Ranking użytkowników
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 20.08.2013 uwzględniając wszystkie miejsca
-
Mam przyjemność poinformować o najnowszej publikacji na temat nowej planety pozasłonecznej EPIC 247098361 b (lub inaczej: HD 286123 b). Nie byłoby nic wielkiego gdyby nie fakt, że wniosłem wkład w jej odkrycie! I wcale nie jest to typowy ?hot Jupiter? (gorący Jowisz), lecz coś mniej spotykanego. W jaki sposób do tego doszło? I jak to: ?odkryłem planetę pozasłoneczną??? Tak, to oficjalne i potwierdzone. I to żadne Zooniverse! Cofnijmy się w takim razie kilka miesięcy do tyłu? O tej samym obiekcie mówiłem tutaj, kiedy EPIC 247098361.01 był jeszcze kandydatką na egzoplanetę: Od ponad 1.5 roku interesuję się obserwacjami tranzytów planet pozasłonecznych. Za każdym razem ćwiczę uzyskiwać jak najlepszą dokładność pomiarową, aby zająć się trudniejszymi wyzwaniami. Projekt ?Exoplanet Explorers? na Zooniverse pozwolił zauważyć ile kandydatek na egzoplanety może siedzieć w danych Keplera w misji K2. Postanowiłem zmierzyć się z jedną i spróbować zarejestrować taki tranzyt. W związku z tym, cierpliwie czekałem na wydanie skorygowanych danych K2 (MAST) z Kampanii 13 (Campaign 13), aby poszukać najświeższe potencjalne egzoplanety. Stało się to w pierwszych dniach września 2017 roku. Spośród ponad 23 tysięcy celów, wybrałem 4 potencjalne obiekty, które posiadają regularne i wystarczająco głębokie spadki jasności. Wyznaczyłem efemerydy i pozostało mi czekać na odpowiednią noc? Szczęście się trafiło, że w nocy z 29 na 30 września 2017 roku miałem pogodę. Ze średnimi warunkami na początku, ale później się poprawiło. Wówczas miało nastąpić jedno z przewidywanych zaćmień dla EPIC 247098361. Co 11.2 doby, gwiazda o jasności 9.8 magnitudo wykazuje spadek blasku o około 1%. Niby dużo, jednak dość długi okres orbitalny powoduje, że rzadko kiedy jest okazja na złapanie. W dodatku samo zjawisko trwa aż 5.5 godziny. Takie parametry uniemożliwiły mi obserwację pełnego zjawiska, lecz drugą połowę i 3 godziny po zakończeniu. Połówka zjawiska to takie minimum, kiedy sensownie można działać dalej. Pozycja egzoplanety w programie Stellarium - widok DSS. Dużego sprzętu nie potrzebowałem, aby coś odkryć Obserwację prowadziłem od 23:00 do 05:30 przy pomocy obiektywu Canon FD 300mm f/2.8L, kamery ASI178MM-c i montażu EQ5. Uzbierałem nieco ponad 30 GB danych, czyli około 9000 klatek w ciągu 6.5 godziny. Po analizie danych udało się zarejestrować spadek blasku podobnym charakterze, jak było to przewidywane. Taka obserwacja potwierdziła fakt, że wokół EPIC 247098361 krąży pewne ciało. Nie wiadomo, czy to faktycznie planeta, być może druga gwiazda w systemie binarnym. Swoją obserwację przesłałem do bazy ExoFOP i czekałem na kontakt od kogokolwiek? bo kto pomyślał, że jakiś amator będzie ją obserwował? Pojedyncza klatka z obserwacji tranzytu egzoplanety HD 286123 b / EPIC 247098361 b 12 stycznia 2018 roku stał się dla mnie przełomowy. Skontaktowała się ze mną Liang Yu (Massachusetts Institute of Technology) z informacją, że pisze artykuł naukowy na temat kilku planet. Jedną z nich jest EPIC 247098361 b, czyli to, co obserwowałem 3 miesiące temu! Dostałem informację, że metodą radialną potwierdzono planetarna naturę obiektu. A co najbardziej mnie zaskoczyło ? zapytała się czy może umieścić moją obserwację do swojej publikacji naukowej! Zgodziłem się, a przez kolejne dni trwała procedura weryfikacji. Samo zaskoczenie, gdyż tylko przypuszczałem, że może pasować na egzoplanetę. W końcu, po ponad 5 miesiącach od obserwacji, artykuł naukowy został oficjalnie umieszczony do arXiv i przesłany do Astronomy Journal! Uwzględnienie z podaniem mojego imienia i nazwiska jako współautora wiąże się z jednoczesnym współodkryciem danego obiektu. Oczywiście każda osoba może wnieść mniejszy lub większy wpływ, jednak sama rejestracja tranzytu za pomocą własnych obserwacji to już zdecydowanie więcej, niż samo odnalezienie sygnału w bazie danych Keplera. No dobrze, skoro cały czas piszę o okolicznościach obserwacji, to co to w ogóle za egzoplaneta? Leży w konstelacji Byka i obiega gwiazdę HD 286123 b co 11.17 doby. W związku z pozycją na niebie, tranzyty można obserwować tylko i wyłącznie w okresie jesiennym i zimowym, w Polsce średnio do 8 razy na rok. EPIC 247098361 b znajduje się dość daleko od macierzystej gwiazdy ? średnio 15 milionów kilometrów od niej. Stąd średnia temperatura panująca na powierzchni wynosi około 700°C. Dość ?mało?, bo to nie jest temperatura typowa dla planet gorących (np. hot Jupiter), lecz ciepłych (np. warm Jupiter). Na podstawie głębokości spadku wyznaczono promień na 1.08 Rj (około 75 500 km) a metoda radialna określiła masę na (zaledwie) 0.41 mas Jowisza. To bardzo mało! To spowodowało, że planeta ma bardzo małą gęstość, mniejszą niż nawet dla wody. Ponieważ jest to cecha charakterystyczna Saturna, odnaleziona planeta należy do kategorii ciepłych Saturnów (warm Saturn). Ale to nie wszystko. Metoda radialna ukazała coś więcej, niż tylko masę planety. Okazało się, że EPIC 247098361 b znajduje się na dość wydłużonej orbicie! Przy wyznaczonej ekscentryczności e=0.268, w peryhelium zbliża się do gwiazdy na 11 milionów kilometrów, a w aphelium oddala się aż na 19 mln kilometrów. To blisko dwa razy tyle! W przeszłości musiała zdarzyć się kosmiczna katastrofa, która doprowadziła do takiej sytuacji. Polecam przeczytać artykuł naukowy (choć po angielsku), bowiem wyznaczono wiele innych ciekawych parametrów. Na przykład to, że EPIC 247098361 b tranzytuje niemal centralnie na tle gwiazdy. Porównanie HD 286123 b (wizja artystyczna) do Jowisza z uwzględnieniem wielkości. Jak na razie, jest to jedyna znaleziona egzoplaneta w tym układzie. Metoda TTV (transit timing variations) oraz radialna na razie nie wykryły obecności innego, dodatkowego ciała (np. drugiej planety). EPIC 247098361 b będzie bardzo ważna dla naukowców. Jasna gwiazda i duży spadek jasności umożliwiają dokładne przestudiowanie za pomocą profesjonalnych teleskopów. Z pewnością, w przyszłości w jej kierunku zostanie skierowany Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba (JWST) oraz cała gama spektroskopów na całym świecie. Umożliwią dokładniejsze poznanie składu atmosfery, a także dokładniejsze zmierzenie różnic temperatur. To gazowy gigant (nie planeta skalista), która znajduje się w miarę blisko gwiazdy. Życia tam nie będzie, ale charakter HD 286123 b pokazuje nam, że jest w pewnym niezwykła. Moja obserwacja potwierdziła parametry, które zostały zmierzone ? głębokość, moment, czas trwania ? wszystko się zgadza. Zostałem współodkrywcą nowej egzoplanety, choć jestem tylko amatorem. Zdaje mi się, że to pierwsza tego typu sytuacja w Polsce (nie mówię o profesjonalistach, którzy zajmują się odkrywaniem z zawodu!). Historia o EPIC 247098361 b na tym nie zakończy się. Planuję zarejestrować pełny tranzyt (bo jak to mogę zostawić w takiej sytuacji!), a w przyszłości poznamy planetę nieco dokładniej. Pojawi się zapewne niejedna praca naukowa na jej temat, dlatego czasem będziemy do niej wracać! Artykuł naukowy jest dostępny do pobrania tutaj: https://arxiv.org/abs/1803.02858. Moje wypociny odnajdziecie na stronie 5 i 6. Na koniec przypomnę, że to niejedna planeta w tym artykule naukowym. Liang Yu wraz ze współautorami umieścili jeszcze drugą, HD 89345 b (Campaign 14). To planeta pozasłoneczna nieco większa od Neptuna, choć nie obserwowałem jej. Pomimo, że jestem współautorem artykułu o dwóch planetach, z oczywistych powodów mówię o tylko jednej z nich. Ta druga, choć dostępna do amatorskich obserwacji (ale na granicy!), na pewno zostanie jednym z moich celów obserwacyjnych. Co dalej? W styczniu 2018 roku dołączyłem do projektu KELT (Kilodegree Extremely Little Telescope), który odkrył już kilkanaście nowych egzoplanet. Moim zadaniem jest obserwowanie znalezionych przez nich kandydatek na nowe planety. Prawdopodobieństwo jest bardzo małe, ale stanowi to doskonałe przygotowanie do misji TESS. Kto wie, być może szczęście wkrótce znów dopisze? Z pewnością jest to temat, który planuję kontynuować w kolejnych latach. Amatorzy w Polsce odkrywali planetoidy, komety, gwiazdy zmienne i supernowe? no to dorzućmy do listy jeszcze egzoplanety51 punktów
-
Odkąd amatorsko zajmuję się fotografią - marzyłem o takich zdjęciach. Jestem fanatykiem wszelkich ekstremalnych zjawisk atmosferycznych, a dzisiaj przez moje miasto przeszła istna masakra - porwisty wiatr + deszcz + grad + błyskawice. Na deser została ta superkomórka burzowa, którą dane było mi sfotografować.51 punktów
-
Dzisiejszej nocy mamy opozycję Marsa więc to chyba dobry moment żeby zaprezentować wyniki mojego wrześniowego projektu :) Pogody ostatnio jak na lekarstwo ? od początku października praktycznie nie udało mi się fotografować. Na szczęście wrzesień dopisał jeśli chodzi o warunki seeingowe i udało mi się skończyć długo planowany projekt pełnej mapy powierzchni (struktur albedo) Marsa. Sesje które złożyły się na finalną mapę zaliczyłem 3, 8, 12, 15, 22 i 28 września. Taki rozstrzał pozwolił zarejestrować całą powierzchnię planety a jednocześnie zapewnił wystarczające ?zakładki? pomiędzy kolejnymi składowymi mapy. Seeing podczas sesji był dobry, bardzo dobry a czasami wręcz idealny. Stąd delikatny rozstrzał jakościowy pomiędzy poszczególnymi partiami planety. Jeśli uda mi się zebrać coś lepszego w październiku lub listopadzie to oczywiście mapę zaktualizuję :) Jak to wygląda od strony technicznej napiszę za chwilę. Mając pełną mapę w projekcji równokątnej możemy odwzorować pełny obrót planety w 3D. Taką możliwość daję nam Winjupos. Efekt zapakowania wspomnianej mapy do Winjuposa poniżej ? pełny obrót planety ? animacja w formie GIFa (niestety sporo waży więc źródło na serwerze zewnętrznym) A poniżej sama mapa: - wersja bez opisów - wersja z częściowym opisem (najbardziej charakterystyczne struktury, resztę będę uzupełniał na spokojnie) - wersja "sauté" - do załadowania do WinJuposa - wtedy będziecie mieli symulację widoku Marsa o danej godzinie w oparciu o najświeższe dane :) No dobra - a jak wygląda proces tworzenia takiej mapy. Nie jest on dość trudny jednak dość czasochłonny. Potrzebujemy oprogramowania WinJupos i serii zdjęć na których sumarycznie znajdzie się cała powierzchnia Marsa. Dobrze mieć te zdjęcia ze sporymi zakładkami - wtedy zdecydowanie ułatwi nam to stworzenie finalnej mapy. Pakujemy wybrane zdjęcie do WinJuposa i dokonujemy jego pomiaru (opcja "Image Measurement"). Tam trzeba podać datę, godzinę a później dobrać obrys planety do zdjęcia. Dzięki temu program będzie wiedział dokładnie co znajduje się na zdjęciu. Zapisujemy powstały plik *.ims i powtarzamy proces dla każdego zdjęcia. Później przechodzimy do zakładki "Analysis/Map Computation". Ładujemy nasz plik z pomiarami w górnej tabeli a w oknie "Map File" podajemy adres pliku z naszym zdjęciem Marsa w oparciu o które dokonywaliśmy pomiaru. Pozostałe parametry macie na screenie poniżej - dbajcie o to, aby dla każdego zdjęcia rozmiar mapy był identyczny (w tym wypadku jest to 1500 pikseli po długości) Klikamy "Compute Map" i program wypluje nam gotową mapę - przykład poniżej. Oczywiście mapa zawiera tylko fragment który był na zdjęciu - rozciągnięty przy użyciu projekcji równokątnej. Kolejnym krokiem jest przygotowanie wszystkich map i sprytne "zszycie" ich w Photoshopie tak żeby nie było widać łączeń. Dlatego istotne jest żeby zakładki były spore i żeby materiał był podobnej jakości :) Jak już finalnie połączymy wszystkie mapy w całość i będziemy zadowoleni z efektu to wycinamy mapę tak żeby była "goła" powierzchnia bez skal po bokach, przechodzimy do zakładki "Tools/Ephemerides" i w podzakładce "options" w polu "texture image" ładujemy naszą mapę. Od tej pory w zakładce "Graphics" będziemy mogli dowolnie oglądać wygenerowaną "kulkę Marsa" w dowolnej wybranej godzinie i dniu :) I to w skrócie tyle, jakby co to pytajcie :) Miłej zabawy!50 punktów
-
Chociaż lornetki cieszą się całkiem sporą popularnością - z pewnością większą niż możnaby sądzić po sprzęcie tak niewielkiego kalibru - mam wrażenie, że gdzieś w tyłach głów obserwatorów siedzi myśl, że bez teleskopu wiele się traci. Uporczywie utrzymujące się święte przekonanie, że lornetka pozwoli zaledwie na rekonesans, na przegląd, ale w zasadzie wartości obserwacyjnych nie wniesie wcale lub w najlepszym razie - niewiele. Źródeł takiego myślenia nie musimy szukać daleko. Po prostu - obserwator sięgający po lornetkę czuje na samym starcie kilka ograniczeń. Pierwszym jest apertura, choć w tej kwestii można liczyć na pewną wyrozumiałość - bo raczej nie winimy małego sprzętu za to, że jest mały. W końcu chodzi o mobilność, lekkość, kompaktowość. Z premedytacją utnę w tym miejscu aspekt powierzchni zbiorczej i zasięgu, który za nią idzie - szczególnie, że dylemat ten jest aktualny również dla kogoś, kto wybiera między jednym teleskopem a drugim. Skupię się za to na innym ważnym parametrze, który często nie daje spokoju sięgającym po lornetkę - na jednym, stałym, małym powiększeniu. Z czego się bierze ten niedosyt, wręcz - głód wyższych powiększeń? Z chęci przyjrzenia się czemuś z bliska? Doszukania się detalu? Bez wątpienia. Ale w wielu przypadkach - szczególnie gdy dobsoniarza niechcący uszczęśliwimy lornetą - niedosyt wyniknie prawdopodobnie z najzwyklejszego przyzwyczajenia do oglądania kosmosu w większej skali. Sam pamiętam swoje rozczarowanie, kiedy po raz pierwszy, w podwarszawskich Sikorach, Janko pokazał mi duet M81-M82 w swoim Oberwerku Ultra 15x70. Cóż - skłamałbym, gdybym powiedział, że te maleństwa zrobiły na mnie jakieś większe wrażenie. Po jaką cholerę miałem je oglądać w powiększeniu 15-krotnym, skoro tuż obok stały teleskopy 8- i 10-calowe, w których można było spróbować powiększeń kilka-kilkanaście razy wyższych? Podczas tamtej sesji Janko był osamotniony w swoim lornetkowym zachwycie, a my - z Sawesem i Perkułą - cieszyliśmy się widokami dawanymi przez nasze newtony. Ale o tym, że mała skala ma równie dużo do zaoferowania miałem się przekonać już w przeciągu kolejnych kilkunastu godzin. Zanim się rozstaliśmy w środku nocy, Janko dał mi zapowiedziany wcześniej prezent - a była nim lornetka Delta Optical Everest 12x60. Skąd taki upominek? Pewnego razu wygadałem się, że moja lidletka zaliczyła fatalny dla niej upadek i - chociaż głównie obserwowałem wtedy swoją Syntą 8? - od tego czasu na obserwacjach trochę brakowało mi lornetki. Janko nie wahał się ani chwili i od razu zapowiedział, że jeśli tylko się zjawię, będzie miał dla mnie lornetkę. Piękny gest! Tak jak pamiętam sesję w Sikorach, tak pamiętam też kolejny wieczór, kiedy nastąpił zwrot w tę drugą stronę. Wracając z Warszawy, miałem zahaczyć o rodzinną Bydgoszcz. W samym środku Puszczy Bydgoskiej, całkiem skutecznie wycinającej światła Bydgoszczy i Torunia (przynajmniej w zenicie) zatrzymałem się, by zerknąć na niebo przez swój nowy sprzęt. Kipiąca Droga Mleczna oszołomiła mnie całkowicie! Kłęby gwiezdnych obłoków, setki jaśniejszych i słabszych słońc, gromady otwarte wręcz bijące po oczach - tak, dokładnie tego mi brakowało w okresie, kiedy miałem do dyspozycji jedynie teleskop. Wtedy dostałem przez łeb jednym, oczywistym stwierdzeniem - Droga Mleczna nie jest przecież zbiorem obiektów, które oglądamy jeden po drugim jak slajdy. Droga Mleczna jest kipiącą rzeką światła, w której znajdziemy gromady, asocjacje, gwiezdne żłobki, ciemne pasma i globule skrywające protogwiazdy, a także rozrzucone tu i ówdzie pozostałości gwiazd, które zakończyły swój żywot tysiące lat temu. Galaktyka jest jak plecionka, gdzie każdy jej element pięknie się komponuje z innym, gdzie zachodzą na siebie plany, gdzie możemy doświadczyć widoków dających pojęcie o jej strukturze! O strukturze, której nie mamy szans zobaczyć, ?teleportując? się między obiektami - bo przecież w teleskopie najazd na obiekt najczęściej jest niezależny od tego, co wyszukiwało się chwilę wcześniej. Na domiar tego wszystkiego, obiekty te są oglądane w powiększeniach skutecznie izolujących je z ich kontekstu przestrzennego. To była bardzo ważna lekcja - że małe powiększenie pokazuje coś, czego nie zobaczysz, stosując wyższe. Postaram się to pokazać w dalszej części na konkretnych przykładach. Małe powiększenia pozwalają też docenić piękno - bo tego przecież często szukamy - obiektów bliskich. Tak bliskich, że dla teleskopów zwyczajnie niewidzialnych. Pierwszymi, które mam na myśli, są stosunkowo nieodległe i - co za tym często idzie - rozległe kątowo gromady otwarte. Czy Hiady są gromadą dla obserwatora? Teoretycznie - tak. W praktyce - raczej nie. Wiemy, że są związane grawitacyjnie, ale rzadko kierujemy na nie swoje instrumenty optyczne, bo zwykle nie widzimy nic ponad kilka jasnych składników na tle czarnej pustki kosmosu. Jedynie małe powiększenia - 7-10-krotne - pozwalają cieszyć się ich widokiem w nie mniejszym stopniu, w jakim zwykle cieszymy się widząc Plejady czy inną jasną gromadę. Ale o ile Hiady są znane, o tyle duża część rozległych gromad w ogóle nie figuruje w niektórych atlasach nieba. Na próżno będziesz szukał w popularnym Pocket Sky Atlas klastrów takich jak Collindery 65 i 464 (odpowiednio - na pograniczu Byka i Oriona oraz w Żyrafie), Roslund 5 czy Ruprecht 173 w Łabędziu. Ba, nawet Melotte 111 w Warkoczu Bereniki jest pominięta. A jeśli macie na końcu języka kąśliwą uwagę o zbyt egzotycznych katalogach, to zapytam - kto z Was obcował z dyskretnym urokiem NGC 2184, tak łatwej w lornetce 10x50? Jeśli ktoś powie: ?takich obiektów nie żal pomijać, w końcu zbyt wiele to one nie pokazują? - odpowiem: Racja - nie pokazują. Przynajmniej do czasu, kiedy przesiadasz się na powiększenia rzędu 7-10x. Wtedy okazuje się, że spoglądamy na naprawdę piękny i efektowny obiekt. Drugą grupą obiektów wymagających niskich powiększeń są asocjacje gwiazdowe - rejony, w których można znaleźć młode gwiazdy powstałe z tego samego obłoku molekularnego i z grubsza - w tym samym czasie. Te skupiska słońc nie są jednak związane ze sobą grawitacyjnie na tyle mocno, żebyśmy mówili o gromadzie gwiazd. Ich wzajemne przyciąganie nieustannie słabnie i w niedługim czasie (w skali kosmicznej) o ich wspólnym pochodzeniu nie będzie już mówić bliskie wzajemne położenie na nieboskłonie, a jedynie ich skład chemiczny i ruch względem innych gwiazd. Ponadto nie będą wtedy już tak efektownymi rejonami, gdyż najmasywniejsze, najjaśniejsze składniki zdążą wybuchnąć jako supernowe lub zakończą żywot w mniej spektakularny sposób. Niektóre asocjacje są równie efektowne jak najpiękniejsze gromady otwarte. Zwykle obserwujemy je jako regiony na niebie pełne niebieskich olbrzymów, skupionych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Część z nich zmieści się w 6- czy 7-stopniowym polu widzenia lornetki, część będzie wymagała przeskanowania większego obszaru. I choć nie wszystkie asocjacje mają w sobie tyle uroku co perełki w rodzaju Melotte 20 czy Collinder 70, warto je obserwować i zwyczajnie uświadomić sobie ich mnogość na nocnym niebie. W ten sposób łatwo utrwalimy sobie, że nie tylko mgławice emisyjne i młode gromady oznaczają nowe gwiazdy w naszej Galaktyce. Co więcej, to idealne rejony dla bardzo niedocenianych lornetek 7x50 - a to właśnie dzięki takim skromnym parametrom można odkryć bardzo pouczające widoki o sporej wartości estetycznej. Trzecią grupą obiektów oczywistych w małych powiększeniach, a pomijanych w większych, są ciemne mgławice. Chociaż wiele z nich jest również w zasięgu węższego pola teleskopów, to jednak dopiero w szerokich kadrach lornetek tak mocno dają znać o swojej obecności, wręcz - wszędobylskości. Ze względu na swoje potężne rozmiary, sięgające czasem kilkudziesięciu czy nawet kilkuset lat świetlnych, a także relatywnie małej do nich odległości, najbardziej efektowne pasma pyłowe naszej Galaktyki mogą rozciągać się na niebie nawet na kilka stopni! Dodatkowo, są to obiekty ?lubiące? duży margines pola wokół siebie - bo dopiero na jasnym, dominującym w kadrze tle, stają się oczywiste - i bardzo często hipnotyzująco piękne. Podobnie też jak asocjacje, wnoszą bardzo dużo do świadomości obserwatora z zakresu składu, wyglądu i ewolucji Drogi Mlecznej. A od strony już czysto estetycznej - biorąc pod uwagę bogactwo tła, z którego można te obiekty wyłuskać, ciemne mgławice często łapią się do najpiękniejszych i najbogatszych kadrów, jakie tylko są do znalezienia na nieboskłonie. ... Tymczasem przejdźmy do kolejnej rzeczy, która uwiera obserwatora - do stałego powiększenia. Ale? czy to musi uwierać? Moim zdaniem - nie. Pamiętajcie, że to, czy brak możliwości zmiany powiększenia jest wadą czy atutem, zależy od tego, co macie w głowach. Moim zdaniem, to może być realna zaleta. Jakim cudem? Oglądając kosmos w jednym powiększeniu można w prosty sposób doświadczyć jego skali. Mam tu zarówno na myśli całość, jak i wielkość poszczególnych elementów. Obserwując niebo przez dłuższy czas w powiększeniu 10x można realnie doświadczyć, co to znaczy bliska gromada/galaktyka, a co oznacza odległa. Widząc kilka drobnych węzłów gwiazd łatwo uzmysłowić sobie, że faktycznie zaglądamy głęboko w inne ramię Galaktyki, że oglądamy to samo, co na przykład w regionie Woźnicy-Bliźniąt, ale ze znacznie większego dystansu. To daje dodatkowe odczucie zarówno przestrzeni, jak i struktury. Podobnie sprawa się ma z galaktykami - te bliższe są znacząco większe kątowo, dalsze są czasem niczym więcej, jak tylko bladymi przecinkami na niebie. Owszem, obserwator dysponujący teleskopem również to widzi, ale czy zmienność powiększenia nie wpływa czasem na zatarcie się pewnego subiektywnego odczucia skali? Na rozmycie naszego osobistego wzorca z S?vres? Uważam, że w sporej części tak. Na przykładzie swojego doświadczenia i tego, co widzę u kolegów obserwatorów, skłaniam się ku twierdzeniu, że niewielu szuka tej skali globalnie, niewielu umiejscawia widoki z okularu w konkretnej przestrzeni, na mapie Galaktyki w swojej głowie. Tymczasem jestem przekonany, że taka mapa tworzy się w zasadzie sama u bardziej świadomego lornetkowca, jako naturalna pochodna tego, że obserwujemy wszystko w jednym powiększeniu. Być może ktoś z Was powie, że teleskopem również można podobnie poczuć przestrzeń. Można, ale odczucia będą inne, moim zdaniem płytsze z prostego powodu - naturalność ruchu głową z lornetką przed oczami, połączona z obuocznym patrzeniem, daje identyczne czucie przestrzeni, jakiego doświadczamy na co dzień. Nic się nie zmienia poza zasięgiem i powiększeniem. Teleskop, szczególnie ten z kątówką czy ukośnie ustawionym lustrem wtórnym, najzwyczajniej nie zadziała tak mocno. W pewnej ilości przypadków pokaże wzajemną skalę czy przestrzeń, ale nie zadziała w naszej głowie na relacje między obiektami na tyle mocno, by utworzyć mapę. Gdzieś z tyłu głowy kołacze mi pewien dość specyficzny i może nieco przerysowany przypadek. Jeden z moich przyjaciół jest amatorem gromad otwartych. Czasem odnosiłem wrażenie, że tak dobiera do nich takie powiększenie, żeby wypełniały podobne pole widzenia okularu. Zwykł w klastrach dopatrywać się wzorów, mini-asteryzmów, zarysów ludzi, zwierząt czy przedmiotów. Mówił do mnie wiele razy: - A co ty tam widzisz w tych lornetkach? Przecież wszystkie gromady wyglądają w nich tak samo! Tak samo, czyli - jeśli dobrze interpretuję - w żadnej z nich nie doszukam się ani cech szczególnych, ani jakichkolwiek asteryzmów czy zarysów. Tymczasem za sprawą tej przyjemnej zabawy w szukanie skojarzeń we wzorach tworzonych przez słońca w klastrach, mam wrażenie, że ów przyjaciel pozbawiał się odczucia skali i dystansu. Koniec końców, oglądał przecież te gromady najczęściej w tych samych dla swego oka rozmiarach kątowych! Jak więc odczuć dystans do obiektów, skoro oko wszystkie widzi takimi samymi? Swoją drogą, czy nie macie podobnie podczas obserwacji gromad kulistych? Tak dobrać powiększenie, żeby zajmowała odpowiedni procent pola widzenia? Powiększać aż do rozbicia? Czy przez to jesteście w stanie z pamięci rzucić nazwami, które z gromad są większe, a które z tych mniejszych? Czy przypadkiem trochę się to Wam nie zlewa? Podobnie - jak odczuć kontekst gromady, skoro dobieramy powiększenie na sam obiekt? Czy naprawdę wystarcza nam, wizualowcom, sama wiedza o tym, czy obiekt leży w gęstym ramieniu galaktycznym czy też gdzieś na uboczu? Czy nie warto tego doświadczyć? Po prostu zobaczyć? Spróbujcie! ... Ćwiczenia praktyczne Jeśli macie lornetkę powiększającą 7-15-krotnie, spróbujcie wykonać parę ćwiczeń praktycznych - a nuż odkryjecie w widokach lornetkowych coś więcej niż tylko możliwość zrobienia rekonesansu przed skierowaniem w cel ?prawdziwego? teleskopu. 