Skocz do zawartości

Ranking użytkowników

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 03.01.2023 uwzględniając wszystkie miejsca

  1. Po tak ekscytującym piątku sobota rozpoczęła się leniwie. Dzięki dobremu śniadaniu i dużej ilości kawy byliśmy gotowi na kolejne atrakcje. W planach mieliśmy lodowiec Snæfellsjökull z otaczającymi go atrakcjami do którego trzeba by jechać około 4 godzin. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy jednak zmienić plany na coś bliżej położonego. Nasza super przewodniczka Wioleta (Gorecka nie Górecka jak pisałem wcześniej - sorki Wiola) zaproponowała żebyśmy odwiedzili dolinę Gjain oraz wodospad Háifoss oddalone o około 1,5h. Przystaliśmy na takie rozwiązanie, natomiast wieczorem chcieliśmy spróbować zrobić zdjęcia zorzy i gejzeru Strokkur. Drogę umilały nam krajobrazy z widocznym wulkanem Hekla. Wulkan ten jest najwyższym aktywnym wulkanem na Islandii (trzecim pod względem aktywności). Od 1970 roku wybuchał regularnie mniej więcej co 10 lat (1970, 1981, 1991, 2000). W tym wieku ma opóźnienie i jeszcze nie puknął ani razu. Co ciekawe w poprzednich erupcjach (od 1970 roku) wstrząsy ostrzegawcze zaczynały się na 30-80 minut przed główną erupcją, więc jak będziecie w pobliżu i zacznie się wam trząść pod nogami to macie niewiele czasu na spie....... 🙂 To nie Hekla, ale chmura wygląda jak dym wydobywający się z góry. To już Hekla. 🙂 Jedną z fajniejszych rzeczy z doliną Gjain oraz oddalonym od niego wodospadem Háifoss jest fakt, że są one tak jakby ukryte. Jechaliśmy sobie spokojnie przez pustkowie, a tu nagle koniec drogi, parking i nic szczególnego nie widać. Dopiero po przejściu 100-200m okazuje się, że trafiamy na przepiękne doliny z wodospadami. Scena normalnie jak z Władcy pierścienia jak Aragorn, Sam, Merry i Pippin trafiają do Rivendell. Dla fanów Gry o Tron - porównajcie wodospady te ze zdjęć i filmu u góry i te z filmiku poniżej (podpowiem 9s i 19s). https://youtu.be/U1dH_RSP86c Tak, tak zgadza się to te same wodospady. Podobno dolina wygląda obłędnie latem, gdy jest zielono. A poniżej próbka krajobrazu a'la Mordor w trakcie przejazdu nad wodospad Háifoss. W sumie nie wiem dlaczego piszę tylko o wodospadzie Háifoss, którego nazwa oznacza "wysoki wodospad" (128m, trzeci co do wielkości), gdy obok niego jest tylko parę metrów niższy Granni. Oba wodospady (tak naprawdę jest tam ich więcej) leżą nad malowniczym kanionem, którego skały mają blisko 2 miliony lat. Napisze szczerze, że kanion ten zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. W drodze powrotnej nad Heklą pięknie prezentował się Jowisz. Wstąpiliśmy także do sklepu gdzie spodobał mi się jeden z artykułów, którego u nas nie widziałem. Po dotarciu do domku przeznaczyliśmy trochę czasu na odpoczynek oraz przygotowania do nocnej części w której jak pisałem wcześniej chcieliśmy pojechać na pola z gejzerami. I podobnie jak dzień wcześniej nie zawiedliśmy się. Znowu połowa nieba zrobiła się zielona a wstęgi tańczyły po niebie i zanikały. Ponownie łapaliśmy się za głowy z zachwytu, gdy zielone rzeki rozlewały się wśród gwiazd. Uroku dodawały odgłosy i widok wybuchów gejzeru Strokkur oraz pionowa Droga Mleczna. Niestety z południa zaczęły napływać chmury, więc chcąc wykorzystać warunki skoczyliśmy jeszcze nad pobliski wodospad Gullfoss. Tutaj złapaliśmy jedynie kilka ujęć z wodospadem i PKS-em na sterydach. Troszkę niepocieszeni ale w sumie szczęśliwi postanowiliśmy w końcu zrobić użytek z jacuzzi, które mieliśmy obok domku. Okazało się, że gdy weszliśmy do wody wiatr przegonił chmury. Podziwialiśmy więc zorzę relaksując się w gorącej wodzie. No żyć nie umierać 🙂 🙂 🙂 🙂 Tej nocy z ciężkim sercem kładłem się spać, bo kolejnego dnia a raczej nocy zaplanowany już był powrót do Polski 😞 Miałem od razu opisać ostatni dzień, ale przez przypadek zamiast dodać załącznik opublikowałem post 😞 Resztę dopiszę przed weekendem.
