Skocz do zawartości

Ranking użytkowników

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 01.12.2023 uwzględniając wszystkie miejsca

  1. Pełen wpis pod linkiem: https://nieboprzezlornetke.pl/jesienne-galaktyki-w-lornetce-16x70/ Czy mieliście kiedyś okazje wybrać się samotnie poza miasto na nocne obserwacje? Jeśli nie to szczerze polecam. Niesamowite doświadczenie. I nie chodzi mi tutaj o jakiś pobliski teren. Po prostu spakować sprzęt do auta i jechać na wieś pod ciemne niebo. Jeszcze jakiś czas temu było to dla mnie nie do pomyślenia. Nie ze względów społecznych, po prostu nie miałem odwagi wybrać się zupełnie sam na dzikie pole, gdzie widoczność kończy się zaledwie kilka metrów dalej, a potem tylko ciemność i specyficzne dźwięki leśnych zwierząt w pobliżu. Bezchmurna noc w listopadzie to tak rzadkie zjawisko, że po prostu nie mogłem odpuścić okazji. Zabrałem ze sobą tylko lornetkę 16×70, dzięki czemu rozstawienie całego zestawu zajęło mi zaledwie kilkanaście sekund. Gdy tylko spojrzałem na rozgwieżdżone niebo od razu wiedziałem, że było warto. W mgnieniu oka zatopiłem się w widokach i zapomniałem o otaczającym mnie lokalnym świecie. Najlepsze w samotnych obserwacjach jest to, że w pełni skupiamy się na obiektach, dryfujemy wśród gwiazd i nic nas nie rozprasza. Do tego wybitnie dobra adaptacja wzroku w ciemności, maksymalne powiększenie źrenicy, która wręcz dostaje „kopa” kiedy z żadnej strony nie docierają do nas nieplanowane świetlne bodźce. Wracając do samych obserwacji, na ten wieczór miałem dwa główne lornetkowe wyzwania, reszta to rekreacja. Pierwszym z nich była galaktyka spiralna NGC 7331 w Pegazie o jasności 9.2 mag, która nie jest wcale takim łatwym obiektem do obserwacji dla niewielkich lornetek. Wycelowałem w narożnik konstelacji Pegaza i odbiłem do gwiazdy Matar, która stała się moim drogowskazem. Lokalizację galaktyki dość szybko odnalazłem w polu widzenia dzięki charakterystycznym trzem gwiazdom zaraz obok. Co do samego obiektu to miałem spore wątpliwości, jednak nie zamierzałem dać za wygraną. Wpatrywałem się w miejsce dość długo, aż w pewnym momencie zerkaniem zaczęła wyskakiwać niewielka, nieco podłużna poświata. Żeby nabrać pewności zrobiłem kilka podejść, aż dotarłem do takiego poziomu adaptacji wzroku, że galaktyka w zasadzie majaczyła na wprost. Przy tym obiekcie znajduje się jeszcze kilka innych wyzwań takich jak m.in. „Kwintet Stephana”, ale to już zostawiam dla zdecydowanie większej teleskopowej apertury. Cetus A, czyli galaktyka spiralna oznaczona numerem M77 to kolejne wyzwanie tego wieczoru dla mojej lornetki 16×70. Konstelacja Wieloryba nurkowała już w stronę horyzontu, ale jego ogon nadal znajdował się dość wysoko. Po znalezieniu gwiazdy Delta Cet dość szybko ukazała mi się szukana galaktyka. Tym razem było zdecydowanie łatwiej. Przypominała delikatną, niewielką puchatą kulkę. Wszytko za sprawą swego położenia względem nas, jakieś 33 mln lat świetlnych dalej. Odległość robi wrażenie. Zatapiając się kolejno w jesiennych obiektach w zasadzie zapomniałem o otaczającej mnie ciemności. Skupienie na gwiazdach było tak silne, że nie zauważyłbym nawet przechodzącego „leśnego stwora”, gdyby taki zdecydował się podejść bliżej. Z ciekawości rzuciłem okiem jeszcze na Saturna, który zamierzał lada moment zniknąć za horyzontem. Ku mojemu zdziwieniu seeing był na tyle