1. Spójrzcie na Chichotki, czyli Gromadę Podwójną w Perseuszu. Spróbujcie sobie wyobrazić ich rozmiary i odległość do nich. Skonfrontujcie ich wygląd z wiedzą, że te spore klastry, każdy o średnicy około 60-70 lś, są oddalone od nas o ponad 7,5 tys. lś. Spójrzcie teraz kawałek na północ, na gromadę Stock 2. Jest ona dużo większa kątowo, choć jej rzeczywiste rozmiary są o połowę mniejsze od każdej z Chichotek. Widzimy ją tak dużą, gdyż leży niemal ośmiokrotnie bliżej Słońca. Spójrzcie, jaką ogromną moc promieniowania muszą mieć bliźniaczki z Ramienia Perseusza, skoro świecą dużo mocniej niż obiekt położony o marne 300 parseków od nas. Ale to nie wszystko. Spójrzcie, jak za tą dość bliską nam gromadą (St2) odcinają się pasma pyłowe z naszego ramienia - zobaczycie je jako znacznie ciemniejsze tło, jakby coś wypruło z Drogi Mlecznej słabsze gwiazdy i poświatę tła, którą tworzą odległe słońca. Jakie widoki skrywają te ciemne obłoki? Czy za nimi jest jeszcze jakaś gromada, leżąca nieopodal NGC 869/884 w Ramieniu Perseusza? A może pył przesłania perełkę w rodzaju NGC 2158, leżącą jeszcze dalej, w Ramieniu Zewnętrznym? Widząc takie cuda niebieskie, warto uruchomić wyobraźnię. Wszystkie mapki pochodzą z Toshimi Taki's Star Atlas ... 2. Spójrzcie na gromadę M52. Pewnie znajdziecie ją z łatwością, ale stwierdzicie, że widać niewiele. Ot, jasna plamka światła, ale gdzie jej rozbicie? W zasadzie brak ziarnistości nie pozwala nawet odczuć, że to gromada gwiazd. Ale nie przejmujcie się. Choć to tak jasny klejnot, leży po prostu daleko, kilka* tysięcy lat świetlnych dalej. Teraz przeskanujcie uważnie i powoli niebo w kierunku gwiazdy Caph, ? Kasjopei. Widzicie kilka drobnych węzłów gwiazd? Ta okolica roi się od maleństw w rodzaju NGC 7788 czy drobnicy z katalogów King czy Berkeley. To jeszcze bardziej odległe obiekty. Czy to nie dzięki byciu skazanym na jedno, niewielkie powiększenie, nie odkrywamy tej pięknej, galaktycznej perspektywy? Przejedźmy teraz jeszcze odrobinę na południe, zbaczając nieco na zachód. Doszliśmy do NGC 7789 - w porównaniu do poprzedniczek, ta jest spora! Uważny obserwator pod dobrym niebem zauważy ziarnistość tej gromady, chociaż jej najmasywniejsze gwiazdy dawno już zgasły. Wielkość gromady na niebie jest tak znaczna właśnie dzięki temu, że obiekt jest stosunkowo nieodległy. NGC 7789 nie należy co prawda do Ramienia Oriona, ale również nie leży w Ramieniu Perseusza. Leży gdzieś pomiędzy wspomnianymi ramionami, nie narażona na bliższe spotkania z masywnymi gwiazdami, których grawitacja mogłaby znacząco przyczynić się do rozdarcia gromady i rozpierzchnięcia jej słońc. Jest to jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego najstarsze klastry zwykle znajdujemy na uboczu. Spójrzcie - rozmiar i ziarnistość okazała się być pochodną dystansu. Wróćcie jeszcze raz nieco na północ od gwiazdy Caph, wróćcie powoli poprzez całą drobnicę kingów i berkeleyów? do Messiera 52. Jakby tego było mało, czyż nie oczywiste są różnice w jasności tła? Czyż nie widać wyraźnie, gdzie znajdują się skupiska międzygwiezdnych pyłów, a gdzie patrzymy przez czyste ?okienka?? Na sam ten rejon można patrzeć długo, bez śladu znudzenia - jaka piękna galaktyczna perspektywa! *szacunki wahają się między 3 a 7 tys. lś. ... 3. Skierujcie lornetkę ku kwartetowi zimowych gromad w Woźnicy - M37, M36, M38 i NGC 1907. Wszystkie oglądamy z mniej więcej tej samej odległości, z jednym wyjątkiem - M38 leży bliżej nas o jakiś tysiąc lat świetlnych. Porównajmy więc trójcę będącą nieco w tle. M37 jest najstarszą z gromad. Wyłuskanie lornetką poszczególnych składników wymaga albo co najmniej średniej dwururki albo bardzo dobrego nieba. Mrowie gwiazd, które wyjdzie z mgiełki, będzie dość jednorodne (za wyjątkiem najjaśniejszego składnika gromady, gwiazdy typu B9 o jasności 9,2 magnitudo). Oglądamy gromadę, w której niemal wszystkie najjaśniejsze gwiazdy zdążyły już zakończyć swój żywot. Przejdź teraz do M36 i zauważ, jak łatwo wyskakują z tła jej poszczególne składniki (w zależności od sprzętu i nieba, powinieneś ich widzieć kilka bądź kilkanaście). Ta gromada jest znacznie młodsza, liczy sobie około 20 mln lat (wobec 300 mln lat poprzedniczki!) więc jej latarnie typu O i B będą świecić bardzo wyraźnie. To dlatego - mimo podobnego dystansu - nie masz zapewne trudności z dostrzeżeniem poszczególnych składników M36. Zobacz, jak łatwo można porównać oba klastry, zaledwie jednym, szybkim, intuicyjnym skokiem. I sprawdź też, jak niewielki ruch lornetką wystarcza, aby porównać oba te obiekty z NGC 1907 i M38. Możliwość takiego bezpośredniego porównania, czasem nawet dwóch obiektów w jednym polu widzenia, jest naprawdę nie do przecenienia! ... 4. Spójrzcie na gromadę otwartą Collinder 463 w Kasjopei. Ten niezwykle atrakcyjny obiekt jest jednocześnie jednym z remediów na chęć zobaczenia ?więcej i bliżej?. Czyli...? Czyli - jeśli nie możecie zmienić powiększenia, znajdźcie większy obiekt! Dotrzeć do Cr 463 nie jest łatwo, ale to właśnie dzięki niewielkiemu powiększeniu lornetki, nawigacja w to egzotyczne miejsce wcale nie jest taka trudna! Jeśli tam trafiliście - przypatrzcie się temu klejnotowi. Spodziewaliście się znaleźć taką perełkę tak daleko poza obserwacyjnym mainstreamem? To jest jeden z tych obiektów, gdzie zmiana sprzętu na teleskop naprawdę nie da nic - bo uzyskane minimalne powiększenie będzie wciąż zbyt wysokie, aby dać zapas na odrobinę tła wokół gromady. Zresztą, czy w tym przypadku naprawdę byłoby widać o tyle więcej? Chyba jednak nie. ... 5. Spójrzcie na Melotte 20 w Perseuszu. Tak, złośliwy jestem - oto kolejny obiekt o sporych rozmiarach kątowych. Ale tutaj chodzi o jeszcze inną grupę wspaniałości nocnego nieba - o asocjacje, o których pisałem wcześniej. Potrzebujemy tutaj szerokiego pola, użyjmy więc lornetki o powiększeniu 7-10-krotnym. Już taki niewielki sprzęt pozwoli na spokojne studiowanie kolorów gwiazd (osobiście uwielbiam wyłapywać gwiazdy o barwach pomarańczowej i czerwonej, które pięknie kontrastują z niebieskimi latarniami). Jeśli mimo wszystko brakuje Wam zasięgu, spróbujcie swych sił używając lornetki 10x70 - uzyskacie maksymalny zasięg dla tego obiektu przy jednoczesnym zadbaniu o szerokie pole widzenia. I, podobnie jak w przypadku Cr 463, wzmacnianie powiększenia nic nie da - poza oglądaniem pustych przestrzeni między jasnymi gwiazdami. A jeśli uważacie, że takich perełek, jak Mel 20 jest niewiele, to zerknijcie chociażby na asocjację Lac OB1. ? Podsumowanie Mam cichą nadzieję, że ta skromna próba unaocznienia korzyści z oglądania kosmosu w małej skali i jednym powiększeniu, odczaruje nieco lornetki z ich rzekomych ułomności. Jeśli udało mi się to chociaż w niewielkim stopniu, bardzo się ucieszę. Oczywiście nie nakłaniam nikogo z Was do porzucenia większych luster czy ulubionych teleskopów. Mam przecież świadomość tego, że osobiste preferencje mają kolosalne znaczenie. Za to gorąco zachęcam, byście czasem spojrzeli na kosmos z innej perspektywy. Nie musicie układać sobie na papierowych mapach obrazu Drogi Mlecznej - warto się podeprzeć tym, co można zobaczyć. W końcu wizualowcy lubią nie tylko wiedzieć, ale i widzieć - na tym w końcu polega przyjemność obserwacji wizualnych. Nie musicie więc wyobrażać sobie, że gdzieś w kosmosie, parę tysięcy lat świetlnych dalej od jądra Galaktyki, biegnie zakrzywiona ścieżka Ramienia Perseusza - przecież tak pięknie widać je w małym powiększeniu! Nie musicie zawsze doczytywać wielu informacji o obiekcie - czasem jego cechy wraz z możliwością szybkiego i bezpośredniego porównania potrafią powiedzieć zadziwiająco dużo. Pamiętajcie, że dzięki temu możecie się sprawdzić nie tylko jako podglądacze-stargazers, ale jako obserwatorzy-observers! I choć nie odkrywacie żadnej nowej karty nauk astronomicznych, możecie w wymiarze jednostkowym poczuć się jak najprawdziwsi okrywcy, możecie posmakować tego dreszczyku, który towarzyszył astronomom-obserwatorom wizualnym dziesiątki lat temu. Czasem zgadniecie, czasem się pomylicie. Ostatecznie wszystko jest do sprawdzenia przy komputerze lub w książce, kiedy z powrotem zamienicie się z dziewiętnastowiecznych obserwatorów w wizualowców XXI wieku. Ale bez wątpienia wyrobicie u siebie większą wrażliwość na detal, i to taki, który może coś mówić o obiekcie. I staniecie się lepszymi obserwatorami. To jak będzie z tymi lornetkami i ich niewielkim, stałym powiększeniem? Spróbujecie?48 punktów
-
Od zawsze marzyło mi się osiągnięcie takiej rozdzielczości w fotografii Wenus, aby można było odwzorować ruch chmur siarkowodorowych w jej atmosferze. Dzięki pieczołowitej kolimacji mojego Dall-Kirkhama 190/3570 oraz kapce szczęścia (seeing) udało się to zrealizować dwa dni temu - 7 lutego 2020 Cała sesja trwała od 16:50 do 18:30 przy czym chwile najlepszego seeingu w paśmie UV (szczególnie podatnym na wpływ atmosfery) zanotowałem około 17:00-17:10 Około 18 planeta była już dość nisko nad horyzontem (21 stopni) więc detal chmur sukcesywnie się pogarszał (dodatkowo na skutek większej absorpcji UV przez grubszą atmosferę przy niższym położeniu planety). W paśmie IR tarcza planety jest jednorodna. Natomiast z użyciem filtra UV widzimy chmury w górnych warstwach atmosfery - dzięki temu, że siarkowodór bardzo mocno absorbuje promieniowanie UV Obrót samej Wenus wokół własnej osi (wenusjański dzień) trwa 243 ziemskie dni. Natomiast obrót jej atmosfery zajmuje zaledwie 4 ziemskie dni. Dzięki temu w odstępie 1-1,5h możemy już zaobserwować delikatną rotację struktur chmur. Poniżej zdjęcie z okresu najlepszego seeingu, porównanie kanałów UV i IR oraz dwie animacje ruchu chmur - jedna z mniejszym a druga z większym kontrastem. Mam też materiał z 8 i 9 lutego - ale nieco gorszy. Będę udostępniał w tym temacie w miarę progresu obróbki która jest dość czasochłonna. Sprzęt D-K 190/3580 + ASI 178MM-C Baader U + ZWO IR 850nm skala zdjęcia (0,058''/pix) EDIT - dodaję fotki z soboty 8 lutego48 punktów
-
Porad na temat zakupu lornetki poszukują astroamatorzy zarówno początkujący jak i doświadczeni. Każdemu potrzebne są nieco odmienne informacje. Dlatego łatwiej zestawić ostrzeżenia przed popełnieniem błędu niż konkretne rady. Warto jednak uświadomić sobie, że wszelkie ostrzeżenia są względne i nie w każdych okolicznościach obowiązują. Jednak reguły można łamać dopiero po ich poznaniu. W przeciwnym razie zapłacimy tzw. frycowe ? dostaniemy nie sprzęt, jakiego potrzebujemy, tylko wiedzę, czego nie robić na przyszłość. Więc może od razu zestawmy sobie, czego (raczej) nie należy robić. - Nie kupować lornetki z powłokami przeciwodblaskowymi barwy czerwonej, pomarańczowej, czy innej bardzo intensywnej. Gwarantowana utrata kilkudziesięciu procent zbieranego przez obiektywy światła oraz znaczne zafałszowanie barw. - Nie kupować lornetki ze zmiennym powiększeniem (zmienna ogniskowa, zoom). Dodatkowy mechanizm zmiany powiększenia wytnie znaczną część zbieranego światła (mniejsza sprawność optyczna), zmniejszy pole widzenia nawet o połowę, osłabi konstrukcję, rozszczelni lornetkę i zwiększy jej ciężar. Przy zmianie powiększenia najczęściej traci się ustawienie ostrości, w dodatku często niesymetrycznie ? w każdym oku inaczej. Duże powiększenia są w ogóle bezużyteczne ze względu na brak przy nich ostrości. - Nie kupować z niepewnego źródła. W żadnym wypadku od handlarza chodzącego po parkingu itp. (wciśnie bubel za cenę trzykrotnie wyższą niż gdzie indziej i przepadnie). Unikać bazarów (choć na niektórych dużych są stałe sklepiki oferujące np. sprzęt rosyjski). Bardzo ryzykowne jest allegro (sprzedający sami nie znają wad towaru). - Nie kupować lornetki taniej. Oczywiście, że cena to bardzo względna sprawa. Jednak nie da się wykonać precyzyjnego mechanizmu lornetki w szopie czy garażu, nie da się za bezcen oszlifować i pokryć powłokami soczewek i pryzmatów zgodnie z zaawansowaną technologią, obliczeniami krzywizn czy grubości, nie da się z bakelitu i gumy oponowej zrobić porządnej obudowy. Dlatego dobrą zasadą jest kupić sprzęt najdroższy, na jaki możemy sobie pozwolić. - Nie kupować sprzętu znanej marki po bardzo okazyjnej cenie, zwłaszcza z niepewnego źródła. Można przepłacić za podróbkę a fałszerz nie ma obiekcji także przed innymi oszustwami ? zawyżone parametry, złe szkło, brak powłok, uszkodzone elementy optyczne wewnątrz obudowy itp. - Nie podejmować nagłej decyzji. Przemyśleć swoje potrzeby, poradzić się kolegów, zorientować się w cenach i możliwościach zakupu. - Nie kupować bez obejrzenia, przymierzenia lornetki do oczu, dokładnego zaznajomienia się z modelem choćby poprzez Internet. Nie wszystko każdemu pasuje, odstęp okularów może być dla Ciebie za mały, ciężar za duży, muszle oczne niewygodne, odstęp źrenicy nieznośnie mały. Jeśli nie jesteś znawcą, który niejedną lornetkę miał w ręku i potrafi przetłumaczyć sklepowe parametry na praktykę ? koniecznie ?pomacaj? wybrany model przed zakupem. - Nie gonić za maksymalnym powiększeniem. Ograniczy ono ważniejszy parametr - pole widzenia, utrudni lub uniemożliwi korzystanie bez statywu, ściemni obraz, zmniejszy odstęp źrenicy. - Nie gonić za maksymalną źrenicą wyjściową (średnica krążka światła wychodzącego z okularu, obliczana przez podzielenie średnicy obiektywu przez powiększenie). Tylko młody człowiek w pełnej ciemności wykorzysta całkowicie źrenicę wyjściową ok. 7 mm, taką jak dają lornetki 7x50, 8x56 czy 9x63. W większości przypadków nie wykorzystasz całego światła zebranego przez sprzęt. Twoja źrenica nie rozszerzy się do 7 mm z powodu jasności otoczenia i nieba czy też prozaicznie z powodu wieku. - Nie wybierać lornetek o bardzo małym odstępie źrenicy (największa odległość okularu od oka, przy której jeszcze widać całe pole widzenia dawane przez sprzęt). 10 mm to za mało, 14 mm to wciąż niewiele, ponad 17 mm dobrze. - Nie wybierać lornetek o bardzo małym polu widzenia. 4 stopnie to bardzo mało -zarezerwowane dla lornet 15-16x60-70, 6 stopni to minimum dla średnich lornetek przeglądowych, powyżej 7 stopni bardzo dobrze. Pole widzenia to niezwykle ważny parametr lornetki, przy tym najczęściej lekceważony. - Nie kupować lornety ? sprzętu konkurującego z teleskopem, gdy się potrzebuje lornetki mobilnej i w miarę uniwersalnej. Dla mnie lorneta ? sprzęt statywowy, duży i ciężki, zaczyna się od ok. 70 mm średnicy obiektywu. 60 mm to duża lornetka, 50-56 mm średnia, 40-45 mm niewielka. Poniżej to w zasadzie nie jest sprzęt do obserwacji obiektów astronomicznych, poza ogólnym podziwianiem nieboskłonu. - Nie kupować małej lornetki turystycznej jako sprzętu astronomicznego. Umowna granica to około 40 mm średnicy obiektywu. Można oczywiście podziwiać niebo przez małą lornetkę a nawet gołym okiem, jednak trudno w takich warunkach dostrzec obiekty słabe i niewielkie. Jednak ostatnia porada jest najważniejsza ? nigdy nie należy rezygnować z zakupu lornetki. Ma ona możliwości niewspółmiernie duże w stosunku do swoich rozmiarów i wagi. Jest niezastąpiona przy zaznajamianiu się z nieboskłonem, lecz także ukazuje tysiące obiektów głębokiego nieba i oferuje jakość obrazu nieosiągalną dla innych rodzajów sprzętu astronomicznego.47 punktów
-
To już chyba tradycja, że na Wielkanoc wydrapuję pisanki w tematyce astronomicznej, tym razem zdecydowałam się na obiekty DS - oby te jajca przyniosły dobre warunki do ich obserwacji w najbliższym roku. A Wam wszystkim, drodzy Forumowicze, chciałabym życzyć wesołych świąt, bardzo dużo zdrowia, pogody nie tylko na niebie, ale i w sercu, spokojnego odpoczynku, i żebyśmy wszyscy w końcu mogli wrócić do normalności. ?46 punktów
-
Po kilku godzinach obróbki udało mi się poskładać satysfakcjonujący materiał. Dwie animacje z zaćmienia plus jedna nagrana już po zaćmieniu :) Mam jeszcze materiał na dwie animacje ale muszę wyszukać jakoś dobry algorytm wyrównujący klatki radzący sobie z nasuwającym się Księżycem :) Sprzęt ten sam co zwykle: TS Individual 102/1100 Ha-mod + DMK21.618 AU Materiał zarejestrowany i obrobiony podczas X zlotu FA w Zatomiu :D46 punktów
-
Mając w końcu trochę wolnego, mogłam ponadrabiać zaległości z ostatnich paru miesięcy. Od przedwczoraj padło kilkadziesiąt obiektów (część z nich wielokrotnie), głównie gromady w rejonie Rufy i Wielkiego Psa oraz trochę galaktyk w okolicach Panny. Ciekawym doświadczeniem było dla mnie wyłapywanie tych właśnie kosmicznych wysp w lornecie - przyzwyczajona do 10-calowego lustra i silniejszych powiększeń łapię dopiero wyczucie w wyzerkiwaniu drobnych mgiełek w prawie 3-stopniowym polu widzenia dwururki, jak na razie z różnym skutkiem. Warunki nie były wymarzone, a to głównie za sprawą gromadzących się w przyziemnej warstwie atmosfery zanieczyszczeń, zasilanych dodatkowo przez kominy okolicznych domostw (nawiasem mówiąc, jak czasem taki zakopcił to się tworzyło coś na kształt niewielkiej chmury, zazwyczaj zmierzającej w rejon nieba, który akurat mnie interesował ), jednak nie narzekam i ostatnie noce zaliczam do udanych. Myślałam trochę czy by nie napisać jakiejś relacyjki, ale przyznam, że nie miałam szczególnego pomysłu ni weny, a że nie ma co kombinować na siłę, tym razem prezentuję Wam trzy szkice. Nie przedstawiają w prawdzie jakichś bardzo oryginalnych obiektów, powstały jednak, gdy pod wpływem widoku w okularach doznawałam potrzeby uwiecznienia tego co widzę i podzielenia się tym z innymi. Standardowo - rysowałam ołówkami o najróżniejszych twardościach, DSy w negatywie, Księżyc w pozytywie. Potem zdjęcia szkiców poddałam obróbce w programie graficznym. Polegała ona na odwróceniu kolorów w przypadku szkiców w negatywie, delikatnym wyrównaniu tła i wyciągnięciu jego ciemnego koloru (sam negatyw ze zdjęcia często jest po prostu szary). W przypadku mgławicy pozwoliłam sobie zastosować na niej lekkie rozmycie, by całość wyglądała bardziej naturalnie. Przyznam, że szkicowanie przy lornetce jest o wiele wygodniejsze niż przy teleskopie - mogę dowolnie dopasować wysokość dwururki na statywie, by siedząc wygodnie opartą na krzesełku mieć ją na wysokości oczu. Najwięcej czasu poświęciłam na rysowanie gromad otwartych, ale jednocześnie z tego szkicu jestem najbardziej zadowolona. Aaa, nie napisałam nawet jeszcze jakie konkretnie obiekty uwieczniłam, ale może po prostu sami spójrzcie A jak wygląda taki szkic w stanie surowym, dopiero co powstały przy obserwacji? Przyznam Wam, że jak tak czasem patrzę, to takie w ogóle nie ruszone niczym szkice podobają mi się najbardziej i to mimo, że czasem są w negatywie, mają jakiś urok w sobie, nawet jeśli gorzej odwzorowują prawdziwy widok45 punktów
-
42 punktów
-
Na okres wiosenno zimowy zamieniłem achromat na kapryśnego w kwestii kolimacji newtona GSO203/800. Coś jednak udało się popstrykać na dość przyzwoitym poziomie i tym chcę się podzielić. Montaż SkyWatcher EQ-5 Galaktyka Messier 106 L 444 x10 s RGB 50 x 10 s Messier 101. L 300x10s , RGB 50x10s Galaktyka Messier 64 250 x 10 s Galaktyka Sombrero (Messier 104) 150 x 60 s Galaktyka Igła NGC 4565 300 x 10 s Galaktyka Bodego (M81) i Cygaro (M82). Galaktyka Słonecznik (Messier 63) 300x10s, gain 375, offset 200, temp. -20 , bez klatek kalibracyjnych Messier 13 200 x 5 s Galaktyka Wir (M51) 300x10s41 punktów
-
