnionego podwórka nisko pod Syriuszem. Była to prostokątna, podświetlona, maleńka ściana, jakiś kilometr dalej i jedyny ślad cywilizacji, nie licząc słabych łun. Nie pamiętałem, gdzie jest Koń. Nie znalazłem go, ale czułem jego obecność, podobnie jak czułem obecność stwora czającego się gdzieś w mroku. Próbowałem odtwarzać zdjęcia w głowie i układy gwiazd, ale niczego nie ustaliłem. W końcu najechałem na M42 i wciągnąłem raptownie zimny haust powietrza w płuca. Wielka wypchana pajęczynami jaskinia. Osobliwe łuki i pętle. M43 ukazuje wyraźne struktury, ciemne wyrwy i jaśniejsze miejsca, a także odcięcie od wschodu. Kręcę się po M42 badając każde włókno i sprawdzając dokąd sięga, wędruję woalem od południa i wygiętym dziwnie łukiem, ostro odcinającym się od wschodu, szukam nowych dziur w centrum, następnie wkładam 319 razy. M42 zalała całe pole widzenia. Przesuwa się w lewo, jak płynąca w oddali, zwyczajna ziemska chmura, porozrywana przez wiatr. M43 wypełnia połowę kadru. Struktura jest ciągle wyraźna. Okular 25mm. Nieziemski obraz M42. Być może subtelne ślady barw w centrum. Zapragnąłem uwiecznić ją na szkicu, dokładnie taką samą, jaką widzę ją teraz i powiesić na ścianie. Podobne uczucie mam przy Plejadach w lornetce, ale bez odrobiny symulacji w programie chyba nie jest to możliwe. Może kiedyś spróbuję, myślę. Wyżej otulone wyraźną kołdrą mgławic NGC 1973-1975-1977 gwiazdy. Nie mam ochoty opuszczać Mgławicy Oriona, ale w końcu odchodzę i łapię co się da. Patrzę na rozgromioną w mak M38. Obok NGC 1907, która po raz pierwszy wygląda tak dobrze i jest tak bogata w słońca, a przecież tuż obok, zza krawędzi, filuje horda świecących oczu gigantycznej gromady Messiera. Mnóstwo słońc w tej małej. Nie powiększam jej, ale 60 razy wystarcza, by cieszyć oczy dobrą garścią gwiazd. Nieopodal świeci blask mgławicy IC 417 i gromady Stock 8, ale nie wiem ile w tym jednej, a ile drugiej. Dalej, łapię M36 i M37, w której centrum świeci lekko pomarańczowa gwiazda, strzeżona przez grupkę słabych słońc, niczym drobne szpileczki, a naokoło stado bladych, jasnych i białawych. Jestem przy IC 410. Nie szukam Kijanek. Nagle łapię się na tym, jak jest cicho, jak wszechobecna cisza dźwięczy w uszach, a zaraz potem dobiega mnie ledwie słyszalny szum samochodu, bardzo odległy. Niedaleko na północy kępa drzew. Kieruję teleskop na Gromadę Podwójną. Dwa ogromne skupiska świateł niczym połyskujące w świetle latarni kupy szkła na czarnym asfalcie. Szukam galaktyki Andromedy. Jest. Chwilę późnej dostrzegam bez kłopotu gołym okiem M33. Patrzę na M31 przez teleskop. Dwa pasy widoczne jak trzeba. M32 i M110 bardzo dobre. Chmura gwiazd NGC 206 wyraźna jak nigdy. Skrzypienie teleskopu, jak drzwiczek starej szafki, chwilę potem w okularze M33. Nie mam czasu identyfikować poszczególnych mgławic w jej wnętrzu, toteż zadowalam się chwilowym widokiem ogólnego zarysu struktury ramion i jednym kłębkiem jakiejś przypadkowej mgławicy czy chmury gwiazd. Postanawiam, że będę popychał teleskop, nie używając szukacza i brnął wzdłuż Drogi Mlecznej. Pochylam głowę do okularu, gdy kątem oka widzę jasny błysk na niebie, w okolicy gwiazdy polarnej. Unoszę wzrok i w ostatniej chwili widzę dogasający meteor, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale nie znika, lecz zostawia niesamowicie wyraźny ślad. Natychmiast przykładam lornetkę i widzę wątłą smugę dymu z przyklejonym pośrodku kłębkiem. Rozpływa się jak dym z papierosa. Początkowo podobna jest bardzo do tych galaktyk ?Myszy? ze zdjęć, tylko że tu jest jedno centrum, nie dwa. Zmienia kształt. Zawija się. Wielka szara kijanka. Skręca się i jest teraz nową galaktyką o jasności M33, ciągle się przeistacza. Rozmyte skrzydła mewy. Mija prawie dwie minuty. Gdzieś na polu, w oddali, słyszę ryk zwierza. Tuż nad śladem po meteorze jest jakaś gwiazda podwójna i trójkąt z gwiazd. Jeszcze jedna w kierunku chmury. Mija już prawie trzy minuty, ale ślad ciągle jest dobrze widoczny, rozciągnięty, ciągle się rozpływa, owalna chmura, z wyciągniętą boczną smugą. Boli mnie kręgosłup, ale nie chcę tego zgubić i godzę się na wszelkie cierpienia, wszak nie jest aż tak źle. Jest nad czubkiem Cefeusza. W końcu odrywam oczy ? mija prawie cztery i pół minuty ? i idę oprzeć się o samochód. Ślad chyba jeszcze tam jest, bardzo subtelny ? popłynął w górę nad trójkąt z gwiazd. Kard przeciął inny meteor. Jeśli widzę jeszcze pozostałość po spalonym kamieniu, jest już tylko rozmytą poświatą nad trójkątem gwiazd. Mija pięć i pół minuty. Ślad się zaciera. Trójkąt i podwójna jest w jednym kadrze z gwiazdą Errai ? szczytem ?domku? Cefeusza. Po wszystkim z żalem patrzę na stojący obok teleskop i jestem zawiedziony, że nie przyszło mi do głowy, aby go tam skierować. Próbuję kontynuować podróż teleskopem wzdłuż Ramienia Drogi Mlecznej, ale po chwili rezygnuję. Nie podoba mi się to uczucie przesuwania gwiazd, płynięcia setek świateł i świadomość ogromu i wielkości, a także odległości. Wega. Zmienia kolory z białego na żółty, pojawia się także czerwonawy i czasem chyba niebieski. Kieruję lornetkę na M42. Jest niesamowita. Wyraźnie widać mgiełkę mgławic NGC 1973-75-77, otulającą gwiazdy powyżej niczym delikatny nalot pleśni, srebrzysty i puchowy. Przesuwam się za Pas Oriona i dalej, na północny wschód w stronę M78. W miejscu Pętli Barnarda niebo zdaje się być bardziej mętne niż obok, jakby nie tak ciemne i trochę zakurzone. W lornetce M41. Odwracam się i łapię nisko Wegę i Epsilony. Potem przejeżdżam powoli, nie spiesząc się, przez całą długość wstęgi Drogi Mlecznej. Mijam Amerykę, przepływa obok jak oderwany kawałek lądu na rzece. Pojawia się polana gwiazd M39 i odpływa poza kadr. Mnóstwo ciemniejszych i jaśniejszych miejsc. Pełno tu ciemnych mgławic, których nazw nie kojarzę. Jakaś gromada otwarta. Wyłaniają się Chichoty, chwilę później Melotte 20. Dobiega mnie najdziwniejszy na świecie zew psa lub łosia albo tego, co może być jednym i drugim jednocześnie. Odgłosy czasem słychać od południa, a czasem od zachodu, jakby to coś ciągle się przemieszczało. Wpadam w skarbiec Plejad, ale szybko uwalniam się od ich piękna, łapię chaotycznie Cr 69, Pas Oriona i znów magnetyczną M42. Patrzę na gwiazdę, która może być mgławicą Eskimos, a potem patrzę w teleskopie, a gdy wracam do lornetki, odnajduję prawdziwego Eskimosa, bo tamten wcale nim nie był. Wspominam jak wiele miesięcy temu, w Lutym, widziałem go już w lornetce 10/50 a także w 7/35, w noc, w której widziałem także mgławicę Sowę M97 w lornetce 7/35 i galaktyki M101, i M51, i lwią NGC 2903, ale nie udało się zobaczyć wówczas M108 w 7/35, a jedynie w 10/50. Teraz wkładam 319 razy. Eskimos wydaje się mieć dwie powłoki. Wkładam z powrotem 60 razy, ale unoszę lornetkę na gromady Woźnicy. Cudowne kadry uśmiechniętych kocich twarzy. To powinno się oglądać ze statywu. Dobre niebo, ale ja łapię garściami cokolwiek, nie wychodząc poza schemat najbardziej uczęszczanych dróg i tkwiąc w zamkniętym kole klasyków, jak ktoś w obawie, że jeszcze nie jest gotów