dobry, że chyba pierwszy raz w życiu widziałem coś więcej niż jajowatą kulkę w niewielkiej lornetce. Były momenty, że wskakująca ostrość nadawała charakterystyczny kształt pierścieniom niemal separując je od samej planety. No może „prawie”. Niewielki, ale jednak – Saturn w całym swoim pięknie przez lornetkę 16×70. Rzadki widok. Mijały kolejne minuty, a ja zaliczałem w zasadzie dowolne obiekty będące w zasięgu lornetki. Jednak to klasyki robiły największe wrażenie. Gromada Podwójna w Perseuszu, która kipiała niezliczoną ilością gwiazd. Galaktyka Andromedy, która rozciągała się przez pole widzenia razem ze swoimi sąsiadkami M110 i M32. Plejady, które ukazały swoją poświatę mgławicy, czy wreszcie gromady otwarte w Woźnicy, które rozlewały się niczym diamenty na niebie. W końcu mogłem też pierwszy raz w tym sezonie dłużej popatrzeć na Oriona i M42, czy też na mgławicą Głowa Małpy NGC 2174 będącą tej nocy łatwym obiektem dla lornetki 16×70 nawet bez filtrów. Przyznam szczerze, że była to chyba jedna z najlepszych jesiennych nocy jakie miałem pod względem obserwacji. Nie pamiętam tak krystalicznie czystego nieba o tej porze roku. W zasadzie po sam horyzont można było przebierać w tych prostych, jak i trudniejszych obiektach. Lekki chłód w niczym nie przeszkadzał, z wilgocią również nie było najgorzej. Dobrze było ruszyć się w środku tygodnia poza miasto i popatrzeć na nocne niebo, nawet jeżeli nikomu innemu wtedy nie pasowało. Samotne obserwacje poza strefą komfortu to zupełnie inne doświadczenie. Z jednej strony niewielka adrenalina, że coś może się wydarzyć, a z drugiej to uczucie poznawania nieznanych rejonów nieba w totalnym skupieniu, dzięki czemu można się poczuć jak kosmiczny odkrywca. Warto było. Do następnego razu! Pozdrawiam!
    12 punktów
  2. Prognozy pogody raczej nie wskazują na to, aby jakąkolwiek poważniejszą pracę udało się jeszcze skończyć w tym roku, więc pozwalam sobie na podsumowanie swojej działalności astrofotograficznej. Rok 2023 zamykam sumą 21 wykonanych prac w czasie rejestracji netto 365 godzin. Jeden IoTD i jedna nominacja Top Pick Astrobin. Cztery wspaniale spotkania z przyjaciółmi o podobnych zainteresowaniach to bezcenny dla mnie czas ( dziękuję rodosowiczom i firmie Delta Optical). Zapraszam forumowiczów do publikacji własnych podsumowań.
    7 punktów
  3. Pierwszą rocznicę wyjazdu na Islandię świętowałem - a jakże na Islandii 🙂 Pogoda popsuła trochę szyki, ale co nieco udało się sfotografować.
    7 punktów
  4. To był całkiem dobry rok. Były zorze, była kometa, jakieś tam zaćmienie, zakrycie i koniunkcje też. 🙂
    5 punktów
  5. Wczorajszy Jowisz z Ganimedesem. CC 8" + ASI462MC, ogniskowa 3.100 mm Filtry: UV/IR Cut AS3! => WaveSharp => ImPPG => WinJupos => PS 25 x 20% z 10.000 klatek (derotowane w sekwencjach 5-cio minutowych). Plus crop na księżyc resize 200% Dwie wybrane klatki
    4 punkty
  6. Super, ja byłem miesiąc temu dokładnie pół roku po pierwszym razie i stwierdzam, że Islandia chyba nie może się znudzić, każdy musi to choć raz w życiu zobaczyć
    4 punkty
  7. Hej, może znajdziesz tu coś co Ci przypadnie do gustu https://moje-nocne-niebo.pl/zasilanie-terenowe/
    3 punkty
  8. Dla porównania pakiet na ogniwach LiFePo4, z ogniw 26650 (większe). Ten pakiet akurat zastępuje akumulator do samochodu. Pojemność tylko 10Ah (ale prąd chwilowy ok 500A) .