Skala zestawu (PDF do pobrania) Rozdzielczość zestawu (PDF do pobrania) Od fotonów do megabajtów (PDF do pobrania) Niewdzięczna rola kalibratora (PDF do pobrania) Montaż Kiedy zaczynałem przygodę z astrofotografią zacząłem się zastanawiać jak to wszystko działa i ze sobą współpracuje i czy na przykład mając dwa zestawy dające obraz o takiej samej skali otrzymamy taki sam obraz. Spędziłem trochę czasu na próbach zgłębienia zagadnienia, i jak to u mnie bywa, czasami najprostsze zagadnienia okazywały się być najtrudniejszymi do zrozumienia W tym krótkim tekście chciałbym się z Wami podzielić moimi (często zupełnie oczywistymi) spostrzeżeniami. Na potrzeby tych rozważań zakładam że opisywane matryce światłoczułe są takie same - mają taką samą sprawność i takie same szumy. Nie będę tutaj rozpatrywać różnic w parametrach sensora, a raczej jego pracę w kontekście całego zestawu. Podobnie zakładam, że opisywane instrumenty mają taką samą sprawność i jakość, ani nie będę wnikał w krzywizny pola, wady optyczne i takie tam Na początek weźmy na warsztat dwa zestawy o takiej samej skali obrazu. W obu mamy kamerkę z czipem o rozdzielczości 1000x1000px. pierwsza ma piksel o rozmiarze 10x10um i podłączona jest do instrumentu o aperturze 100 i ogniskowej 1000mm, czyli 100/1000 druga ma piksel o rozmiarze 5x5um i podłączona jest do teleskopu 50/500 Oba zestawy mają taką samą światłosiłę i dają obraz o takiej samej rozdzielczości 1Mpx i takiej samej skali równej około 2"/px. Czy otrzymane z nich zdjęcia będą takie same? Mogłoby się wydawać, że tak. Ale oba zestawy różnią się zasadniczym parametrem - aperturą. W astronomii to apertura rządzi, dlatego teleskopy są przede wszystkim duże, a nie światłosilne. Teleskop o aperturze 100mm zbierze cztery razy więcej fotonów, niż ten o aperturze 50mm, ponieważ ma cztery razy większą powierzchnię zbierającą światło. A ponieważ skala jest w obu zestawach taka sama [1], więc łatwo się domyślić, że każdy piksel kamerki z pierwszego zestawu zbierze cztery razy więcej sygnału, a co za tym idzie, otrzymany obraz będzie dużo lepszej jakości - stosunek sygnału do szumu będzie większy. Z tego prostego przykładu płynie kilka wniosków: po pierwsze z zestawu o większej aperturze w tym samym czasie zawsze uzyskamy lepszy obraz (ale patrz założenia na początku tekstu) połączenie teleskopu 100/1000 z kamerką o pikselu 10um da nam da nam taki sam rezultat, jak połączenie teleskopu 100/500 z kamerką o pikselu 5um. I będzie to wynik znacznie lepszy, niż połączenie teleskopu 50/500 z kamerką o pikselu 5um apertura jest najważniejsza, światłosiła to sprawa drugorzędna. W praktyce natomiast, szczególnie wśród amatorów, istnieje zapotrzebowanie na instrumenty światłosilne. Wynika to z tego, że jasny instrument będzie mniejszy i lżejszy, czyli bardziej poręczny i mniej wymagający dla montażu. Ale przede wszystkim zmniejszenie ogniskowej sprawia, że w celu uzyskania obrazu tej samej jakości możemy używać sensorów o mniejszych rozmiarach z mniejszym pikselem, które są po prostu dużo tańsze. Nie bez znaczenia jest też fakt, że większość amatorów astrofotografii uprawia astrofoto estetyczne, a w tej dziedzinie liczy się kadr, a nie konkretny obiekt. Światłosilne instrumenty mają oczywiście inne wady i są dość drogie, ale nie o tym ten tekst Hmhm, ale, ale - czy "połączenie teleskopu 100/1000 z kamerką o pikselu 10um da nam da nam taki sam rezultat, jak połączenie teleskopu 100/500 z kamerką o pikselu 5um" nie brzmi jak reduktor ogniskowej? Pewnie że tak. Kamerka o pikselu 10um da nam z dowolnym instrumentem identyczny obraz, jak kamerka o pikselu 5um podpięta do tego samego instrumentu przez reduktor ogniskowej o krotności 0.5x. Ale, ale, hmhm, czy "połączenie teleskopu 100/1000 z kamerką o pikselu 10um da nam da nam taki sam rezultat, jak połączenie teleskopu 100/500 z kamerką o pikselu 5um" nie brzmi również jak binning? Ponownie - jasne że tak. Binning to po prostu zwiększenie rozmiaru piksela - sygnał z określonej ilości sąsiadujących pikseli transferowany jest do jednego z nich i następnie sczytywany. Proces taki można przeprowadzić też programowo mając już obraz zapisany na dysku, ale z jedną różnicą - binning sprzętowy likwiduje nam część szumu odczytu, programowy tego nie robi. Binning sprzętowy to domena matryc CCD, współcześnie produkowane sensory CMOS nie pozwalają na stosowanie tego procesu i binning, o ile dostępny, wykonywany jest programowo przez sterownik kamerki. Czyli, podsumowując, kamerka o pikselu 5um w połączeniu z teleskopem 100/500 da nam obraz takiej samej jakości, jak ta sama kamerka pracująca w trybie binx2 z teleskopem 100/1000. Obraz obiektu będzie taki sam, natomiast kadr będzie inny, bo zmieni nam się pole widzenia zestawu. Kiedy w kamerce o natywnej rozdzielczości 1000x1000px zastosujemy binning 2x, to otrzymamy efektywną rozdzielczość 500x500px. Idąc za ciosem mamy jeszcze jeden wniosek - kamerka 5um podłączona do dowolnego teleskopu przez reduktor ogniskowej 0.5x da nam taki sam obraz obiektu, jak ta sama kamerka podpięta do tego samego teleskopu bez reduktora, ale pracująca w trybie binx2. Różnica będzie występowała tak jak poprzednio - w polu widzenia takiego zestawu. Tyle teorii, bo rzeczywistość jest o wiele bardziej prozaiczna. Ilość dostępnych dla amatorów modeli kamerek jest dość ograniczona. Nie doszukiwałem się jakiś statystyk, ale podejrzewam, że ponad 80% amatorskiego rynku pokryte będzie przez może dziesięć modeli matryc. Trzeba mieć świadomość, że nie ma zestawu uniwersalnego. Dlatego zanim się na któryś z nich zdecydujemy, warto sobie odpowiedzieć na kilka pytań krążących wokół jednego, głównego pytania - o cel naszych działań. Mając na celowniku astrofotografię estetyczną, kryteria są dość oczywiste - duże pole widzenia pozbawione wad i sporo pikseli, a rozmiar apertury schodzi na dalszy plan. Dzieje się tak, ponieważ w astrofotografii estetycznej interesuje nas kadr, a nie obiekt. Obiekt będzie nas interesował, kiedy główny ciężar naszych zainteresowań będzie przesunięty np w stronę fotometrii, poszukiwania gwiazd nowych i supernowych, zmiennych, nowych planetoid, czy spektrometrii. Wtedy pole manewru jest znacznie większe i warto powalczyć o sporą średnicę teleskopu, a zbyt dużą rozdzielczość zwalczyć binningiem, i/albo redukcją ogniskowej. No dobrze, a jaką skalę powinien mieć nasz zestaw? - o tym w następnej części [1] chodzi o skalę wyrażoną w "/px. Skala wyrażona w "/mm będzie oczywiście inna, ale przy rozważaniach tych konkretnych zestawów wyrażanie skali w "/mm ma mniejszy sens41 punktów
-
Wiele razy słyszałem od kolegów, że jak się sfotografuje coś pod naprawdę dobrym niebiem i dobrze się to poskłada, to obróbka idzie niemalże sama... Cóż jedna z 3 nocy spędzonych w Rozokach była naprawdę przednia, choć okno czasowe na Oriona było mocno wymagające... coś tam udało się uzbierać. Łącznie z 2 nocy... łącznie 176 klatek w 4 panelach głównych i 2 pomocnicznych po 2 minuty oraz 20 klatek po 10s na M42. Całość na HEQ5 i Nikon 610mod @ iso 1600+ Samyang 135/2 @ f/2.8. Składałem to z 5 dni używając naprzemiennie AstroPixelProcessora i Pixa i kręcąc nosem, aż stwierdziłem, ze lepiej nie będzie... (pewnie składałbym to i dłużej,gdyby nie fakt, że przy szybkim dysku na M2 swapowanie komputera aż tak bardzo nie boli, a Pix przy tej składance zaśpiewał sobie 89GB!!! RAMu :D). W końcu zabawa w PS była już czystą przyjemnością... Dzięki dla Dominika za podpowiedź korekty kadru. ...z dedykacją dla tych co utrzymują mnie w formie i wersja dla kartografów....41 punktów
-
41 punktów
-
Przez cały 2020 rok przygotowywałem Taurusa 300/1500 do próby zobaczenia Syriusza B. Oczywiście nawet na torturach bym się do tego nie przyznał przed 12 stycznia 2021, bo przecież wiadomo, Newtony to nie są teleskopy o dużym kontraście, bo obstrukcja, bo pająk, itd., a składnik B jest przecież ciemniejszy od głównego dziesięć tysięcy razy i nawet fotograficznie jest to spore wyzwanie, choć wtedy można sobie Syriusza A prześwietlić, żeby wyciągnąć malutkiego B. To ma być relacja z obserwacji, ale pozwolę sobie zacząć od skrótowej prezentacji sprzętu, który był w użyciu, bo detale w tym temacie sprawiły, że Syriusza B zobaczyłem praktycznie przy pierwszym podejściu i w pięknej jakości. Zapewne to było też mega szczęście, jak duże postaram się sprawdzać na ile pogoda pozwoli. Ale na pewno wartość tych prostych i klasycznych przeróbek teleskopu została potwierdzona doświadczalnie na bardzo trudnym celu, i o tych paru ulepszeniach też chcę wspomnieć, bo może kogoś to zainspiruje. Moim marzeniem naukowca jest, żeby to co widziałem zostało niezależnie potwierdzone przez kogoś innego w jakimś Newtonie, którego przeróbki może zostały zainspirowane tym co tu piszę. Celem mojej relacji jest przede wszystkim poinformowanie fanów Syriusza B, że jego obserwacja wizualna z Polski jest być może łatwiejsza niż się powszechnie uważa, jeśli dysponuje się odpowiednio przygotowanym sprzętem, którym niekoniecznie musi być APO 200 mm w cenie samochodu, i może zachęcić do popróbowania obserwacji. To co zobaczyłem przez dwie kolejne noce przerosło moje najśmielsze oczekiwania i skłoniło do zaczęcia dokumentowania obserwacji szkicami, bo przy wyjątkowych okazjach mogą one mieć pewnie jakąś wartość naukową. Stąd parotygodniowa zwłoka w mojej relacji, bo musiałem się wyposażyć w jakiś sprzęt i ogarnąć szkicowanie. To co tu wrzucam jest moim pierwszym szkicem w życiu na podstawie tego co nabazgrałem na brudno podczas obserwacji, więc proszę o wyrozumiałość. Żadnego szkicowania w ogóle nie planowałem, ale jak Syriusz B stał mi przed oczami pewnie w sumie przez jakąś godzinę, po porządnym napatrzeniu się, jak emocje już trochę opadły, w przypływie trzeźwego myślenia pobiegłem do domu po jakąś kartkę i ołówek, i wyciąłem prowizoryczną podkładkę z pierwszego kawałka tektury, który wpadł mi w ręce. Wróciłem do okularu, zacząłem szkicować i notować, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Owszem, robiłem notatki z obserwacji, ale zawsze jak już byłem w domu, w ciepełku, jedynie wspierane jakimiś zrzutami ekranu z telefonu. Tyle tytułem wstępu. Teraz o Taurusie 300/1500 i jego udoskonaleniach. W tej relacji o tym będzie skrótowo. Jak znajdę trochę czasu, spróbuję zapodać więcej szczegółów, może z przykładowymi wydrukami 3D, już w dziale ATM. Wtedy też pewnie coś napiszę, dlaczego wg mnie konstrukcje takie jak Taurus nadają się do tjuningowania w kierunku lepszego kontrastu. Tak wyglądał sprzęt po ładnych paru godzinach na 5-stopniowym mrozie. Pierwsza widoczna rzecz, oprócz platformy Eclitpica Pro, to 40-centymetrowa baflowana osłona, która bardzo dobrze radzi sobie też jako odrośnik, tak że lustra mi jeszcze nigdy nie zaparowały bez żadnego grzania. Drugą jej rolą jest kolimacja światła zaraz na wejściu do teleskopu, tak żeby maksymalnie ograniczyć wpadające światło, które nie bierze udziału w formowaniu obrazu, a tylko się rozprasza i podbija tło w okularze. Jest to tym bardziej istotne, że najczęściej obserwuję spod domu, pod niebem ? 20.0 mag/arcsec2, z lampami w okolicy. Tak wygląda ta osłona w środku, razem z resztą teleskopu. Widoczne są też dalsze uprawnienia, które będę opisywał w kolejności tak jak biegnie światło. Nad lustrem wtórnym (70 mm, obstrukcja 23 %) jest daszek 3D, z samoprzylepnym welurem nieco wystającym poza wydruk 3D, żeby kontur obcinający światło był jak najcieńszy. Tak robię gdziekolwiek się da, bo cieniej niż welur jest trudno. Na zdjęciu widać też zaawansowany technologicznie, redundantny system mocowania daszku na gumkach-recepturkach. Zewnętrzne 2.5 mm lustra głównego jest przysłonięte, żeby zakryć fazowanie jego rantu, które tak pięknie zrobili spece z Orion Optics UK. Stożek światła jest ograniczony przez LG i ten rant odbijałby je już nie w stronę LW i część z niego mogłaby mieć swój wkład w tło w okularze. Te 2.5 mm wystarcza, żeby całkowicie zakryć trzy ?trzymadełka? LG, tak że z tą przysłoną jest 300 - 5 mm apertury, która odbija światło w bardziej kontrolowany sposób. I na koniec światło przechodzi przez osłonę na czoło wyciągu. Ta osłona była pierwszym dodatkiem do teleskopu, którą zrobiłem, jak tylko zobaczyłem jak to czoło się świeci przy teleskopie wycelowanym w Księżyc bliski pełni. Nie ma siły, żeby część tego światła nie wracała do LW a potem do okularu. Tyle o teleskopie, teraz obserwacje. Prognoza na poniedziałek 11 stycznia była dobra, więc teleskop wystawiłem pod zadaszenie przed wejściem do domu późnym popołudniem, jak tylko temperatura zaczęła się obniżać. Koło 19-tej postawiłem teleskop na platformie i zacząłem się rozglądać, żeby sprawdzić w jakim stanie jest teleskop i jakie zapowiadają się warunki. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się nie wiadomo czego, bo w powietrzu wisiała lekka mgiełka. Było to widać też na gwiazdach, które miały lekkie halo. Pomimo tego, że telep od paru godzin był na zewnątrz, po załadowaniu Pentaxa XW 5 (x300) i wycelowaniu w Marsa było widać wyraźnie prądy w tubie. Pogapiłem się jeszcze trochę, upewniłem, że kolimacja jest nadal wzorowa i wróciłem do domu, zostawiając teleskop na platformie, żeby się jeszcze trochę ?poprzyzwyczajał? do lekkiego mroziku, który właśnie się zaczynał. Jak wróciłem do teleskopu już po kolacji z rodzinką i porządnie ubrany, było już dużo lepiej: dało się oglądać Urana z XW 3.5 (x430). Na Syriusza trzeba było jeszcze czekać, więc jechałem po klasykach. Jedynym wyjątkiem była malutka planetarka Minkowski 1-4 w Perseuszu (10?, 13.6 mag), do której jeszcze nigdy nie podchodziłem. Tu było trochę walki, żeby znaleźć to maleństwo, ale na końcu w x430 było toto wyraźnie widać. Bez szczegółów, jednak było oczywiste, że to nie jakaś gwiazdka, nawet pod moim kiepskim niebem. Jak Orion się wspiął wyżej, zacząłem sprawdzać jak się ma atmosfera na takich wysokościach, i niestety, było troszkę gorzej niż dzień wcześniej: Trapez 6 składników ale nie zawsze, tak jak w niedzielę. Spróbowałem, czy filtr LongPass 610 nm Baadera coś pomoże, ale niestety nie, bo z nim zostało tylko 4 jasne składniki. Potem następny test: Alnitak A i B (1.9 i 3.7 mag, 2.2?). Oba składniki rozdzielone w x430, ale gorzej i nie cały czas jak w niedzielę. No i w końcu Rigel (0.3 i 6.8 mag), żeby sobie przypomnieć jak wygląda 9? separacji w XW 3.5, bo Syriusze A i B są w podobnej odległości (11?, -1.4 i 8.5 mag). Tu jeszcze raz zakręciłem filtr 610 nm, żeby zobaczyć, czy coś pomaga na kontrast, ale tylko bardzo przyciemnił składnik B, w zamian nie dając nic znaczącego. W międzyczasie od czasu do czasu patrzyłem na Syriusza, ale się jeszcze wszystko gotowało. Dopiero po 23-ciej zaczęło się poprawiać, już po jego górowaniu (22:55). O dziwo nie było praktycznie wcale widać aberki atmosferycznej. Tylko po odjechaniu z ogniska robiło się lekko żółto, ale na tym koniec. I wtedy zaczęło się dziać. Obraz pająka miałem rozłożony na godzinach 2, 4, 6, 8, 10 i 12 i poniżej tego na 2-giej zaczęła majaczyć jakby kropeczka. Przestawiłem platformę na maksa na początek, żeby zyskać na odległości od pająka i zamieszałem okularami: XW 5, XW 3.5 i BCO 6. No i w XW 3.5 w powiększeniu 430 i polu widzenia 10? ta kropeczka była pięknie widoczna, CAŁY CZAS, na wprost, tak że ta jakość obrazu mnie całkowicie zdezorientowała. Parę chwil studiowania okolic Syriusza w Stellarium+ na telefonie i już byłem pewien, że to on, bo Syriusz B leży praktycznie na odcinku łączącym główny składnik z ?Gwiazdą Wskazującą?, o której jeszcze za chwilę. W XW 5 (x300) składnik B też był widoczny, ale już nie cały czas, bo czasem dopadały go ?flary? od składnika głównego. W BCO 6 było jeszcze gorzej, myślę, że przez jeszcze mniejsze powiększenie (x250), ale Syriusz B był nadal widoczny, pewnie przez jakieś 50 % czasu, a przez resztę pogrążał się we flarach. Za to obraz był bardzo wyraźny i kontrastowy. Potem się zastanawiałem, któremu okularowi należą się większe brawa: czy BCO, że za 1/8 ceny może podskakiwać XW, czy XW, że przy większym polu i o wiele bardziej skomplikowanej budowie daje na tak ekstremalnym celu obrazy nie gorsze niż dobry orciak. Teleskop został na Syriuszu, a ja przy okularze, kartce i ołówku, aż Syriusz schował się za dach domu. Przez calusieńki ten czas składnik B był pięknie i stabilnie widoczny. Niestety, nie było sensu się przestawiać, bo aby dalej patrzeć na Syriusza musiałbym się wystawić na najbardziej upierdliwą lampę przy ulicy. Tak więc trzeba było się pożegnać, mam nadzieję, że nie na długo. W międzyczasie ładnie wylazł Lew, więc tam spędziłem jeszcze z dwie godzinki, zanim całkiem przemarzłem. Teraz obiecany szkic. Zrobiłem go na podstawie moich bazgrołów i zapisków zrobionych podczas obserwacji. Pole widoczne w okularze było 10?, ale platforma nie była idealnie ustawiona i wymagała korekcji co parę minut, więc widziałem trochę więcej i tak to naszkicowałem. Obserwacjom towarzyszyły spore emocje i mam nadzieję, że niczego bardzo nie pokręciłem. Oczywiście to co udało mi się naszkicować jest tylko jakimś przybliżeniem tego, co widziałem i niestety jest tam na pewno spora dawka ?wizji artystycznej autora?. Na pewno szkic nie oddaje ani trochę skali jasności i w ogóle dynamiki obrazu, bo główny składnik się pięknie gotował, z flarami strzelającymi we wszystkie strony. A na takim dynamicznym tle nieruchoma kropeczka, której te flary już nie były w stanie zakłócić, ale tylko w XW 3.5, bo w pozostałych dwóch okularach to się zdarzało. Mam nadzieję, że będą jeszcze kiedyś okazje aby szkic uściślić. Jako ?wsparcie szkiców? wyliczam to co starałem się oddać ołówkiem a niekoniecznie mi to wyszło, i przepisuję moje notatki: Syriusz B leży na odcinku łączącym składnik główny ze wspomnianą ?Gwiazdą Wskazującą?, na szkicu na godzinie 3, o jasności 11.1 mag. Jest ona już na tyle odległa od Syriusza, że była bardzo wyraźna w okularze. Gdyby ktoś próbował szczęścia, ta gwiazda wskaże dokładnie kierunek poszukiwań. Najjaśniejsza gwiazda na szkicu, ta na godzinie 10 o jasności 8.6 mag, też może pomóc w orientacji. Poświata generowana przez Syriusza była wyraźnie widoczna mniej więcej do połowy pola, czyli pewnie trochę dalej niż na moim szkicu. Jasność składnika B na tle generowanym przez składnik A odbierałem podobnie jak gwiazdkę na godzinie 7 o jasność 11.4 mag względem jej tła. Nie było widać żadnych prążków interferencyjnych, które najpewniej zostały ?wymieszane? przez atmosferę. Widok Syriusza A miał wyraźnie trzy strefy, o stopniowo zmniejszającej się jasności, co próbuję pokazać na szkicu ?zoom? z polem około 1?. Nic nie było prześwietlone, czego nigdy jeszcze nie widziałem na żadnym zdjęciu, z całym szacunkiem dla kolegów astrofotografów. Zresztą w tym sławnym niebieskim zdjęciu Syriusza B z HST też brakuje dynamiki, żeby się wszystko ładnie zmieściło. Oczywiście szkic też nie jest w stanie oddać jak dobrze logarytmiczna charakterystyka oka pozwala dostrzec w jednym polu widzenia Syriusza A i gwiazdkę 12.4 mag (ta na 15:30), różniących się o prawie o 14 magnitudo, co odpowiada stosunkowi 400000 : 1. Nie było żadnych podbarwień nawet w najjaśniejszych częściach obrazu, wszystko śnieżno-białe, co po patrzeniu na Syriusza EDkiem 80 było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Po relacji z nocy z poniedziałku na wtorek mogę już wspomnieć, co działo się noc wcześniej. Wtedy prognoza była słaba, więc Taurusa nie wystawiałem na zapas, bo szkoda żeby ciągną wilgoć bez poważniejszych szans na obserwacje. Na takie okazje mam EDka, który w zimie bywa na zewnątrz dużo częściej niż Taurus. Ale pod wieczór się przejaśniło i Newtona wystawiłem, pierwszy raz od kilku tygodni. Scenariusz obserwacji był podobny jak dzień później, tylko że seeing był jeszcze lepszy. Za Syriusza zabrałem się koło 22-giej z XW 5 (x300) i od razu zaczęła majaczyć jakaś kropeczka koło pajaka na 2-giej godzinie, ale bardzo blisko, i przez to niewyraźnie. Wtedy nie podniecałem się za bardzo, bo to było moje pierwsze w życiu podejście Taurusem do Syriusza B, a przecież niemożliwe, żeby się udało za pierwszym razem. Zamierzałem czekać aż Ziemia zrobi mi ?rotacja pola? i jak zaczynało się robić naprawdę ciekawie, to obraz zaczął mi ciemnieć, bo w momencie pojawiły się @%#$^&! chmury. W akcie desperacji dalej patrzyłem mimo chmur i ta kropeczka dalej tam majaczyła! Wszystko było ciemniejsze, ale nadal na wprost można było ją wypatrzeć, niestety ciągle blisko pająka. Odpuściłem dopiero jak gęste chmury zakryły wszystko tak, że Syriusza nie było już widać gołym okiem. Pewnie jakby chmury dały mi jeszcze z 15 minut na jakieś ochłonięcie, tak, żebym zrobił ?rotację pola? przesuwając platformę i zapakował w wyciąg XW 3.5, to może widok byłby podobny jak dzień później. Wtedy jedynie mogłem podejrzewać, że to był Syriusz B, bo nie miałem czasu na potwierdzenie jego pozycji w telefonie. Ale po tym, co widziałem następnego dnia jestem pewien, że to był on. I tak nareszcie zbliżamy się do końca mojej relacji, która jakoś strasznie długa mi wyszła. Rozpisałem się pewnie też dlatego, że w pewnym momencie tą relację zacząłem uważać za jakąś ?pracę końcową? na zakończenie terminowania jako początkujący obserwator, przynajmniej jeśli chodzi o gwiazdy podwójne, po trzech latach od zakupu najpierwszego teleskopu w postaci EDka 80 i półtora roku obserwowania Taurusem. Ta relacja ma być pamiątką tych dwóch niesamowitych nocy, choć pewnie i tak ich nigdy nie zapomnę. Na sam koniec mogę dodać, że będę próbował wracać do Syriusza jak tylko pogoda i czas będą pozwalały, bo nadal mnie bardzo nurtuje, czy w te dwie noce były jakieś wyjątkowe warunki. Z tego co udało mi się wywnioskować obserwując moje standardowe ?zimowe testery seeingu?, to seeing był dobry, ale u mnie na górce, już ponad krakowskim smogiem, podobne warunki nie są aż taką rzadkością. Może za jakiś czas uda mi się coś dodać w tym temacie. W każdym razie szkice sobie już wydrukowałem, żeby w razie czego można było już tym razem tylko nanosić poprawki. Czystego nieba dla wszystkich, a w szczególności dla wielbicieli i oby przyszłych obserwatorów Syriusza B !!! Serdecznie pozdrawiam, Marek40 punktów
-
Fotografia którą znajdziecie poniżej jest efektem 4 sesji fotograficznych. Na zdjęciu jest najjaśniejsza gwiazda na niebie ? Syriusz wraz ze swoim słabym towarzyszem w postaci białego karła. Separacja obu składników jest obecnie dość spora i wynosi około 10 sekund kątowych (10??). Pomimo tej odległości obserwacja i fotografia tego układu podwójnego jest ekstremalnie trudna. Jak się pewnie domyślacie wynika to z ogromnej różnicy jasności obu składników: -1,47 vs 8,44 mag Biały karzeł po prostu i dosłownie tonie w blasku głównego składnika układu. Niemniej jednak, w przypadku dobrego seeingu i po zastosowaniu odpowiednio długiej ogniskowej, dodatkowo manipulując odpowiednio czasem rejestracji, wzmocnieniem i gammą byłem w stanie na kilkuset (z kilkunastu tysięcy!) klatkach złapać Syriusza B. I tylko podczas trzeciej sesji kiedy seeing był na tyle dobry, że krążki dyfrakcyjne wokół głównego składnika były całkiem równe. W pozostałych przypadkach było widać pobliską gwiazdkę 10mag oddaloną o około 40?? i dalsze gwiazdy ale śladu białego karła nie było. Całość rejestrowana była przy ogniskowej 4,4 metra. Wybrane klatki zestackowałem i wyostrzyłem. Dodałem też kolor RGB ale czerwień i zieleń rejestrowała się w nikły sposób tylko blisko głównego składnika. Zdecydowanie dominował niebieski J Poniżej fotka ? pomimo, że są to tylko dwa punkty ? jeden duży drugi mały to dla mnie osobiście jest w tym zdjęciu coś takiego majestatycznego i ujmującego. Punkcik wielkości Ziemi o masie Słońca?. Działa na wyobraźnię PS: Syriusz B to ten mikry punkcik na godzinie 1040 punktów
-
Kometa C/2014 Q2 stereo i w kolorze :D Zwracam uwagę na ciekawą kolorystykę warkocza..pisałem o tym wcześniej. W północnej części ( czyli w górze obrazka) jest więcej czerwonego , na dole więcej zielonego a dodatkowo jest niebieski. Tak wyszło ze złożenia dobrych, prawidłowo skalibrowanych klatek RGB. Warkocz "jonowy" ( patrz post 190) jest zielonkawy u nasady. Średnica głowy wyszła mi ok. 30 minut kątowych. Długości warkocza nie miałem jak zmierzyć :D Wczoraj, godz. 19:30 LTC. 7x300 sek luminancja 5x120 na kanał chrominancji. Veloce, STL11k i ASA. Brok nad Bugiem.40 punktów
-
Mój pierwszy raz z tą konstelacją. Obrobiony na szybko (byłem cholernie ciekaw jak wyjdzie) materiał z dzisiejszej nocki; było naprawdę nieźle - sucho i ciepło jak na koniec października, a mgły udało się zostawić w dole. Ok. 2,5 h materiału w klatkach po 180 sekund. Wreszcie dorobiłem się guidera, więc nic się nie zmarnowało. ? Reszta jak zwykle - 6d mod plus Samyang 135 mm, zawieszone na SWSA. Chyba obleci? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że M 42 jest przepalona (powalczę z tym), a godzinka dodatkowego materiału wcale by nie zaszkodziła. wersja nr 2 - po roku z hakiem ?39 punktów
-
39 punktów
-
Pomysł przyszedł do łba już w ubiegłym wieku... Ale zawsze coś, wszędzie były remonty - łącznie z piwnicą tylko nie u mnie >:( Wreszcie - lepiej późno niż wale... przypomniałem sobie, że noszę spodnie i postanowiłem pomysł nie pytając nikogo o domową zgodę i poradę zrealizować. W przyspieszeniu realizacji pomógł oczywiście zlot w Zatomiu - jubileuszowy zresztą :) (jeździjcie na zloty WARTO 8) ). W przerwie focenia zgadałem się z Przemkiem - ceszka, który jak pamiętacie, przekazał piękną tapetę jako nagrodę w konkursie wizualowców i ostatnio za Polonię, że jest w stanie przez swoja firmę wyprodukować dobrej jakości tapetę z interesującymi nas obiektami no i... Mam, przyszły !!!! - na pięknym fizelinowym materiale z wymarzoną i wybraną naszą Dróżką i .... może Ktoś pomoże zidentyfikować drugą ::) ??? Przemaek jeszcze raz Dziękuję :) A ! zapomniał bym, Dziękuję Marasowi - Panasowi za podpowiedź koloru ścian (chciałem ciemny granat :D ) Praca trwała 5 dni - musiały ściany przeschnąć po malowaniu, no i strzelił mi kręgosłup. Oprócz pomocy przy malowaniu fachowca cała reszta co do usytuowania obrazów, wyklejenia z 3 i 2 rolek i wykończenia moja. Pokój jest dziwny bo ma sześć ścian. Trzymam tam w szafach wszystko co do astro jest potrzebne i nikt oprócz psiaka bez pozwolenia do niego nie wchodzi. Od wczoraj od 23.30 mam teraz zawsze pogodną, astronomiczną noc >:D Marzenia jak się bardzo chce... potrafią się spełniać :) Wymiar MW 2,5 x 2 metry, a mniejsza 2 x 2 m.39 punktów