    3 punkty
  2. Dzisiaj ustawiłem budzik na 3 nad ranem. Warunki mocno średnie, na niebie cirrus oraz wszechobecna wilgoć, ale w 15x70 kometa widoczna bardzo dobrze. Jądro nieco jaśniejsze, momentami miałem wrażenie, że był widoczny bardzo krótki warkocz 🙂 Dodatkowo około 3:56 niebo nad kometą przeciął meteor. Idealne otwarcie kolejnego roku pod kątem obserwacji 🙂
    3 punkty
  3. Pogoda pozwoliła dzisiaj na uchwycenie zjawiska, pierwsze wyjście z teleskopem od początku listopada... ED80+C60D, jedna klatka:
    2 punkty
  4. kolejne podsumowanie, tym razem 2022 roku. Milego ogladania;)
    2 punkty
  5. Dzisiejszy Księżyc Canon 450D i Refraktor 6"
    2 punkty
  6. Więc tak, po długiej dyskusji podczas tych kilku godzin okienka pogodowego jakie się nam przytrafiło w czwartkową noc, zgodnie stwierdziliśmy ,że niebo w Zwardoniu ( dzięki inflacji 😉 ) znacząco się poprawiło 🙂 , dlatego pomimo tego, że na poniższe zdjęcie składa się tylko po 4 klatki na każdy kanał RGB ( łącznie 12 minut ) i 30 minut HA to coś tam już zaczyna wyłazić 😉 . Mgławica IC 434 "Koński Łeb w gwiazdozbiorze Oriona wraz z towarzyszącym NGC 2024 ( mgławica Płomień )RGB po 4x60s na kanał plus HA 10x180s ( sprzęt TS APO 102 f5.1, kamera QHY 294M Pro, -20°
    2 punkty
  7. Wyłaniający się z cienia uskok Rupes Recta - lubię obserwować ten fragment Księżyca.
    2 punkty
  8. Odkąd zacząłem się interesować astrofotografią czyli od roku 2015 jednym z moich marzeń stało się sfotografowanie zorzy polarnej (na żywo zorzę widziałem w 2012 roku). Obserwowałem alarmy zorzowe i w przypadkach dużego prawdopodobieństwa starałem się zawsze wyjechać za miasto z aparatem. Sytuacji nie pomaga fakt, że mieszkam w centralnej Polsce i możliwość zobaczenia/sfotografowania zorzy graniczy z cudem. W te wakacje (18.08) prognozy zorzy były bardzo obiecujące, wybrałem się więc na spotkanie organizowane przez uczestników facebookowej grupy "Gapię się w niebo nocą" w okolicach Warszawy. Tym razem prognozy sprawdziły się i pomimo, że zorza nie była widoczna gołym okiem to na zdjęciach udało się ją zarejestrować. To były moje pierwsze zdjęcia zorzy. Wracając zadowolony do domu nie przypuszczałem nawet, że trzy miesiące później dane mi będzie fotografować to piękne zjawisko w zorzowym raju jakim jest Islandia. Na początku listopada trafiła się okazja dołączenia do wyprawy fotograficznej "Szlakiem Zórz" organizowanej przez Michała Kałużnego jednego z najlepszych astrofotografów w Polsce (jak ktoś nie zna Michała to polecam jego stronę http://astrofotografia.pl/ ). Drugą organizatorką była mieszkająca od 15 lat na Islandii Wioleta Górecka. Wioleta jest przewodniczką zorzową oraz świetną fotografką. Jeśli ktoś ma przyszłoroczny kalendarz astronomiczny z Gazety Wyborczej to Wioleta jest na okładce 🙂. Michała już znałem z warsztatów astrofotograficznych "Szlakiem Gwiazd", więc nie musiałem się długo zastanawiać nad decyzją. I takim oto sposobem jedno z moich marzeń miało stać się rzeczywistością. Czas pozostały do wylotu czyli do poniedziałku 21 listopada upłynął pod znakiem dokształcania się z wiedzy o Islandii oraz kompletowania sprzętu. Jeśli chodzi o sprzęt to po konsultacjach stanęło na dwóch aparatach Nikona D810 oraz D750. Do tego miałem obiektywy Sigma Art 16mm, Sigma Art 20mm, Sigma Art 50mm, Sigma Art 105mm, Sigma 60-600mm. Część obiektywów można było wypożyczyć od Sigma Foto Polska, która była partnerem technicznym. Na zorze były przeznaczone 16 i 20mm. Pozostałe brałem z myślą bardziej o krajobrazach i ewentualnie jakby nie było zorzy o złapanie islandzkiego Oriona (zabrałem też SWSA). Do tego dwa statywy, po dwie baterie na aparat, wężyki spustowe, całą masę kabli..........., czyli podobnie jak na porządną sesję w terenie. Zapakowanie całego tego sprzętu do samolotu nie jest wcale prostą sprawą. Cały delikatny sprzęt czyli aparaty, obiektywy i SWSA trafiły do bagażu podręcznego. Statywy ze względu na rozmiary i wagę zapakowałem do rejestrowanego. Trafił tam też nowy pręt z przeciwwagą od SWSA. Poprzedni zabrałem w wakacje do podręcznego i został skonfiskowany jako narzędzie niebezpieczne 😞 . Muszę napisać, że do odprawy podchodziłem z duszą na ramieniu bo waga i rozmiary mojego bagażu były "trochę" ponad normę. Nareszcie nadszedł dzień wylotu. Wylatywaliśmy z lotniska Okęcie w Warszawie około godziny 23. Lot miał trwać około 4 godzin a celem było lotnisko w Keflaviku ok. 50km od Reykjaviku. Na szczęście bagaże przeszły kontrole bez