na powrót i bada ostrożnie to, co dobrze znane i wielokrotnie sprawdzone. Patrzę lornetką na odległy dom. Oświetlona ściana. Podwórko. Wygląda jak podświetlone ruiny zamku. Lustruję zarys budynku, następnie kieruję tam teleskop. Wylot tuby wisi nisko. W tej samej chwili, gdy patrzę w okular, dostrzegam poruszające się tam światło. Obraz jest odwrócony, ale nie przeszkadza mi to ani trochę. Światło chybocze się i pojawia się rozmyta postać. Duch błądzi po werandzie niosąc pęk światła. Jest niewyraźny, niczym za rozmytą od deszczu szybą. Coś przestawia. Unosi światło. Kula światła się przesuwa. Coś robi, ale za cholerę nie mam pojęcia co. Przypomina zmaterializowaną osobliwą postać, która zakrzywia obraz, lecz nie zakrywa całkowicie. Może duch nawiedził tej nocy ów samotny dom, może to tylko gospodarz wstał w środku nocy, chcąc rozpalić w piecu. Może tam, w niemym obrazie, trzeszczą kawałki szczypy, może już drwa w starej kuchni wydają osobliwy przeciągły jęk, niczym potępione dusze w piekle. Rozmyta ciemna postać przesuwa się dziwnym torem, niby zbyt krótkim, niby nie pokonując odległości, jaką wydawałoby się powinna pokonać i w końcu niknie, lecz cisza wciąż pozostaje ta sama. Pusty, milczący zarys podwórka, wchłonięty przez tunel, odbity od zwierciadeł, odwrócony świat, zogniskowany na siatkówce ludzkiego oka, które obserwuje z mroku, na samotnej drodze pod milionem gwiazd. Cokolwiek robił ten człowiek, wówczas nie miał pojęcia, że równiny go obserwują. Oko z pustkowi. Na tle podświetlonej ściany domu widzę wielki świerkowy liść i jakby lewitujący pantofel. Wielka ćma na tle kwadratu światła. Podświetlona siatka z drugiej strony, na której wisi but zgubiony przez uciekiniera. Nagle wszystko przybrało nowy kształt. Noc powiedziała, że nie śpi. Adaptacja wzroku jest gorsza, niż przed tym incydentem, ale jeszcze unoszę lornetkę i chwytam kadry Drogi Mlecznej. Wchodzę do samochodu myśląc, że zaraz będzie czwarta, niszczę adaptację i z bólem stwierdzam, że jest trzecia dwanaście. Chowam teleskop i postanawiam dostrzelać lornetką. Gromada Podwójna, M42, M46 i M47 ? zbyt wczesne, naciągane. Na zachodzie, tam gdzie droga znika po kilkudziesięciu metrach, ciemność rozdziera potężny, ochrypły ryk, dobywający się z osobliwej krtani czegoś, co dzieli ze mną tej nocy owe bezludne miejsce. Na wschodzie Lew wspina się po świetle zodiakalnym, jak po wielkiej górze sięgającej do Raka, choć wyraźnie widać, że szczyt zdaje się nie mieć końca, że wznosi się wyżej, ino zespolony z nocą i światłem gwiazd, że sięga jeszcze dalej. Patrzyłem na gwiazdę Rigel, i dalej, na północny zachód, ale i tym razem nic. Czy dostrzeżenie Czarownicy to coś naprawdę nieosiągalnego? Czy wszystkie raporty i wzmianki w internecie kłamią, czy też po prostu nie umiem jej widzieć? Może to sprawka Airglow. Może trzeba by skryć się pod kapturem na dłuższy czas niczym najsamotniejszy kat na świecie. A może potrzeba lasu, bo wiedźmy mieszkają w lasach. Byłem na otwartym terenie, pamiętałem jednak, że obserwując w lesie, odnosiłem zawsze wrażenie, iż jest tam ciemniej, pomimo tego, że miejscówka, według map, bywała czasem nieznacznie gorsza. Bądź co bądź, drzewa zasłaniają najjaśniejszą część nieba. Zwierz. Odgłosy nasilają się. Jest pewnie ze dwadzieścia po trzeciej. Muszę jechać. Mgławica Merope w Plejadach. Światło zodiakalne wysuwa swą mackę ku Drodze Mlecznej, jakby chciało schwycić ją za ramię. Nie jestem pewien dokąd sięga i pozostaję przy Bliźniętach. Galaktyka Andromedy zbliża się, ale nie zamierzam się tym martwić. Zapuszczam silnik i jadę. * * * Za oknem chmury. Szara poświata, lekko piaskowa. Żadnej gwiazdy. * * * Słońce opuszczało się nisko nad polami, zacierając blask coraz to ostrzejszą okrągłą krawędzią. Po kilkunastu minutach, nisko na wzgórku, przybrało czerwonawy kolor. Cienkie wąsy odległych chmur przyklejały się i odklejały od nagrzanej tarczy. W końcu osiadło na ziemi i poczęło się zapadać. Daleko za wzgórzem, na skraju odległych lasów, półokrąg zapłonął szkarłatem, jak dziwny meczet. Rozgrzany do czerwoności, niby kuty pod gigantycznym kowadłem, teraz przygasał i bladł, w końcu pochłonęły go trawy i roślinność na szczycie pola, wzdłuż rowu po skibie wyznaczającego miedzę, jakby Słońce okazało się ostatecznie kulą wielkości piłki plażowej. * * * Dwudziestego października, po godzinie dziewiętnastej, z szarego posępnego nieba spadł drobny deszcz. Opadając delikatnie na ziemię, przybyły z pustki, niewidoczny, szeleścił cicho w trawie i na liściach, jakby świat przemierzał pod nogami legion maleńkich stworzonek. * * * 21 październik, 3.55. Miał być deszcz, ale gdy tchnięty przeczuciem wyjrzałem za okno, zobaczyłem rozpiętego na świerkach Oriona. Chwyciłem lornetkę z półki i otworzyłem okno. Do środka natychmiast wpełzło zimne powietrze i przykryło mnie lodowym kocem. Ani chybi, nadciąga zima. Przyłożyłem lornetkę do oczu. Mimo światła, jakie sączyło się zza załomu domu, od lampy wiszącej nad drzwiami, Miecz Oriona był niezły. Niebo pachniało świeżością. Na gwiazdach przycupnął siwy ptak. Powyżej delikatny blask mgławic NGC 1973-75-77. Świetliste ucho Alnitaka od północnego wschodu. Nie było ciemnej wyrwy, ale sam blask. Przesunąłem po niebie. Znalazłem małą drabinkę, spowitą delikatną, połyskującą mgiełką. Mgławica Rozeta, myślę. * * * 23 październik, 19.17. Od kilku godzin leje deszcz, a teraz jeszcze zerwał się okropny wiatr. Od strony świerków dochodzi przeraźliwe silny szum, niekiedy wzmaga się i opada. Gdzieś za ścianą tłucze się drewniana tyczka z anteną, która nie odbiera już żadnego obrazu, ani dźwięku od wielu lat, a gałęzie ocierają się o dach, jakby wielki stwór drapał pazurami, chcąc dostać się do środka. Meteo wskazuje, że będzie padało przez wiele dni. * * * Miałem przeczucie, że Orion znów będzie za oknem i nie myliłem się. Księżyc prawie zaszedł. Nie widziałem jego samego, ale podświetlone chmury, a wysoko były Plejady. * * * Leżałem chwilowo w moim pokoju, a potem znów byłem gdzie indziej. To była zaledwie chwila, usłyszałem wiatr i znów zapadłem się w objęciach snu. Moment, w którym się obudziłem był bardzo trafny, bowiem słyszałem przeraźliwie głośny szum wiatru, który gnał po świecie na zewnątrz. Teraz już nie dam temu wiary, ale chyba stanąłem na chwilę przy oknie, by sprawdzić, czy nie jest otwarte i odkryłem, że nie, że to wiatr musi być tak bardzo silny i pędzić z zawrotną prędkością, skoro słyszę go tak głośno. Chwilę potem, gdy byłem w łóżku i miałem już zasnąć ? o ile w ogóle wstałem ? wiatr nagle przestał wiać. To było tak, jakby to był jego kraniec, jak wielki organizm, który przechodzi obok domu i nagle go mija i widać jego tył, i odchodzi. Wiatr ucichł, jak ucięty nożem, szum opadł i w jednej chwili prawie go nie było. Leżąc, wyobraziłem sobie niewidzialny kraniec wiatru, który mknie za oknem, jak wielka ściana o nieregularnej krawędzi niczym wielkie urwisko. Zaraz potem, gdy usłyszałem nagły koniec wichury, zasnąłem, a wiatr prawie nie wydawał dźwięku.