    3 punkty
  9. Od dawna obiecuję sobie, że pojadę w końcu znów gdzieś na odludzie poobserwować. Byłem wiele razy i trudno nie zgodzić się z tym, co napisałeś. To duża, dodatkowa atrakcja dla obserwacji; trochę jak jeść maliny koło domu, a pojechać na maliny do lasu (czy coś tam podobnego). Niemal zawsze towarzyszą jakieś odgłosy zwierząt, które w ciemności robią wrażenie. Na otwartym terenie czułem się zwykle swobodniej, choć czasem zdarzało się zamierać na chwilę i wpatrywać w drogę znikającą w mroku, szczególnie, gdy na jednej miejscówce krążył wielki łoś. Z kolei w lesie na obserwacjach byłem jak dotąd może kilka, kilkanaście razy, więc jeszcze zbyt dobrze się nie przyzwyczaiłem do przyrody; pamiętam, że pierwszy, czy drugi raz, obserwowałem nawet z samochodu przez otwartą szybę, bo po rozstawieniu się na zewnątrz, uznałem, że moja i tak dość duża wyobraźnia działa na zbyt wysokich obrotach i za często odrywam oczy od lornetki. Tutaj trzeba by po prostu się przyzwyczaić, a dodatkowo najlepiej nauczyć rozpoznawać odgłosy ptaków i innych leśnych zwierząt. Jednak obserwacje na odludziu, to taka mała przygoda, przypomina czasem coś w rodzaju pikniku.
    2 punkty
  10. Aby ujrzeć piękno nocnego nieba nic nie trzeba kupować i dokupować. Wystarczy wyjechać za miasto w pogodną noc. Żadne allegro nie jest do tego potrzebne.
    2 punkty
  11. Trzy obiekty z ostatnich 3 nocy. Chyba jednak nie warto focic tak blisko pełni... Wszytkie klatki w filtrze Ha, 300s. Mglawica Rosetta: Mglawica Konski Łeb: Mglawica Kijanka:
    2 punkty
  12. No co Ty 🙂 ? Chcesz mnie pozbawić możliwości projektowania, drukowania i kombinowania przy nowym projekcie 🙂 ?
    2 punkty
  13. A ja odradzam robienia skrzynek na akumulatorach kwasowych (żelowych, agm, vlra czy jakichkolwiek innych ołowianych). Za podobne pieniądze można mieć pakiet ogniw 18650 li-ion lub LiFePo4. 3s li-ion = 12.6v (ciut mniej niż Aku) - tańsze i lepiej dostępne. 4s LiFePo4 = 13.4v ( praktycznie idealnie jak Aku) - droższe i mniejsza max pojemność Mój pakiet li-ion 44Ah 12.6v waży 2.8kg. Starcza mi na dwie noce obserwacyjne z zasilaniem laptopa włącznie. Można rozładować do zera i naładować do pełna. Brak samorozladowania (po 3mc bez pogody od ręki można użyć). Lepiej sobie radzi na mrozie. Wada: - nie naładujesz ładowarką samochodową. - nie ma fabrycznych rozwiązań - wymaga elektroniki do balansowania i zabezpieczenia przed zawarciem/przeładowaniem/zbyt głębokim rozładowaniem (koszt ~20zl). Mój pakiet wygląda tak (butelka ketchupu dla porównania wielkości): P.s. użyłem ogniw 2.2Ah ale spokojnie można już mieć 3.6Ah i zrobić pakiet połowę mniejszy a prawie tej samej pojemności.