problemów. Razem ze mną lecieli pozostali uczestnicy wyprawy (3 osoby) oraz organizator i przewodnik Michał Kałużny, który powiedział nam, żebyśmy mieli aparaty pod ręką, bo może się uda ustrzelić pierwsze zorze przez okna samolotu. Zrobienie zdjęcia nocnego aparatem na czasie naświetlania rzędu 1-2s przez okno samolotu to gimnastyka wyższego rzędu 🙂 . Ze względu na światło odbijające się od szyb trzeba zasłonić praktycznie całe okienko a trzeba to zrobić jedną ręką, bo w drugiej trzyma się aparat 🙂 . Do tej pory mam uśmiech na twarzy jak przypominam sobie jak to wyglądało. No więc po mniej więcej dwóch godzinach lotu w zrobionych fotkach można już było zauważyć kolor zielony. Z każdą minutą koloru było więcej i ostatecznie zorzę spokojnie można było obserwować naocznie. Po wylądowaniu na lotnisku czekała na nas Wioleta. Zabrała nas do oddalonego o około 150km domku, który był naszą bazą wypadową przez kolejne dni. Po drodze przez okna samochodu podziwialiśmy wspaniałe, ciemne, islandzkie niebo. Zorza, którą było widać prawie cały czas jawiła się jako delikatne, jasne pojaśnienie horyzontu. Przypominała trochę łunę od miasta, tylko kolor miała biały. Po dojechaniu do bazy pomimo zmęczenia postanowiłem odejść kawałek od latarni i strzelić kilka fotek. W końcu po to tu przyjechałem. Jak widać na poniższych zdjęciach zorza była dość słaba (oczywiście jak na standardy islandzkie), bez struktur i słupów, Cieszyła jednak tak bardzo, że ciężko było usnąć tej nocy. No... w sumie to była już godzina 6 rano, ale wschód Słońca był około 10.15, więc w sumie to była jeszcze noc. Na tym zakończę część pierwszą. Postaram się przez kilka następnych dni streścić pozostałą część wyprawy. Najtrudniej było zacząć.
    1 punkt
  9. Tym razem bez pośpiechu zostały głosy oddane! 😉 A tak w ogóle to powinno się oddać głosy na wszystkie prace bo są wspaniałe 😉 ( takie tam życzenie noworoczne! ) Gratulacje dla wszystkich autorom prac!
    1 punkt
  10. Artemis II – działania europejskiego modułu serwisowego 2023-01-03. Krzysztof Kanawka Działania europejskiego modułu serwisowego dla misji Artemis II. Po udanej misji Artemis I czas na pierwszą misję załogową – Artemis II. Jakie manewry są planowane dla tej misji? Jedenastego grudnia 2022 roku zakończyła się misja Artemis I – pierwsza wyprawa pojazdu MPCV Orion w pobliże Księżyca. Ta misja była bezzałogowym testem rakiety SLS oraz pojazdu MCPV Orion. Test przebiegł pomyślnie i otworzył drogę do pierwszej załogowej misji programu Artemis. Oznaczenie tej misji to Artemis II. Jak będzie wyglądać misja Artemis II? Poniższa animacja pochodzi od Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), która jest odpowiedzialna za budowę, testy i dostarczenie do NASA modułu serwisowego. Ten moduł napędza, zasila i orientuje pojazd MPCV Orion, a także jest wyposażony w systemy podtrzymywania życia. Aktualnie planuje się, że w misji Artemis II pojazd MPCV Orion wykona przelot w pobliżu Księżyca po czym zostanie skierowany ku Ziemi. Nie będzie w tym przypadku wejścia na orbitę okołoksiężycową. Kiedy misja Artemis II? NASA uważa, że start powinien nastąpić w ciągu dwóch najbliższych lat. Pojawiają się jednak coraz częściej głosy krytyki związane z organizacją przygotowań do kolejnej misji i w szczególności ponownego wykorzystania sprzętu. Wydaje się dość prawdopodobne, że dopiero w 2025 roku rakieta SLS po raz kolejny zostanie wyprowadzona na wyrzutnię LC-39B w celu przeprowadzenia startu misji Artemis II. • Misja Artemis I jest komentowana w wątku na Polskim Forum Astronautycznym. • Misja Artemis II jest komentowana w wątku na Polskim Forum Astronautycznym. (PFA, NASA) Artemis II – European Service Module perspective https://www.youtube.com/watch?v=tt0qV-qFIG8 Działania europejskiego modułu serwisowego w Artemis II / Credits – ESA https://kosmonauta.net/2023/01/artemis-ii-dzialania-europejskiego-modulu-serwisowego/
    1 punkt
  11. Kalendarz astronomiczny 2023 2023-01-03. Kalendarz Uranii i Astronarium ze zjawiskami astronomicznymi na cały rok 2023. Ilustrowany kosmicznymi zdjęciami dotyczącymi teleskopu Jamesa Webba. Indeks KALENDARZ-2022 15,00 zł Brutto https://sklep.pta.edu.pl/gadzety/357-kalendarz-astronomiczny-2023.html Zamów kalendarz astronomiczny na rok 2023 ze zdjęciami z Teleskopu Jamesa Webba https://www.urania.edu.pl/
    1 punkt
  12. Ciąg dalszy prób zajęcia sobie wolnego czasu Tym razem moje obiekty US, które udało mi się zarejestrować do tej pory na jednym zdjęciu.