-
Na lekcji chemii uczono mnie, że wodór połączony z tlenem to mieszanina piorunująca i po wybuchu powstaje z tego woda. No a w takiej NGC7380 nic takiego się nie dzieje - na poniższym zdjęciu zarejestrowałem wąskopasmowo wodór i tlen ze szczyptą RGB dla gwiazdek. To na pewno jakieś Czarodziejskie sztuczki ? 20-23.09.2020, Meade ACF 10" f/10, AP CCDT67, EQ6, QHY163M, Ha 200x2 minuty, OIII 120x2 minuty, RGB 120 minut, niebo podmiejskie. Przejrzystość średnia, seeing dobry.38 punktów
-
38 punktów
-
Jedno ze zdjęć z którego jestem szczególnie zadowolony Obiekt to oczywiście mgławica planetarna z gwiazdozbioru Żyrafy. Łatwa do odnalezienia i w 10'' widoczna bez problemu w wizualu. Ma jasność około 11,9 mag i rozmiar kątowy około 55'' Wewnątrz mgławicy świeci wciąż jasna i gorąca niebieska gwiazda. Mgławica góruje na wysokości ponad 60 stopni więc relatywnie łatwo o dobre warunki. Trafiłem świetne warunki a dodatkowo udało się zebrać sporo klatek więc mgławica pokazała dużo detalu. Zresztą sami zobaczcie na porównanie ze zdjęciem z HST. Oprócz grubego detalu (takich grubych "smug" mgławicy) pojawiła się też ta "włóknistość" której nie widać normalnie na amatorskich zdjęciach. Oczywiście zdjęcie posiada wady jakie zazwyczaj u mnie widzicie (słabe gwiazdy, szumiące tło) - zdaję sobie z tego sprawę. Do gwiazd pewnie jeszcze przysiądę Newton 250/1250 na NEQ-6 + ASI 178MM-C + Baader LRGB Kompozycja LRGB L - 1000 x 5 s (gain 82%), nieguidowane RGB - 300 x 6 s (gain 86%) na kanał Offset - 50 300 darków na kanał skala setupu - 0,41''/pix?? Kilka wersji - w kolejności. 1) crop z fajnym wykadrowaniem - 0,27''/pix (drizzle 1,5x) 2) pełna klatka - drizzle - 0,41''/pix 3) crop na mgławicę - 0,27''/pix (drizzle 1,5x) 4) crop na mgławicę - 0,18''/pix 5) porównanie z HST38 punktów
-
Z nowym rokiem będę robił mniej zdjęć pretendujących do miana "cieszących oko", dlatego zakładam osobny wątek, w którym będę umieszczał obiekty sfotografowane teleskopem Meade 10" ACF f/10. Teleskop ten nie chyba w naszym kraju zbyt popularny, brakuje mu wiele cech z definicji astrografu (niewielkie skorygowane pole, słaba światłosiła), ale spełnia moje fikuśne wymagania To jako pierwszy obiekt galaktyka NGC2403. Wygląda bardzo podobnie do M33, tylko jest położona kilka razy dalej (około 8 milionów lat świetlnych) i znajdziemy ją w konstelacji Żyrafy. Znajduje się w niej wiele obszarów HII, w których powstają nowe gwiazdy. Meade ACF 10" f/10, telekompresor CCDT67, QHY163M, EQ6, 50x3 minuty luminancji. Niebo podmiejskie, przejrzystość średnia, seeing średni.37 punktów
-
Trzynaście lat obserwuję niebo i - przynajmniej przez większość tego czasu - to była moja love story. Trzynaście lat obserwuję niebo, z czego dziesięć krzywiąc się i wyginając we wszelkie strony pod statywem lornetkowym, wskutek czego nabawiłem się zniecierpliwienia każącego skakać od obiektu do obiektu, zaliczać coraz więcej, byle nie zastygać w żadnej pozycji, bo i żadna nie była na tyle wygodna, by chcieć w niej zastygnąć, by podziwiać to, co na niebie, wskutek czego jestem wbrew własnej woli nieopatrzony z obiektami, które niby wszystkie znam, ale których zdaję się nie znać niemal wcale. Trzynaście lat obserwuję niebo, zapominając powoli, co tam jest do zobaczenia. W czwartek miało się wyklarować i się wyklarowało, a ja, ku zdumieniu wszystkich domowników z samym sobą na czele, pojechałem do Blizin. Tak naprawdę miałem wpaść na działkę do Krzyśka dwie wioski obok, ale cóż, sentyment zwyciężył. Na miejscu z ulgą, ale i zadowoleniem stwierdziłem, że niebo jest tu wciąż zupełnie użyteczne, a kiepścizna okołohoryzontalna wynikała może nie tyle z zaśmietlenia, ile z unoszącej się mroźnej wilgoci duszącej wszystko, co nie wychynęło powyżej dwudziestu stopni na sferze niebieskiej. Tego wieczoru miałem przy sobie swój świeży nienabytek, lornetę kątową APM, czyhającą tylko by łapać fotony swymi osiemdziesięciodwumilimetrowymi obiektywami i wypluwać je z drugiej strony przez jedną z pięciu par okularów, jakie miałem do dyspozycji (Plössle 26 mm, Hyperiony 24, APM Ultra Flat Field 18 mm i 15 mm oraz Morfeusze 9 mm). Zaczęło się od M 42, bo tak, jak kawiarnię najlepiej mi oceniać po espresso a pizzerię - po marghericie, tak nową dwururkę najlepiej sprawdzić na czymś znanym i prostym jednocześnie. Bogaty zestaw szkiełek podał na talerzu cały wachlarz tego, czym Wielka Mgławica Oriona uraczyć może lornecistę - od jasnej, ale zwiewnej, rozlanej plamki w Hyperionach (powiększenie 20x) po ciut ciemnawe impasty w powiększeniach 32 i 53x. Najprzyjemniej chyba jednak prezentowała się w APM-ach 18 mm (26x), dając lornetkową, akwarelową lekkość rysunku, ale z dobrym detalem i przede wszystkim - wyraziście świecącą Mgławicą de Mairana tuż powyżej. Leżącym nieco na północ gromadkom zbyt wiele czasu nie poświęciłem, w zasadzie wcale, odnotowując tylko, że pojaśnienie NGC 1977 jest widoczne, a potem z lenistwa zwykłego, bo tak wygodnie sobie już siedziałem naprzeciwko M42, skierowałem lornetę ciut niżej, łapiąc Dziurkę od Klucza (NGC 1999), która łatwa była we wszystkich powiększeniach, najpiękniej zaś prezentowała się w powiększeniu 32x, będąc już czymś więcej niż tylko lekko rozmytą gwiazdką, bo lekko rozciągniętą, rozmytą gwiazdką. Dalej wpadły gromady wielkopsiańskie, wpierw Messier 41 ze swoim esowatym łańcuszkiem, potem dwa Collindery (132 i 140), choć to raczej taka nieudolna próba ich złapania była, próba zakończona wyłowieniem pojedynczych jasnych słońc na wypranym z wszystkiego tle, słońc, które swym wzajemnym położeniem ledwo sugerowały jakąś klastrowatość, ale równie dobrze sugerować jej nie musiały. Teraz sobie myślę, że szkoda, że nie poświęciłem temu regionowi więcej czasu, a najlepiej i całej czasoprzestrzeni, bo tak najbardziej to właściwie szkoda mi tego, że nie mieszkam nieco bardziej na południe, w okolicach zwrotnika najlepiej, bo tam, pod psią piętą kipi całkiem ładne gwiezdne poletko i chyba nawet jakieś ciemnoty dałoby się na jego tle wyłowić, nie wspominając o owych collinderach, które pewnie swoją klastrowatość musiałyby z tych szerokości wykrzykiwać na całe gardło. źródło tego zdjęcia i każdego kolejnego: Aladin Wróciłem do Kanikuły, a od niej odbiłem w lewo natrafiając na wyraźną tym razem gromadę gwiazd, zbyt wyraźną wręcz by jej nie kojarzyć, ale i zbyt rzadko chyba odwiedzaną, by jednak od razu skojarzyć, szczególnie jeśli wraca się pod niebo po wielomiesięcznej przerwie; zostawiłem chwilowo identyfikację na bok, pokręciłem się niecierpliwie szukając pary messierów 46-47, co w kątowej lornecie przychodzi znacznie trudniej niż w lornecie prostej, bo na tę wyraźnie złośliwą geometrię nakłada się przecież jeszcze demencja, skleroza i zwykła, pielęgnowana przez lata niecierpliwość. Ta ostatnia kazała mi szybko przeskoczyć zupełnie gdzie indziej, do Chichotek, które najciekawiej prezentowały się w źrenicach 3-4 mm i powiększeniach 20 i 26x, a gdzie para piętnastek (32x) zbytnio przygaszała tło i pobliskiego Barnarda 201. Za to przyciemnione tło było zupełnie w porządku przy misiowych messierach, pięknie wyodrębniając jądro i halo ramion M 81 i wyciągając bardziej niż zwykle Jej Cygarowatość M 82, nie okraszoną, niestety, pasmem pyłowym, które wychodzi przy większych aperturach, a może i przy tej samej aperturze, ale większej cierpliwości i/lub wyobraźni. Równie przyjemny widok ukazała nie-tak-zaraz-odległa para messierów 97-108, jeszcze wyraźniej kontrastując puchatość Sowy z drzazgowatością stoósemki, choć niestety, najwyraźniejsza w tym wszystkim znów okazała się moja niecierpliwość widzenia kolejnych i kolejnych obiektów; przeskoczyłem więc dalej, zupełnie dalej, do prawej ręki Oriona i mojej ulubionej NGC 2194, którą zawsze łapię namierzając wpierw moją zupełnie nieulubioną NGC 2169, od której idę po łańcuszku gwiazd w lewo w dół, dopóki miękka plamka światła nie zaświeci tam, gdzie powinna. Engiecka bardzo żywo zdawała się reagować na zmianę powiększeń, ukazując swe oblicze od miękkiego w okolicach 20x po ziarniste przy 32x. Najciekawiej jednak działo się pomiędzy, przy 26x, kiedy ziarnistość się zlewała tylko po to, by zaraz znów się rozziarnić w zależności od kąta zerkania, a cała gromada zdawała się przelewać z boku na bok, na przemian pokazując i ukrywając któreś ze swych rubieży. Znów z lenistwa i znów nie idąc bardzo daleko, przeskoczyłem na Lambdę Orionis, od niej zaś w lewo ku parce 7-8-magowych gwiazd, które wskazywały położenie mgławicy planetarnej NGC 2022. Ta, choć ciemna i kapryśnie mrugająca, dała się zobaczyć dość wyraźnie w objęciach Morfeuszy (53x), nieco bardziej zwiewnie zerkaniem w powiększeniach 26 i 32x, przy czym zauważalnie łatwiejsza była w mocniejszym z powiększeń; na koniec zaś załadowałem do wyciągów Hyperiony, ale przy dwudziestu razach sam już nie wiedziałem czy mgławica bardziej wyskakuje zerkaniem czy może jednak raczej zmyślaniem. Nacieszywszy oczy (i wyobraźnię), powędrowałem na wschód do pięknej w każdym powiększeniu Choinki (NGC 2264), a dalej w dół, znów chcąc złapać messiery 46 i 47, a łapiąc w zamian tę znaną-nieznaną gromadę co wcześniej, potem spróbowałem raz jeszcze z Collinderami 132 i 140, i dałem sobie spokój z nimi raz jeszcze; następnie, wspinając się ku Bliźniętom, znów natrafiłem na tę gromadę znaną-nieznaną, którą przechrzciłem na Irytującą i Wszędobylską, i którą zaczynałem brzydko podejrzewać o bycie Messierem Pięćdziesiąt, choć jej położenie na niebie nie do końca mi pasowało. Po krótkim zlustrowaniu Messierów 35-38, wróciłem do Irytującej i Wszędobylskiej, oczywiście wróciłem nie tak gładko, jak bym tego chciał, co wynikało z tej prostej przyczyny, że tym razem jej szukałem. Zapamiętałem okolicę i skorzystałem w końcu z atlasu, potwierdzając swoje wcześniejsze, brzydkie przypuszczenie, dziwiąc się tylko, że albo owa M 50 wygląda inaczej w powiększeniu 26x niż na mojej przetartej kliszy w głowie, albo po prostu w ogóle wygląda, bo przecież zamiast łamać sobie szyję i plecy mocując się z lornetą prostą, siedziałem sobie wygodnie, lekko pochylony nad lornetą kątową i w końcu przyglądałem się gromadzie na spokojnie, do znudzenia, które nie chciało przyjść, więc musiałem się jej przyglądać do upicia błogością i dopiero podpity mogłem pójść dalej, choć dużo dalej iść mi się nie chciało. Rozprostowałem kości, i pomyślałem, że skoro już wyjąłem atlas i zaświeciłem latarką, mogę poszukać czegoś pobliskiego, takiej NGC 2306 na przykład i tych dwóch pobliskich, 2302 i 2309. Po uzgodnieniu pozycji w atlasie z pozycją lornety nieco się zdziwiłem, bo o ile dwie mniejsze gromady pokazały się zerkaniem, a ta po prawej, czyli na zachodzie, czyli NGC 2302, w powiększeniu 32x pokazała nawet parkę najjaśniejszych swoich słońc na tle lekko ziarnistego pojaśnienia, tak niezmiennie NGC 2306 była dziurą pomiędzy dwiema gwiazdami, które miały ją flankować od północy i południa, flankowały zaś tylko puste nic, niezależnie od intensywności i kierunku zerkania. Niemal zupełnie nie pamiętam, co działo się dalej, ale musiały wpadać jeszcze jakieś obiekty, choć to wcale nie o obiekty już chodziło, a raczej o ponowne odkrycie radości z siedzenia w zimnie i ciemnicy, radości z tego, że gwiazdy są na wyciągnięcie ręki a nie na złamanie karku i przykurcz łopatek, radości ze spokojnego wpatrywania się i spokojnego oddychania, z tego, że znów się bawię obserwacjami zmieniając okulary i żonglując powiększeniami, radości, że w pewnym sensie wracam do tego, co było naście lat temu, choć z zupełnie innej odsłonie. W którymś momencie coś blisko zaszurało w krzakach, zaskrzypiało na śniegu, zasapało w mroźnym powietrzu, lecz po chwili nastąpiła taka cisza, jak tylko pod gwiazdami wyciszyć się świat potrafi; nie wiedziałem więc, czy coś faktycznie przemknęło czy może to były tylko omamy słuchowe. Zrobiła się z tego taka trochę zbyt głośna blizińska samotność, samotność nieco nieprzyjemna i każąca zwijać się do domu, choć tak po prawdzie, to mróz zaczął mnie szczypać jeszcze wcześniej a teraz już nie szczypał, a całego przenikał i wprost wyganiał do auta, kończąc przed czasem mój wytęskniony trochę progressus ad originem i regressus ad futurum, które tak pięknie się przez te dwie godziny mieszały. Zacząłem zwijać sprzęt, początkowo w taki sposób, by móc jeszcze zerknąć ostatni raz na ten czy inny obiekt, a potem już zwijając w mroźnym pośpiechu, bo to zerkanie i tak raczej przypominało wyjadanie resztek, w dodatku wyjadanie spomiędzy nadciągających chmur koloru szaropomarańczowego, barwy niezawodnie przypominającej, że wcale daleko od domu i cywilizacji nie ujechałem i nigdzie nie wyrwałem się na dobre - nie licząc głowy. Trzynaście lat obserwuję niebo i - być może wciąż - to jest moja love story.37 punktów
-
37 punktów
-
37 punktów
-
37 punktów
-
36 punktów
-
Chciałabym się z Wami podzielić miłą rocznicą i przy okazji trochę się pochwalić - otóż dziś wieczorem mija dokładnie 8 lat odkąd zdecydowałam się notować swoje obserwacje astronomiczne. 22 lipca 2013 roku, 14-letnia wówczas Ola stwierdziła, że Księżyc, na który patrzy już kolejną noc, jest taki ładny, i że może spróbowałaby go narysować i dopisać o tym kilka zdań. Kolejnego dnia uznała, że ma ładny, niezapisany jeszcze zeszyt, który na pewno nada się do notowania okołoobserwacyjnych spraw. Jakiś czas później przednia okładka zostanie ozdobiona naklejką naszego Forum. Na początku zapisywałam nie tylko swoje spostrzeżenia z obserwacji, ale także prognozy widoczności różnych obiektów i zjawisk. Trafiły tu moje pierwsze, i każde kolejne, podejścia do obserwacji poszczególnych planet i obiektów głębokiego nieba, zmagania z obłokami srebrzystymi, tak kapryśnymi na południu naszego kraju, nieudane próby ujrzenia zorzy polarnej, wszystkie komety, które kiedykolwiek wypatrzyłam, czy opisy wszystkich zlotów, na których byłam. Część zapisków stanowią wypunktowane cele obserwacyjne wraz z opisami, inne zaś to całe relacje, które znacie z Forum, a które napisałam ot tak, na jednym tchnieniu, w uniesieniu nad jakimś widokiem, gdy słowa płynęły same i tylko należało nadążyć z ich notowaniem. Ten jeden niepozorny zeszyt zawiera znaczną część mojej przygody z astronomią amatorską, a przez to znaczną część mnie. Przez te 8 lat z kompletnego laika stałam się trochę mniejszym laikiem ? i może ta niecała dekada obserwacji nie jest specjalnie imponująca wobec obserwatorów, którzy zaczęli lata przed moimi narodzinami, ale jednocześnie stanowi sporą część mojego dwudziestodwuletniego życia. O, i prawie zapomniałabym wspomnieć, spod mych palców wyszło przez ten czas parę szkiców, choć zdecydowanie mniej, niż niektórzy na tym Forum potrafią stworzyć w ciągu paru miesięcy. ? Decyzja o zanotowaniu tych kilku zdań tamtej odległej nocy była jedną z moich lepszych. W zeszycie już powoli kończy się miejsce, ale to nic, będą kolejne. I może teraz nie mam już tyle czasu, co "za młodu", ale nawet półroczna przerwa nic nie znaczy, bo to zawsze powraca. Wystarczy znaleźć się w pogodną noc pod ciemnym niebem. Ps Przez te 8 lat nie przewinęło mi się przez ręce za dużo sprzętów - były to jedynie: Sky-Watcher BK 1141 EQ-1, Nikon Action EX 10×50, GSO Dobson 10? DeLuxe M-CRF. Obecnie użytkuję lornetę APM MS 25×100 na statywie Slik Pro 700 dx oraz maleńką ??? 2.3×40. I na koniec jeszcze jedna, ważna rzecz - jeśli ktoś uważa, że "wynalazek" typu SW 1141 na EQ-1 może tylko zniechęcić, to niech przeczyta ten fragment z obserwacji tym teleskopem ?36 punktów
-
Moje niewyspanie nawarstwiało się już od kilku dni. W prawdzie to studenckie odespałam jeszcze w czwartek, ale potem przyszło drapanie pisanek w piątek do późna i w sobotę z rana święconka, co poskutkowało parugodzinną drzemką wieczorem, po której nie chciało mi się spać, więc dotrzymałam już do tej 6 rano, żeby obejrzeć rezurekcję. Następnie jeszcze atak alergii i wiercąca się na łóżku piętrowym siostra zadbały by sen z soboty na niedzielę trwał od godziny 9 do 12:50. Potem odwiedziny u rodziny, powrót koło 21 i pogodne niebo. Cóż mogłam zrobić? Przed północą wyszłam przed dom. Zerknęłam trochę gołym okiem, posnułam się odrobinę z APM 25x100 po Lwie, Pannie i okolicach, natrafiłam na kilka galaktycznych mgiełek, zahaczyłam o kilka klasyków jak Sombrero, M13, gromady Raka czy Hiady z pobliskim Marsem. Widok niektórych wywołał potrzebę odnotowania w notatniku paru więcej słów opisu ? o M13 wspomniałam, że wygląda jak ciapka postawiona miękkim pędzlem w jakimś programie graficznym, a o M44 i M67 zbiorczo i prosto: ?zachwycające?. Zaraz potem jednak rozbudowałam lekko ten przymiotnik dodając, że ta pierwsza nie mieściła się w polu widzenia i jej gwiazdy cechowało niezwykle wręcz trójwymiarowe rozmieszczenie, zaś drugą chwaląc za piękny kształt ? prezentowała się jako trójkątnawa drobnica usypana z gwiezdnego pyłu, okraszona ?wisienkami na torcie? w postaci jaśniejszych słońc. To chyba pierwszy raz, gdy uważniej przyjrzałam się tym dwóm obiektom w dużej lornetce. Nie zapomniałam także i o BGSZ 2.3x40 połykającej w pole widzenia całe gwiazdozbiory ? tu zwłaszcza Melotte 111 przypadła mi do gustu. Wiatr przybierał na sile obniżając temperaturę odczuwalną, w dodatku nieswojo wył pośród zabudowy wsi leżącej u podnóży najniższego pasma Beskidów. Jako człowiek obdarzony zerową zdolnością znoszenia temperatur poniżej 20*C (niegodną wręcz wnuczki Sybiraczki) zdecydowałam się zająć stanowisko w moim standardowym obserwacyjnym centrum dowodzenia ? kuchni. Na miejscu musiałam jeszcze odczekać ze zgaszeniem wszystkich świateł aż mama pójdzie spać i punktualnie o 1:00 rozsiadłam się wygodnie przy lornecie pod oknem. Arktur, Kapelusz Napoleona. NGC 5490A. Czy to możliwe, ze ją wypatrzyłam? Tak. Czy ją wypatrzyłam? Wydaje mi się że tak, ale pozostawię to do powtórzenia. Niewyspanie i jeszcze niepełne przystosowanie wzroku do ciemności sprawiły, że identyczne pytania zadałam sobie jeszcze przy kilku galaktykach Wolarza. Wyłamała się dopiero NGC 5701 leżąca już w granicach Panny? Moje zmęczenie ożywiły zaś NGC 5566 i 5560. Pojawiły się w zasadzie od niechcenia na peryferiach pola widzenia mych oczu i to w momencie, gdy akurat patrzyłam na coś innego ? dwie rozmyte, maleńkie plamki światła blisko siebie. O! A to ciekawe! Zaskoczyło mnie! Super! Jestem mega zachwycona! Takie słowa moglibyście usłyszeć, gdybyście byli Kiwim, który akurat wtedy drzemał na mojej walizce w salonie obok. NGC 5576 i 5574 podobnie wyskoczyły łatwo, i choć minimalnie mniej ochoczo od poprzedniczek, zarejestrowałam je na pewno. Zeskoczyłam troszkę niżej do Mini Sombrero. Uh, czuję, że jestem zmęczona. Okolice 110 Vir i M5, NGC 5846 - bardzo cacy ? ładna, wyraźna, zerkaniem wyskakuje obok chyba też NGC 5850. NGC 5831 chyba jednak nie, za to NGC 5838 momentami tak. I plamka w postaci NGC 5813. O, rozdzieliłam błękitną ?1904. I zaliczyłam porażkę w postaci NGC 5921 ? dostrzegłam niewielką gwiazdkę w miejscu gdzie powinna być, lub też tuż obok, ale to tylko gwiazdka. Zaraz jednak przesunęłam się odrobinę w dół, do majestatycznej M5. Tu nie trzeba było się niczego dopatrywać. A potem wykonałam skok do cudownej M4! Uwielbiam! Ognisty Antares tuż obok. Przypomina mi się odwzorowanie tego rejonu na jednym z moich obrazów ? oddaje dokładnie co czuję i widzę, gdy zaglądam lornetą w tę okolicę. Zaczynam sunąć przez wznoszącą się coraz wyżej Drogę Mleczną. M8 zachwyca, mimo że jest tuż nad górami ? migocące od seeingu gwiazdki dodają jej niesamowicie dużo uroku, zaś sama mgiełka mgławicy jest podzielona na części jak w widoku z Chorwacji, z tym że całość jest delikatniejsza. Laguna jest dla mnie czymś w rodzaju letniego odpowiednika M42 ? często wracam do niej w trakcie sesji obserwacyjnej, za każdym razem dumając z podziwem nad jej wyglądem. Niezależnie od instrumentów. Powtórzę się ? uwielbiam. Ohoho! Pomyślałam o M22 i udałam się z polem widzenia w miejsce gdzie powinna być, ale zobaczyłam tylko kilka gwiazdek w okolicy 24 i 25 Sgr, które właśnie zaczęły prześwitywać między drzewami porastającymi Ostry Wierch. Szybko zerknęłam do Interstellarum czy to na pewno ten rejon Strzelca, wróciłam do lornety, a tu M22 właśnie zaczęła wyłaniać się zza lasu! Piękna kulka prześwituje pomiędzy roślinnością, sunie majestatycznie, wznosząc się coraz wyżej. Wow! Kiedyś już wspominałam, że lubię oglądać gwiazdy szorujące tuż nad górami ? czy to w APM, czy w BGSZ, jest w tym coś magicznego, spotkanie dwóch światów, Ziemi z Niebem, bliskiego z dalekim. Kontrast. Kontekst. Kwintesencja lornetki. Piękna Droga Mleczna. Zwykle bardzo lubię wracać do M17, a przynajmniej odkąd mam APM, ale tym razem więcej mojej uwagi przykuły Obłok Gwiazd Strzelca i M11, a raczej ich otoczenie. Zwykle nie poświęcałam zbyt dużo uwagi ciemnym mgławicom ze swojego domu ? to niebo nie jest takie dobre ? ale tym razem jakoś tak mimowolnie te mroczne sylwetki gdzieś mi tam zamigotały i udało mi się dostrzec kilka ?znajomych twarzy?, z którymi mogłam zapoznać się w lepszych warunkach świetlnych. Wróciłam tuż nad horyzont zarysowany falistą linią przez Ostry Wierch, Przykraźń, Wapiennicę i Czuby, by znów spotkać odległe słońca wynurzające się zza ich wierzchołków, tym razem jednak z celem konkretniejszym, niż tylko podziwianie tego przedziwnego zestawienia. Otóż jeszcze zanim obejrzałam wschód M22 pomyślałam, ze chciałabym zobaczyć M6 nad górami. Wtedy była jeszcze pod horyzontem, ale teraz oto nastąpił moment chwały, bo właśnie nad lasem porastającym Przykraźń dostrzegłam kilka gwiazdek układających się w niezwykle charakterystyczny kształt. M6 rozpoznam wszędzie ? zaczytując się za młodu w jednej z książek niesamowicie zachwyciłam się tą gromadą, pięknym motylem. Jej zdjęcie tam zamieszczone mam wryte bardzo głęboko w świadomości, a wiążą się z nim piękne skojarzenia i wspomnienia z początków odkrywania tej pasji. Rozgadałam się, a tymczasem M6 delikatnie wyłaniała się zza odległych drzew. I co z tego, że na pierwszym planie przeszkadzały kable biegnące do pobliskiej latarni, one mnie w ogóle nie interesowały. Liczyłam się tylko ja, góry i motyl. Niebo na południowym wschodzie stawało się coraz bardziej rozświetlone przez czający się za pasmem Beskidów Księżyc, zaś to w kierunku wschodnim zmieniało barwę na coraz bardziej granatową na znak wznoszącego się ku początku dnia słońca. Już w zasadzie miałam iść spać, gdy coś mnie podkusiło, by jeszcze raz spojrzeć przez kuchenne okno. Pobiegłam ponownie po lornetę. Księżyc, jako największy z obserwacyjnych klasyków, postanowił właśnie wyłonić się zza gór. Majestatycznie piękny, srebrzysty rogal. ______________________________________________________________________ Po tych obserwacjach znowu nie odespałam, i jeszcze zamiast iść spać normalnie, stwierdziłam, że napiszę tę relację. I napisałam. I skończyłam o 4 nad ranem, więc wybaczcie, jeśli jest trochę mniej składna czy zjadliwa niż zwykle. ? Uh, teraz będę mogła nareszcie udać się w objęcia Morfeusza. Dobranoc.36 punktów