    1 punkt
  10. Jedno ze zdjęć z którego jestem szczególnie zadowolony Obiekt to oczywiście mgławica planetarna z gwiazdozbioru Żyrafy. Łatwa do odnalezienia i w 10'' widoczna bez problemu w wizualu. Ma jasność około 11,9 mag i rozmiar kątowy około 55'' Wewnątrz mgławicy świeci wciąż jasna i gorąca niebieska gwiazda. Mgławica góruje na wysokości ponad 60 stopni więc relatywnie łatwo o dobre warunki. Trafiłem świetne warunki a dodatkowo udało się zebrać sporo klatek więc mgławica pokazała dużo detalu. Zresztą sami zobaczcie na porównanie ze zdjęciem z HST. Oprócz grubego detalu (takich grubych "smug" mgławicy) pojawiła się też ta "włóknistość" której nie widać normalnie na amatorskich zdjęciach. Oczywiście zdjęcie posiada wady jakie zazwyczaj u mnie widzicie (słabe gwiazdy, szumiące tło) - zdaję sobie z tego sprawę. Do gwiazd pewnie jeszcze przysiądę Newton 250/1250 na NEQ-6 + ASI 178MM-C + Baader LRGB Kompozycja LRGB L - 1000 x 5 s (gain 82%), nieguidowane RGB - 300 x 6 s (gain 86%) na kanał Offset - 50 300 darków na kanał skala setupu - 0,41''/pix?? Kilka wersji - w kolejności. 1) crop z fajnym wykadrowaniem - 0,27''/pix (drizzle 1,5x) 2) pełna klatka - drizzle - 0,41''/pix 3) crop na mgławicę - 0,27''/pix (drizzle 1,5x) 4) crop na mgławicę - 0,18''/pix 5) porównanie z HST
    1 punkt
  11. Każdy teleskop pod ciemnym niebem jest 'w swoim żywiole' ? Ale rzeczywiście Mak 127 ma małe pole i pod tym względem jest słaby. Ale na początek - jakie masz niebo na tym balkonie? Czy widzisz Drogę Mleczną? Jeśli nie, to chyba tylko Mak 127 w tym budżecie. Z planetami to zapomnij, za nisko są aktualnie. Księżyc zostaje z tej kategorii. Ale ile można patrzeć na Łysego ? Poza tym makiem 127 możesz oglądać gromady, układy podwójne i w zależności od nieba trochę innych obiektów, im niebo ciemniejsze, tym więcej.
    1 punkt
  12. SW 150/750 na EQ3-2. Tuba krótka, montaż mały, całość nie jest za ciężka. Za miastem też się świetnie sprawdzi. Oczywiście zrobisz jak uważasz. Pozdrówki
    1 punkt
  13. Obowiązkowy wątek: Przewidujesz tylko obserwacje z balkonu? Czy masz możliwość wyjechania za miasto? Mały EDek to fajny pomysł. SCT 8" też byłby fajny do gwiazd i planet - ale nie w tej cenie. Jeśli tylko balkon to MAK 127 na AZ4 - księżyc, planety. Na wyjazdach pokaże jasne, zwarte DSy. Jeśli masz możliwość wyjazdu za miasto pod ciemne niebo to możesz rozważyć SW 120/600 - bardzo fajny do DSów, ale do księżyca i planet już nie za bardzo, bo duża aberracja chromatyczna na jasnych obiektach będzie.
    1 punkt
  14. Pa Europo, witaj Księżycu: wkrótce wysyłka europejskiego modułu 2018-11-04. Wojciech Leonowicz Europejski Moduł Serwisowy, który będzie napędzał i zasilał statek kosmiczny Orion w debiutanckiej misji wokółksiężycowej, już w przyszłym tygodniu wyruszy z Bremy do Stanów Zjednoczonych. Start na pokładzie samolotu Antonow An-124 jest zaplanowany na wczesne godziny 5 listopada, moduł dotrze do Centrum Kosmicznego im. Kennedy?go na Florydzie dzień później. Moduł został zaprojektowany i zbudowany we Włoszech i Niemczech. Jest on ważnym europejskim wkładem w powrót ludzi na Księżyc. Zaufany partner Po raz pierwszy NASA zastosuje europejski system jako krytyczny element zasilający amerykański pojazd załogowy. Jest to w dużej mierze sukces europejskiego programu Automated Transfer Vehicle (ATV), który dostarczał ładunki na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Doświadczenie zdobyte przez ESA i europejski przemysł przy projektowaniu, budowaniu i kontrolowaniu skomplikowanych, ale udanych misji pojazdu ATV było kluczowe dla udziału agencji w programie amerykańskiego statku kosmicznego Orion. Zbudowana jednostka przypomina pojazd ATV, z którego się wywodzi. Trzy rodzaje silników będą napędzać Orion w drodze do Księżyca, będą też mogły sterować pojazdem i ustawić go w każdym kierunku, gdyby zaszła taka potrzeba. Wewnątrz Europejskiego Modułu Serwisowego będą znajdowały się duże zbiorniki wypełnione paliwem oraz zasobami dla astronautów: tlenem, azotem i wodą. Radiatory i grzejniki zapewnią astronautom i sprzętowi odpowiednią temperaturę, zaś cała struktura modułu będzie funkcjonować stabilizująco, podobnie jak podwozie samochodu. Europejski Moduł Serwisowy został zbudowany przez głównego wykonawcę, przedsiębiorstwo Airbus Defence and Space, a wiele firm z całej Europy dostarczyło dodatkowych wymaganych części. Gotowy już moduł ostatnio zakończył integrację i etap testów w Europie. Kolejne kroki Już na terenie Centrum Kosmicznego im. Kennedy?ego Europejski Moduł Serwisowy zostanie połączony z modułem załogowym Oriona oraz adaptorem, wszystko to w ramach przygotowań do Exploration Mission-1, testowego lotu bez astronautów, który uda się w przestrzeń kosmiczną głębiej, niż jakikolwiek certyfikowany do lotów załogowych pojazd do tej pory. Szacuje się, że misja rozpocznie się w 2020 roku. Trwają już prace przy drugim Europejskim Module Serwisowym, który będzie zasilał załogowy lot wokółksiężycowy. Statek kosmiczny Orion ostatecznie będzie latał wraz z elementami załogowej stacji Gateway, która umieszczona na orbicie wokółksiężycowej będzie wspierała załogową i bezzałogową eksplorację Księżyca. Źródło: polskojęzyczna strona ESA (ESA) https://kosmonauta.net/2018/11/pa-europo-witaj-ksiezycu-wkrotce-wysylka-europejskiego-modulu/
    1 punkt
  15. Bardzo dziękuję za pamięć i życzenia - trzymam kciuki żeby chociaż część się spełniła
    1 punkt
  16. Ten łazik zainicjuje erę górnictwa na Marsie i dostarczy paliwo do rakiet 2018-11-03 NASA zaprezentowała w akcji swoją pierwszą kosmiczną koparkę, której zadaniem będzie dostarczenie astronautom życiodajnej wody i paliwa do maszyn i rakiet. Amerykanie nie próżnują w swoich wizjach i realizacji planów tego, co dla naszej cywilizacji jest teraz ważniejsze, czyli spraw dotyczących podboju Księżyca i Marsa. Celem jest stworzenie tam pierwszych kolonii, abyśmy jako ludzkość byli zabezpieczeni na wypadek globalnego kataklizmu. Tak więc, jeśli poważnie myślimy o wysyłaniu tam misji załogowych, które stworzą pierwsze bazy, to trzeba działać. Niezwykle ważnym projektem, realizowanym od kilku lat z pełną determinacją przez inżynierów z NASA, jest Regolith Advanced Surface Systems Operations Robot (RASSOR), czyli robo-górnik. Maszyna waży zaledwie 45 kilogramów, więc bez problemów kilka/kilkanaście jej sztuk może zostać przetransportowane na Księżyc i Marsa, tylko na pokładzie jednej rakiety. RASSOR wyposażony jest w dwa, kręcące się w przeciwległe strony bębny, które mogą obracać się w przeciwnych kierunkach z prędkością 20 obrotów na minutę. Dzięki świetnemu rozłożeniu masy, urządzenie może funkcjonować w warunkach obniżonej grawitacji. Po zebraniu 18 kilogramów materiału z powierzchni, później następuje ich przetwarzanie przez reaktor do odparowywania i skraplania wody. Koparka ma wydobywać z gruntu wodę. Posłuży ona astronautom do normalnego funkcjonowania, a jej część będzie poddana ekstrakcji w celu pozyskania z niej wodoru i tlenu na potrzeby zasilania maszyn i jako paliwo do rakiet. RASSOR od kilku lat jest bezustannie udoskonalany. Jego ewolucja bazuje na najnowszych danych pozyskanych na temat Księżyca i Marsa z sond kosmicznych. NASA zamierza wysłać całą flotę takich maszyn na Czerwoną Planetę zarówno jeszcze przed rozpoczęciem misji załogowych, jak również w trakcie ich trwania. Maszyny będą pomagały kolonizatorom wykorzystać wszystkie naturalne dobrodziejstwa oferowane przez ten fascynujący obiekt do przetrwania i szybkiego rozwoju kolonii. Pozwolą również na realizację misji powrotnych na Ziemię, dostarczając niezbędne ku temu paliwo do rakiet. Wysłanie ładunków na Marsa wymaga spalenia 225 ton paliwa i utleniacza. W drugą stronę nieco mniej. NASA szacuje, że kilka takich maszyn będzie w stanie pozwolić na realizację misji powrotnych. Niedawno agencja ogłosiła wykrycie dużego zbiornika płynnej wody pod powierzchnią planety (zobaczcie tutaj). Najnowsze dane pokazują również, że wydmy położone w okolicach biegunowych zawierają nawet do 8 procent cząsteczek wody. Powierzchnia Marsa jest też bogatym źródłem nadchloranów, które mogą być wykorzystane jako utleniacze przy materiałach pędnych do zasilania rakiet (zobaczcie tutaj). Na powyższym materiale filmowym możecie zobaczyć, jak robo-koparka radzi sobie na symulowanej w laboratorium powierzchni Marsa. Źródło: GeekWeek.pl/NASA/Digital Trends / Fot. NASA http://www.geekweek.pl/news/2018-11-03/ten-lazik-zainicjuje-ere-gornictwa-na-marsie-i-dostarczy-paliwo-do-rakiet/