    1 punkt
  13. No dziś po 3 w nocy bylo u mnie okienko pogodowe. W ciągu paru dni niewiele się zmieniło tylko położenie. Przez lornetkę i teleskop 130/900 widać wyraźnie komę natomiast warkocza nie udało mi się zobaczyć.
    1 punkt
  14. Święta, święta i po świętach.... czas się zabrać za robotę 🙂 🙂 🙂 . Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale tego dnia zrobiłem ponad 4100 zdjęć i trochę zajęło mi przebranie ich i montaż timelapsów. Mała dygresja do poprzedniej części. Na ostatnim zdjęciu jęzor lodowca pochodzi prawdopodobnie z lodowca Svinafellsjokull na którym kręcono sceny do jednego z najlepszych filmów o tematyce kosmosu mianowicie do Interstellara. Ogólnie dużo filmów kręcono w okolicy Vatnajökull - Batman Begins, Tomb Raider, 2 filmy o Bondzie. Jak już pisałem celem tego dnia była laguna lodowcowa Jökulsárlón oraz znajdująca się obok niej Diamentowa Plaża. Cały dzień był wyliczony tak, żeby dojechać niedługo przed zachodem słońca (w końcu za przewodników mieliśmy dwoje świetnych fotografów). Jak widać po zdjęciach z trasy pogoda tego dnia była wymarzona. W południe było około 10 stopni Celsjusza i prawie nie wiało. Miła odmiana od pogody z poprzednich dni. Teraz trochę opisówki, więc jak ktoś nie lubi czytać to niech przeskoczy od razu do zdjęć 🙂 Dla lepszej przejrzystości dodałem mapkę z googla. Jökulsárlón jest jeziorem powstałym na skutek topnienia oraz cofania się lodowca Breiðamerkurjökull, który jest częścią Vatnajökull. Jak wspominałem w poprzedniej części lodowiec Vatnajökull jest największym lodowcem w Europie. No i mili państwo nie wiem czy wierzycie w globalne ocieplenie czy nie wierzycie, ale niestety Jökulsárlón można przedstawiać jako dowód zmian klimatycznych. Jezioro zaczęło tworzyć się mniej więcej w połowie lat trzydziestych XIX wieku. W latach siedemdziesiątych jego powierzchnia była czterokrotnie mniejsza niż obecnie. I to trochę psuje fantastyczność tego miejsca. Bo to, że jest to miejsce fantastyczne nie ulega wątpliwości. Odrywające się kawałki lodowca spadają do wody i powoli dryfują w stronę oceanu. Pływające odłamki składają się z lodu, który może mieć nawet 1000 lat i przyjmuje przepiękne kształty i kolory. Po dotarciu do oceanu mniejsze kawałki są wyrzucane na pobliską plażę Breiðamerkursandur. Wypolerowany przez fale lód w świetle słonecznym skrzy się niczym diamenty stąd właśnie wzięła się nazwa Diamentowa Plaża. Koniec opisówki, czas na film i fotki. Ostatnie zdjęcie dedykuje koledze, który postanowił na plaży złożyć bóstwom drugą ofiarę (na przyszłość pamiętajcie, że nawet mała fala potrafi przewrócić statyw z aparatem 😞 ). Nie opodal Jökulsárlón jest jeszcze jedno jezioro lodowcowe Fjallsjökull. Dużo mniejsze i bez ujścia do oceanu, ale także urokliwe. Nie byliśmy nad nim długo, ponieważ po zachodzie słońca zaczęło się robić momentalnie zimno. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na popas i moja zupka chmielowa jakoś dziwnie się na mnie patrzyła 🙂 🙂 🙂 . Do tej pory nie wiem o co jej mogło chodzić. Czy była to zapowiedź tego czego będziemy świadkami? Całkiem możliwe, bo podobnie wyglądały nasze twarze tej nocy. Pierwszym naszym punktem w wieczorno-nocnej części był przystanek nieopodal Reynisfjary. Przez okna samochodu widzieliśmy wyraźną wstęgę zorzy polarnej i plan był taki, żeby złapać tą wstęgę razem z jej lustrzanym odbiciem w wodzie. Niestety zaczęło trochę wiać i z odbicia nic nie wyszło. Zorza płynęła po niebie jak leniwa zielona rzeka. Zdarzały się momenty, gdy przebijał się kolor różowoczerwony, który widać na zdjęciach. Od czasu do czasu pojawiały się i znikały słupy. Na trzecim zdjęciu pod chmurą normalnie się gotowało i w pewnym momencie jakby coś pękło i cała zorza zapłonęła intensywnym kolorem. Po części widać to na filmiku, ale nie oddaje on dynamiki co tam za tą chmura się działo. Po krótkiej naradzie uznaliśmy, że trzeba ruszać dalej i szukać lepszych miejscówek. Wybór padł na jezioro przy lodowcu Sólheimajökull. Zanim dojechaliśmy do celu gdzieś po drodze wypełzła nam na niebo taka sztuka, że momentalnie wyskakiwaliśmy z samochodu i w tempie ekspresowym rozstawialiśmy aparaty. I tutaj właśnie pierwszy raz tej nocy nasze twarze wyglądały jak ta z piwa. To był po prostu taniec i magia. Wybrany poniższy kadr podoba mi się chyba najbardziej ze wszystkich. W tym miejscu złożona została kolejna ofiara (pamiętajcie: wiatr też potrafi przewrócić statyw z aparatem 😞 ). Ciężko opisać uczucia, które towarzyszyły pokazowi. Coś takiego trzeba zobaczyć własnymi oczami. Ta zorza miała wszystko: wstęgi, dynamikę, kolory, słupy, igiełki. Po prostu PE-TA-RDA!!!. Właśnie o zobaczeniu takiej zorzy marzyłem jadąc na Islandię, ba nawet nie wyobrażałem sobie, że to może tak wyglądać. Wszystko co dobre niestety szybko się kończy. Cały spektakl trwał nie dłużej jak 15 minut, po czym udaliśmy się w dalszą podróż nad wspomniany lodowiec. Niebo w dalszym ciągu było prawie bezchmurne a zorza rozmywała się i przygasała by od czasu do czasu wystrzelić wijącą się wstęgą. Nad lodowcem podzieliliśmy się i część sprzętu robiła zdjęcia ze wzgórza z widokiem na jezioro, natomiast reszta postanowiła podejść jak najbliżej wody (dzięki temu, że jeden z aparatów zostawiłem na górze na filmie widać nas schodzących na dół). Ogólnie rzec biorąc to nie mogliśmy się zdecydować którą część nieba oglądać. Połowa nieba była zielona i czy byśmy spojrzeli na zachód, północ czy wschód ciągle się coś działo. Przed końcem pobytu pod lodowcem przyszła moja kolej składania ofiary. Jednemu z moich statywów odpadła noga 🙂 (do tej pory nie mogę zrozumieć jakim cudem upadek na kamienie przeżył aparat z obiektywem). Z tego powodu jedno ujęcie musiałem robić aparatem leżącym na ziemi. Ten wspaniały dzień zakończyliśmy wspólnym zdjęciem. Do bazy dojechaliśmy około 4 w nocy, na nogach byliśmy około 23 godzin. 23 godziny pełne niezapomnianych wrażeń, miejsc i zórz. Dzień do którego będę wracał myślami ilekroć pomyślę o Islandii. (foto: Michał Kałużny) C.D.N...(ostatnie dwa dni wrzucę dopiero w przyszłym tygodniu).