-
Jest 14.10.2018 r., godz. 0:33. Siedzę teraz w kuchni, urządziłam sobie przerwę w obserwacjach, bo zimno się zrobiło bardzo. No więc pomyślałam, że skoro już się tu grzeję, to opiszę co zobaczyłam do tej pory i jakie są moje wrażenia. Ta lornetka jest wspaniała, to wiem na pewno. Ale jakby opisać te obserwacje? Hmm, one takie nietypowe jakieś? Znaczy, zaczęły się normalnie ? wyszłam z garażu z lornetą (zaraz, czyli nie całkiem normalnie, bo zwykle to tata wynosił teleskop przed dom), skierowałam oczy ku niebu i, pomimo mgły, zaczęłam zachwycać się się tym, co widzę. Dobrze było zobaczyć tyle gwiazd po ostatnich kilkunastu dniach spędzonych w rozświetlonym Krakowie. Ustawiłam lornetę tam, gdzie kiedyś urzędował GSO i wycelowałam ją w wiszące na wschodzie Plejady, które pięknie wypełniły mi pole widzenia swym orzeźwiającym błękitnym blaskiem. Potem skierowałam się ku innym klasykom klasyków, to znaczy Chichotom, M57 (prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że dostrzegę ją jako tarczkę), M81 i M82, M31 i tak dalej? Ale zaraz, czemu nie napiszę niczego więcej o tych obiektach? Przecież to byłoby wspaniałe porównanie z tym, co widywałam w teleskopie? Tyle że? Patrząc na nie czułam się jakoś nieswojo, nie wiem jak to opisać, miałam wrażenie ogromnego dyskomfortu. Stałam tak pośród ciemności nocy i w którymś momencie dotarła do mnie jedna rzecz. Czemu skaczę po niebie od obiektu od obiektu, co mi z tego? Przecież to lornetka, a nie teleskop, hej! Co ja robię?! Odsunęłam się na chwilę od okularów, rzuciłam spojrzenie w górę, a potem znów podeszłam do lornetki. Jeszcze raz skierowałam dwururkę na jedną z najbardziej znanych perełek. W M27 zawsze zachwycał mnie ten kontrast między delikatną, rozmytą i puszystą mgławicą a otaczającymi ją, ostrymi jak szkliste igiełki, gwiazdami. Tak było i tym razem. Ta napuchnięta mgiełka była niesamowita w tak szerokim kontekście otoczenia. Wokół niej z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej gwiazd przyciągających moją uwagę bardziej i bardziej. Zaczęłam przesuwać powoli pole widzenia lornetki. Pośród ciemnego, lecz jednocześnie obficie urozmaiconego skrzącymi drobinkami tła nieba, poczęłam zauważać przeróżne skupiska tych błyskotek. Większe, mniejsze, jedne trochę rozmyte, inne zdecydowane i wyraźniejsze. Co jakiś czas zmieniałam odrobinę swoje położenie pośród gwiazd, odkrywając nowe obszary na nieboskłonie i znajdując w nich kolejne klastry. Obserwowałam je uważnie wyłapując kolejne świecące szpileczki pojawiające się czasem jakby znikąd. Nie mogłam się przy tym nadziwić trójwymiarowości tych wszystkich widoków. Część gwiazd wydawała się być tak bardzo bardzo daleko, jakby znajdowały się na samiutkim krańcu Wszechświata, a tuż obok nich lśniły inne, wyskakujące z przestrzeni, jak gdyby chciały wlecieć prosto do lornetki. To było takie cudowne! Dopatrywałam się w nich różnych kształtów i skojarzeń ? odnalazłam między innymi sarenkę, sowę, okulary oraz literki ?H? i ?W?. Nie mam pojęcia, które z tych skupisk były gromadami gwiazd czy asteryzmami, a które tylko przypadkowo ułożyły się w taki sposób, by tej nocy przyciągnąć uwagę jednej istotki na jakiejś malutkiej planecie. W zasadzie nie obchodziło mnie to. Najważniejsze, że tam były. Tworzyły razem cudownie spójną całość. Dopełniały się wzajemnie, idealnie pasując każda do każdej. W ciągu jakichś dwóch godzin przeczesałam w ten sposób obszar od Liska do Cefeusza, a zakończyłam na Gwieździe Polarnej, kiedy to spostrzegłam jak bardzo zdrętwiały mi z zimna dłonie i postanowiłam o przerwie w kuchni. Jednak zanim przejdę dalej, muszę wspomnieć o jednej jeszcze rzeczy. Wędrując sobie przez niebo, trafiłam na omikron i omegę Łabędzia, i och, po prostu ja pierdziele! Wydawały się być tak blisko, jak gdyby zawisły gdzieś ponad Ziemią! Wokół nich z każdą chwilą wyskakiwały kolejne i kolejne drobniutkie gwiazdeczki. To dziwne, ale w tamtym momencie się wzruszyłam. Ze łzami w oczach stałam wpatrzona w te płonące wspaniałymi kolorami diamenty. W ten sposób upłynęło mi kilkanaście minut. Nie mam pojęcia z czego wynikała tak gwałtowna reakcja na ten widok, ale wiem, że chyba znalazłam jeden ze swoich ulubionych obiektów na niebie? Ale wracając. Opisywana na początku przerwa na ciepłą herbatkę zaskutkowała powyższym opisem, a zakończyła się o 1:06, kiedy to znowu wyszłam na pole. Tym razem swoją podróż rozpoczęłam od imponująco rozwijającej swoje ramiona M42, by potem uczynić podobnie jak w pierwszej części nocy. I tak sunąc między gwiazdami trafiałam czasem na znajome mi obiekty, jak M78, ale moją uwagę przyciągały głównie same otaczające je błyskotki. Analizując je powoli, dotarłam aż do Woźnicy, gdzie czekały na mnie jej jasne gromady. Każdej z nich przyglądałam się uważnie, rozkładając ją na czynniki pierwsze i starając się wyciągnąć z niej jak najwięcej. Przeczesując dalej nieboskłon kawałek po kawałeczku, zatrzymałam się na Kasjopei. To tam, pomimo przecierania co jakiś czas obiektywów szmatką, gwiazdy wciąż na nowo przywdziewały sukienki z rozmytego mgliście światła. Było po 3, kiedy zdecydowałam się wrócić do domu. Byłam przemarznięta i śpiąca, ale jakże szczęśliwa. Dziwne okazały się te obserwacje, jakieś takie inne. Ale cudowne. Dobranoc. [Wiem, że kilka osób bardzo czekało na tę relację, a ja nie wplotłam tu prawie żadnych opisów konkretnych obiektów. Musicie mi to wybaczyć, ale po prostu tym razem tak jakoś czułam to wszystko... inaczej. Myślę, że następnym razem będzie już bardziej szczegółowo. ]36 punktów
-
M 42 Wielka Mgławica Oriona jest najjaśniejszą mgławicą dyfuzyjną na niebie znajdującą się w gwiazdozbiorze Oriona na południe od jego Pasa o rozmiarach 65? x 60? kątowych. Jest ona częścią Obłoku Molekularnego Oriona. Odległość jaka nas dzieli od niej to około 1344 lata świetlne. Średnica jej mierzy 30 lat świetnych. Mgławica Oriona jest niemal kulistą i bardzo burzliwą chmurą gazu i pyłu pełną interesujących szczegółów, której gęstość wzrasta w kierunku centrum osiągając w nim temperaturę 10 tysięcy kelwinów. Niektóre rejony otrzymały swoja nazwę i tak, ciemna mgławica oddzielająca M 42 od M 43 nazywa się ?Rybim Pyskiem? a jasne ramiona po obu strona ?skrzydłami?. Na końcu Rybiego Pyska znajduje się młoda gromada otwarta gwiazd zwana Trapezem. W obszarze tym zachodzą ciągłe procesy gwiazdotwórcze. Materiał zbierany był za pomocą refraktora TSAPO 130 F7 i kamery QHY 163M. Łączny czas to 13 godzin 20 min na kanały LRGB. Starałem się pokazać całe jej piękno z różnymi w niej szczegółami.36 punktów
-
Nie jestem tu stałym gościem, czytam głównie ciekawe opracowania Jolo ale w tym temacie czasem coś wrzucę. Na początek oklepana M51 Newton 305/1500, ASI 290MM-C, Montaż? Pełna skala http://indexhamal.pl/astrofotografia/galaxies/images/M51_ASI290MMC.png36 punktów
-
Wczoraj, o godzinie 22:26 UT zarejestrowałem obiekt w galaktyce NGC 1171. Nie był widoczny na moich wcześniejszych obrazach tej galaktyki (np. z dnia 30.12.2015). W ciągu następnych 2,5 godziny wykonałem 8 kolejnych ekspozycji. Potwierdziły, że obiekt jest i się nie przemieszcza. Wykonałem astrometrię i fotometrię, a następnie zgłosiłem odkrycie możliwej supernowej do TNS. Tak jak pisałem w innym wątku, Transient Name Server, powołany przez Międzynarodową Unię Astronomiczną, jest od nowego roku tym podmiotem, który zajmuje się rejestrowaniem odkryć i obserwacji supernowych (CBAT już nie pełni tej roli ). Zgodnie z nowymi zasadami, obiekt otrzymał numer tymczasowy AT 2016G. Po zarejestrowaniu obserwacji spektroskopowej prefiks AT (Astronomical Transient) automatycznie zmieni się na SN (Supernova). http://wis-tns.weizmann.ac.il/object/2016G/discovery-cert http://www.rochesterastronomy.org/supernova.html#AT2016G Zdjęcie odkrywcze: Data: 2016 01 09.935 UT; Mag: 17.2U; J2000.0 pos: 03h 03m 57.74s +43° 24' 03.5"; ekspozycja 45s; 0.25m f/4 reflektor Pozdrawiam Jarek36 punktów
-
Noc 23-24.06.2015 spędziłem w gospodarstwie agroturystycznym " Na wzgórzu" w Starogrodzie , 40 km od Warszawy. Pojechałem tam specjalnie bo wschodni horyzont jest pusty i ciemny- idealny do zapolowania na Merkurego, Wczoraj był najdalej oddalony na wschód od Słońca - bardzo chciałem mieć go w swojej kolekcji. Ale zobaczyłem znacznie więcej. Najpierw na jasnym niebie zachodu - wspaniała para Wenus i zaraz obok Jowisz . Miałem ze sobą tylko Naglera 9 mm, a więc power - 220 x . Widoki niezapomniane! Księżyce Galileuszowe, faza Wenus - gapiłem się do końca, do zachodu. Nie fotografowałem tych dwóch planet. Zaraz potem zabrałem się za Saturna uciekającego za pobliskie drzewa. Ten sam okular, bez Barlowa- widok piękny! 3:0 ! Po północy zacząłem zasadnicze przygotowania do fotografowania. Na pierwszy ogień - Neptun. Barlow APO 2,5 raza William Optics - wynikowa ogniskowa 5000 metrów. Celestron SCT C8 wisi na Takahashi EM-10 Temma PC, kamerka ASI 120 MC. Montaż rewelacyjnie trafia - chyba trafiłem z ustawieniem Polaris . Przy ogniskowej 2000 mm po przejechaniu 45 stopni nieba gwiazda jest w kadrze - miodzio. Neptun jest nisko, niziutko obok lambdy Wodnika. Ostrzę na Altaira- goto Neptune. Nagrywam trzy aviki po 500 klatek , czas naświetlania klatki 5 sekund. Nawet nie sprawdzam jakości, czas goni. Przestawiam się szybko na Urana - jeszcze niżej w Rybach. Ale jest lepiej - 80 % histogramu mam na 100 ms! Rejestruje trzy aviki po 1500 klatek. 5:0 dla mnie Jest druga czterdzieści - zaczyna się przedświt. Łapię synchro na Capelli i czekam na Merkurego. Z niepokojem patrzę na pasmo chmur nad wschodnim horyzontem - mogą mi pomieszać szyki. Wschodzą Plejady, za chwilę łapię synchro na 94 Byka. I koniec. Jest 3:30, za widno, nie mam Merkurego. 5:1 dla mnie. Brak Merkurego boli. Ale mam dwie fotki, a jedną -Neptuna - szczególnie cenną. Po obróbce pokazały się pasy....nie spodziewałem się. W obu przypadkach ten sam setup : Celestron SCT C8, WO Barlow 2,5 x, ASI 120 MC, Takahashi EM-10 Temma PC. Obróbka Autostakkert2!, Pixinsight, Photoshop CS 5. Neptun: Uran:36 punktów
-
Pan Nosorożec, jak zwykle w takich sytuacjach, zapalił brunatne cygaro. Zaciągnął się kilka razy, puścił parę dymków w kształcie hiszpańskich galeonów i westchnął głęboko. Kuchnia stała się salonem, prostokątny stół się zaokrąglił i upodobnił do tego, który mam w domu, a ilość foteli cudownie się podwoiła. Przez pokój przeszedł wujek, którego parę lat już nie widziałem, i zniknął za drzwiami kuchni - w tym miejscu ściany, gdzie jeszcze przed chwilą stał regał. - Wstań. Wstać? Po co, przecież są trzy wolne fotele, dlaczego miałbym wstawać? - Marku, wstań. Chyba robi się niebo. - mówi Janko i wychodzi przed domek. Wstaję posłusznie. Zerkam na zegarek - jest 21:30. Cholera. Wciąż jestem otępiały ze zmęczenia, powrót z królestwa Morfeusza do rzeczywistości i ustalanie faktów zajmuje mi chwilę. A więc mamy środę wieczorem, jestem na nogach od 7:00 we wtorek, od tego czasu zdążyłem przejechać 950 kilometrów kierując całą drogę, spałem może jakieś 40 minut tuż po północy, dopiero dwie godziny temu złapałem nieco większą, choć wciąż żałośnie małą porcję snu. Ubieram cokolwiek, żeby nie zmarznąć, chwytam Fujinona 10x50 i wychodzę przed domek. Cuci mnie ciepłe, ale rześkie powietrze, wypełnione wiosennymi zapachami. Niebo wygląda lepiej niż wskazywały prognozy, ale nie jest do końca czyste. Betelgeza wisi nisko nad zupą rozwiewających się powoli chmur średniego pułapu, a Pas Oriona jest ledwo widoczny. Powoli budząca się świadomość podpowiada, żeby spróbować się z Maratonem Messiera. Część obiektów uciekła, więc kwietniowego kompletu nie będzie. Można jednak spróbować z tymi obiektami z listy, które będą widoczne w dalszej części nocy i zebrać doświadczenie maratończyka - a nuż niebo okaże się łaskawe raz jeszcze. Doświadczenie podczas obiecanego Adamowi prowadzenia Maratonu Messiera z pewnością zaprocentuje - niezależnie od tego, czym to prowadzenie miałoby właściwie być. Rzeczywistość staje się już całkiem wyraźna. Przykładam 10x50 do oczu i skanuję niebo tuż nad grzbietem Berda, zabierającym z perspektywy przydomowego trawnika jakieś 10°. Wyłapuję M50 w Jednorożcu, chwilę potem dopadam Plejady przebijające się gdzieś między gałęziami. Zerkam na listę - więcej pilnych rzeczy nie ma. Osiem obiektów uciekło, na kilka kolejnych z nieba zimowego mam jeszcze chwilę czasu. Temperatura okazuje się być dość łaskawa, więc dozbrajam się w tylko jedną dodatkową warstwę i wychodzę na plac boju, tym razem zaopatrzony dodatkowo w statyw i Fuji 16x70. Zabieram się raźno za pracę - strzelam do M38 w Woźnicy niemal z biodra i sprawnym ruchem kierującym lornetkę w lewo, łapię w kilkanaście sekund M36, M37 i M35 przy stopie Kastora. Co to za obserwacje? Żadne, ale w Maratonie nie chodzi o podziwianie, a o wyrobienie czasowej przewagi przed tymi rejonami nieba, gdzie skakanie po M-kach stanie się bólem obserwatora i jego walką z mapami i własną nieznajomością nieba. Szybko skaczę do Perseusza. M34 przy Głowie Demona pada bez problemu, ale Małe Hantle (M76) nie poddadzą się łatwo. Wbiegam do domku i studiuję mapę przez dłuższą chwilę - wiem, że nie będę miał zbyt wiele czasu na błądzenie pośród 10-magowych gwiazd, więc potrzebuję maksymalnie precyzyjnych wskazówek z Uranometrii. Chwytam parkę O-III i ustawiam lornetę zgrubnie na pożądany region. Walka jest krótsza niż przypuszczałem - filtr O-III nie pozostawia wątpliwości, że planetarka jest upolowana. Zerkam na Raka. Nie ma pośpiechu, wisi jeszcze wysoko. Przeładowuję więc statyw i sadzam na nim 10x50. Zastosowanie O-III znów daje pozytywny rezultat. Jest M76 w małej lornetce! Nie ma czasu na podziwianie - odwracam dwururkę i łapię Kraba (M1), Żłóbek (M44) oraz wściekle świecącą M67 nieco niżej. Przez chwilę przemyka mi przez głowę pytanie, skąd taki wyraźny blask tej starej gromady, ale porzucam myśl i kieruję się ku M48 w Hydrze, domykając zimowe ostatki. fot. Darek Bobak http://astropolis.pl/topic/48956-12-bieszczadzki-zlot-milosnikow-astronomii-relacje/?p=575439 Można chwilę odetchnąć. Współlokatorzy - Kuba i Aśka - zaintrygowani krzątaniną dołączają do nas przed domkiem. Janko cierpliwie tłumaczy zalety lornetek, wskazując przy okazji co łatwiejsze do namierzenia obiekty - pokazujemy urok jasnych gromad otwartych i Kota z Cheshire, niezawodnego drogowskazu w sercu Woźnicy. Korzystając ze skierowania dwururek na zachód, przyglądam się Koźlątkom i rzucam okiem ostatni chyba raz na przepiękny kompleks LDN 1475-1476-1477-1480. Z racji niewielkiej wysokości nad horyzontem, wiele z tego regionu nie wyciskam. Żegnam się na najbliższe pół roku z piękną NGC 1664 i dalej gonię monsieur Charlesa. Zerkam na rozpiskę i kilkoma skokami rozbijam bank w Wielkiej Niedźwiedzicy - najpierw pada duet M81-82, potem szybki skok do M101 i M51 o podwójnej naturze już w Psach Gończych. Wracam do Niedźwiedzicy - wiszące w zenicie Sowa (M97) i M108 poddają się łatwo, kilku sekund na wyzerkanie wymaga M109. Do M40 potrzebuję znowu spojrzenia na mapę - po chwili mam i ją. Postanawiam znowu nadgonić obiekty, więc para obiektywów kieruje się na lewo od Regulusa. Padają kolejno M95, M96 i M105 z wierną przyjaciółką NGC 3384, chwilę potem - M66 i M65. Kieruję wzrok wyżej, skacząc w Psach Gończych. M51 już mam, więc skaczę od Słonecznika (M63) przez jasną jak zawsze M94, po wielką M106. Domykam psią konstelację szybkim spojrzeniem na M3. Zegarek wskazuje 22:00, jest dobrze. Serwuję sobie przystawkę przed najtrudniejszą (jak mi się błędnie wydawało) częścią - gromadą Coma-Virgo. W dwa skoki jestem przy M53 i M64. Mogę znów chwilę odpocząć. Kilka domków dalej zapala się światło gdzieś na piętrze, kierując snop mocnego światła wprost na nasze poletko obserwacyjne. Wspaniale, adaptacja poszła właśnie na spacer i nie wiadomo kiedy wróci. Idę bojowo nastawiony, lecz okazuje się, że wystarczy tym razem pstryknąć zewnętrzny wyłącznik ogrodowej lampy. Wracam w ciemności pod swój domek, spotykając po drodze miłą i poszukiwaną przyjaciółkę - adaptację. Zerkam ponownie na zegarek - mam godzinę zapasu, mogę więc skupić się na celach dodatkowych. Warunki robią się coraz lepsze, wręcz wyśmienite (czego zajawką była pięknie lśniąca M67), więc ożywają nadzieje na dwa obiekty w Wielkiej Niedźwiedzicy - M81 gołym okiem i IC 2574 w 16x70. Pierwszego celu przedstawiać nie trzeba, drugim jest galaktyka nieregularna zwana Mgławicą Coddingtona, członek Grupy M81. Jeśli ją dorwę, mój lornetkowy licznik Grupy M81 dobije do siódemki. Jej okolice znam doskonale, potrafię doń dotrzeć z dwóch różnych kierunków. Na galaktykę poluję od roku, z czego ostatni miesiąc był naprawdę intensywny pod względem wszelkich łowów i zasadzek na ów cel. To bardzo niewdzięczne diabelstwo - przy jasności 10,2mag zajmuje obszar 13?x5?, charakteryzuje się więc bardzo niską jasnością powierzchniową. Wyłapać niewielką - powiedzmy 1?x2? - galaktykę o podobnej jasności nie jest problemem, ale tego bloba widywałem jako mdłą maziaję w dziesięciu (!) calach. Teraz jednak się uparłem - jeśli jej nie dorwę w takich warunkach, to nie dorwę prawdopodobnie nigdy i będę zmuszony obwieścić, że jest to obiekt prawdopodobnie poza zasięgiem średnich lornet. Po dobrych kilku, może kilkunastu minutach szukania najczulszego miejsca na siatkówkach oczu, ledwie - ale pojawia się! W sumie widzę ją przez może 20-30% czasu zerkania, ale bez cienia wątpliwości. Chce mi się skakać i krzyczeć z radości, ale perspektywa ściągnięcia na siebie gniewu zaspanych zlotowiczów jest wystarczająco wyraźna, żeby ograniczyć swoją euforię do bardziej akceptowalnych form autoekspresji. Próbuję chwilę ochłonąć, lecz wzywa kolejny ambitny cel. Usadawiam się wygodnie, szukając bez lornetki M81. Kilkanaście minut wypatrywania nie przynosi pozytywnego rezultatu. Ale noc jest długa, będzie można wrócić i do tego celu. Tymczasem towarzysze podróży i obserwacji wykruszają się jeden po drugim. Kuba, który spał najwięcej w podróży, idzie spać jako pierwszy. Aśka również wymięka, lecz odchodzi z pracu boju z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku - potrafi już samodzielnie znaleźć Kota z Cheshire, kilka M-ek w Woźnicy, rozpoznaje Koźlęta i Perseusza. Jak na same początki, jest naprawdę dobrze. Dopytuję, czy budzić na ciemne mgławice - tak, budzić. Chwilę kontemplujemy z Jankiem piękno nocnego nieba. Łapię głębszy oddech i postanawiam zmierzyć się z rejonem, który znam dość słabo - zagłębiem Coma-Virgo. Na całe szczęście, dość dobrze przestudiowałem wcześniej mapy, mam więc dobrze ustawioną marszrutę. Bez mapy potrafię też znaleźć ponad połowę Messierów w tym rejonie, więc nie nastawiam się na wielkie trudy, ale też na pewno nie na bułkę z masłem. fot. Jolo http://astrojolo.blogspot.com/2015/03/virgo-at-coma.html Zaczynam od ustawionego w jednej linii tria M60-M59-M58, następnie odbijam w górę po M89 i M90, wracam do gwiazdy przy M58 i odbijam na zachód po M87 i leżące nieco dalej M84 i M86. Dalej po łańcuszku w górę do M88, która zwykle łatwo się w lornetach nie poddaje, lecz tu - widoczna jest od razu. Dalej w lewo po M91 i powrót do M84. Odsuwam pole widzenia znowu w prawo, łapiąc między charakterystycznie ustawionymi gwiazdami M98 i M99. Dalej w górę po dwa łatwe w tych warunkach łupy - M100 i M85. Wracam do punktu wyjścia, idąc w prawo, na skos, w dół - łapię łatwą M49, a następnie wbijam się na południe po M61. Zostawione na sam koniec jasne Sombrero (M104) nie stanowi najmniejszego wyzwania. Mariaż świetnej klarowności, komfortu termicznego, większej niż zwykle wysokości obiektów nad horyzontem, wspaniałej transmisji Fujinona 16x70 i jego szerokiego, czterostopniowego pola nie mógł dać innego efektu. Sprawdzam zagłębie kilkakrotnie, żeby mieć pewność, że nie poszło tak łatwo z powodu przegapienia któregoś obiektu - ale okazuje się, że faktycznie nie ma się czego bać. W którymś momencie dochodzę do biegłości w bieganiu po gromadzie - na wszystkie siedemnaście obiektów w tych warunkach i z tym sprzętem potrzebuję niespełna 40 sekund. Są okolice 22:40. Uspokojony sporą przewagą czasową postanawiam zażyć odskoczni i proponuję kolejny cel - Antenki, czyli parkę galaktyk NGC 4038/39. Nalot mam dobrze opracowany, niedawno łowiłem ten duet w Borach Tucholskich. Obiekty są parę stopni wyżej, a tło nieba ciemniejsze - wyłapuję parkę niemal od razu, bez większych problemów. Janko niestety nie potwierdza widoczności znaleziska. Chwilę mocujemy się jeszcze z tym kadrem, kiedy znów zapala się światło w tym samym domku, co poprzednio. O, najstarszy zawodzie świata! O, piękności wschodnich haremów! O, przyrodzenia, których liczbą jest sto! Idę jeszcze raz. Tym razem drzwi otwiera mi znajomy kolega, który właśnie wybrał się w podróż w czasie. Dziś się jeszcze widzimy, ale jutro - on będzie mocno wczorajszy. Dochodzimy szybko do porozumienia - wszak niezależnie od zawiłości czasoprzestrzeni, obserwator zrozumie obserwatora. Znów towarzyszę Jankowi. Odpuszczamy w końcu Antenki, każdy z nas kieruje wzrok w inny rejon nieba. Korzystając z coraz lepszej widoczności Łabędzia, postanawiam odhaczyć letnią, łatwą część. Zaczynam od jasnej i przyjemnej M5 w Głowie Węża, następnie kieruję wzrok na Herkulesa i jego wyraźne kulki, M13 i M92. Zaraz potem jestem przy dwóch skarbach Lutni (M57 i M56), w końcu przeskakuję do M29 i za Deneba do M39. Barnardy w tej okolicy są niebezpiecznie wyraźne jak na tę wysokość. Zaczynam obawiać się, czy nie porzucę Maratonu Messiera jak zobaczę pyłowe wspaniałości Drogi Mlecznej, na których widok z szerokości geograficznej Bieszczadów czekam od dwóch lat, czyli od momentu, kiedy wsiąkłem na dobre w łowienie ciemnotek. Na Liska i Strzałę muszę jeszcze chwilę poczekać, tymczasem łapię już M10 i M12 między drzewami. Sprawdzam rozpiskę jeszcze raz. Jest zguba - M102 alias NGC 5866. Na szczęście byłem przy niej niedawno, więc teraz odnalezienie tej galaktyki nie stanowi większego problemu. Znów uspokojony, siadam na leżaku bez lornety, szukając po raz wtóry M81 gołym okiem. Wydaje mi się, że widzę zerkaniem więcej gwiazd niż ostatnio, ale nie dostrzegam śladu ?osiemdziesiątki jedynki?. Janko powoli się wykrusza. Patrzymy jeszcze przez chwilę przez jego świetną Kowę 12x56, po czym upewniam się, że na pewno nie chce ruszać ze mną o drugiej na pobliską przełączkę, gdzie można liczyć na mniej dodatni horyzont, i skąd są realne szanse na łapanie szorujących zwykle brzuchem po horyzoncie obiektów w Skorpionie i Strzelcu. Domykam jeszcze środkowe partie Wężownika, łapiąc M14, M9 i M107, a także Strzałę z M71 i Liska z Hantlami (M27) oraz dwa małe skarby w Kasjopei - M103 i M52. Janko idzie spać. fot. Darek Bobak, http://astropolis.pl/topic/48956-12-bieszczadzki-zlot-milosnikow-astronomii-relacje/?p=575230 Wkrótce wychylający się zza wzgórza Antares daje sygnał do rekonesansu. Ruszam więc na przełaj, pod górę, mijając dziwnie cichą Dziuplę i zostawiając osadę cichych już domków coraz