    1 punkt
  17. 1 punkt
  18. W kosmicznym obiektywie: Ekstremalnie Duża Astronomia 2018-11-02. Izabela Mandla Era wielkich teleskopów dopiero się rozpoczyna. Na pustyni Atacama właśnie trwają prace nad nowym teleskopem. Extremaly Large Telescope (ELT), który jest projektem ESO, zdecydowanie zrewolucjonizuje współczesną astronomię. Jak wskazuje nazwa teleskopu, będzie on naprawdę ogromny. Aby ukazać tego skalę można porównać lustra Very Large Telescope do luster, które będzie posiadać nowy teleskop. Różnica długości średnicy wynosi ponad 30 metrów! Stworzenie tak dużego pojedynczego lustra jest niemożliwe, więc będzie ono złożone z 798 mniejszych. Znalezienie miejsca, gdzie można by było umieścić ten teleskop, było trudnym zadaniem. Okazało się, że najlepszym rozwiązaniem będzie stworzenie takiego miejsca. Podjęto odpowiednie działania mające na celu uzyskanie płaskiej powierzchni na szczycie góry Cerro Amazones. W tej chwili na tym obszarze wiele się dzieje. W końcu za niedługo powstanie tu największy teleskop na świecie. Source : ESO https://news.astronet.pl/index.php/2018/11/02/w-kosmicznym-obiektywie-ekstremalnie-duza-astronomia/
    1 punkt
  19. A teraz proszę mi nie przeszkadzać, bo czczę twórców ?Sondy? 2018-11-02. Paweł Skolimowski Początek listopada to okres, kiedy wspomina się ludzi, których już z nami nie ma. Dodatkowo tak się składa, że miesiąc temu minęła 29. rocznica tragicznej i nagłej śmierci twórców ?Sondy?, programu, który ukształtował całe pokolenie naukowców, miłośników technologii i zwykłych ciekawych świata widzów. Dlatego postanowiłem przypomnieć moje, opublikowane kiedyś w innym, nieistniejącym już serwisie, wspomnienie o programie i jego twórcach ? Andrzeju Kurku i Zdzisławie Kamińskim. Jest połowa lat osiemdziesiątych, późna jesień, ulice spowił już mrok, szczególnie, że lamp na nich nie za wiele, a te które są, świecą zupełnie bez przekonania rachitycznym, sodowym światłem. W pokoju, w którym siedzę, również panuje mrok, bo cud ówczesnej techniki Kraju Rad ? kolorowy telewizor Rubin, ma o wiele lepszy obraz, jeśli nie rozprasza go żadne dodatkowe światło. Choć zewsząd przytłacza mnie kompletnie nieracjonalny socjalizm realny, to wiem że już za chwilę odbędę półgodzinną podróż do zupełnie innego świata i przez te pół godziny ów świat właśnie będzie moim realnym światem. Zabierze mnie tam ?Sonda? i dwaj prowadzący ją nieprzerwanie od lat pasjonaci: Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński. Sonda jest surowa w swoim wnętrzu, szczególnie patrząc na nią z perspektywy czasów teraźniejszych, epatujących ponad miarę formą, by ukryć kompletny brak treści. Wnętrze Sondy to studio, którego ukryte w cieniu obrzeża stanowią jednocześnie tło dla prowadzącej ją dwójki fascynujących ludzi. Scenografia jest bardziej niż skromna, często surowo-kartonowa (choć w miarę zbliżania się do końca lat 80. znacząco się poprawia). Panowie nie starają się być cool i trendy (te pojęcia na szczęście nie weszły jeszcze do języka), ich wygląd jak i ubiór niewiele odbiega od stylu, jaki panuje na ulicach. Często występują w swetrach (tak, stąd m.in. ludzie techniki to mają), czasem bardziej oficjalnie. Jest to bowiem sprawa drugorzędna, liczy się przede wszystkim ich profesjonalizm. Pomysł na program, którego celem jest przybliżanie widzowi nauki we wszelkich jej aspektach, sprowadza się do dyskursu, gdzie po jednej stronie znajduje się entuzjasta wszystkiego co niesie nauka (w tej roli zawsze i nieodmiennie Andrzej Kurek), a po drugiej sceptyk (to z kolei rola Zdzisława Kamińskiego), podchodzący do zagadnienia z większym dystansem, nie oznaczającym jednak jego negowania, a raczej bardziej wyważoną ocenę tegoż (choć bywa, że Panowie nie różnią się tak bardzo w swoich poglądach i trudno ocenić, który z nich jest sceptykiem, a który entuzjastą). Oczywiście sama dyskusja to nie wszystko, bo czymże różniłby się ów program od nagminnie serwowanych w telewizji programów typu ?gadające głowy?. Autorzy programu doskonale zdają sobie sprawę, jakim medium dysponują i nie wahają się go użyć. Dlatego ?Sondę? przeplatają związane z tematem danego odcinka felietony filmowe. Co ciekawe, wiele z nich ? patrząc z obecnej perspektywy ? to materiały reklamowe zagranicznych podmiotów (o zgrozo! kryptoreklama!!!), np. firmy Lego. Rzecz w tym, że forma reklamy nie kontrastuje właściwie z innymi formami przekazu stosowanymi w tej samej telewizji. Jedyna różnicą jest to, że te z ?Sondy? pokazują rzeczywiste osiągnięcia i wytwory nauki, a te pozostałe są jedynie ?jadącą po bandzie? (i przez niezłą bandę serwowaną) propagandą sukcesu. Tak naprawdę cała socjalistyczna telewizja to jedna, wielka kryptoreklama ściemy. Być może dlatego cenzurze (która ? swoją drogą ? zapewne niewiele z tych zagadnień ?łapała?) nic w tych programach nie zgrzyta. Brzmią im wręcz swojsko i znajomo. Tu ciekawostka, którą podał, na założonym przez siebie portalu o ?Sondzie?, jeden ze współtworzących ją redaktorów, Tomasz Pyć. Otóż redakcja ?Sondy? gładko przeszła weryfikację w czasie stanu wojennego (całość tekstu tutaj): Do pracy łaskawie wezwano mnie 4-01-1982 r. Nie przypominam sobie jednak byśmy byli w inny sposób sekowani. Nawet głupawą weryfikację dziennikarzy przechodziliśmy jakoś tak śmiesznie. Wzywali do jakiegoś pokoju, gdzie siedział red. naczelny Maciej Zimiński i kilku smutasów. Całość przebiegała tak: ?aaa Sonda, no tak nie mamy pytań?, potem było szu, szu, szu i ?jesteście wolni?. Nigdy nie dowiedzieliśmy się o co chodziło w całym tym cyrku, ale przypuszczaliśmy, że uważali nas za ?sfiksowanych naukowców?, którzy najwyżej zrobią szkodę samym sobie. Oprócz dyskusji i felietonów filmowych, ?Sondę? buduje też muzyka, zarówno ta w czołówce (elektryzuje mnie za każdym razem, gdy ją słyszę), jak i ta stanowiąca tło owych felietonów, a czasami także dyskusji. Jest to w przeważającej ilości muzyka elektroniczna, zaś najczęstsze utwory to ?Spiral? Vangelisa (ale jedynie powtarzający się, początkowy fragment) oraz sporo z twórczości Jeana Michela Jarre?a, przede wszystkim nieśmiertelne ?Oxygene I? i ?Oxygene IV? (grano także pozostałe z płyty ?Oxygene?), a także ?Equinoxe V?. Wśród wykorzystywanej muzyki jest też polski akcent, czyli utwór ?Po drugiej stronie świata? Marka Bilińskiego. Muszę przyznać, że dzięki ?Sondzie? muzyka elektroniczna stała się jedną z moich ulubionych. I tu ciekawostka. Z muzyką ?Sondy? związana jest długo niewyjaśniona zagadka. Otóż, o ile dało się w miarę łatwo zidentyfikować większość utworów stanowiących tło programu, to utwór będący podkładem czołówki, był nie do ustalenia. Wspomniany już tutaj Tomasz Pyć odnalazł jego oryginał w archiwach telewizji. Według informacji na pudełku, w którym go przechowywano, miał być on kompilacją pięciu następujących utworów: ? Quincy Jones ? ?Fat Poppadaddy? ? Teresa Bancer ? ?Milczenie? ? Karlheinz Stockhausen ? ?Etiuda? ? Otto Luening & Vladimir Ussachevsky ? ?Król Lear? ? Maliszewski ? ?Zmienność myśli? Niestety pomimo najszczerszych chęci i rzeszy osób, które próbowały usłyszeć w podkładzie jakikolwiek fragment wyżej wymienionych utworów, nikomu z nich to się nie udało. Zresztą trudno byłoby uwierzyć, że podkład jest jakimkolwiek montażem, zbyt bowiem był spójny w swej całości. Tak się zresztą w końcu okazało. Po latach (sześciu, tyle trwały na forum ?Sondy? próby rozwikłania zagadki) w końcu ktoś zlokalizował rzeczony utwór. Okazał się nim być ?Visitation? autorstwa Mike?a Vickersa, a pochodzący z płyty Standard Music Library ?Period/Pastoral/Solo Instruments ? Moog/Dramatic?, nr katalogowy ESL 121, strona B, ścieżka nr 3 (za Wikipedią). Osobiście podejrzewam, że informacja z okładki w archiwum dotyczyła wstępnej, roboczej czołówki, która być może (a może nie) została wyemitowana w pierwszych kilku odcinkach (gdzieś natrafiłem na taką informację, niestety nie potrafię już obecnie jej zweryfikować). Po zmianie czołówki po prostu umieszczono ją w tym samym pudełku (być może nawet nagrano ją na tej samej taśmie) ? to były