    1 punkt
  15. Tak po drugiej w nocy już całkiem nieżle widać. Przez lornetkę 15x70 udało się wczoraj bez problemu wypatrzeć wyraźną mgiełkę bez warkocza. Udało się tez zrobić foto obiektywem 200mm f/4 iso1600 ekspozycja 13 sekund
    1 punkt
  16. No dobrze, nadszedł czas na opisanie piątku. Magicznego, zorzowego piątku, który na długo pozostanie w mojej pamięci. Dzień zacząłem bardzo wcześnie bo o 5.00. O tej godzinie według prognoz miało się już rozchmurzyć, dlatego gdy zadzwonił budzik ubrałem się, zabrałem aparat i wyszedłem na zewnątrz sprawdzić pogodę. No i okazało się, że chmur już prawie nie ma, a na niebie grasuje piękna zorza. Niestety nie wziąłem ze sobą statywu, więc aparat wylądował na ziemi na czapce, a ja pobiegłem budzić resztę "łowców zórz". Po kilkunastu minutach staliśmy już w ciemnościach wpatrując się w niebo i jedyne co było słychać to klepiące migawki aparatów. Noooo może nie zupełnie tylko to było słychać. Co chwilę się któremuś wyrywało "O KU...!" i "JA PIER...." czyli standardowe w polskim języku zwroty wyrażające zachwyt. Zorza zajmowała prawie połowę nieba, długa pozioma wstęga wiła się powoli, a nad nią pojawiały się i znikały przypominające chmury niewielkie placki. To co się działo pod wstęgą to taniec. Słupy zapalały się, biegły w lewo lub prawo i po chwili już ich nie było. Sama wstęga jarzyła się fluoroscencyjną zielenią, słupy łapały jasną zieleń, gdzieniegdzie migał też kolor różowo-czerwony, a placki które pojawiały się i znikały były mleczne. Łatwo było je odróżnić od chmur bo po pierwsze chmury jak w Bieszczadach mają kolor czarny, a po drugie pojawiały się i znikały z dużą częstotliwością. Zresztą zobaczcie i oceńcie sami.... No po prostu miód na moje oczy 🙂 . Miałem plan skoczyć po montaż SWSA i z dłuższej ogniskowej zrobić zielone Plejady, ale oba aparaty robiły już zdjęcia. Film składa się z dwóch kadrów robionych Nikonem D750 + Sigma Art 14mm oraz Nikonem D810 (mod) + Sigma 20mm. Czas naświetlania klatek wynosił 2s na ISO 1600. Muzykę do filmu zrobił nasz kolega Stiopa (dzięki Stefan!!! Jeszcze się zgłoszę do ciebie po pomoc jeśli chodzi o ten planowany długi film). To co warto tutaj jeszcze powiedzieć to zaskoczyła nas dynamika samej zorzy. Te jasne placki potrafiły pojawiać się i znikać co sekunda. Klatki do tego filmu były robione przez dwie godziny od 5 do 7. O godzinie tej większa część zorzy po prostu zgasła. Wróciliśmy więc do domku tak nakręceni, że o żadnym śnie nie było już mowy. Po pożywnym śniadanku czekał nas w intensywny dzień. Naszym celem była laguna lodowcowa Jökulsárlón oddalona od naszej bazy o około 350km. Po drodze zajechaliśmy jeszcze raz na Reynisfjare jednak tym razem od innej strony formacji skalnych Reynisdrangar. Co do samej formacji to nie napisałem wcześniej, że według legendy te wystające z morza skały to trolle zaskoczone przez wschodzące słońce i zamienione w kamień. Zachwycaliśmy się tutaj organami bazaltowymi i odwiedziliśmy jaskinię Hálsanefshellir. Nadmienić trzeba, że odwiedzając ją trzeba brać pod uwagę pływy bo podczas przypływu jaskinia jest pod wodą (podobno parę osób tu zginęło). My trafiliśmy całkiem nieźle, uważać trzeba było tylko na mocniejsze fale które odcinały drogę powrotną. Przed drugą częścią podróży skorzystaliśmy jeszcze z miejscowego WC. Piszę o tym tylko dlatego, że za usługę można było zapłacić tylko kartą lub zbliżeniowo, żadnej gotówki. Zresztą wpisuje się to ogólnie w charakter Islandii na której króluje pieniądz plastikowy, dosłownie wszędzie można płacić kartą. Na wyjazd nie wymienialiśmy w ogóle waluty na Islandzką koronę. Wracając do podróży - do przejechania pozostała nam połowa drogi, ale z takimi widokami można jechać i jechać. Po drodze przejeżdżaliśmy przez ciągnące się po horyzont pola lawowe pokryte zielonym mchem. Mech ten podobno jest pod ochroną i można dostać mandat za spacer po nim 🙂 . Oczywiście jeśli trafi się na przedstawicieli prawa, których widzieliśmy chyba tylko Reykjaviku. Dla fanów Star Treka w trzecim sezonie Star Trek: Discovery pola lawowe zagrały rolę powierzchni jednej z planet (47 sekunda w poniższym filmiku). W ogóle w tym sezonie dużo scen było kręconych na Islandii. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą nie mniej nudną drogę, ponieważ na horyzoncie było już widać największy w Europie lodowiec Vatnajökull. Połączenie błękitnego nieba, białego lodowca oraz zielono-buro-brązowej ziemi dawały niesamowite połączenie. I na tym zakończę pierwszą część sprawozdania z tego dnia, ponieważ potrzebuję czasu na przebranie zdjęć z laguny i zmontowanie filmów z nocnych harcy. 🙂 🙂 🙂