bardziej w dole. Z wolna z ciemności wyłania się proste ogrodzenie, które przechodzę, a po chwili staję na niewielkim wzniesieniu. Spoglądam w niebo i czuję, jak miękną mi nogi. Krwisty Antares, choć daleki od górowania, już jest wyżej niż w najlepszych warunkach na północy Polski, jest na ciemniejszym tle, w najlepszych warunkach, jakie do tej pory miałem do dyspozycji. Próbuję się pocieszać, gadam do siebie w myślach - Maras, spokojnie. Nie szalej, nie zgłupiej, ilość obiektów cię nie przytłoczy... - na próżno. Staram się wyrównać oddech i powstrzymać autentyczne wzruszenie, ale jak tu zachować zimną krew, skoro właśnie przed oczyma staje mi widok, który sobie wymarzyłem przez kilka ostatnich lat? Z drżeniem rąk biorę do oczu Fujinona 10x50 i mimowolnie otwieram usta. M4 jest ogromna, a mała zazwyczaj M80 świeci jak oszalała. Ale nie po to tutaj się wdrapałem - kieruję wzrok na Antaresa i odbijam nieco w lewo, na wschód. Niemal od razu wyłapuję ciemniejszą smugę Barnarda 44, części słynnej Mgławicy Rho Ophiuchi. Odbijam bardziej na lewo, do M9. O, błogosławiona zatomska nocy, dzięki Ci za wstępny rekonesans w tym rejonie miesiąc temu - bez niego zginąłbym. źródło: Photopic Sky Survey Wdech-wydech. Staram się wędrować po niebie powoli. Najpierw łapię więc M9 z przyklejonym do niego od zachodu wyraźnym pociemnieniem Barnarda 64, następnie tuż na południe wyłapuję B259. Dalej idę w dół, w kierunku B63 - przedniej nogi Brykającego Konia, lecz nie zatrzymuję się tu długo. Schodzę ?pięćdziesiątką? jeszcze niżej, do banalnie łatwej M19 i niewiele mniej lśniącej M62. Podskórnie zaczynam czuć, że chaos coraz gwałtowniej wkrada się w moje poczynania. Skanuję niebo bez składu i ładu, próbuję łapać niewidoczną jeszcze Galaktykę Andromedy, a potem gapię się chwilę na wschodzącą Drogę Mleczną. Stwierdzam w końcu, że nie ma co dłużej czekać z przenosinami na górkę. Chowam lornetę pod bluzę i schodzę w dół, wciąż wyrównując oddech i starając się uspokoić. Parę minut później, będąc już przed domkiem, zerkam na listę Maratonu - nie wypatrzyłem jeszcze dwóch nisko położonych obiektów w Hydrze - gromady kulistej M68 i galaktyki M83. Zerknięcie na mapę, przyłożenie Fujinona 10x50 i w dosłownie kilka sekund oba obiekty mogę odhaczyć. Oba bardzo wyraźne, nie sprawiają najmniejszych problemów. Później przeczytam w relacji Pawła Trybusa, że jedno z tych maleństw napsuło mu sporo krwi w refraktorze 100 mm. Dziwnie się to będzie czytało po tym, jak łatwo i czym przyszło mi je wyłapać. Ot, potęga bieszczadzkiego nieba. Ubieram się cieplej. Próbuję budzić Janka (nie pojedzie na przełęcz) i Aśkę (serio, polecasz te ciemne mgławiceee? No dooobraaa (zieeew), wstanę). Sprzęt już czeka w aucie, jeszcze tylko szybkie wspólne spojrzenie na pięknego jak zawsze Barnarda 361. Życzę Aśce dobrej nocy i ruszam autem w krótką podróż. Żal każdej minuty, ale wiem, że to się opłaci. Zajeżdżam na przełączkę i wynoszę pierwszą partię sprzętu na górkę. Zerkam jeszcze raz na potężne koleiny w wyschniętym błocie i stwierdzam, że obok nich, po trawie mam szansę wjechać. Trąci desperacją, ale podejmuję ryzyko. Wjazd autem okazuje się nie tylko strzałem w dziesiątkę, ale ma uratować moje obserwacje. Choć na dole temperatura była komfortowa, tutaj wiatr dmie jak oszalały. Po rozstawieniu statywu gwizd przybiera na głośności, postanawiam więc schować się za autem, nie tracąc jednak najbardziej interesującego mnie skrawka nieba. Zaczynam od obowiązku maratończyka - łapię więc niemal poziomo ułożone M11, M26, M16, M17, M18 - i znów uginają się pode mną nogi. Oto widzę majestatyczny obłok Messiera 24, najwspanialszy obiekt (a w zasadzie - rejon) widoczny na całym na niebie, jaki można wyłapać z Polski. Warunki są wspaniałe, więc mogę poczekać jeszcze chwilę na rendez-vous z ukochaną emdwudziestkęczwórką. Skaczę szybko do starej M23 i młodej M25, a następnie na dół do bardzo wyraźnej M22 i po prostu wyraźnej M28. Spoglądam jeszcze tuż nad horyzont i widzę wschodzącą Gromadę Motyl (M6). Wracam do M24 i znowu w dół - i znowu mam przed oczyma kolejne tej nocy objawienie. Trio Laguna (M8) - Trójlistna (M20) - M21 zapiera dech w piersiach. Wszystkie obiekty są jasne, wielkie, wyraźne. Żadnego zerkania, żadnego domyślania się co, gdzie blado świeci - po prostu ktoś włączył trzy wielkie latarnie. Będę wracał do tego widoku po wielokroć tej nocy. Tymczasem Pan Barnard czeka. fot. José Joaquín Pérez źródło: http://www.astro-austral.cl/imagenes/widefield/Pipe%20Bowl/info.htm Robię wstępny rekonesans, który przynosi wielki i wyczekiwany obiekt - Mgławicę Fajka, na który składa się ciąg B59-B78-B77. 10x50 okazuje się być ledwo wystarczająca na tego kolosa, który - by go zobaczyć w całości - wymaga przeskanowania dwóch pól widzenia lornetki. Późniejsze zmagania w 16x70 w przypadku tego obiektu okażą się zwyczajnie bezsensowne. 6,5° pola musi być i już. Północna i zachodnia krawędź Fajki są niezwykle wyraźne i świetnie odcinają się na jasnym tle Drogi Mlecznej południowych rubieży Wężownika. Ale w tym rejonie czekam na coś naprawdę wyjątkowego. Uzbrajam statyw w 16x70, dobijam do charakterystycznego układu gwiazd przy północno-zachodnim kancie Fajki i szukam charakterystycznej S-ki - Barnarda 72, znanego szerzej jako Mgławica Wąż. Nie od razu wyłapuję niewyraźne wygięcie gada, w południowej jego części. Sylwety węża nie ma, natomiast pociemnienie jest bez dwóch zdań. Czekając na wzniesienie się tego rejonu wyżej, zaliczam na spokojnie Barnardy, idąc jeszcze raz od M9 i B64. Teraz padają B62 (subtelna, zerkaniem), B63 (wyraźna, szczególnie dobrze rysuje się północna krawędź), rozległe plamy B268, B276 i B280 z wyraźnie ciemniejszym zwieńczeniem B84. Mam też wrażenie wyłapania ukośnej smugi B79, ale nie udaje mi się potwierdzić tego ostatecznie. Nieco zmęczony, odbijam na wschód do Messiera 24. Nogi uginają się ponownie. źródło: Photopic Sky Survey Czterostopniowe pole wydaje się być żałośnie wąskie na tego kolosa, sięgam więc po 10x50, co okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Mam wrażenie, że widzę ten rejon po raz pierwszy. Zwykle widuję Nautilusa, charakterystyczny układ gwiazd pierwszego planu, a dalej, w zależności od warunków - parkę ciemnych oczu (B92 i B93), podwójną, ukośną smugę Barnarda 304 i kilka pomniejszych gromad otwartych w tym polu widzenia. I tak, jak zwykle całość zamykała się w polu ok. 1,5°x1°, tak teraz mam wrażenie, że wszystko urosło dwukrotnie. Tak, jak zwykle uważałem, że 16x70 jest optymalnym instrumentem do tego obiektu, tak teraz widzę, że 10x50 jest wszystkim, czego potrzebuję. Gwiezdny obłok lśni jak nigdy przedtem, a wszystkie cztery Barnardy, włącznie ze zwykle schowanym B307 są niezwykle wyraźne. Do tego po prawej staje się widoczna ciemna smuga, ograniczająca okno M24. Wiem, że w tym rejonie Barnard skatalogował jakąś smugę pyłową, nie trudzę się więc identyfikacją na miejscu, polegając na swojej pamięci. O, naiwności! Później okaże się, że szansa na zidentyfikowanie kolejnych ciemnotek przepadła, przynajmniej tym razem. Pyłowe ograniczenie Małego Obłoku Gwiezdnego Strzelca, które sobie zapamiętałem biegło inaczej, niż kontury zaznaczone przez Barnarda. Nieświadomy jednak przyszłej porażki, sycę oczy jednym z najwspanialszych rejonów nieba. Mam ochotę już tu zostać, rzucić maraton w diabły. Po dłuższej chwili kieruję się do Laguny - i wiem już, że wraz z M24, te dwa kadry mogę wystarczyć mi za całą sesję. Messier 8 zdaje się być dwukrotnie większy niż widywałem go do tej pory, ciemna pionowa smuga przecinająca jego blask jest po prostu oczywista, i to w 10x50! Koncentruję się na Trójlistnej, próbując zawalczyć z B85, ciemnymi smugami którym M20 zawdzięcza swój przydomek. Bez powodzenia. Długą chwilę cieszę oczy tym zjawiskowym kadrem, w którym widzę - oprócz trójki M-ek - wspaniałe kontrasty pojaśnienia centralnego zgrubienia Galaktyki i leżących na jego tle pasm pyłowych. Całość wygląda niezwykle przestrzennie i po prostu piorunująco. To jeden z tych momentów, gdy przez dwa cale apertury na oko doświadcza się przestrzenności Galaktyki, jej bogactwa i nieprawdopodobnego zagęszczenia obiektów. Wyobraźnia, w połączeniu z wiedzą o odległościach do poszczególnych obiektów, tworzy w głowie niemal kompletną trójwymiarową mapę - i po tym wszystkim ciężko sobie powiedzieć, że w Kosmosie dominuje pustka... Bardzo niechętnie wracam do maratonu. Czuję, że zabiera mi to, czego potrzebuję najbardziej, ale głupio mi przed samym sobą, by zrezygnować. Skanuję więc północne niebo, łapiąc M31 i M32. M110 jest chwilowo poza zasięgiem, ale i ją złowię niecałą godzinę później. Postanawiam wyłapać wszystko, co się da, by mieć chwilę spokoju i móc podziwiać ciemne mgławice. Chwytam więc w locie M15, chwilowo tylko ją mogę nadgonić - M2 jest jeszcze pod horyzontem. Korzystam za to z takiej orientacji krzesełka, skanując Drogę Mleczną od Łabędzia po Orła i nie do końca wierzę w to, co widzę. Pyłowe struktury kłębią się niezwykle wyraźnie, i to w miejscach, gdzie zwykle nie widywałem niczego! Pośród tych wszystkich obiektów widzę piękne kłęby pyłu przy Albireo, łapię wspaniałe smugi w Lisku, które do tej pory widywałem jako zaledwie niuanse w jasności Drogi Mlecznej, ?E Barnarda? banalniejsze być nie może, wyraźnie widzę łuk B334-337, a poniżej zwykle słaby Barnard 339 staje się oczywistością. Środek Orła przynosi objawienie w postaci rozległych pasm pyłowych, do tej pory nie obserwowanych przeze mnie. Nie mogę się na nie napatrzeć, tymczasem pędzę dalej w dół, ku centrum Galaktyki. B135 w ogonie Orła, zwykle dość wymagający cel, rzuca się w oczy od razu. Dalej widzę przeogromne półkole Barnarda 111, pierwszej świadomie przeze mnie zaobserwowanej ciemnej mgławicy. Tutaj, wraz z B119a tworzy przedziwny, kolisty wzór wyżerający smugę Drogi Mlecznej. Powyżej kłębią się inne pasma, których nie mam czasu identyfikować. Dalej widzę wspaniałe okolice Dzikiej Kaczki z sznureczkiem B115-114-116-117, pobliskiego Barnarda 112 i majestatyczną otulinę B103, jedno z najpiękniejszych przepyleń w Galaktyce. Nie zatrzymuję się, idę dalej w dół przez wyraźny jak nigdy ślad B312, aż do M24 i potem M8-20-21. Nie mogę wybrać, który kadr jest piękniejszy, a mam wrażenie, że każdy z nich widzę po raz pierwszy. źródło: Photopic Sky Survey Zaczynam odczuwać coraz większe zmęczenie sesją. W ciągu ostatnich 43 godzin spałem niespełna trzy godziny, a najtrudniejsza część zabawy wciąż przede mną. Niepotrzebnie kieruję wzrok w stronę B72 - oto, jak zgubni potrafią być celebryci. Co prawda wyłapuję coś więcej przez 16x70, widzę chyba nawet sznureczek B68-B69-B70 (pewności nie mam), 10x50 pokazuje nawet odrobinę pociemnienia wężowego, ale później będę tego czasu żałował. Tracę właśnie niepowtarzalną szansę na zidentyfikowanie sporej ilości Barnardów, tymczasem znów - z ogłupienia chyba - zaczynam sobie w duchu powtarzać, że pamiętam poszczególne układy ciemnych obłoków i mogę sprawdzić je później. Znów zerkam na rozpiskę - posłusznie łowię M2, odhaczam także powoli wznoszącą się M7. Zatrzymuję się też chwilę przy M6, którą zwykle widywałem jako skromny zbiór sześciu gwiazd, tymczasem tutaj, mimo wciąż nieznacznej wysokości nad horyzontem, doliczam się co najmniej piętnastu słońc. Całość prezentuje się naprawdę przepięknie. Szukam również śladu granicy Wielkiej Szczeliny, która pięknie różnicuje tło obu gromad żądła Skorpiona (M6 leży na tle ciemnej mgławicy, M7 - na tle jasnej części Drogi Mlecznej). Coś niby się pojawia, ale trzeba będzie wrócić tu za godzinę. Jestem rozdarty przez próbę identyfikowania obiektów w kilku różnych rejonach, co w połączeniu ze świadomością nieubłaganego nadejścia świtu zaczyna przeradzać się w chaos i niemal paniczne obserwacje. Tymczasem dzwoni telefon. Odbieram, nie zważając na utratę adaptacji. - Cześć, tu Iro. Podobno jesteś gdzieś na górce. - O, cześć! Ano jestem. - i udzielam wskazówek, jak dotrzeć do mojej miejscówki. Po chwili widzę dwa wściekłe reflektory, które śmiało szarżują pod górę. Krótkie przywitanie w huczącym wietrze i Iro rozkłada swoją Syntę 14?. Czyżby nie wiedział, że zabrał o 12 cali za dużo? Jest już trzecia, do końca nocy astronomicznej pozostało niewiele ponad pół godziny. Otwieram Uranometrię, szukając w niej rozpaczliwie oparcia w tych trudnych chwilach. Przypominam sobie o kolejnym celebrycie - B86, mgławicy Plama Atramentu (Ink Spot Nebula). Uranometria nie pomaga. Rejon centrum Galaktyki zawiera dziesiątki naniesionych obiektów, pośród których ciężko jest wypatrzeć nawet te wyraźniejsze. W końcu udaje mi się znaleźć B86 najpierw na mapie, a potem kolejno przez 16x70 i 10x50. Całkiem urocze maleństwo, ale moją uwagę przykuwają dwie piękne plamy na krawędzi Wielkiej Szczeliny, a także jeden z najpiękniejszych obiektów pyłowych tej nocy - Barnard 289. Już od pierwszego wejrzenia widzę coś więcej niż tylko ciemną sylwetę, a po chwili uważniejszego przyglądania się, wyraźne stają się smugi wewnątrz obiektu, które pokazują quasi-włóknistą strukturę obiektu. Coś fenomenalnego! Wracam do M6-M7. Granica Wielkiej Szczeliny zaczyna się powoli rysować, dostrzegam także bardzo ulotny ślad B283. Więcej z tego rejonu nie wycisnę. fot. José Joaquín Pérez Mija parę chwil, podczas których podchodzę do M69 i M70 - i zaczyna być ciężko. Nie wiadomo kiedy, niebo przestaje być smoliście czarne, a od północnego wschodu zaczyna jaśnieć. Na domiar złego, od zachodu widać czającą się chmurę. Jest szansa, że nie zdąży nadejść przed skończeniem sesji, ale nerwowość zostaje zasiana. M69 i M70 muszę chwilowo odpuścić, tymczasem skaczę do Wodnika po M72 i M73. Jest jeszcze gorzej. Ten rejon nieba zaczyna być coraz mocniej rozświetlany, więc sama końcówka maratonu okazuje się być sporą nerwówką, podbitą dodatkowo myślą ?a było tak blisko?. Idę jeszcze raz po M69 i M70. Kilka konsultacji z atlasami i w końcu padają - najpierw wyżej zawieszona i wyraźniejsza M69, a potem znacznie trudniejsza M70. Dłuższą chwilę męczę się z M54, ale i ona się poddaje. Biegnę znów do Wodnika, M72 już mam, ale M73 za żadne skarby nie chce się pojawić. Rozpaczliwie sprawdzam, czy można już łowić M75, o ironio, łatwy obiekt skądinąd - ale nie w kwietniu nad ranem. W wielkich bólach łapię jednak i tę kulkę. Teraz zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem - zostały M55, M73 i M30, ale najważniejsze, to wyłapać dwie pierwsze. W końcu coś pojawia się w miejscu, gdzie powinna być M73. Nie jestem w stanie sprawdzić, czy cel zostaje złowiony bez wątpliwości, ale nie ma czasu na dylematy - zabieram się za walkę z M55. Łapię Uranometrię i próbuję dojść do tej kulki z różnych stron. W końcu, po chyba dziesięciu minutach mam niezwykle mdłe pojaśnienie. Jest! Teraz już tylko M30. Czeka mnie ciężka nawigacja po Koziorożcu - od strony, z której się zwykle nie zaczyna, i poprzez gwiazdy, po których się również zwykle nie skacze. Dochodzę w pewnym momencie do ściany. Horyzont kryje jeszcze pożądany fragment starego capa. Ustawiam więc kadr na gwiazdy i czekam cierpliwie na to, aż będzie szansa na dostrzeżenie ostatniego obiektu na liście. Tymczasem wychodzi wąski sierp Księżyca nad lasem, w niezwykle malowniczy sposób. W oddali widać coraz lepiej zarysowaną sylwetę Smereka w paśmie Połoniny Wetlińskiej, a nad nami wyraźna staje się cienka warstwa cirrusa. Messier 30 zdaje się być poza zasięgiem, ale jeszcze przez ponad kwadrans nie tracę nadziei. Robię w międzyczasie porządek w aucie, popijam ciepłą herbatę, wymieniam parę uwag z Irkiem. W końcu odpuszczam - tak jasne niebo nie daje najmniejszych szans na jakikolwiek obiekt, żegnam się więc na parę godzin (niebawem wdrapiemy się razem na Wetlińską) i ruszam w dół zbocza. fot. Irek Nowak (Iro) Przez parę minut, nim zasnę, kłębią mi się w głowie setki myśli. Radość, że Maraton Messiera się powiódł, choć i niedosyt, że nie udało się dobić do setki obiektów. Radość, że wyłapałem tyle ciemnych mgławic, lecz i niedosyt, że większości nie zidentyfikowałem. Radość z dwóch absolutnie najpiękniejszych kadrów tej nocy, z M24 oraz M8-M20-M21 - wciąż mam te widoki przed oczami. W końcu radość, że widziałem niebo, jakiego nigdy wcześniej nie miałem okazji oglądać. ? - A więc jesteś - powiedział Pan Nosorożec. - W końcu wróciłeś. - Tak. I jestem szczęśliwy.36 punktów
-
Miała być IFN z galaktykami Wielkiej Niedźwiedzicy, ale w końcu wyszły galaktyki Wielkiej Niedźwiedzicy ze śladami IFN :) Zatomskie niebo dopisało, udało się zebrać 10 godzin materiału, ale to trochę za mało, a poza tym lustrzanka niestety nie jest idealnym detektorem do tak ulotnych zastosowań. Może za rok dozbieram drugie tyle... ale do rzeczy. IFN (ang. Integrated Flux Nebula) to bardzo słaba mgławica świecąca światłem gwiazd Drogi Mlecznej odbitym i powtórnie emitowanym przez materię międzygwiazdową. Promieniuje głównie błękitem rozproszonym przez międzygwiezdny pył oraz szerokopasmową emisją w czerwieni (ang. Extended Red Emission). IFN jest tak ulotna, że nie została zidentyfikowana aż do wczesnych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jednak współczesne wyposażenie amatorów astrofotografii pozwala po nią sięgnąć nawet stosunkowo skromnymi zestawami (jak w moim przypadku Canon 450D oraz obiektyw 135mm f/4), choć ciemne niebo jest niezbędne i nie ma swojej ceny. Oprócz IFN oraz M81, M82 i IC2574 (te obiekty fotografowałem osobno i doczekają się własnych wątków ) na zdjęciu znalazło się sporo innego rodzaju większych i mniejszych kłaków o niewielkiej jasności powierzchniowej. Niedaleko środka kadru znajdziemy na przykład galaktykę nieregularną Holmberg I wchodzącą w skład grupy M81 - rzadko fotografowany twór, bo i też komu nie szkoda nocy na takie kleksy o jasności powierzchniowej w sumie podobnej jak IFN. Po zmniejszeniu zdjęcia do rozmiarów pocztówki można sobie wyciągnąć IFN już do w miarę czytelnej postaci. Materiał na zdjęcie zebrałem w Zatomiu 18-20 marca 2015. Canon 450D mod, Canon 70-200 @ 135mm f/4, 60x10 minut ISO400. Poniżej to samo zdjęcie z zaznaczonymi najważniejszymi obiektami. Jak widać gdziekolwiek skierujemy teleskop wszędzie coś jest :) http://oneminuteastronomer.com/10662/m81-m82-integrated-flux-nebula/ http://www.galaxyimages.com/UNP_IFNebula.html36 punktów
-
36 punktów
-
36 punktów
-
35 punktów
-
35 punktów
-
Dawno mnie tu nie było, zdecydowanie za dawno. No, nawet jeśli już się czasem pojawiałam, to tylko na chwilę, przelotem. O napisaniu nowego odcinka Obiektu Tygodnia nie było co myśleć... Co tu dużo mówić - ten semestr zdecydowanie nie sprzyja mi w astronomii obserwacyjnej, w udzielaniu się na Forum bądź chociaż jego czytaniu również. Oj dobrze, że przynajmniej na zlot udało mi się przyjechać... (...) Takie astronomiczne wyrzuty sumienia zaczęły we mnie szczególnie wzbierać jakoś końcem kwietnia, miałam jednak wielką nadzieję na zneutralizowanie ich podczas przerwy majowej. Niestety cudowna polska pogoda doszczętnie zrównała ją z ziemią, zsyłając mi deszcz i chmury. Fakt ten bolał tym bardziej, że chciałam wtedy w końcu pokazać Filipowi co potrafi taka niepozorna "lorneteczka" jak APM 25x100... I tak sobie wzbierało we mnie jakieś astronomiczne rozgoryczenie, aż końcem tego tygodnia meteogramy ukazały mi jakieś światełko, dziurę w chmurach pełną nadziei - okienko w sobotę nad ranem. Szybko sprawdziłam tylko fazę naszego satelity. No to będzie sobie Księżyc. Poniżej widzicie szkic Księżyca z ostatniej nocy, wydarty spośród przewalających się chmur, jednych bardziej przeźroczystych, innych mniej (na tych bardziej przejrzystych miałam nawet możliwość ujrzeć muniowe halo, a nawet delikatny górny łuk styczny!). Przyznam, że nie zdążyłam się nim zająć całkowicie w ciągu nocy (zmęczenie wygrało koło 3:30), dlatego ostatnie poprawki nanosiłam już rano, mam tu na myśli głównie zwiększenie kontrastu na poszczególnych elementach tarczy, zaznaczonych wcześniej nad ranem delikatniejszym odcieniem. Pierwszy raz szkicowałam coś astronomicznie w takim rozmiarze - mój Księżyc ma ok. 10 cm średnicy. Dla ukazania skali naniosłam granicę pola widzenia okularu - to ten fragment łuku wokół tarczy. Wiem, że nie jest to jakoś szczególnie porywający obraz, w okolicy pełni próżno szukać ciekawie oświetlonych formacji i struktur, jednak tworzenie go dało mi dużo radości, naładowało trochę akumulatorów, no i jednak taki okrąglutki Księżyc, zwłaszcza okrywający się raz po raz cienkim chmurwnym welonem, potrafi być hipnotyzujący. A, jeszcze jedno. Za miesiąc mam sesję, więc do tego czasu pewnie nie będę pojawiać się tu szczególnie często, ale obiecuję, że we wakacje przynajmniej kilka obiektów tygodnia wyjdzie spod mojej ręki35 punktów
-
Postanowiłem zrobić taki kolaż będący podsumowaniem moich tegorocznych zmagań z mgławicami planetarnymi a jednocześnie pokazujący różnice w wielkości kątowe tych obiektów. Wszystkie mgławice na tej składance prezentowałem i opisywałem w formie odrębnych tematów na forum więc nie będę się rozpisywał o każdym obiekcie z osobna - jak ktoś jest zainteresowany szczegółami bez problemu znajdzie fotkę danej mgławicy na forum. Rozmiary mgławic są orientacyjne - różne źródła podają inne w zależności czy są uwzględnione zewnętrzne otoczki, czy nie. Ja starałem się opisać rozmiar tego co widać na zdjęciu w oparciu o katalogi i skalę ze zdjęcia. Zdjęcia zostały wykonane w technice krótkoczasowej przy czym czasy pojedynczej ekspozycji nie przekraczały 12 sekund. Dla chętnych i osób które chciałyby spróbować wrzucam orientacyjne czasy ekspozycji i gainu dla kamery ASI178 MM-C oraz 10-calowego Netwona (f/5) Wszystkie zdjęcia obiektów wykonano w skali 0,41''/pix, przy czym całe zdjęcie zostało zmniejszone tutaj do 80% (czyli efektywna skala to około 0,51''/pix) - skala w przypadku każdej mgławicy została zachowana. Gwiazdki w tle to oczywiście losowa kompozycja utworzona ze zdjęcia M27- nie doszukujcie się żadnych znanych układów Setup w każdym przypadku ten sam: Teleskop Newtona SW 250/1200 + kamera ASI 178 MM-C filtry LRGB Baadera oraz korektor komy Baader MPCC Mark III35 punktów
-