    2 punkty
  14. Jak znasz jakiegoś pana elektryka, ewentualnie w jakimś lokalu z naprawami AGD, to możesz poprosić żeby Ci zrobili coś takiego. Mi zaprzyjaźniony Pan sklepał takie cuś za 150zł. Oczywiscie plus koszt elementów. Za całość wyszło mi ok 450zł. Wejścia RCI do grzałek, USB, voltomierz, wyjście zapalniczkowe 12v, pvm do grzałek
    2 punkty
  15. Wczorajsze przejście Europy przez tarczę Jowisza (fragmenty, przerywane ze względu na chmury). CC 8" + ASI462MC, ogniskowa 3.100 mm Filtry: UV/IR Cut AS3! => WaveSharp => ImPPG => AstroSurface 24 x 20% z 10.000 klatek, de-rotowane po 3 klatki (2 minuty) Resize 150% w AstroSurface Ujęcie z czterema księżycami Galileuszowymi. Ogniskowa skrócona do 1.500 mm
    2 punkty
  16. W związku ze zbliżającą się Wielkanocą parę słów o jej obchodach na Islandii. Większość islandczyków należy do kościoła luterańskiego gdzie obchody Wielkanocne wyglądają podobnie jak katolickie. Święta te są świętem narodowym, zaczynają się w Wielki Czwartek i trwają do poniedziałku. Kiedyś wszystkie sklepy były w tym czasie zamknięte. Obecnie w czwartek większość sklepów jest otwartych. Coraz więcej sklepów otwiera się również w Wielki Piątek w którym jest prawny zakaz organizowania zabaw. W niedzielę rodzina zbiera się na świąteczną obiadokolację lub kolację, gdzie częstym daniem są potrawy z jagnięciny. U nas popularne są czekoladowe zające, na Islandii są czekoladowe jaja - Páskaegg, które chowają w środku niespodzianki. Mogą to być inne słodycze jak żelki, cukierki ale popularne są również karteczki z przysłowiami lub śmiesznymi tekstami a'la chińskie ciasteczka. Jest też zwyczaj chowania tych jajek przed dziećmi, aby mogły ich szukać. Zwyczaj ten zawitał na wyspie w latach 20 XX wieku. Początkowo wielkanocne jaja były robione z tektury, później przeistoczyły się w jaja czekoladowe. W świąteczny poniedziałek nie ma tradycji polewania wodą, służy głównie odpoczynkowi. Na zdjęciu kościół ewangelicko - augsburski Úthlíðarkirkja.
    2 punkty
  17. Święta, święta i po świętach.... czas się zabrać za robotę 🙂 🙂 🙂 . Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale tego dnia zrobiłem ponad 4100 zdjęć i trochę zajęło mi przebranie ich i montaż timelapsów. Mała dygresja do poprzedniej części. Na ostatnim zdjęciu jęzor lodowca pochodzi prawdopodobnie z lodowca Svinafellsjokull na którym kręcono sceny do jednego z najlepszych filmów o tematyce kosmosu mianowicie do Interstellara. Ogólnie dużo filmów kręcono w okolicy Vatnajökull - Batman Begins, Tomb Raider, 2 filmy o Bondzie. Jak już pisałem celem tego dnia była laguna lodowcowa Jökulsárlón oraz znajdująca się obok niej Diamentowa Plaża. Cały dzień był wyliczony tak, żeby dojechać niedługo przed zachodem słońca (w końcu za przewodników mieliśmy dwoje świetnych fotografów). Jak widać po zdjęciach z trasy pogoda tego dnia była wymarzona. W południe było około 10 stopni Celsjusza i prawie nie wiało. Miła odmiana od pogody z poprzednich dni. Teraz trochę opisówki, więc jak ktoś nie lubi czytać to niech przeskoczy od razu do zdjęć 🙂 Dla lepszej przejrzystości dodałem mapkę z googla. Jökulsárlón jest jeziorem powstałym na skutek topnienia oraz cofania się lodowca Breiðamerkurjökull, który jest częścią Vatnajökull. Jak wspominałem w poprzedniej części lodowiec Vatnajökull jest największym lodowcem w Europie. No i mili państwo nie wiem czy wierzycie w globalne ocieplenie czy nie wierzycie, ale niestety Jökulsárlón można przedstawiać jako dowód zmian klimatycznych. Jezioro zaczęło tworzyć się mniej więcej w połowie lat trzydziestych XIX wieku. W latach siedemdziesiątych jego powierzchnia była czterokrotnie mniejsza niż obecnie. I to trochę psuje fantastyczność tego miejsca. Bo to, że jest to miejsce fantastyczne nie ulega wątpliwości. Odrywające się kawałki lodowca spadają do wody i powoli dryfują w stronę oceanu. Pływające odłamki składają się z lodu, który może mieć nawet 