    1 punkt
  17. W czwartek obudziłem się mega wyspany i pełny optymizmu chociaż na ten dzień prognozy również nie były optymistyczne. Dzisiaj nie wiało już tak mocno jak wczoraj, więc na kolejne atrakcje jechaliśmy w dobrych humorach. Dzień rozpoczęliśmy od wodospadu Seljalandsfoss. Do celu mieliśmy około 1,5h drogi (120km), które spędziliśmy na podziwianiu zbliżającego się lodowca/wulkanu Eyjafjallajökull. To właśnie jego erupcja w 2010 roku sparaliżowała ruch lotniczy nad Europą. Seljalandsfoss ma około 60m wysokości oraz 15m szerokości. Za wodospadem znajduje się jaskinia do której można wejść. My jednak nie skorzystaliśmy z tej atrakcji ze względu na ilość sprzętu, który każdy miał przy sobie. Spędziliśmy tutaj trochę czasu bawiąc się w "zamrażanie" wodospadu. Dzisiejszy dzień miał stać pod znakiem atrakcji wodnych, więc kolejnym etapem był Skógafoss. "Leśny wodospad" jest jednym z większych na Islandii bo blisko 70 metrowy i szeroki na około 30 metrów. Ciekawe skąd wzięła się nazwa bo lasów na Islandii praktycznie nie ma (chociaż podobno intensywnie zalesiają), a na pewno nie ma żadnego w okolicy Skógafoss. Jeśli ktoś oglądał Wikingów to w piątym sezonie Skógafoss gra razem z Flokim 🙂 . Z bliska wodospad robi ogromne wrażenie. Nasze wodospadowe tournee skończyliśmy przy bardzo urokliwym Kvernufoss. Jest on dużo mniejszy od poprzednich wodospadów i może dzięki temu nie ma tutaj ludzi. Uroku dodaje fakt, że do wodospadu trzeba podejść malowniczą ścieżką wzdłuż potoku oraz fakt, że podobnie jak w Seljalandsfoss można wejść za wodospad. Tym razem nie odpuściliśmy, sprzęt został wciśnięty pod kurtki i po chwili obserwowaliśmy wodospad od drugiej strony. Wrażenia - SUPER! Nasza droga zakończyła się w najbardziej wysuniętym na południe mieście Vík í Mýdral. Miasto to może za dużo powiedziane ponieważ mieszka tutaj tylko około 300 mieszkańców. W Islandii jednak miano miasta mają miejscowości z ponad 200 mieszkańcami. W samym mieście można dobrze zjeść i odpocząć chwilkę. Samo miasto nie było naszym celem, była nim położona obok sławna czarna plaża Reynisfjara. Liczyliśmy na zachód słońca nad formacjami skalnymi Reynisdrangar, a trafiliśmy na sztorm. Dla kinomanów na plaży kręcono kilka scen w siódmym sezonie Gry o Tron. (foto: Wioleta Górecka) Fale wdzierały się na kilkadziesiąt metrów wgłąb plaży i nie jeden raz trzeba było uciekać. Właśnie tutaj islandzkim bóstwom złożyliśmy pierwsze ofiary (sprzętowe) 🙂 🙂 🙂 . Teraz czekała nas powrotna droga do domku. Po drodze postanowiliśmy jeszcze raz zatrzymać się przy wodospadzie Seljalandsfoss, który jako jeden z nielicznych jest oświetlany w nocy. Dzięki temu, że na chwilę się rozpogodziło można było pokusić się w końcu o fotkę z gwiazdami. Złożona ofiara chyba zadziałała bo spoglądając na północ widzieliśmy nisko nad horyzontem delikatnie majaczącą aurorkę. Dodatkowo obok polarnej przeleciał piękny niebieski bolid. Pierwszy raz w życiu widziałem niebieski, zawsze były zielone lub pomarańczowe. Udało się go nawet złapać na zdjęciu. Po dojechaniu do bazy prawie całe niebo było zakryte chmurami. Został odkryty niewielki fragment na północy, gdzie przebijała się zorza. Odeszliśmy kawałek od świateł trochę poobserwować i okazało się, że zorza jest dość mocna i dynamiczna, można było zauważyć różne kolory i struktury. Niestety większość działo się za chmurami, które nieubłaganie zasłoniły cały horyzont. I takim sposobem wracaliśmy do domku całkiem zadowoleni. Plan minimum został wykonany. Dzień spędziliśmy intensywnie, a obserwacje zorzy traktowaliśmy jako udane, bo pomimo chmur dała niezłe przedstawienie (tak nam się wtedy wydawało). Optymizmem napawały także prognozy bezchmurnego nieba na kolejne dni. C.D.N. (z uwagi na przebieg kolejnego dnia oraz tego że muszę zrobić bigos na wigilię następna wrzutka przewidywana za dwa, trzy dni. Uwierzcie, że jest na co czekać 🙂 ) P.S. Jak oglądacie wstawki z youtuba to zwiększajcie jakość na maksymalną. P.S. 2 Zrobiłem jeszcze drugi dłuższy film.