czasy deficytu gospodarczego, każde dobro, nawet takie jak pudełko na taśmę, było na wagę złota. Czołówkę ?Sondy? charakteryzuje jeszcze jedno. Nie zmieniła się ona przez cały czas trwania programu, czyli przez 12 lat. Stała się dzięki temu jednoznaczną wizytówką programu. Ktokolwiek zobaczył lub usłyszał jej fragment od razu wiedział, że to program Kurka i Kamińskiego. Ta niezmienność byłaby nie do pomyślenia w kontekście obecnych czasów, które charakteryzują się tym, że częstokroć wymuszają zmiany dla samych zmian. Całości ?Sondy? dopełniali niezapomniani lektorzy, którzy pełnili role narratorów we wspomnianym felietonach filmowych. Moim ulubionym i wręcz nierozerwalnie związanym z Sondą (tak, że usłyszawszy jego głos zawsze miałem tylko jedno skojarzenie ? ?Sonda?) był Marek Gajewski (do posłuchania niżej). Ktoś mógłby pomyśleć, że wszystkie wymienione wyżej składniki, to sprawdzony przepis na równie fascynujący program. A jednak, nikt nigdy nie powtórzył już fenomenu ?Sondy?. Klucz nie leżał bowiem tylko w zastosowanych środkach, ale także w proporcjach, z jakimi należało ich w programie użyć oraz w samych prowadzących. Ich dyskusja była wciągająca. Były w niej elementy gry aktorskiej, to był po prostu spektakl. Prowadzący nie tylko rozmawiali na dany temat, oni go ilustrowali na wszelkie możliwe sposoby ? sposoby, których dostarczało im takie medium jak telewizja. Jak dziś pamiętam Andrzeja Kurka rozmawiającego piszczącym głosem po zaciągnięciu się helem. Poza tym program nie kończył się ustaleniem wspólnego punktu widzenia, to było zadanie dla widza. Dlatego ?Sonda? trwała pomimo że emisja odcinka się zakończyła. Trwała po prostu w umyśle widza, często aż do następnego odcinka, a czasem jeszcze dłużej. Bywało, że na tyle długo, aby stać się motywacją do samodzielnego znalezienia odpowiedzi, do rozpoczęcia własnych poszukiwań, do zajęcia się nauką ? taką jaką widziało się w Sondzie. Jestem właśnie jednym z takich zmotywowanych ludzi, dlatego uważam, że jestem winny prowadzącym ?Sondę? to osobiste wyznanie. Panowie, część z Was została we mnie i choć mijają kolejne rocznice Waszej śmierci, dla mnie wciąż żyjecie, w moich wspomnieniach i przemyśleniach. To, że jestem teraz tu, gdzie jestem, zawdzięczam w dużej mierze Wam. Nic też nigdy nie przekona mnie, że Wasz fenomen da się powtórzyć. Byliście po prostu niepowtarzalni, byliście ucieleśnieniem wzoru E=mc2, wystarczyła Wam wasza energia, aby nie mając nic, stworzyć coś niebywale realnego i wartościowego. Niniejszy tekst to mój hołd dla Was i sposób, by Wam za to podziękować oraz by o Was pamiętano. W artykule oparłem się na własnych wspomnieniach oraz na następujących źródłach: ? tzw. Oficjalna Strona Sondy ? forum dotyczące programu ? publikacja Adama Dolistowskiego ?Ludzie telewizji. Sonda?. https://www.crazynauka.pl/a-teraz-prosze-mi-nie-przeszkadzac-bo-czcze-tworcow-sondy/
    1 punkt
  20. Dramatyczny film z awarii Sojuza, na pokładzie którego znajdowali się astronauci 2018-11-01 11 października, podczas lotu na Międzynarodową Stacje Kosmiczną, miała miejsce poważna awaria rosyjskiej rakiety Sojuz MS-10, na pokładzie której znajdowało się dwóch astronautów. Awaria nastąpiła w chwili oddzielania się bocznych członów od drugiego stopnia rakiety. Astronauci wylądowali w kapsule w trybie ?balistycznym? na stepach, 20 kilometrów na wschód od miasta Żezkazgan w Kazachstanie. Znajdujący się wówczas w Sojuzie Rosjanin Aleksiej Owczynin i Amerykanin Nick Hague, pomimo doświadczenia w kapsule potężnych przeciążeń i wysokiej temperatury, przeżyli katastrofę, ale na kilka godzin trafili do szpitala, gdzie przeszli badania. Rosyjska Agencja Kosmiczna opublikowała właśnie materiał filmowy, na którym możemy zobaczyć start rakiety z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie, jej lot oraz sam moment uderzenia bocznego członu w centralny i eksplozję. Według Roskosmosu do katastrofy doprowadziła awaria czujnika separacji bocznego członu. To już kolejny w ostatnim czasie problem ze statkiem kosmicznym Sojuz. Przypomnijmy, że pod koniec sierpnia w znajdującym się na orbicie statku Sojuz odkryto dziurę, przez którą w przestrzeń kosmiczną uchodziło życiodajne powietrze. Ten incydent mógł skończyć się ewakuacją całej Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, na szczęście sytuację udało się opanować. NASA i Roskosmos do tej pory nie ujawniły żadnych szczegółowych informacji na ten temat, zasłaniając się faktem prowadzenia śledztwa w tej sprawie. Październikowa awaria jest pierwszą tego typu od 43 lat, czyli do misji Sojuz 18 z 5 kwietnia 1975 roku. Sytuacja mogła poważnie utrudnić normalne funkcjonowanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, ale na szczęście loty na ISS zostaną przywrócone w grudniu bieżącego roku. Boeing i SpaceX będą mogły organizować załogowe loty z terytorium USA dopiero w przyszłym roku. Astronauci jeszcze przez kilka miesięcy są zdani tylko na łaskę rosyjskiego Roskosmosu i ich statku Sojuz. Źródło: GeekWeek.pl/Roskosmos / Fot. Roskosmos http://www.geekweek.pl/news/2018-11-01/dramatyczny-film-z-awarii-sojuza-na-pokladzie-ktorego-znajdowali-sie-astronauci/
    1 punkt
  21. Sowa, pająki i robaki zamiast meteoroidów. Niecodzienne obserwacje NASA 2018-11-01 Z okazji Halloween NASA opublikowała niecodzienne zdjęcia ze swoich obserwacji. Jednak zamiast zjawisk kosmicznych na pierwszym planie są tu robaki, ptaki i pająki. Kamery są częścią NASA All-Sky Fireball Network utworzonej przez Meteoroid Environment Office (MEO). Celem całej sieci jest monitorowanie meteoroidów, zwanych również ognistymi kulami. W sieci znajduje się 17 kamer w dziewięciu stanach. Kilka z nich zlokalizowanych jest w Marshall. Jak powiedział szef biura MEO Bill Cooke, kamery służą do wykonywania zdjęć i umożliwiają oglądanie nocnego nieba. Dodał jednak, że przez kilka lat kamery zebrały ponadprogramowy materiał. - Nasze kamery znajdują się w pobliżu zalesionego terenu, dlatego uchwycenie kilku niecodziennych gości nie było niczym zaskakującym - stwierdził Cooke. Mistrzowie pierwszego planu Na zdjęciach widzimy wielu różnych leśnych mieszkańców - szopy, nietoperze, sowy czy pająki. Podczas prac nad zrozumieniem meteoroidów i ich wpływu na statki kosmiczne Cooke wraz ze swoim zespołem zdecydowali się udostępnić materiały z niezwykłych obserwacji w mediach społecznościowych. Ze względu na przerażających modeli uznano, że dobrą okazją będzie właśnie Halloween. Źródło: nasa.gov Autor: kw/aw https://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje-pogoda/ciekawostki,49/sowa-pajaki-i-robaki-zamiast-meteoroidow-niecodzienne-obserwacje-nasa,277881,1,0.html
    1 punkt
  22. Koniec misji Kosmicznego Teleskopu Keplera Wysłane przez grabianski w 2018-10-31 Po dziewięciu latach szukania egzoplanet Kosmiczny Teleskop Keplera wyczerpał już całe swoje paliwo i NASA postanowiła zakończyć jego pracę. Pierwsza misja kosmiczna, której celem było szukanie planet pozaziemskich właśnie dobiegła końca. Kosmiczny Teleskop Keplera pozwolił nam odkryć, że całe niebo wypełnione jest planetami, a ich liczebność jest większa niż samych gwiazd. Powszechność występowania planet w naszej galaktyce i ich wielka różnorodność stworzyła w zasadzie nową gałąź badań astronomicznych. Dzięki teleskopowi udało się odkryć 2600 planet pozaziemskich, a wiele z nich to obiecujące miejsca dla istnienia życia. Teleskop został wysłany na orbitę 6 marca 2009 roku. Do wyszukiwania egzoplanet używał techniki fotometrycznej - pomiaru jasności gwiazd i wyszukiwania w nich regularnych spadków, które mogłyby świadczyć o orbitujących wokół nich planetach. Kosmiczny Teleskop Keplera przez pierwsze cztery lata pracy zrealizował wszystkie cele naukowe. Patrzył wtedy stale na jeden fragment nieba - 150 000 gwiazd w konstelacji Łabędzia. Później mechaniczne awarie statku przerwały jego pracę. Naukowcy znaleźli jednak sposób, jak nie tracąc wartości naukowej kontynuować pracę teleskopu - od tego czasu w ramach misji K2 teleskop co około 3 miesiące zmieniał pole widzenia - ta faza misji przyniosła kolejne odkrycia egzoplanet. NASA zdecydowała 30 października o zakończeniu misji teleskopu. Satelita pozostanie na obecnej orbicie wokółsłonecznej za Ziemią. Oczywiście pomimo końca pracy teleskopu, jego dane przyniosą jeszcze niejedno odkrycie. Naukowcy ciągle analizują i jeszcze przez wiele lat będą analizować obserwacje wykonane przez teleskop. W przestrzeni kosmicznej pracuje już jego następca - teleskop TESS, który przeskanuje 200 000 gwiazd z bliskiego sąsiedztwa Ziemi. Źródło: NASA Więcej informacji: ? informacja NASA o zakończeniu pracy teleskopu Na zdjęciu: Artystyczna wizualizacja Kosmicznego Teleskopu Keplera. Źródło: NASA/Wendy Stenzel. http://www.urania.edu.pl/wiadomosci/koniec-misji-kosmicznego-teleskopu-keplera-4771.html