1000 lat i przyjmuje przepiękne kształty i kolory. Po dotarciu do oceanu mniejsze kawałki są wyrzucane na pobliską plażę Breiðamerkursandur. Wypolerowany przez fale lód w świetle słonecznym skrzy się niczym diamenty stąd właśnie wzięła się nazwa Diamentowa Plaża. Koniec opisówki, czas na film i fotki. Ostatnie zdjęcie dedykuje koledze, który postanowił na plaży złożyć bóstwom drugą ofiarę (na przyszłość pamiętajcie, że nawet mała fala potrafi przewrócić statyw z aparatem 😞 ). Nie opodal Jökulsárlón jest jeszcze jedno jezioro lodowcowe Fjallsjökull. Dużo mniejsze i bez ujścia do oceanu, ale także urokliwe. Nie byliśmy nad nim długo, ponieważ po zachodzie słońca zaczęło się robić momentalnie zimno. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na popas i moja zupka chmielowa jakoś dziwnie się na mnie patrzyła 🙂 🙂 🙂 . Do tej pory nie wiem o co jej mogło chodzić. Czy była to zapowiedź tego czego będziemy świadkami? Całkiem możliwe, bo podobnie wyglądały nasze twarze tej nocy. Pierwszym naszym punktem w wieczorno-nocnej części był przystanek nieopodal Reynisfjary. Przez okna samochodu widzieliśmy wyraźną wstęgę zorzy polarnej i plan był taki, żeby złapać tą wstęgę razem z jej lustrzanym odbiciem w wodzie. Niestety zaczęło trochę wiać i z odbicia nic nie wyszło. Zorza płynęła po niebie jak leniwa zielona rzeka. Zdarzały się momenty, gdy przebijał się kolor różowoczerwony, który widać na zdjęciach. Od czasu do czasu pojawiały się i znikały słupy. Na trzecim zdjęciu pod chmurą normalnie się gotowało i w pewnym momencie jakby coś pękło i cała zorza zapłonęła intensywnym kolorem. Po części widać to na filmiku, ale nie oddaje on dynamiki co tam za tą chmura się działo. Po krótkiej naradzie uznaliśmy, że trzeba ruszać dalej i szukać lepszych miejscówek. Wybór padł na jezioro przy lodowcu Sólheimajökull. Zanim dojechaliśmy do celu gdzieś po drodze wypełzła nam na niebo taka sztuka, że momentalnie wyskakiwaliśmy z samochodu i w tempie ekspresowym rozstawialiśmy aparaty. I tutaj właśnie pierwszy raz tej nocy nasze twarze wyglądały jak ta z piwa. To był po prostu taniec i magia. Wybrany poniższy kadr podoba mi się chyba najbardziej ze wszystkich. W tym miejscu złożona została kolejna ofiara (pamiętajcie: wiatr też potrafi przewrócić statyw z aparatem 😞 ). Ciężko opisać uczucia, które towarzyszyły pokazowi. Coś takiego trzeba zobaczyć własnymi oczami. Ta zorza miała wszystko: wstęgi, dynamikę, kolory, słupy, igiełki. Po prostu PE-TA-RDA!!!. Właśnie o zobaczeniu takiej zorzy marzyłem jadąc na Islandię, ba nawet nie wyobrażałem sobie, że to może tak wyglądać. Wszystko co dobre niestety szybko się kończy. Cały spektakl trwał nie dłużej jak 15 minut, po czym udaliśmy się w dalszą podróż nad wspomniany lodowiec. Niebo w dalszym ciągu było prawie bezchmurne a zorza rozmywała się i przygasała by od czasu do czasu wystrzelić wijącą się wstęgą. Nad lodowcem podzieliliśmy się i część sprzętu robiła zdjęcia ze wzgórza z widokiem na jezioro, natomiast reszta postanowiła podejść jak najbliżej wody (dzięki temu, że jeden z aparatów zostawiłem na górze na filmie widać nas schodzących na dół). Ogólnie rzec biorąc to nie mogliśmy się zdecydować którą część nieba oglądać. Połowa nieba była zielona i czy byśmy spojrzeli na zachód, północ czy wschód ciągle się coś działo. Przed końcem pobytu pod lodowcem przyszła moja kolej składania ofiary. Jednemu z moich statywów odpadła noga 🙂 (do tej pory nie mogę zrozumieć jakim cudem upadek na kamienie przeżył aparat z obiektywem). Z tego powodu jedno ujęcie musiałem robić aparatem leżącym na ziemi. Ten wspaniały dzień zakończyliśmy wspólnym zdjęciem. Do bazy dojechaliśmy około 4 w nocy, na nogach byliśmy około 23 godzin. 23 godziny pełne niezapomnianych wrażeń, miejsc i zórz. Dzień do którego będę wracał myślami ilekroć pomyślę o Islandii. (foto: Michał Kałużny) C.D.N...(ostatnie dwa dni wrzucę dopiero w przyszłym tygodniu).