Jak ciężko wraca się do pasji? Każdy niech sobie odpowie. Klimat nie rozpieszcza - te trzy słowa niby mówią wszystko, choć w rzeczywistości niedopowiedzenie jest ogromne. Jak musi wyglądać uprawianie naszej pasji w Kalifornii czy na Teneryfie, gdzie jedynym ograniczeniem jest w zasadzie Księżyc? Jak to jest jechać wtedy, kiedy ma się czas, siły i ochotę, a nie wtedy, gdy dziura w chmurach dyktuje tobie rozkład nie tylko obserwacji, ale i życia rodzinnego? Przegap jedno okno pogodowe, a stracisz miesiąc. Przegap trzy i jesteś out. Z czasem patrzysz na swoje sprzęty i myślisz ile miejsca zyskasz, co kupisz za ich wartość giełdową, dokąd pojedziesz, by zażyć nieco słońca. Jaki za to będziesz mieć rower, jaki szpej turystyczny, jakie cokolwiek. W międzyczasie wymyślasz sobie inne zajęcie, potem drugie i trzecie - i w którymś momencie stwierdzasz, że obserwacje w zasadzie jedyne co robią, to cholernie zaburzają rytm dobowy, tygodniowy i miesięczny. Łapiesz się w końcu na tym, że przebłysk garbatego Księżyca przyjmujesz z ulgą, bo oto na dobre minął kolejny nów i przez dwa tygodnie nie ma się co spinać. Witamy w Polsce, miejscu styku klimatu kontynentalnego z morskim. Chmury i pomieszanie zmysłów gwarantowane. ... Dziury w chmurach się trafiają. To te momenty, kiedy wyskakuję na balkon na piętnaście sekund, rozpoznaję Kapellę, mimo ciemnej wyrwy nie większej niż cała Lutnia, czasem nawet sięgam po lornetkę, żeby zerknąć czy po Nikonie WX da się obserwować czymś tańszym (da się, ale każde przyłożenie boli). Skanuję pola gwiezdne - co kiedyś uwielbiałem - ale teraz jakoś puls nie przyspiesza. I to nie tak, że Kosmos przestał być misterium. Wciąż jest, wciąż chętnie o nim czytam (może nawet więcej niż rok czy dwa temu). Ale jak mam popatrzeć, to stwierdzam, że zimno i nieprzyjemnie, a ja jestem zmęczony. ... Jest pogodny wieczór, kiedy idę po synka do szkółki tenisowej. Orion świeci dość wysoko, Syriusz mocno przebłyskuje między kostropatymi gałęziami drzew. Pojawia się myśl - a może wyskoczyć na chwilę za miasto? Zwątpienie jednak wykazuje się błyskawicznym refleksem: Ech, a co miałbym oglądać? Słabe i ulotne mgiełki, przy pewnie kiepskiej przejrzystości? Macham tylko ręką - w końcu i tak wszystko to już widziałem. Nie mogę się nadziwić, jak łatwo łykam własne kłamstwa. ... Czasami zastanawiam się, czy gotowość obserwacyjna nie jest rygorem, jak każdy inny. Jak regularne treningi, z których nie wolno wypaść, bo traci się kondycję i cały rytm związany z rozwojem mięśniowym i wydolnościowym? Z drugiej strony - rygor, który wymaga bycia w pełnej gotowości, ale do samego czynu nie zmusza, jest niezwykle męczący. Bądź gotowy, choć okno pogodowe może być za trzy tygodnie. Albo siedem. A kiedy przychodzi, ty masz ochotę na chwilę relaksu. Zastanawiam się, czy przypadkiem moje niechciejstwo wyjazdowe nie jest swego rodzaju buntem na pochmurną rzeczywistość, na frustrację naszym klimatem? Gotowość do obserwacji zaczyna być coraz bardziej męcząca, a ja przyjmuję wobec niej niemalże wrogą postawę. A pocałuj mnie, szanowna pogodo, o - tutaj. W samiućką rzyć. ... Na początku stycznia i meteo i sat24 pokazywały czyste niebo z wystarczającym wyprzedzeniem, by przygotować się psychicznie na wyjazd. Nie wiem, czy musiałem skorzystać, ale chciałem - choćby po to, by odpowiedzieć sobie na pytanie - czy jeszcze mnie to kręci? Sprzedawać sprzęt czy trzymać? Próbuję sobie przypomnieć, co dają na niebie, żeby nie skończyć na samych messierach Woźnicy i Oriona. Przeglądam swoje stare wątki i czytam jak cudze. Tam było coś ciemnego a tu obok jasnego? Dobrze wiedzieć. Sprzęt zapakowany, w końcu jadę, a w głowie dźwięczą słowa: "Co ty robisz tu? (uuu-uuu) Co ty tutaj robisz?" ... Każde z zamiejskich skrzyżowań wyznacza granicę coraz lepszego nieba - właśnie zostawiłem za sobą podmiejskie, teraz mijam słabe wiejskie, a zaraz zrobi się przyzwoicie. Klepsydra Oriona świeci coraz śmielej, ale zbywam to wzruszeniem ramion. W końcu docieram do Blizin, skręcam wzdłuż lasu. Marek jest już na miejscu, krząta się koło swojej Synty 10. Niebo jest ładne, szczególnie zaraz po zgaszeniu świateł auta. Niczego nie urywa, a ja wciąż nie wiem czy to warunki czy martwica w sercu. Ukochany wcześniej Fujinon 10x50 pokazuje M41 i M42 takimi, jakimi chciałem je w swej frustracji pamiętać. Są moją wyblakłą kliszą, są moją odpowiedzią na pytanie ?czemu nie warto obserwować?. Cechuje je nijakość, mdła ulotność i ubogość. Uśmiech Kota z Cheshire jest wymuszony, kolejne messiery - kompletnie pospolite. Przypominam sobie o jakichś LDN-ach, które miały być po przeciwnej stronie Barnarda 34, a więc na południowy wschód od M37. Układ gwiazd jest wystarczająco charakterystyczny, by przypomnieć sobie gdzie należy wyzerkać LDN 1555 i 1550, rozdzielone trójkątem słabych słońc. O, to jest nawet ładne! Coś jakby drgnęło. Przerzucam się na Tereskę (22x85) i potwierdzam widoczność obu ciemnot. Przeskakuję między M37 i M36, by wyłapać owal Barnarda 34. Jego miękko wyrysowana elipsa jest ewidentna w większej lornecie. Wracam do M42 i M41 i wiem, że tej nocy potrzebuję nieco silniejszych bodźców z większej dwururki. Fujinon będzie od tej chwili głównie łapał wilgoć, zamiast fotonów, za to Tereska ma szkła pełne pracy. Wielka Mgławica w Orionie zaczyna w końcu intrygować. Mięsiste partie wokół czterech widocznych składników Trapezu odcinają się jasną, prostokątną plamą na tle szerokich skrzydeł, w których również da się wyłapać kilka pomniejszych smug. Powyżej majaczy miękki kleks Messiera 43, a jeszcze bardziej na północ zerkaniem przypomina o sobie Mgławica Biegacz. Poniżej bez większego trudu wyłapuję tycią NGC 1999 (Dziurkę od Klucza). Przesuwam kadr pod Syriusza, do M41. Gromada jest jakby przyćmiona, niemniej wyraźnie widać jej esowaty kręgosłup z dwiema czerwieniejącymi gwiazdami w centrum. Pamiętam jedną z relacji Łukasza Sujki, który wspominał o kolorach gwiazd w M41, jednak te zawsze mi umykały. Cóż, Tereska jest ze mną od niedawna - niby rok, ale tak naprawdę jest to nasza trzecia czy czwarta wspólna zimowa sesja. Mniejsze apertury nie miały dość mocy, by pokazać kolor gwiazd gromady. Przeskakuję do M35, a w jej okolicach odhaczam Collindera 89, a po nim NGC 2159, 2129 oraz parę IC 2156-7. Poniżej Choinka pokazuje tylko kontur, jakby jej wnętrze było wyprane z gwiazd. Zawsze tak miała, czy warunki siadają? Odpowiedzią jest trzecia opcja - wilgoć. Suszę więc obiektywy, a przerwę wykorzystuję na przeglądanie najnowszego zdjęcia Marcina Paciorka. Staram się zapamiętać układ ciemnych mgławic w okolicach NGC 663 w Kasjopei. Tak, tracę kawał adaptacji, ale zyskuję materiał obserwacyjny. Poza tym, i tak muszę czekać, aż szkła się nagrzeją. Dziesięć minut mija mi na niczym. Próbuję zagadać do koleżanki Marka, rozpaczliwie wyszukuję w głowie jakichś bardziej przyzwoitych dowcipów, żeby nie wyjść na kompletnego buraka, co nie do końca mi się udaje. ... Wracam do lornety. Wycelowuję w Kasjopeję bez większych nadziei na sukces. Tym razem to nie nastrój się udziela, a wcześniejsze doświadczenia z tutejszymi pyłami. Największym problemem tego kawałka nieba jest to, że każda większa przestrzeń między gwiazdami wydaje się być zapylona (przynajmniej dla kogoś, kto próbuje szukać ciemnotek). Dodatkowo, każda jaśniejsza gwiazda podbija kontrast z tłem, co dodatkowo może wprowadzać w błąd. Ogólnie rzecz ujmując, nie jest problemem wyłapać "wielkoskalowe" przepylenia w Kasjopei, jak dwustopniowej długości LDN 1310 - co do tych nie mam wątpliwości, że je naprawdę widzę. Prawdziwe trudności zaczynają się przy próbach wyłapania zwartych globuli i pasm, na które właśnie postanowiłem się zasadzić. Zdjęcie Marcina Paciorka, przedstawiające okolice gromady NGC 663. Źródło: http://www.astromarcin.pl/images/clusters/NGC663/ngc663_Area_2017_2000_desc.jpg Ku memu zaskoczeniu, pociemnienie na północ od NGC 654 okazuje się być nieźle widoczne, a zerkaniem zdaje się wyskakiwać z tła węższy i ciemniejszy kosmyk pyłowy. Jednak gdy dla upewnienia przerzucam zerkanie na południe od gromady, doświadczam podobnego efektu. Tak więc mimo widocznego pociemnienia okolic LDN 1332-1334-1337, ciężko mi jest odtrąbić pełen sukces wobec zlania się LDN-ek z ich tłem. Natomiast zaskakująco łatwo wyskakuje kleks po drugiej stronie barwnej pary gwiazd w okolicach NGC 659. Najlepiej odcina się południowy kraniec mgławiczki, daje się też zauważyć jej nieco elipsoidalny kształt. Z lekkim trudem, wypatruję owe pociemnienie również w 10x50. Chyba po raz pierwszy podczas tej sesji w końcu się uśmiecham - mam LDN 1343! Haczyk w tej sytuacji polegał jednak na tym, że pomyliłem kierunki na niebie i w rzeczywistości wyłapałem coś spoza katalogów - zdjęcia w podczerwieni czy obrazy z katalogu tokijskiego pokazały później, że faktycznie nie ma się czym podniecać - ot, kleks jakich wiele. Gwiazdy z tego raczej nie będzie, po co więc zaśmiecać katalogi? I co z tego, że widać w lornetce? Warunki zdają się nieco siadać, więc szukam łatwego celu - może będzie nim Karmazynowa Gwiazda Hinda, o ile nie jest w swoim minimum? Kilka konsultacji z Pocketem i Interstellarum i mam w polu widzenia słabą, lecz wyraziście czerwoną gwiazdę. Kolor widać znacznie lepiej w Teresce, ale i Fujinon daje sobie radę całkiem nieźle. Wołam towarzyszy. - Betelgeza przy niej jak sprane gacie, co? - pyta retorycznie Marek. No, nie da się ukryć. Łapię M79, również w Zającu, a następnie wykonuję skok do prawego ramienia Oriona, gdzie sama wpada w kadr wielka Głowa Małpy, a półtora kadru pod nią - NGC 2169 i 2194. Ta pierwsza nigdy nie robiła na mnie wrażenia, natomiast zawsze miałem słabość do drugiej z nich. Ładny byłby Obiekt Tygodnia, myślę, ale pewnie jest to kolejna gromada bez ciekawej historii. Ot, kolejna drobinka rzucona niedbale nieopodal równika galaktycznego. Niemniej, widok jak zawsze piękny. - Marku, nagrzejesz swoje auto? Bo w moim zapalą się światła, jak odpalę silnik. - Jasne. Dawaj te lornety. ? Odpadam od Drogi Mlecznej, chcę przypomnieć sobie kilka pozagalaktycznych obiektów. Łapię M94 przy Cor Caroli i kolejną galaktykę zaraz za Betą CVn (NGC 4490). Ta jest nieco wydłużona i choć wyraźna, miękko zatopiona w tle. NGC 2903 w Lwie prezentuje się słabo w dziesięciu calach, ale zaskakująco ładnie w 22x85. I jak tu się przekonać do newtonów? Chłodny wiatr dmucha w polik. Jest zimnawo, ale na swój sposób przyjemnie. Biorę statyw z Tereską i odchodzę od lasu, poprzez zamarznięte brózdy pola. Czuję, że niebawem trzeba będzie się zbierać, nie ma co czekać, aż galaktyki wychyną zza lasu. Celuję w M81 i M82, są skromniejsze niż potrafią czasem być. Galaktyka Bodego jest wyraźnie ograbiona z halo swoich ramion, Cygaro również wydaje się być przykurczone. Wyłapuję słabo widoczną, jakby przymgloną NGC 3077 oraz zaskakująco wyraźną w tych warunkach, aksamitnie miękką NGC 2976. Do grupowego kompletu łapię NGC 2403 w Żyrafie, mgiełkę wciśniętą między parkę gwiazd, jakby lekko wydmuchniętą ku północy. Próbuję również sił z Tripletem Lwa, ale muszę zadowolić się duetem Messierów. Odpuszczam galaktyki, wracam jeszcze do kilku gromad. Warunki przy M48 poprawiają się. Wcześniej nieprzeciętnie mdła, teraz jakby przywołała swoje gwiezdne stadko do porządku. Poniżej łapię NGC 2506, która nie daje się rozbić, choć jej widok jest dziwnie niespokojny przy dłuższym wpatrywaniu się, jakby zerkaniem próbował uformować się nieco bardziej konkretny obraz. Leżąca bardziej na południe NGC 2539 jest rozbita, choć składniki przebijają się przez wiszącą wilgoć z najwyższym trudem. W 10x50 klaster wygląda jak ślad oddechu na optyce. Próbuję wyzerkać pojedyncze składniki, lecz całe rozbicie gromady, cała jej ziarnistość sprowadza się do tego, że mgiełka ledwo łapie dziury pomiędzy jaśniejszymi, nie do końca zdefiniowanymi punktami, a poszczególne źródła światła uparcie zlewają się ze sobą tworząc dziwną, kleistą sieć. Więcej z tej nocy nie wycisnę, naprawdę trzeba się zwijać. ... Na sam koniec łapię oddech. Przesuwam wzrok po polach Wielkiego Psa i Rufy. Początkowo w 22x85, później w 10x50. Pamiętam, że zawsze mnie to na swój sposób koiło - koi i teraz. To tylko nieco inne doświadczenie Kosmosu niż stanięcie pośrodku polany i zadarcie głowy w górę, gdy patrzysz na niby znane konstelacje i uświadamiasz sobie, jak specyficzną perspektywę łapiemy wszyscy, obserwując Wszechświat z tej nic nie znaczącej kupki gruzu, zwanej Ziemią. Ale to nie jest ważne. Ważny jest równy, spokojny oddech, który wraca w tej chwili. Oddech, który z powrotem porządkuje w głowie rzeczy, dzieląc je na ważne i nieważne. Oddech, po który jechałem.35 punktów
-
AAA - znaczy Africa Astronomy Adventure, a mówiąc po ludzku - nasz tegoroczny wypad do RPA. Na dobry początek - foty. Dojechaliśmy, 10000 km to jednak kawałek drogi. Jest pogoda (i będzie przez wszystkie kolejne osiem nocy), no to z marszu rozkładamy klamoty; na zdjęciach poniżej chałupka MaPy i Domka (będąca jednocześnie sztabem operacji AAA ). Tu z kolei mieszkam ja i Jurek (Krater). " Wizualne" stanowisko dowodzenia Plac obserwacyjny za dnia (nie wszytko jest nasze - widoczne na pierwszym planie SCT na widłach i genialny do skanowania Drogi Mlecznej Nikon 10x70 na żurawiu są własnością dwóch przesympatycznych lokalnych miłośników astronomii - Pietera i Dennisa, którzy nawiedzili nasz minizlocik). Czas objechać włości w poszukiwaniu dzikiej fauny. Coś tam widzimy, choć nie zawsze jest to dziczyzna. Planowanie obserwacji to czysta przyjemność, z kolei zespołowe grillowanie mięsa ze strusia to już poważniejsze przedsięwzięcie. Nasza sąsiadka Tego typu widoki z tarasu farmy Woutera to nic nadzwyczajnego. Przyspieszony kurs samoobrony przed dzikim zwierzem. Nie wszystkie wieczory były pogodne, ale noce - owszem. Krzyż Południa z Workiem Węgla, Kil i Centaur zachodzą nad naszą chatką. Sprzętu Ci u nas dostatek, ale najsensowniej do tematu podszedł Jurek. Nadzwyczaj sympatyczni uczestnicy AAA 2016 grupowo i w komplecie. Piesze wycieczki po okolicy są jak najbardziej wskazane, bo można przykładowo spotkać tam takie dziwne konie, a i panoramy są całkiem, całkiem. O reszcie, czyli jakości nieba, warunkach i samych obserwacjach napisze, gdy już się wyśpię.35 punktów
-
Polując na nową tranzytującą planetę pozasłoneczną Około 9 lat temu, rozpocząłem swoją przygodę z obserwacjami gwiazd zmiennych. Nie miałem do dyspozycji specjalistycznego sprzętu, jednak z sukcesem udało mi się oglądać zmiany blasku dla Beta Lyrae czy Delta Cephei. Z czasem nabierałem ochotę sięgać coraz dalej, dlatego wyposażyłem się w lornetkę. Jednak najbardziej zafascynowały mnie zjawiska, które charakteryzują się niewielkimi zmianami blasku. To wyzwania, a takim trzeba się podjąć. Gdy odkryłem dziedzinę zwaną fotometrią i zauważyłem przewagę w dokładności, zakupiłem pierwszą lustrzankę Canon EOS 60D. I już nigdy nie było tak jak dawniej ? zacząłem rejestrować zjawiska niedostępne dla mnie wcześniej! Z dużym zainteresowaniem przyglądałem się obserwacjom tranzytów planet pozasłonecznych przeprowadzonych przez innych amatorów. Kamery CCD i teleskopy? nie stać mnie! Muszę ćwiczyć na tym, co mam. Będąc w etapie, kiedy określenie jasności gwiazdy dokładniej niż 0.05 mag było dla mnie wielkim osiągnięciem, egzoplanety wydawały się dla mnie być poza zasięgiem. Ponieważ w Polsce nie mieliśmy dawno takich obserwacji, postanowiłem pobudzić ten temat! Co to takiego jest, jak tranzyt planety pozasłonecznej? To po prostu przejście egzoplanety na tle swojej gwiazdy, które obserwujemy jako spadek jasności na skutek przesłonięcia. Pierwszą taką odkryto w 1999 roku, była to HD 209458 b, a obecnie znamy ponad 2.5 tysiąca takich obiektów. Szacuje się, że w ciągu kilkunastu lat (po wejściu TESS, PLATO, CHEOPS, wynikach Gaia i innych projektach) liczba ta wzrośnie do poziomu ponad 50 tysięcy. To złoty wiek w tej dziedzinie. Podobne zjawisko dzieje się dla Merkurego i Wenus, choć dla innych gwiazd to znacznie częstsze zjawisko. Statystycznie, w tym momencie trwa tranzyt sześćdziesięciu znanych planet pozasłonecznych - a ile takich jeszcze nie znamy? Zdjęcie z seminarium SOPiZ PTMA w maju 2017 roku - omawiam sposób przeprowadzanych obserwacji tranzytów planet pozasłonecznych. (98 KB) Nie było łatwo. Tranzyty egzoplanet przyczyniają się do spadków blasku poniżej 0.03 magnitudo, w większości dla gwiazd mających po 10-14 magnitudo, czasami nawet jeszcze słabszych. Zabawę z fotometrią rozpocząłem korzystając z kitowego obiektywu Canona (18-55mm f/3.5-5.6), który nie powala zasięgiem ? tak dużą precyzję mogłem mieć dla gwiazd najwyżej do 6 magnitudo. Wybrałem sobie jasno postawiony cel ? zarejestrować tranzyt planety pozasłonecznej do końca lata 2016 roku. Okazało się to być trudniejsze, niż początkowo się wydawało. Najpierw TrES-2 b, potem WASP-33 b czy CoRoT-2 b ? nic nie wychodziło! A kiedy wyglądało dość obiecująco (np. dość pewny cel), to za każdym razem miałem problem z chmurami i rosą osadzającą się na obiektywie. Ale wkrótce potem pojawiła się ta wyjątkowa, ostateczna noc, pod koniec sierpnia 2016 roku. To decydujące starcie z HD 189733 b ? szósta próba w końcu z pozytywnym wynikiem! Postanowiłem, że na jednej egzoplanecie się nie zakończy. Przez kolejne miesiące udało mi się złapać kilkanaście takich obiektów (połowę wykresów można odnaleźć tutaj), sięgając do coraz bardziej wymagających tranzytów. Powiększyłem swój zestaw obserwacyjny o nową kamerkę ASI178MM-c oraz obiektyw Canon FD 300mm f/2.8L. Ten drugi okazał się być strzałem w dziesiątkę. Zaryzykowałem, kupując w kilkakrotnie niższej cenie ze względu na uszkodzenia. Na szczęście, nie wykluczyły one przy wykorzystaniu do fotometrii! Kamera też niczego sobie - choć to niesprawdzony CMOS, dokładność porównywalna jest do tych uzyskiwanych przez CCD. Bo jak mówiłem ? mam możliwość pracowania tylko i wyłącznie na budżetowym sprzęcie. To w sumie kolejny projekt: pokazać ile się da przy niewielkim nakładzie finansowym. Obecny zestaw obserwacyjny i miejsce, z którego obserwuję tranzyty planet pozasłonecznych. (60 KB) Ćwicząc na znanych obiektach, wybrałem sobie ostateczny cel, który miałem zrealizować jak najszybciej ? zaobserwować nową planetę pozasłoneczną. Taką, która nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona. Pomógł mi w tym projekt Zooniverse ? Exoplanet Explorers, gdzie poznałem drogi sięgnania do danych uzyskiwanych przez sondę Kepler. Z niecierpliwością czekałem na wydanie krzywych blasku pochodzących z Campaign 13, gdyż obejmuje ona dobrze widoczną teraz konstelację Byka. Wiadomo, że każdy się rzuci na wykresy i rozpocznie się wyścig z czasem. Kiedy to się pojawiło (początek września 2017), zacząłem szybko przeglądać wszystkie krzywe blasku. Było ich ponad 21 tysięcy. Wybrałem te najbardziej obiecujące zjawiska, które nie zostały jeszcze opisane w bazie danych ExoFOP. Wyliczyłem efemerydy dla czterech podejrzanych obiektów, szykując się na ich obserwacje z przydomowego ogródka. Jednym z nich jest EPIC 247098361? to o nim będziemy teraz mówili! Wygląda na najprostszy cel z całej czwórki, ale jest haczyk ? okres orbitalny jest dość długi (około 11.2 dnia). Szansa, że wypadnie akurat w nocy przy braku Księżyca oraz chmur ? jest bardzo mała. Na szczęście złożyło się tak, że 29/30 września 2017 roku miałem szansę spróbować zarejestrować to zjawisko! Myśląc, że to jest życiowa szansa, postanowiłem przyłożyć się najbardziej, jak tylko się da. Położenie EPIC 247098361 w programie Stellarium, włączony tryb DSS (Digital Sky Survey). Obiekt został oznaczony jako "Marker 55". (1.4 MB) Gwiazda ma 9.82 magnitudo, a szacowany spadek blasku wynosi około 0.01 mag? tak podpowiadają dane uzyskane przez Keplera. Podobne wymagające zjawiska już wcześniej rejestrowałem, dlatego czemu miałoby się teraz nie udać? Przy wcześniej wyliczonych rozmiarach gwiazdy, szacowany rozmiar egzoplanety wynosi 1.2-1.3 promienia Jowisza. Jeśli to faktycznie planeta pozasłoneczna, musi to być ciepły Jowisz (ang. warm Jupiter). Szkoda tylko, że czas trwania zjawiska jest wyjątkowo długi ? trwa nieco ponad pięć godzin! W związku z tym, koniecznie było trzeba rejestrować przez całą noc. O godzinie 23:04 miało miejsce minimum, a dopiero wtedy można było rejestrować gwiazdę. To dlatego, że konstelacja Byka dopiero wschodzi, więc tranzyt będzie zarejestrowany najwyżej częściowo. Koniec zjawiska planowany na około 01:43. W związku z tym, obserwacje EPIC 247098361 trwały od 23:00 aż do 05:30! Zebrane w ten sposób blisko 40GB danych mogły zawierać przełomową dla mnie rejestrację. Pojedyncza 3-sekundowa klatka z zaznaczoną gwiazdą EPIC 247098361 podczas obserwacji możliwego tranzytu egzoplanety. (7.1 MB) Opracowanie wyników z obserwacji potencjalnego tranzytu. Na początku był wielki zawód ? coś nie wyszło. Krzywa jasności, zamiast pokazywać to, co powinna, ukazała dziwny wzrost jasności. Dopiero wiele dni później zauważyłem, że kłopotem okazało się być LP oraz niskie położenie nad horyzontem. Ponieważ podobna sytuacja dotyczyła innych gwiazd, odnalazłem wzór na korekcję wykresu (detrending) i? mamy to! Spadek jasności o 1% - tyle, co było przewidywane. Moment wyjścia (gdyż rejestrowałem tylko drugą połowę zjawiska) nastąpił zgodnie z efemerydami! Dla pewności wyliczyłem ją jeszcze raz ? wszystko się zgadza! Złapałem tranzyt potencjalnej planety pozasłonecznej. Miejmy nadzieję, że nowej, a nie jakiejś niewielkiej gwiazdy czy brązowego karła. Obiekt ten był obserwowany we wrześniu przez teleskopy Kecka czy Palomar, starając się zweryfikować obserwowane ciało. Na chwilę obecną wygląda to obiecująco! Krzywa jasności EPIC 247098361 z 29/30 września 2017 roku. (37 KB) Na początku widzimy, że rozrzut pomiarowy jest nieco większy. Nic dziwnego, skoro w tamtym kierunku miałem miasto oraz gwiazda leżała niżej. Tło stawało się coraz ciemniejsze, atmosfera przeszkadzała coraz mniej. Każdy niebieski punkt obejmuje 5-minutowy fragment, na który składają się klatki po 3 sekundy ekspozycji. Binning do 30 minut pokazuje jaka jest dokładność pomiarowa w stosunku do tej, którą uzyskuje Kepler (czerwone punkty to 30-min oceny z 7 obserwowanych przez niego spadków blasku). Sonda oczywiście wygrywa, ale porównując dane z naziemnych obserwatoriów - jest naprawdę świetnie. Jeszcze dwa lata temu osiągnięcie precyzji poniżej 0.01 mag było dla mnie niemożliwe. Dzisiaj sięgam już do części milimagnitudowych, gdzie czwarta cyfra po przecinku zaczyna mieć znaczenie. Mimo to, ćwiczę i szukam kolejne metody na poprawę swoich ocen. Kolejny krok za nami ? co w takim razie mogę zrobić ze swoimi wynikami? Przez wiele dni starałem się zdobyć odpowiedź na to pytanie, kiedy pomogła mi Jessie Christiansen, administratorka NASA w dziedzinie egzoplanet. Zakładając konto w ExoFOP, moja obserwacja znalazła się w odpowiednim miejscu, do której zaglądają naukowcy. Kolejnego dnia obiekt ten został oznaczony jako kandydatka na planetę pozasłoneczną, choć termin ten jest jeszcze nieoficjalny. Ale zawsze cieszy, że wykonałem coś wcześniej. Wykonałem ostatni krok, po którym trzeba tylko czekać? Moja obserwacja w bazie danych ExoFOP - https://exofop.ipac.caltech.edu/k2/edit_target.php?id=247098361 (21 KB) Im większa precyzja, tym szanse byłyby oczywiście większe. Skala na piksel w danych Keplera jest duża, przez co apertura obejmuje duży fragment nieba. Tak duży, że przy gwieździe mogą ukrywać się dodatkowe składniki. Apertura użyta przeze mnie jest ciutkę mniejsza i wyszło to, a spadek blasku wyszedł podobny, co u sondy Kepler. Tego można było właściwie się spodziewać, gdyż nie rejestrowano wcześniej żadnych sąsiadek. To głównie takie obserwacje są pożądane, stąd 300mm ogniskowej (1.65?/px) do takich działań to dość niewiele, dlatego będzie trzeba wyposażyć się w 6? lub 8? f/4 tubę Newtona. Co teraz? - podsumowanie Żyję w wielką nadzieją, że moja obserwacja przyda się innym, którzy zajmują się publikowaniem artykułów naukowych i analizą danych. Liczę na to, że zobaczę również siebie wśród współautorów, stając się w pewnym rodzaju współodkrywcą planety pozasłonecznej. Jeśli tak nie będzie, to trudno! Kilka lat temu nie myślano, aby amatorzy mieli pomagać Keplerowi. Technika poszła tak do przodu, że zorganizowano nawet grupę amatorów, która pomoże w podobny sposób pracując przy danych TESS (Transiting Exoplanet Survey Satellite) z naukowcami NASA na czele. Ja do niej dołączyłem, czekając cierpliwie na start sondy w marcu 2018 roku, aby następnie współpracować przez kolejne trzy lata. Codziennie przeglądam stronę arXiv w poszukiwaniu artykułu na temat EPIC 247098361. W tej chwili mam nadzieję, że jeszcze się nie pojawi ? wiadomo, że przez kilka dni nie zdążą przejrzeć moich danych, więc zapewne zostałbym nieuwzględniony. Teraz jest weekend, więc mam chwilową ulgę. Ale w grudniu powinno to się odwrócić. Taki artykuł naukowy powinien ujawnić się w ciągu najbliższych kilku miesięcy. O charakter gwiezdny towarzysza byłbym raczej spokojny... ale nigdy nie wiadomo - dopiero metodą radialną będzie to potwierdzone. Zaledwie rok temu złapałem pierwszą tranzytującą planetę pozasłoneczną korzystając ze zwykłej lustrzanki, a teraz przeniosłem się w szukanie nowych obiektów. Mam nadzieję, że przyszłość z TESS przysporzy mi wiele udanych obserwacji, stąd ruszam do kolejnych przygotowań. Pozytywna rejestracja EPIC 247098361 jest mocnym przykładem, aby stało się to możliwe. Pozdrawiam, Gabriel Murawski35 punktów