    1 punkt
  23. Rozerwany bak paliwa uszkodził część rakiety. Sojuz wyleci w grudniu 2018-10-31 Przyczyną awarii, do jakiej doszło 11 października podczas startu rakiety nośnej Sojuz FG była wadliwa praca czujnika informującego o rozdzieleniu pierwszego i drugiego członu rakiety. Ustalenia te ogłosiła w środę komisja rosyjskiej agencji kosmicznej Roskosmos. Dyrektor Roskosmosu do spraw programów lotów załogowych Siergiej Krikalow powiedział, że jeden z bloków bocznych przy rozłączaniu się nie odszedł na wymaganą odległość i uderzył w bak paliwa drugiego członu rakiety. Doprowadziło to do rozerwania się baku i zniszczenia pierwszego członu rakiety. Kolejny lot już w grudniu Krikalow poinformował, że obecnie prowadzone są prace nad przygotowaniem dalszych bezpiecznych lotów. Zapowiedział, że następni kosmonauci na pokładzie Sojuza polecą na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) 3 grudnia. Natomiast 20 grudnia ma na Ziemię powrócić obecna załoga ISS. Komisja Roskosmosu, która zakończyła prace kilka dni temu, nie wyjaśniła, co było przyczyną nieprawidłowej pracy czujnika. Rosyjskie dzienniki "RBK" i "Kommiersant" utrzymują, że doszło do nieumyślnego uszkodzenia detali pierwszego członu rakiety podczas montażu na kosmodromie Bajkonur. Chodzi o zaledwie sześciomilimetrowy element. Po awarii Do awarii rakiety nośnej Sojuz-FG podczas startu statku kosmicznego Sojuz MS-10 doszło 11 października około dwóch minut po starcie z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie. Dwaj kosmonauci - Amerykanin Nick Hague i Rosjanin Aleksiej Owczynin - zdołali wylądować awaryjnie. Była to pierwsza tego rodzaju awaria od ponad 30 lat, przy czym system awaryjny zadziałał bez zarzutu. Po tej awarii żadne rosyjskie towarzystwo ubezpieczeniowe nie zgłosiło się na przetarg na ubezpieczenie kolejnego lotu Sojuza na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Źródło: PAP Autor: dd https://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje-pogoda/swiat,27/rozerwany-bak-paliwa-uszkodzil-czesc-rakiety-sojuz-wyleci-w-grudniu,277817,1,0.html
    1 punkt
  24. 1 punkt
  25. Taki widok mam teraz z kuchennego okna
    1 punkt
  26. Książki typowo lornetkowe (pisane pod kątem popularnych 10x50) to na przykład: Kambic , Bojan - Viewing the Constellations with Binoculars (ponad 250 obiektów) Seronik , Gary - Binocular Highlights (99 obiektów) Tonkin , Stephen - Binocular Astronomy Harrington , Philip - Touring the Universe through Binoculars Moore , Patrick - Exploring The Night Sky With Binoculars Berry , Richard - Discover The Stars: Starwatching Using The Naked Eye, Binoculars Or A Telescope IFAS Binocular Handbook The Lunar 100 Rozszerzeniem i uzupełnieniem będą książki z pogranicza lornetek (nieco większych) i malutkich teleskopów: Chiravalle , John - Pattern Asterisms (226 figur) O'Meara , Stephen - Hidden Treasures O'Meara , Stephen - The Messier Objects O'Meara , Stephen - The Caldwell Objects Bakich , Michael - 1001 Celestial Wonders To See Before You Die Bakich , Michael - The Cambridge Guide To The Constellations Schaaf , Fred - The 50 Best Sights In Astronomy & How To See Them Argyle , Bob - Observing And Measuring Visual Double Stars Haas , Sissy - Double Stars For Small Telescopes Jones , Kenneth - Messier's Nebulae & Star Clusters Dickson , Paul - SAC's 110 Best of the NGC Birren , Peter - Objects In The Heavens (the complete mag-10 viewing list & fieldbook) Inglis , Mike - Astronomy Of The Milky Way Mollise , Rod - A Walking Tour Of The Cosmos For City Sky Watchers Cooke , Antony - Visual Astronomy In The Suburbs Levy , David - Guide To The Night Sky Talcott , Richard - Teach Yourself Visually Astronomy A gdyby ktoś chciał przegląd nieba czysto pod kątem liczb: Moore , Patrick - The Data Book Of Astronomy A ja najbardziej lubię wybrać sobie mały sektor czy konstelację na niebie i niespiesznie wędrować po nim lornetką, gwiazdka po gwiazdce. Mała czerwona lampka i dobry atlas, gdy mnie coś nieznanego zaciekawi. Bez potrzeby wertowania setek stron atlasu, obszar z 1-4 stron. Czasami gwiazdy "drugiego i trzeciego sortu" tworzą niesamowite układy same w sobie, tworzą tzw. kontekst obiektów katalogowych, ale te układy, ten kontekst, nie są nigdzie ujęte w wzory. Nieraz bywają bardziej interesujące niż widniejący w atlasie skatalogowany obiekt. Kierunek niebo -> lornetka -> atlas zamiast atlas/lista -> lornetka -> niebo. Gdyby jeszcze mieć lornetkę z wyświetlaczem, podłączoną do bazy danych, skąd można byłoby czerpać informacje. Oglądałbym wtedy sektor przez parę godzin bez odrywania lornetki od oczu
    1 punkt
  27. Hej Witaj, a właściwe Witajcie. Miałem bardzo podobne początki astronomii. szczególnie wspomniana kometa? w dzieciństwie. Później też zaczynałem od lornetki o parametrach 15x70. Takie parametry to już średniak wśród lornetek. Bardzo fajnie opisana przez Ciebie relacja, z której wyczuć można początek fascynacji nocnym niebem. Pięknie. Ja mając 15x70 niestety na początku nie bylem na forum i nie czytałem takiego wątku i niestety nie pokochałem małych powiększeń (w lornetkach), ponieważ ich nie doświadczyłem. Jako bardzo początkujący dałem się wciągnąć w spiralę błędu polegającego, na tym że od razu chciałem widzieć dalej i dalej, rozumianej wówczas przeze mnie jako ciągłe dążenie do uzyskania większych powiększeń. Zapomniałem o meritum tego wątku i nie starałem się zgłębiać danego obiektu, a głodny nowych wrażeń skakałem z obiektu na obiekt starając się zaliczyć ich jak najwięcej (mim o wszystko to też ciekawe zajęcie). Zapomniałem jednak o większym postaraniu się o wiedzę na co patrzę. W konsekwencji zakupiłem lornetę 25x100 i już myślałem o kupnie teleskopu. Międzyczasie (już będąc na forum) poczytałem trochę różnych tematów o sprzęcie i doszedłem do wniosku (teraz oczywistego), że nie tylko powiększenie jest ważne, ale również np. jakość obrazu. Upraszczając w rezultacie dzisiaj mam co prawda dużą kątową lornetę o świetnej optyce, ale również, a może przede wszystkim maleńkiego Nikona EII 8x30. Choć może ma zbyt małe obiektywy (tylko 30mm), ale na pewno nie za małe powiększenie - właściwie chciałbym żeby miała parametry 6x30. Nikona używam bardzo często. Obserwacje z ręki są możliwe, ale i tak ręce trochę drgają, choć zdecydowanie mniej niż w 15x70. Przykładowo ostatnio dość skupiłem się na klasykach letniego nieba i w moich lornetkach otrzymuje zupełnie inne obrazy, np. M24 będzie widziana tak: lornetka 8x30 lornetka 15x70 lorneta powiększenie x46 Nikona EII 8x30 daje zdecydowanie największy ogólnego kontekst widzenia danego obiektu. Na powyższych rysunkach widać od razu, że tylko w małym powiększeniu jednocześnie możemy podziwiać nie tylko centralnie umieszczoną M24 (odległość 10tys. lat świetlnych, szerokość ok. 600 lat świetlnych), ale również na lewo M25 (odległość 2tys. lat świetlnych, szerokość ok. 19 lat świetlnych), a powyżej pojaśnienie od M17 (odległość 5tys. lat świetlnych, masa ok. 800 mas Słońca), a i na samym dole załapie się "maleńki" Saturn (mający "tylko" 62 księżyce, pierścienie łącznie szerokie na 115 tyś, km i grube zaledwie na 20m, obiegający Słońce w 30lat). Jak widać powyżej tylko najmniejsze powiększenie pokaże najlepiej strukturę obłoków Drogi Mlecznej w której przecież niektóre jasne gwiazdy mogły już dawno zakończyć swoje życie, a do nas docierają już tylko wysłane wcześniej fotony. Jeżeli uświadomimy sobie tylko nawet szczątkowe dane o obiektach widzianych w szerokim polu widzenia lornetki to tak naprościej można dojść do wniosku, że im mniejsze powiększenie lornetki, to tym większy KOSMOS zobaczymy, I jak tu nie docenić i pokochać małych powiększeń. Powodzenia w oglądaniu szerokiego i bogatego kosmosu.