    2 punkty
  18. Trochę się tego uzbierało, sporo ciekawych zjawisk i sesji, walki z pogodą i sprzętem. Ostatnie trzy miesiące tego roku to po prostu totalna klapa z wielu względów więc cieszę się z tego co udało się uzbierać, jest co wspominać 🙂
    1 punkt
  19. Pięknie. Chciałbym mieć chociaż połowę tego co się Tobie udało złapać. Pozdrawiam
    1 punkt
  20. Skoro już jesteś zdecydowany na takie rozwiązanie to zapytaj w sklepie czy i z jaką dopłatą mogą wymienić statyw na stalowy. By całość była mniej chybotliwa. Prócz napędów dokup lunetkę biegunową (chyba nie ma w zestawie) i choćby najtańszy kolimator do teleskopu (lub zrób samemu z pudełka od kliszy). Zanim zdecydujesz co chcesz focić i czym, będziesz miał czas na naukę ustawiania montażu, kolimacji teleskopu i odnajdywania obiektów, obserwacje. Telefonem możesz pstryknąć foto Księżyca, Słońca z zastosowaniem odpowiedniego filtra (Folia ND5 na przód tuby).
    1 punkt
  21. Świetna relacja. Piszesz o trudnej M77. Min udalo się kiedyś zobaczyć ją przez Kronosa 20x60. Przy większych średnicach jest znacznie łatwiej.
    1 punkt
  22. @Damian P. dobrze to wyjasnił. Kiedyś tak na to nie zwracałem uwagi jak obserwowało się więcej. Teraz już kilka dobrych lat jak człowiek obserwuje sporadycznie i odzwyczaił się od tej całej otoczki. Jak to rzekło się mówić "strach ma wielkie oczy". 😉
    1 punkt
  23. Świetna relacja, czyste piękno jesiennego nieba i tej wspaniałej pasji! 🙂
    1 punkt
  24. Będzie pasował każdy 1,25 cala. Ale wyciąg to w zasadzie gwintowana tuleja, która ma w dodatku luzy. Można to kompensować taśmą teflonową, ale to już trochę taki "ulep". Do tego jeśli już myślisz nad kupnem nowych, lepszych okularów to z racji światłosiły f5 tego teleskopu dobre okulary będą po prostu drogie. Do tego będą ciężkie. Wyciąg słabo będzie z nimi pracował a w dodatku cały teleskop straci wyważenie. Pozostają wąskie polem ale dobrze skorygowane okulary w średnich cenach, kosztem pola widzenia. Kwestii "toporności" wyciągu nie rozwiążesz. Jest jaki jest. I taki w sumie jest całkiem fajny na początek, ale bez nastawienia na większą rozbudowę.
    1 punkt
  25. Dokładnie. Super fotki. A nie miałeś lecieć do Tromso?
    1 punkt
  26. 1 punkt
  27. Siema, ja mam zaprzyjaźnionego elektryka ale lubię robić sam. Nie będę wrzucał znowu zdjęć tylko podam link do tematu. Tam jest nawet opcja z wyjściem na 230V Pozdrawiam, Stefan
    1 punkt
  28. Pytanie się rozbija o to ile potrzebujesz energii na sesję (Ah, Wh) do zestawu. Są różne podejścia - sporo gotowców jest o różnych pojemnościach, akumulator żelowy z regulatorem napięcia też się sprawdza, majsterkowicze robią sobie pakiety z akumulatorków 18650, a niektórzy używają kilku powerbanków do zasilania poszczególnych elementów zestawu. Ale najpierw musisz określić swoje potrzeby 🙂
    1 punkt
  29. Pierwsze w życiu moje podejście do mozaiki. Wczorajsze okienko pogodowe dało nadzieje na złapanie troszkę wodoru, i tylko wodoru, bo łysy mocno dawał po gałach, tego co już od dłuższego czasu usiłuję nazbierac. A że okolice gwiazdozbioru Kasjopei mocno tonęło w łunie Księżyca, zdecydowałem sie na testowe foto po stronie zachodniej nieba. Ameryka i Pelikan dość jasne, nawet w kiepskich warunkach, to pokusiłem się na to. Efekt końcowy podoba mi się bardzo, a pomimo bardzo skąpego materiału wyszło zadowalająco. Niestety cała sesja w tonących cirrusach . Szumi bo szumi, ma prawo, ale trochę z tym tematem dłubnąłem. Gem45, TS150F2,8, Asi533mmp, SHO Astronomik MaxFR 6nm, Bortle 6 (SQM 19.12) H - 4 panele 5x5min 😄 😄