-
Chciałem przedstawić Galaktykę spiralną M106 wszystkim dobrze znaną i wielokrotnie pokazywaną na tym forum. Ja osobiście fotografowałem ją drugi raz, pierwszy raz było to w Stężnicy 2012 roku gdy zaczynałem swoją przygodę w astrofoto. Jak ten czas szybko leci. Materiał zbierałem pod niebem podmiejskim w swoim obserwatorium pod koniec marca i na początku kwietnia za pomocą TSAPO 130 i kamery QHY 9 Mono. Luminancja 06h 30 min i 03 h RGB.35 punktów
-
W czasie piątkowej nocy na Ćwilinie 1072 m n.p.m w Beskidzie Wyspowym męczyłem południowy fragment nieba . Jednym z efektów jest Droga Mleczna , a drugim jest bliższe spotkanie z samym Strzelcem . Dokładniej z tym co Strzelcowi lata ponad głową :D . A są tam takie cuda jak Laguna M8 , Koniczynka M20 , gromady otwarte M21 M23 i M24 . W kadrze można by się dopatrzeć jeszcze kilka gromad otwartych i kulistych z katalogu NGC. Dla Panasmarasa załapały się ciemne mgławice Barnardy 92 i 93 Zdjęcie wykonane Canonem 500 D z obiektywem Canon 100/2,8(3,5) na EQ3-2 30 X 150 sek ISO 160035 punktów
-
Luty oszalał. Do tej pory nie mam pojęcia, cóż to za anomalia pogodowa sprawiła, że w tym zazwyczaj nieprzejednanie ponurym miesiącu, chmury odsłaniały nieboskłon przez kilka nocy, a raz - poczęstowały nieprzeciętną przejrzystością mimo wcześniejszych długich tygodni, kiedy to mgła, a może raczej - galareta jakaś - zaległa na dobre nad północnymi rubieżami Rzeczpospolitej. Krystaliczność i suchość powietrza, jakie nadeszły 16 lutego nie zostawiały wątpliwości, że nadchodząca noc będzie niezwykła. Jeszcze będąc w pracy układałem sobie w myślach marszrutę przez kolejne regiony nieboskłonu, które zamierzałem odwiedzać, z których zamierzałem brać obiekty całymi garściami, i które miały mnie naładować na kolejne dni spędzane pod szarym całunem późnozimowych chmur. Zaraz po przyjściu do domu zacząłem się przygotowywać do tyleż duchowej, co narkotycznej, gwieździstej uczty. I do ostatnich chwil nie mogłem się zdecydować, gdzie jechać - do Blizin (blisko, dość dobre niebo) czy w Bory Tucholskie (trzykrotnie dalej, bardzo dobre niebo). Za pierwszą opcją przemawiała zapowiedź obecności Wojtka i Marka, za drugą - chęć maksymalnego wykorzystania wyśmienitej pogody. Ostatecznie zdecydowałem się jechać w Bory. Po drodze wpadłem do Pablita, żeby zabrać na testy jeden z jego najświeższych teleskopów, który - z racji przysadzistości i karłowatości (12 cali, F/4) - nazwałem swojsko Pablitus Łokietek. Na miejscówce w gospodarstwie agroturystycznym zjawiłem się około 21:00 - później niż chciałem, choć czas i tak mogę określić jako niezły. Pierwsze wyjście z auta i spojrzenie na wściekle błyszczące niebieskie gwiazdy Oriona utwierdziły mnie, że decyzja o dalszej jeździe, lecz pod lepsze niebo, była jak najbardziej słuszna. Rozstawiłem stanowisko lornetkowe i nieopodal Łokietka - żeby się chłodził. Chociaż miałem zacząć od Rufy, pierwszym celem jaki obrałem były szerokie okolice gromady Choinka. Gromada oczywiście pięknie świeciła, jednak mój główny cel był położony jakiś stopień na zachód - był nim Barnard 39. Jest to niewielki cypel dość rozległego obszaru pyłowego, skatalogowanego w swej południowej części jako Barnard 37, a ciągnącego się jeszcze dobre dwa stopnie na północny zachód, przybierając kształt fajki lub ?ptaszka? (?). B39 widziałem już kilka razy wcześniej, lecz zainspirowany niedawno opublikowanym, nieprzeciętnie pięknym zdjęciem Maćka Kapkowskiego, postanowiłem poświęcić mu dłuższą chwilę. Najpierw wycelowałem w ten rejon Łokietka, bo chwilowo się przy nim kręciłem, a i ciemne mgławice widuję w teleskopach bardzo rzadko (prawie wcale). autor: Maciej Kapkowski źródło: http://www.forumastronomiczne.pl/index.php?/topic/6705-na-granicy-oriona-i-jednorozca/ Rejon niewielkiej, ciemnej, ukośnej smugi okazał się w sporym - 60-krotnym - powiększeniu bardzo niejednorodny. Mgławica Futro Lisa (Sh2-273), na tle której należy wypatrywać B39 nie jest demonem jasności powierzchniowej, a i gwiezdne pole w tym miejscu wybitną obfitością słońc nie grzeszy - więc mimo niezłej znajomości tego regionu, poprawna identyfikacja szukanego obiektu zajęła mi trochę więcej czasu, niż się spodziewałem. Niemniej, po chwili udało się wyłuskać ukośnie biegnącą smużkę B39, nieco niejednorodną w swym kształcie. Próbowałem zmierzyć się z poszczególnymi kłębkami tej mgławicy, ale po krótkiej próbie - odpuściłem. Teleskop to jednak nie moja bajka. Z mojego cyklopiego kręcenia się w tej okolicy, zanotowałem jeszcze słabszy łącznik (LDN 1609) spajający południowo-wschodni kraniec B39 z większym kompleksem ciemnotek leżącym na zachód. Widoczne również było wyraźne pojaśnienie wokół S Monocerotis, najjaśniejszej z gwiazd gromady Choinka (NGC 2264). Podszedłem do Fujinona 16x70, skierowując go w ten sam rejon. Barnard 39 wyszedł dość szybko z tła, lecz wspomnianego łącznika z kompleksem B37-38 nie wyłapałem. Filtry UHC wydawały się nieznacznie pomagać w łowieniu ciemnotki, lecz szału nie było. W każdym razie - byłem zadowolony, że owa ciemnotka jest zaliczona bez żadnych wątpliwości. Korzystając z uroków szerokiego pola, poświęciłem chwilę na przeskanowanie całego kompleksu, który nazwałem sobie Zimową Fajką. Dlaczego tak? Bo dość mocno przypomina ciemną Mgławicę Fajka (Pipe Nebula) w Wężowniku, której uroków nie było mi dane do tej pory podziwiać. Mgławica Fajka (Wężownik) i Zimowa Fajka (Jednorożec) źródło: Photopic Sky Survey Zimowa Fajka generalnie zasadza się w okolicach dość charakterystycznego i jasnego asteryzmu gwiazd tworzących ?Y?. Poniżej ?igreka? widać dość rozległego, choć o słabo skontrastowanych granicach Barnarda 37, zaś na północ-północny zachód ciągnie się na 2-3° dość szeroka smuga tworząca trzon fajki. Cały kompleks podziwiałem w lornetkach od 7x50, przez 10x56 po 16x70, a każda z nich pokazywała coś, czego nie było widać w innej. Wezwany do lornet Krzysiek potwierdził dobrą widoczność kosmicznej lulki. A r g o Następnym celem miały być nisko położone gromady w Rufie. Przejechałem więc lornetką w dół, muskając tylko wzrokiem bogactwa Jednorożca, które - choć krzyczały - musiałem zostawić za sobą. W końcu nieczęsto zdarza się, by obiekty położone 5-10° nad horyzontem były aż tak wyraźne. Jako pierwsza padła oczywiście M93, mocno wybijająca się z bogatego pola gwiezdnego. Jej zachodnia część była wyraźnie jaśniejsza, z kilkoma wyraźnymi jasnymi słońcami, wschodnia natomiast tonęła w wyraźnej mgiełce nie rozbitych składników gromady. Przejechałem kilka stopni na wschód, w poszukiwaniu NGC 2482, której nie udało mi się wyłowić niespełna tydzień wcześniej w Blizinach. Wiedziałem bardzo dokładnie, gdzie jej szukać - i tam, gdzie być powinna, zobaczyłem spory i wyraźny, dość jasny owal, przylegający do parki pomniejszych słońc. Żadnego problemu nie sprawiła również mniejsza, choć wyraźniejsza NGC 2467, widoczna na 3° południe od M93, na zachodnim krańcu krótkiego łańcuszka gwiazd 6-7 wielkości. Korzystając z naprawdę nieprzeciętnej widoczności tego regionu, zacząłem go swobodnie skanować. Od razu wpadły mi w oko dwie gromady - NGC 2421 oraz NGC 2383. Mimo niewielkiej wysokości nad horyzontem, każda z nich jakoś się odróżniała od drugiej. NGC 2421 ma nieco wydłużony kształt, zaś NGC 2383 - bardzo kompaktowe rozmiary, charakterystyczne sąsiedztwo - przylega bowiem wizualnie do niewielkiego łańcuszka gwiazd, i w końcu ukazuje ciężki do wyłuskania ślad ziarnistości. Nie zaobserwowałem za to jej pobliskiej sąsiadki, NGC 2384, ukrytej w delikatnym blasku parki 9-magowych słońc. Nie mam jednak wątpliwości, że i ten klaster by padł, gdyby tylko nieco wyżej wznosił się nad horyzont. Wspomniane w relacji obiekty zostały wyróżnione źródło: Taki Star Atlas Idąc dalej na zachód, znalazłem się w okolicy Asocjacji Wielkiego Psa, grupy jasnych gwiazd na południu konstelacji. Pośród nich zaobserwowałem kilka następnych gromad: NGC 2362 oraz Cr 121. Ta pierwsza jest dość jasna, choć niełatwa w dostrzeżeniu - przeszkodę stanowi ? Canis Majoris, która swą jasnością przyćmiewa pozostałe składniki NGC 2362 (zwanej czasem Gromadą Tau Canis Majoris). Gromada początkowo wyglądała jak pojaśnienie wokół gwiazdy, lecz owo pojśnienie dość szybko stawało się ziarniste, co pozwoliło wyeliminować podejrzenie, że to zaparowana optyka zaczyna płatać figle. Obiekt nie do końca lornetkowy, lecz w zasadzie - kto powiedział, że i takimi nie wolno się cieszyć w niewielkich aperturach i powiększeniach? Czy lornetkowe obiekty to tylko gromady w rodzaju Plejad - i większe? Chyba jednak cały urok lornetkowania polega na tym, że nigdy do końca nie wiadomo, jak się dany obiekt zaprezentuje. Nie zmienię powiększenia, by upodobnić jedną gromadę do drugiej - muszę więc brać to, co niebo daje z wszelką różnorodnością, wynikającą zarówno z fizycznej wielkości obiektu, jak i odległości do niego. Druga z gromad w okolicy, Collinder 121, była bardzo wyraźna. To dość ubogie, wydłużone w osi północ-południe skupisko stosunkowo jasnych słońc wokół jasnej, pomarańczowej gwiazdy Omikron1 CMa. W powiększeniach 10-16x prezentowało się wybornie, ukazując około tuzina słońc. Będąc blisko ukochanej M41, przeskoczyłem i do niej, sycąc oczy dziesiątkami ciasno upakowanych gwiazd skrzących się delikatnie w odblasku pobliskiego Syriusza. Wtedy też dotarło do mnie, że to właśnie Syriusz jest odpowiedzialny za wyraźne rozjaśnienie nieba w okolicach rzeczonego Messiera 41, co nadaje gromadzie pewnej trudnej do określenia wyjątkowości. Pluję sobie w brodę, że nie zjechałem na południe do dwóch kolejnych wyraźnych Collinderów - 132 i 140. Z pewnością były w zasięgu, a nie wyłapałem ich przez zwykłe gapiostwo. Na usprawiedliwienie mam tylko własne otumanienie na widok przebogatych połaci gwiezdnych muskających zalesiony horyzont. Wróciłem do Rufy, do przeuroczej pary M46-47. Znając te okolice bardzo dobrze, nie poświęcałem zbytniej uwagi ani jaśniejszej M47, ani nie odwiedzałem też pobliskiej NGC 2423, ni też pobliskiej-lecz-odległej Melotte 71. Skoncentrowałem się za to na pięknej, subtelnej ziarnistości gromady Messier 46, a także na mgławicy planetarnej NGC 2438. Dotychczas pory widziałem ją tylko raz i - jak to bywa w przypadku obiektów słabych i ulotnych - postanowiłem powtórzyć obserwację dla spokoju własnego sumienia. Niebo nie zawiodło i dzięki parce UltraBlocków planetarka wyskoczyła na tyle wyraźnie, bym nie miał najmniejszej wątpliwości, że została upolowana. Blada powłoka gwiezdnego truposza została także dostrzeżona przez kolegów obserwujących razem ze mną, więc w przypadku tego obiektu moje sumienie jest zupełnie czyste. Bez posiłkowania się filtrami, miałem przez jakieś 20% czasu wrażenie, że coś nieśmiało wyskakuje w miejscu, gdzie powinna świecić NGC 2438 - ale pewności nie mam. Pokręciłem się jeszcze chwilę w rejonie prześwietnej parki Messierów. Niby od niechcenia wpadły mi w oko jasne i dość duże gromady leżące na zachód, już w Wielkim Psie - NGC 2374 i NGC 2360. Ta druga pokazała nawet pewną ziarnistość, co zwykle się jej nie zdarza (w Blizinach uparcie pokazuje mi się jako łatwa do dostrzeżenia, acz bardzo jednorodna w swoim blasku mgiełka). Hełm Thora (NGC 2359) również sam się napatoczył, lecz w miarę dobrze znając ten obiekt zadowoliłem się tym, że bezbłędnie weń trafiam bez posiłkowania się mapką. Z kolei gdy odsunąłem się na południowy wschód od M46, wpadła mi w oko kolejna gromada - NGC 2509. Podobnie jak inne jasne, choć nie bijące po oczach obiekty w tej okolicy, widoczna była jako dość regularne pojaśnienie wielkości około 10?. Próbując zidentyfikować jej numer, zauważyłem na mapie kolejną pobliską kandydatkę do wyłowienia z bajecznego sezamu Rufy, NGC 2479. Oczywiście i ten klaster nie sprawił najmniejszego problemu, choć poza swoim pojaśnieniem wiele nie pokazał. Do wymienionych obiektów wracałem po wielokroć, skanując niebo niemal od niechcenia i zupełnie nie wysilając się na uważniejsze wyzerkiwanie obiektów. Ta szwędaczka miała w sobie coś z beztroskiego błądzenia i cieszenia się tym, czym obserwator może zostać niespodziewanie poczęstowany. Wciąż nie mogłem się nadziwić i napatrzeć na bogactwo kipiące tuż nad linią lasu, odpuściłem nawet wyszukiwanie ambitniejszych obiektów z katalogu Haffnera czy Ruprechta, na które od dawna ostrzę sobie zęby. W tamtym momencie czułem obserwacyjne spełnienie dzięki zwykłemu błądzeniu wśród przebogatych pól gwiezdnych i wyłapywaniu co i rusz pięknych kolorów rzadko oglądanych słońc. Szukając innych egzotycznych - jak na nasze szerokości geograficzne - obiektów, po raz drugi ?w karierze? zrobiłem podejście do galaktyki spiralnej NGC 2613 w Kompasie. Dopiero później sprawdziłem jej jasność - 10.4mag - co ostatecznie odarło mnie ze złudzeń co do możliwości wyłowienia tego obiektu w 16x70 z szerokości geograficznych Polski. Niemniej, w ?Łokietku? galaktyka była całkiem wyraźnym, kształtnym, eliptycznym pojaśnieniem. Czas mijał nieubłaganie, a okręt Argonautów zaczął uciekać za linię horyzontu, z wolna skrywając detale co jaśniejszych obiektów, by w końcu kompletnie zatrzeć ślad po większości z nich. Na widoku pozostały tylko położone najbardziej na północ Messiery, a coraz wyżej pięły się późnozimowe i wiosenne konstelacje. Zanim jednak poświęciłem im uwagę, zatrzymałem się w kilku miejscach. Korzystając z okna świetnej widoczności, bez problemu złapałem piękną i wyraźną mgławicę planetarną, Duch Jowisza (NGC 3242). Takiej wyraźniej chyba jej nigdy wcześniej nie widziałem - jasna, seledynowo-zielonkawa, nieco większa od okolicznych gwiazd i mocno gasnąca przy patrzeniu na wprost. Pokazałem ten widok pozostałym na placu boju kolegom, lecz ci jednoocy niewdzięcznicy wzgardzili tym widokiem. ?Ja muszę mieć wyraźną tarczkę, dopiero wtedy widzę, że to planetarka?. Pfff! Cóż, pewnie jestem dziwny, ale ja żadnej wielkiej tarczki mieć nie muszę - wszak to tylko opcja. Syciłem więc oczy intensywnym kolorem obiektu i jego nie do końca gwiazdową aparycją. źródło: sky-map.org Kolejnym przystankiem była piękna, stara gromada M48 w Hydrze, której widok jest balsamem na mą duszę. Nie wiem do końca czemu, ale gdy sycę oczy jej dyskretnym urokiem, zwyczajnie wyrównuje mi się oddech, a do głowy uderzają endorfiny. To prawdziwie królewskie zwieńczenie bogactwa zimowych gromad, choć pozbawione pompy, z jaką uderzają Plejady czy M-ki Woźnicy. źródło: Mag7 Star Atlas Następnie odwiedziłem dwa pobliskie klastry, które mimo niewielkiego dystansu kątowego kazały mi dwukrotnie przekraczać granice między konstelacjami. Pierwszym z nich był NGC 2506 w Jednorożcu. Zmęczenie nie pozwoliło mi skoncentrować się dłużej na tym obiekcie, nie wyłapałem więc jego ziarnistości. Widok drugiego z klastrów, NGC 2539 w Rufie, zatrzymał mnie na dłużej. W pierwszym momencie obiekt jawił się jak mgiełka w rodzaju Mgławicy Płomień, znacznie wyraźniejsza od wodorowego pierwowzoru, lecz nie do końca rzucająca się w oczy za sprawą gwiazdy 19 Puppis, którą muska swym południowo-wschodnim krańcem. Jednak po chwili mgiełka stała się wyraźnie ziarnista, skrząc się niczym diamentowy pył i ukazując kilkanaście subtelnych, lecz wyraźnych zerkaniem słońc. Kompletnie upojony widokiem zimowych gromad, po krótkiej przerwie przeskoczyłem w kompletnie inne rejony. L e o Z Lwem mam raczej wyrównane rachunki. Wiem, gdzie szukać w nim obiektów, udało mi się w ciągu minionych sezonów wyłowić niemal wszystko, co było do wyłowienia przez średnią lornetkę i ogólnie nie czuję niedosytu w badaniach skarbów tej konstelacji. Jednak tym razem poczułem iście lwi głód - bo zwykle moje galaktyczne łowy w tym rejonie odbywały się na raty. Tym razem chciałem więc zobaczyć ile się da podczas jednej sesji. Zacząłem od znanego Tripletu - mam go na tyle dobrze opatrzony, że widoczność jego składników jest dla mnie papierkiem lakmusowym jakości panujących warunków. 16x70 pięknie i wyraźnie pokazała całą trójcę. Wyraźną, zatopioną w lekkim halo M66, słabszą, lecz również wyraźną M65 oraz długą i szeroką smugę najbledszej NGC 3628. Następnie przeskoczyłem do kolejnej grupy - Kwartetu Lwa. Tak, wiem - zazwyczaj o nim się mówi ?drugi triplet?, ?zachodni triplet? - lecz ja tam nigdy, przenigdy, żadnego tripletu nie widziałem. Zwykle gdy docieram w jego rejon, zapalają się w polu widzenia kolejne obiekty - najpierw zauważam szeroką parę Messierów 95 i 96, a potem - ciasno upakowane M105 i NGC 3384. Zwyczajnie nie przypominam sobie warunków, bym widział jedną z galaktyk, a nie dostrzegł drugiej. Wiele razy sprawdzałem widoczność tych obiektów, porównując widok z teleskopu (o ile któryś z cyklopów towarzyszył mi w obserwacjach) z tym, co pokazują moje lornetki, z 10x50 włącznie. I zawsze był tam kwartet. Tej nocy cała czwórka była bardzo wyraźna, a poszczególne składniki wyglądały podobnie - jak krągłe, lekko eliptyczne, zwarte pojaśnienia. Z wcześniejszych obserwacji wiedziałem, że można z tych okolic wycisnąć więcej. Na pierwszy ogień poszła niewielka, lecz zaskakująco wyraźna NGC 3377. Kojarzyłem, że w pobliżu znajduje się też inna galaktyka, nieco słabsza i większa, ale nie mogłem sobie przypomnieć jej położenia. Niezastąpiony sufler - Object in the Heavens - szepnął, żebym odszukał NGC 3412, lecz zobaczyłem bardzo wąską i krótką strużkę światła, ledwie jaśniejącą drzazgę w ciemnym sklepieniu nieba. Choć piękna, nie była obiektem, którego szukałem. W międzyczasie zawędrowałem też do całkiem wyraźnej NGC 3489, leżącej pomiędzy Tripletem a Kwartetem, pięknej, drobnej - i raczej dość rzadko wspominanej w relacjach. Tymczasem sprawa ?tej większej galaktyki? nie dawała mi spokoju. Zerknięcie na ściągę - i mam! W kłębie się schowała, tuż na wschód od Algieby, franca jedna. Kiedy w końcu do niej - NGC 3227 - dotarłem, dłuższą chwilę nie mogłem się oderwać od piękna jej wyraźnie większego pojaśnienia. Po nacieszeniu oczu, przeskoczyłem kilka stopni na zachód, spędzając parę chwil na podziwianiu wyraźnego obłoczka NGC 2903. źródło: Mag7 Star Atlas To, co mnie zaskoczyło w penetrowaniu lwich skarbów, była wyrazistość obiektów. Przejrzystość swoją drogą, ale myślę, że cegiełkę tez dołożył sprzęt, z którego chwilowo (?) korzystam - Fujinon 16x70. Z całą pewnością mogę cieszyć się nieco większym zasięgiem z racji przejścia z powiększenia 15x na 16x, co skutkuje zmniejszeniem źrenicy wyjściowej, a więc pociemnieniem tła i większym skontrastowaniem obiektów. Być może swoje dokłada jeszcze transmisja, na którą nie miałem powodów narzekać w Oberwerku, ale która zawsze może być lepsza. Na sam koniec łowów w Lwie, poświęciłem dłuższą chwilę na jednoznaczne i ostateczne wyłuskanie NGC 3607, leżącą w łatwym orientacyjnie miejscu, między Deltą a Thetą Lwa. Skierowałem lornetkę - i tu niespodzianka - mgiełki są dwie. Jedna, jaśniejsza, bez wątpienia była poszukiwaną NGC 3607, ale ta druga - tak wyraźna? Owszem, wcześniej miewałem parę razy wrażenie, że majaczy mi w tym miejscu coś, co mogłoby być NGC 3608, ale zwykle był to obiekt wyzerkiwany z najwyższym trudem, niemal na granicy wyobraźni. Tutaj, choć nadal trudny - był, po prostu był. Ciesząc się pięknym widokiem ciasnej parki galaktyk, wyzerkałem coś jeszcze! Czyżby NGC 3605? Pomyślałem, że to byłoby zbyt piękne, gdyż ta galaktyka jest za słaba, by ją dostrzec przez 16x70. Jednak podłużne, mgiełkowate pojaśnienie wciąż uparcie dawało się wyzerkać. Podszedłem do kompletnie wyziębionego już Łokietka, by wyjaśnić sprawę. NGC 3607 i 3608 zostały jednoznacznie potwierdzone. Natomiast trzecie pojaśnienie okazało się być parką słabiutkich, 11-magowych gwiazd. Sama NGC 3605 była widoczna z drugiej strony osi wyznaczanej przez dwie jaśniejsze galaktyki, i była też zdecydowanie najsłabsza z całego trio. Tymczasem zmęczenie dopadało mnie coraz bardziej. Obserwacje miały trwać jeszcze dobrą godzinę, ale ich intensywność spadała wraz z moją koncentracją. Odpuściłem więc dwie ostatnie lwie galaktyki, które miałem w planach - NGC 3521 i 3640. Sam koniec sesji poświęciłem na dobrze znaną Grupę M81, łowiąc sześć jej najjaśniejszych składników - Messiery 81 i 82 oraz NGC: 2403, 2976, 3077, i 4236 - lecz to jest materiał na osobną opowieść (stay tuned!). Dołożyłem do nich NGC 4125 i NGC 4605, pokręciłem się jeszcze wokół kilku najjaśniejszych obiektów wiosennego nieba i zacząłem zbierać się do domu. Sesja utkwiła mi w pamięci z kilku powodów. Pierwszym była oczywiście nieprzeciętna krystaliczność nieba i praktycznie brak problemów z roszeniem optyki. Drugim, nie mniej ważnym, było otworzenie skarbca Rufy. W trakcie tej relacji nazwałem go ?sezamem? i tak sobie myślę, że jest to określenie dość trafne na ten rejon. Dla obserwatora skazanego na północne skrawki tego egzotycznego bogactwa, przeważnie ukrytego pod zasłoną chmur, widok kipiących blaskiem gwiazd i gromad na stosunkowo niewielkiej przestrzeni jest widokiem niezwykłym, wręcz baśniowym. To unaocznienie sobie, jak bogata potrafi być Droga Mleczna, i to nie tylko latem. To zwiedzanie rejonów, które wydają się być dostępne praktycznie raz do roku - ostatnią taką przejrzystość miałem pod koniec listopada 2013 (sic!). To zdjęty z nieba jakiś przeklęty czar, pozwalający nasycić oczy tak bardzo, że przez długie kolejne dni człowiek się zastanawia, czy to nie był tylko piękny sen. Co ciekawe, mimo świadomości, że dostrzegłem jedynie ułamek bogactwa tego regionu - nawet tego, co było dostępne przez dwie krótkie godziny górowania Rufy - czułem spełnienie obserwacyjne. Oszołomiony pięknem konstelacji, nie wiem, czy zdołałbym przyjąć więcej obiektów, niż wyłapałem. Widząc te bogactwa, człowiek może doznać szoku, z którego łatwo nie wyjdzie - a przecież tydzień pracy trwał, więc konieczny był szybki powrót do rzeczywistości. Pod sam koniec sesji spojrzałem na Gwiezdny Obłok Łabędzia, wiszący jakieś 10° nad północnym horyzontem - i porównałem go w pamięci z tym, co widziałem ledwie parę godzin wcześniej. Muszę stwierdzić, że pola gwiezdne Rufy wcale nie ustępują przebogatym przecież obszarom między Sadrem i Albireo. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że w okolice zwrotnika warto wybrać się nie tylko dla wyżej położonych konstelacji Skorpiona i Strzelca, ale również - a może nawet przede wszystkim - dla bezdennego sezamu Rufy.35 punktów