    1 punkt
  28. Mając tematyczną lornetę APM 100mm ED APO 45* odświeżę nieco wątek. Na początek bardzo krótkie streszczenie moich na razie krótkich doświadczeń z przedmiotową lornetką. Lorneta optycznie i mechanicznie to dosłownie czołg. Wszystko precyzyjnie i płynnie chodzi, nic mnie nie denerwuję lub wzbudza zaniepokojenia. Moja lorneta z 2016r. została fabrycznie doposażona w okulary APM 18mm, pole własne 65o dające: powiększenie 30,5x, pole rzeczywiste 2,1o i źrenicę 3,3mm. W takiej konfiguracji pozostawała dość długo. Okulary fabryczne oceniam bardzo wysoko, obraz piękny zarówno w dzień jak i w nocy. Niesamowita kolorystyka Księżyca właściwie bez AC (znikoma na skrajnej części pola widzenia), gwiazdy punktowe praktycznie po brzegi. To co daje fabryka pokonuje jakością dawanych obrazów moje dotychczasowe lornetki, którymi była 15x70 tzw. seria BA8 oraz APM ms 25x100. Fabryczne okularki są na tyle dobre, że dla tego powiększenia uznaje je za wystarczające. W późniejszym czasie dokupiłem okulary, które dają mega powiększenie (jak na lornetki) tj. okulary ES 6,7mm pole własne 82o dające: powiększenie 82x, pole rzeczywiste 1,0o i źrenicę 1,2mm. Byłem świadomy ze takie okularki to skrajne możliwości dla tej lornety i źrenica tylko właściwie do planet i Księżyca. W obserwacjach czuć że źrenica już skrajnie mala, obraz przyciemniony zwłaszcza na gwiazdach. okulary dostateczne do Księżyca, gdzie już pole widzenia jest wypełnione po brzegi i trochę trzeba się rozglądać, co jakoś nie przypadło mi do gustu. Powiększenie 82x to już nie przelewki i w moim statywie starym Goliacie brakuje zdecydowanie mikro ruchów. Lorneta bez problemu utrzymuje kolimacje przy powiększeniu 82x, jednak ze względu na wynikową źrenicę nadaje się właściwie do planet i księżyca oraz dziennych dalekich obserwacji, ale najlepiej do celów nieruchomych. Takim dwoma kompletami okularów cieszyłem się dość długo. Pamiętam słowa poprzedniego właściciela, który zachęcał mnie do nabycia do tej lornety okularów Docter 12,5 mm. Miał on okazje uzbroić tą lornetę i twierdził, że to najlepsze okulary do tej lornety dające nową klasę obrazu. Jednak cena za jeden okular ponad 3 tys. zł odstraszyła mnie skutecznie. Nie poddałem się i podjąłem dorywczo dodatkowo pracę i wynikiem czego był mój ostatni zakup okularów TV Delos 12mm, Przedmiotowe cenne okularki mają pole własne 72o dające: powiększenie praktycznie rozdzielcze 46x, a pole rzeczywiste 1,6o i źrenicę 2,2mm. I krótko mówiąc był to kosztowny strzał w dziesiątkę. Z lornetką współpracują bardzo dobrze. Jakość obrazu jest naprawdę docelowa. Regulowanie odsuniecie od oka jest genialne, daje możliwość naprawdę wygodnego indywidualnego ustawienia. A dawany obraz nie ważne czy w dzień, czy w nocy jest dla mnie fantastyczny. Gwiazdki są punkcikami absolutnie po same brzegi pola widzenia. Lorneta w tych okularach genialnie oddaje kolory co widać w szczególności na gwiazdach, Księżycu i samolotach na wysokościach przelotowych. Od tego momentu lorneta jest najczęściej uzbrajana w TV 12 mm, co moim zadaniem z przedmiotową lornetą daje możliwości obserwacji właściwie wszystkiego. Dzisiaj postanowiłem spróbować przetestować możliwości rozdzielcze APM 100mm ED APO 45* na gwiazdach podwójnych. Oczywiście założyłem TV 12 mm dające powiększenie tylko/aż 46x. Na początek Al Salib w Delfinie separacja 8.9" 4,3 i 5,1 mag - gwiazdki rozdzielone bez problemu jako dwa praktycznie jedynkowe jasne punkty, W Wolarzu Hip 70327 separacja 6,2" 5,0 i 6,7 mag - gwiazdki rozdzielone bez problemu jako dwa punkty, jaśniejszy i większy na górze, I na deser w Wężu d Ser separacja 3,8" 5,3 i 7,6 mag - gwiazdki nie rozdzielone, ale widoczny jak gdyby przecinek, co mnie trochę zdziwiło bo przy wyżej wspomnianej hip 70327 bez problemu wydawało mi się że między gwiazdkami da się umieścić jeszcze co najmniej jedną gwiazdę bez zlania w przecinek Generalnie jestem bardzo zadowolony bo przypomniałem sobie, ze słynny Trapez w Orionie ma separacje między swoimi składnikami 19,2" , 13,3" ,12,9" i najmniejszą 8,7". Nie wiem czy te krótkie próby rozdzielczości lornetki przy powiększeniu 46x są rekordem, ale wiem że dla mnie jakość obrazu gwiazd i ich kolorystyka jest na złoty medal.