    1 punkt
  30. Ten świetlny spektakl to nie zorza polarna. To Steve 2023-11-29. Autor: anw/ prpb Źródło: CNN Unoszące się nad horyzontem na półkuli północnej fioletowe i zielone światła wcale nie muszą być zorzą polarną. Może to być mało znane zjawisko świetlne nazwane Steve. W najbliższym czasie na niebie półkuli północnej może pojawić się efektowne zjawisko, które jeszcze kilka lat temu nie miało swojej nazwy. Steve, bo tak zostało określone, może rozbłysnąć na nocnym niebie - donoszą amerykańskie media CNN. Warto więc być czujnym i spoglądać na nocne niebo. Elizabeth MacDonald, fizyczka z Goddard Space Flight Center NASA, powiedziała w rozmowie z CNN, że kiedy była osiem lat temu na seminarium naukowym w Calgary w kanadyjskiej Albercie, Steve nie miał jeszcze swojej nazwy. W rzeczywistości niewielu naukowców badających zorze polarne i inne zjawiska świetlne widziało go na własne oczy. - W tamtym czasie nie wiedzieliśmy dokładnie, co to jest - powiedziała MacDonald. Grupa ekspertów, która chciała lepiej poznać to zjawisko, zaproponowała dla niego nazwę tymczasową - Steve. Nazwa została zapożyczona z "Over the Hedge", filmu animowanego DreamWorks z 2006 roku, w którym grupa zwierząt jest przerażona wysokim liściastym krzewem i decyduje się nazywać go Steve. Nazwa przyjęła się nawet po tym, jak zjawisko to udało się lepiej wyjaśnić. Czym jest Steve? Zjawisko Steve zbadał kilka lat temu satelita NOAA. Okazało się, że w momencie pojawiania się Steve'a w atmosferze można zaobserwować strumień wysokoenergetycznych jonów i elektronów przelatujących przez jonosferę, co z perspektywy widza jesteśmy w stanie zaobserwować w postaci świetlnych formacji na nocnym niebie. MacDonald powiedziała, że zjawisko jest związane z SAID (subauroral ion drift), znanym jako strumień polaryzacyjny. Steve różni się wizualnie od zórz polarnych, które powstają na skutek naładowanych elektrycznie cząstek, które świecą, gdy wchodzą w interakcję z atmosferą i wyglądają jak tańczące wstęgi w kolorze zielonym, niebieskim lub czerwonym. Steve składa się głównie z tych samych składników. Jednak pojawia się na niższych szerokościach geograficznych i wygląda jak smuga fioletowego światła, któremu towarzyszą charakterystyczne zielone pasy. Steve może być frustrująco trudny do zauważenia, pojawiając się obok zorzy polarnej z niewielką regularnością. Czasami dostrzeżenie Steve'a jest kwestią szczęścia - zauważa Donna Lach, fotografka mieszkająca w kanadyjskiej prowincji Manitoba. Lach widziała i sfotografowała Steve'a kilkadziesiąt razy, co jest rzadkim osiągnięciem. Powiedziała, że korzysta z rodzinnej farmy na odległej działce w południowej Manitobie, gdzie zanieczyszczenie światłem jest niewielkie lub praktycznie zerowe. - Ziemia wchodzi w okres wzmożonej aktywności słonecznej, czyli maksimum słonecznego, które występuje mniej więcej co 11 lat - powiedział MacDonald. - W tym czasie można spodziewać się większej liczby takich pokazów światła na niebie. Zjawisko to będzie można zaobserwowano tak daleko na południe, jak sięgają stany Wyoming i Utah (około 40. stopnia szerokości geograficznej północnej) - dodała. Autor:anw / prpb Źródło: CNN Źródło zdjęcia głównego: stock.adobe.com Zjawisko Stevestock.adobe.com https://tvn24.pl/tvnmeteo/ciekawostki/ten-swietlny-spektakl-to-nie-zorza-polarna-to-steve-st7460259