    1 punkt
  18. Pierwszy dzień na Islandii przywitał nas sporym zachmurzeniem oraz bardzo silnym wiatrem. Pierwszym naszym celem do zwiedzenia była dolina geotermalna Haukadalur, która znajdowała się około 10km od naszego domku. W dolinie tej znajduje się ponad 40 różnych obiektów geotermalnych z których najbardziej rozpoznawalnymi są gejzery Geysir oraz Strokkur. Tutaj wtrącę ciekawostkę: słowo gejzer pochodzi właśnie od nazwy Geysir (w słowniku islandzkim słowo geysa znaczy tryskać, wybuchać). Jest więc on jakby ojcem wszystkich gejzerów 🙂 . Geysir jest największy w Islandii i drugi na świecie pod względem wysokości wyrzutu wody (70-80m). Niestety jego aktywność jest powiązana z trzęsieniami ziemi i obecnie jest uśpiony. Ja tam jednak cały czas miałem pod ręką aparat, a tak na wszelki wypadek. Nie żałowaliśmy długo uśpionego Geysira, ponieważ niedaleko niego znajduje się czwarty na świecie oraz drugi w Islandii (25-35m) gejzer Strokkur. No i tutaj było już na co popatrzeć bo Strokkur wyrzuca wodę co około 5-10 minut. Przez silny wiatr wyrzuty nie były może wysokie, ale i tak robiły super wrażenie. Standardowym wyzwaniem dla fotografujących jest złapanie gejzeru w momencie wybrzuszenia wody przed wyrzutem 🙂 . Oczywiście wyzwanie zostało przyjęte. Z uwagi na bardzo silny wiatr (podczas kręcenia powyższego filmiku ziarnko piasku wybiło mi dziurkę w szkle ochronnym telefonu) nie poświęciliśmy zbyt dużo czasu na oglądanie pozostałych atrakcji doliny. Szybko zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy ku następnej atrakcji - wodospadowi Gullfoss. Położony 10 minut drogi od gejzerów wodospad jest na pewno miejscem w którym warto się zatrzymać. Co do nazwy Gullfoss znaczy po prostu "złoty wodospad" (gull - złoto, foss - wodospad). Jest kilka różnych wersji o powstaniu nazwy wodospadu. Jedna z nich mówi o kolorze jaką wodospad przybiera wieczorem, inna jest związana z tęczą pojawiającą się nad wodospadem. Jeszcze inna mówi o chytrej babie z Rad... - a nie przepraszam - chytrym rolniku Gygurze zbierającym złoto przez całe życie. Podobno przed śmiercią nie mógł znieść wizji, że ktoś dostanie jego złoto. Zapakował więc wszystko do szkatułki i wyrzucił do wodospadu. Mi najbardziej przypadła do gustu wersja z tęczą, pewnie dlatego.... Na parkingu przy wodospadzie mieliśmy też możliwość podziwiania tutejszych środków transportu zbiorowego. 🙂 🙂 🙂 Należy nadmienić, że większość czasu w ciągu dnia spędzaliśmy w samochodzie. Nie było jednak nudno, ponieważ sam krajobraz Islandii jest niesamowity. Praktycznie za każdym zakrętem drogi jest coś co przykuwa wzrok. Ostatnią atrakcją tego dnia był wygasły wulkan Kerið. Powstał on około 6500 lat temu a na jego dnie znajduje się malownicze jeziorko. Spacerując na około wulkanu oraz schodząc nad jezioro można pobawić się we wszystkim znaną zabawę "podłoga to lawa" 🙂 🙂 🙂 . I to dosłownie. Islandczycy używają materiału wulkanicznego do wysypywania ścieżek i chodników. Wracając do naszej bazy wypadowej z niepokojem spoglądaliśmy na niebo, które coraz bardziej pokrywało się chmurami. Niestety tej nocy prognozy pełnego zachmurzenia się sprawdziły i jedyne zorze które mogliśmy oglądać to "bananowe zorze" czyli dobrze wszystkim znane niskie chmury podświetlone od islandzkich szklarni. "Bananowe" ponieważ rozpowszechniła się informacja, że Islandia jest największym eksporterem bananów w Europie. Taką informację powiela wiele przewodników i portali. Co ciekawe my także myśleliśmy że to prawda 🙂 . Dopiero przy pisaniu tego tekstu faktycznie to sprawdziłem i okazało się, że to taka miejska legenda. Tej nocy postanowiłem iść wcześniej spać i okazało się to bardzo dobrą decyzją bo była to ostatnia przespana w pełnym wymiarze noc na Islandii. C.D.N.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

© Robert Twarogal * forumastronomiczne.pl * (2010-2023)