    1 punkt
  29. Odgrzebię temat po roku To zdecydowanie najtrudniejsza planeta do avikowania. Dość łatwo ją znaleźć ale z czasami ekspozycji musiałem zejść do 400ms (RGB) i około 1sekundy dla IR Sprzęt: Kwarcowy D-K 190/3570 na EQ6 + ASI178MM-C Kompozycja: IR(742) + RGB
    1 punkt
  30. Kamerki oparte na matrycy CMOS stają się coraz popularniejsze wśród amatorów astrofotografii głębokiego nieba. Co je różni od kamer z matrycą CCD? Czy umyka nam jakaś rewolucja? Jak z CMOSa wydobyć jak najwięcej? Postaram się podzielić z Wami moimi doświadczeniami z kamerkami CMOS QHY163 mono i kolor. Kiedy spojrzymy na specyfikację techniczną matryc CCD i CMOS są one bardzo podobne. Sprawność kwantowa, czyli czułość, dla obu typów sensorów w sprzęcie amatorskim zawiera się w przedziale 40-70%. Pojemność piksela znormalizowana do tej samej skali jest całkiem podobna, z niewielką przewagą nowych kamerek CMOS. Dla matryc z pikselem o rozmiarze 3-4um można spodziewać się pojemności około 20000 elektronów, dla piksela o rozmiarze 6-7um około 40000 elektronów, i tak dalej. W obu typach kamerek fotony konwertowane są do fotoelektronów na skutek tego samego zjawiska. I tutaj w końcu pojawia się pewna różnica. W matrycach CCD fotoelektrony uwięzione w pikselu odczytywane są za pomocą specjalnego sygnału zegarowego, który przesuwa ładunek poprzez kolejne piksele aż do rejestru wyjściowego kamerki. Następnie ładunek ten jest konwertowany na sygnał elektryczny, wzmacniany i przekształcany w sygnał cyfrowy, który może być przesłany do komputera, albo zapisany w pamięci. W matrycach CMOS wygląda to nieco inaczej. Tam każdy piksel otoczony jest własnym niewielkim obwodem elektronicznym, który jest odpowiedzialny za proces odczytu. Z tej różnicy wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze, szum odczytu kamer CMOS jest bardzo mały. A po drugie - kamery CMOS są bardzo szybkie. Proces odczytu jest tak szybki, że dla przykładu kamera QHY163 może odczytać w ciągu sekundy 20 pełnych klatek o rozdzielczości 16 milionów pikseli - czyli 320 milionów pikseli na sekundę. Do obsługi takiej ilości danych potrzebny jest oczywiście szybki interfejs (np USB3.0) oraz wydajny komputer. Gromada Melotte 15 w centrum mgławicy IC1805. Zdjęcie wykonane kamerką QHY163M przez filtry wąskopasmowe oraz RGB A co z szumem odczytu? We współczesnych kamerach CMOS jest on bardzo mały, znacząco mniejszy od tego parametru w matrycach CCD. Nie ma więc potrzeby stosowania długich czasów naświetlania dla osiągnięcia sensownego odstępu sygnału od szumu w pojedynczej klatce. Na tym fakcie często opierany jest jeden z mitów o kamerkach CMOS który mówi, że możemy nimi uzyskać dużo lepsze rezultaty w znacznie krótszym czasie w porównaniu z kamerami CCD. Jest to prawdą jedynie dla krótkich czasów naświetlania rzędu kilku sekund i mniej. W takich warunkach CMOS wygrywa dzięki swojemu małemu szumowi odczytu. Kiedy jednak czas ekspozycji się wydłuża, pozostałe źródła szumu (głównie szum promieniowania tła nieba) odgrywa coraz większą rolę i różnica w obrazie staje się coraz mniejsza, aż w końcu zależy już tylko i wyłącznie od sprawności kwantowej matrycy. Z tego powodu kamery CMOS nadają się dużo bardziej do fotografii planetarnej oraz tak zwanego "lucky imaging", gdzie duża ilość krótko naświetlanych klatek (z czasami ekspozycji od 0.1 do kilku sekund) składana jest w wynikowy obraz. Technika ta pozwala używać dużych teleskopów bez autoguidingu i uzyskiwać bardzo dobre wyniki, ponieważ w pewnym zakresie pozwala walczyć ze złym seeingiem (spośród dużej ilości klatek możemy wybrać tylko te najlepsze). Robiąc to samo z kamerami CCD uzyskalibyśmy dużo gorszy wynik, ponieważ z każdą pojedynczą klatką do materiału wprowadzamy za każdym razem szum odczytu, który dla kamer CCD jest większy. Mgławica M57 w Lutni. Zdjęcie wykonane techniką "lucky imaging" przez teleskop SCT11" bez guidingu. 300 klatek po 3s każda - kamera QHY163C A czy są jeszcze jakieś inne warte uwagi różnice? Właściwie nie. Zazwyczaj kamery CCD wyposażone są w przetworniki analogowo cyfrowe o rozdzielczości 16 bitów, podczas gdy w kamerach CMOS mają one rozdzielczość 12 albo 14 bitów. Nie jest to jednak powód do zmartwień. 16 bitowe przetworniki w większości amatorskich kamer CCD to znaczna przesada. Zakres dynamiki takiej kamery (czyli stosunek pojemności piksela do szumu odczytu) zawiera się w przedziale 10-12 EV i taka rozdzielczość przetwornika jest w zupełności wystarczająca. Dodatkowo fotografując obiekty głębokiego nieba zazwyczaj składamy ze sobą wiele pojedynczych klatek, a technika ta zwiększa przy okazji zakres dynamiki wynikowego obrazu. Znormalizowana pojemność piksela jest również podobna. Pojemność piksela kamerek CMOS jest zazwyczaj niewielka, ale także rozmiar piksela jest mały. Przykładowo porównując popularny sensor CCD Kodaka KAF8300 z matrycą w kamerce CMOS QHY163M okaże się, że oba mają podobny rozmiar fizyczny, CMOS ma większą liczbę pikseli (16Mpx vs 8Mpx), czyli zyskujemy na rozdzielczości, a dodatkowo zyskujemy około 40% na pojemności piksela - w takim samym zestawie po wymianie kamerki na CMOS mniej obszarów będzie prześwietlonych. A jak wygląda sprawa hot pikseli? Współczesne matryce CMOS wypadają bardzo podobnie, jak nowoczesne matryce CCD (np te w kamerkach Atik 460 czy 490EX). Czyli znacznie lepiej, niż w starszych matrycach CCD (jak wspomniany już Kodak 8300 czy seria 11000). Tak więc kamerki CMOS wydają się nadawać do wielu zadań - do fotografii głębokiego nieba, planetarnej i również do wideo astronomii. Oferują też bardzo dobry stosunek ceny do rozmiarów matrycy. Ale na pewno są jakieś minusy - owszem, są. Wcześniej już pisałem o niższej rozdzielczości przetwornika analogowo-cyfrowego. Kolejna sprawa to mały rozmiar piksela w kamerach CMOS - choć tak naprawdę powinniśmy zwracać uwagę na fizyczny rozmiar matrycy i to, czy spełni nasze oczekiwania co do pola widzenia zestawu. Dzięki małemu szumowi odczytu kamerek CMOS mamy bardzo duże pole manewru jeśli chodzi o zmniejszanie zdjęcia i duża rozdzielczość nie powinna być traktowana jako wada. Może ona oczywiście odsłonić wady i niedoskonałości optyki, której używamy, ale te wady istniały wcześniej, a nie powstały dzięki małemu pikselowi kamerki. Ona je tylko pokazała. Innym aspektem pracy z kamerkami CMOS jest fakt, że wymagać one mogą wydajniejszego komputera oraz więcej miejsca do przechowywania danych. Przykładowo pojedyncza klatka z kamerki QHY183C ma rozdzielczość 20Mpx, co po debayeryzacji przekłada się na 120MB plik na dysku twardym. Kolejną rzeczą o której warto wspomnieć jest tak zwany amp glow kamerek CMOS, choć współczesne modele już prawie pozbyły się tego problemu. Amp glow możemy dostrzec po wyciągnięciu zdjęcia i objawi się jako pojaśnienie obrazu w narożnikach albo przy krawędzi. Źródłem tego zjawiska jest pracująca elektronika matrycy CMOS, która generuje niewielką ilość ciepła, a ono z kolei przekłada się na większą ilość niechcianego sygnału zebranego w pikselach. We współczesnych kamerach CMOS amp glow jest już bardzo niewielki, widoczny jedynie na mocno wyciągniętych zdjęciach robionych przez filtry wąskopasmowe. Amp glow jest całkowicie usuwany w procesie kalibracji. Sensory w kamerkach CMOS pochodzą zazwyczaj ze sprzętu codziennego użytku, co niesie za sobą kolejny minus - rozmiar. Matryce stosowane w cywilnych aparatach i kamerach są zazwyczaj niewielkie. Dopiero od niedawna wśród astrokamerek CMOS pojawiły się modele z monochromatycznymi matrycami o przekątnej 4/3 cala. Na horyzoncie widać już matryce mono o formacie APS-C, ale większych póki co brak - dostępne są jedynie kolorowe. Jeśli więc jesteśmy w posiadaniu dużego instrumentu i zależy nam na uzyskaniu sporego pola widzenia wciąż mamy do wyboru jedynie matryce CCD. Zasadnicze pytanie więc brzmi - czy potrzebujemy kamerki CMOS? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, a jedynie pewne wskazówki i podpowedzi. Jeśli posiadamy duży instrument na dobrej jakości montażu i interesuje nas duże pole widzenia, to prawdpopodobnie musimy się rozejrzeć za dużym sensorem CCD. Ale jeśli jesteśmy posiadaczami małego albo średniej wielkości teleskopu to zdecydowanie możemy rozważyć zakup kamerki CMOS. Jeśli chcemy mieć jedną kamerkę do wszystkiego: obiektów DS, fotografii planetarnej i astro wideo - CMOS się nada. Jeśli posiadamy duży instrument bez możliwości guidingu (na przykład newtona na dobsonie z platformą paralaktyczną) dzięki kamerce CMOS możemy uzyskać ciekawe zdjęcia stosując lucky imaging. Ale jeśli używamy zestawu jedynie do długoczasowej fotografii obiektów głębokiego nieba i składamy wiele pojedynczych kilkuminutowych klatek, wtedy pomiędzy 10 godzinami materiału zebranymi kamerkami CMOS i CCD nie będzie wielkiej różnicy. Dla takiego przypadku kluczowa będzie sprawność kwantowa kamerki. Z drugiej strony kamerki CMOS mają zazwyczaj mniejszy piksel, który pozwala uzyskać lepszą rozdzielczość zdjęcia (o ile optyka i warunki na to pozwalają). A dzięki małemu szumowi odczytu pojedyncze klatki mogą mieć krótszy czas naświetlania, a więc wymagania co do jakości prowadzenia montażu i guidingu są mniejsze. No i należy pamiętać, że kamery CMOS mają naprawdę dobry stosunek ceny do wielkości, i z roku na rok będą raczej stawały się coraz tańsze. Centrum konstelacji Woźnicy. Zdjęcie wykonane kamerką QHY163M przez obiektyw Samyang 135/2 i filtr wąskopasmowy Ha. 120 minut. Okolice mgławicy NGC7000. Kamerka QHY163M i obiektyw Samyang 135/2 plus filtr wąskopasmowy Ha. Jedna klatka 10 minut. Jasna gwiazda po prawej to Deneb.
    1 punkt
  31. Niebieska kulka z dzisiaj - detalu zera, wszelkie nierówności to artefakty obróbki Ale i tak cieszy, że wyszedł w miarę równy i gładki Czasy RGB rzędu 0,4 - 0,6s
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

© Robert Twarogal * forumastronomiczne.pl * (2010-2023)