    1 punkt
  31. Dzięki. Kamerka której teraz używam ma zintegrowany tilter i używam go żeby zniwelować pierścienie Newtona.
    1 punkt
  32. Wczorajszy, około 45 minutowy obrót z WCP. CC 8" + ASI462MC, ogniskowa 3.100 mm Filtry: UV/IR Cut AS3! => WaveSharp => ImPPG => PS 22 x 20% z 10.000 klatek, de-rotowane po 5 klatek (7 minut) Obraz statyczny jest wynikiem de-rotacji 11-sto minutowego materiału. Resize 150% w AstroSurface
    1 punkt
  33. Wczorajszy Jowisz. Plan był na załapanie wyjścia Io z cienia planety, ale wiadomo, chmury miały inne plany 🙂 CC 8" + ASI462MC, ogniskowa 3.100 mm Filtry: UV/IR Cut AS3! => WaveSharp => ImPPG => PS 24 x 20% z 10.000 klatek, de-rotowane po trzy klatki (3 minuty) Obraz statyczny jest wynikiem de-rotacji 5-cio minutowego materiału. Resize 150% w AstroSurface
    1 punkt
  34. Spokojnie... jak nie da rady kupić nic lepszego, trzeba wycisnąć z tego, co się da. Na początek to, co możesz zrobić samemu. Tak, jak radził Ekolog ustaw montaż na nie wysuniętych nogach, poprawnie przygotuj do obserwacji, czyli schłodzenie przed obserwacją, ustawienie "na północną", tak by dało się śledzić planetę jednym pokrętłem mikroruchów. Przy wyważeniu teleskopu dobrze było by umieścić przeciwwagę jak najbliżej teleskopu, ale tak by spełniała swoją rolę (dociążyć ją ewentualnie). Co do zakupów... Wywal ten szukacz, poszukaj najprostszego celownika kolimatorowego typu red dot, choćby taki https://allegro.pl/oferta/kolimator-celownik-red-dot-1x20x30-laser-11mm-14210746102 Uchwyt do niego to niby szyna 11mm, ale odwrotne założenie szczęk, albo dłuższe śruby umożliwiają montaż na szynie RIS, jak byś się zdecydował i nie miał jak zamocować, to daj znać, coś wykombinuje się. Okular - przyda Ci się jeden lub dwa okulary, popularne plossle są OK do tego teleskopu, mozna je trafic poniżej 100 pln sztuka. 10 mm i jakieś 30 mm. Co do przyciemnienia obrazu, nie kupuj tanich filtrów chińskich typu "moon" (w postaci zielonych kółek), poszukaj filtrów szarych, nie są drogie, mają różny stopień przyciemnienia. Dobierz tez tak miejsce obserwacji by po drodze światłą nie było blisko jakichś dachów czy ścian budynków, to zaburza termikę, obraz drży i rozmazuje się. Zaadaptuj oczy do mroku (czerwona latarka się przydaje) i ciepło się ubierz. stołek też się przyda. To wszystko składa się na jakość obserwacji.
    1 punkt
  35. Ja już po powrocie, Islandia to bajka, niestety nie do końca jestem spełniony, bo pomimo idealnych warunków do Zorzy , praktycznie non stop kp 5, albo 6 , ale wszystkie noce praktycznie z zachmurzeniem i widoczna była o ile w ogóle to , za, albo pomiędzy chmurami, poza tym trafiliśmy na ekstremalne warunki pogodowe, bezustanny porywisty wiatr i wszystko zamarznięte, organizator powiedział, ze jest 9ty raz na Islandii i pierwszy raz się z czymś takim spotkał .
    1 punkt
  36. I ostatni akcent wyjazdu czyli zmontowany dłuższy filmik z najlepszych ujęć. Nie zapomnijcie ustawić najwyższej jakości.
    1 punkt
  37. Ostatni dzień wyjazdu upłynął pod znakiem sprzątania i pakowania. Po opuszczeniu domku udaliśmy się do Parku Narodowego Þingvellir. Islandia powstała na skutek rozchodzenia się płyt kontynentalnych - Europejskiej i Pólnocnoamerykańskiej. Rozchodzenie i oddalanie się płyt jednocześnie powoduje tworzenie się pasma górskiego z doliną na szczycie. To pasmo górskie nazywa się Grzbietem Śródatlantyckim, który ciągnie się środkiem Atlantyku prawie od bieguna do bieguna. Tylko w kilku miejscach wystaje ponad poziom oceanu. Jednym z tych miejsc jest właśnie Islandia, a najlepszym miejscem do obejrzenia doliny ryftowej jest właśnie Þingvellir. Miejsce ma to także znaczenie historyczne. To właśnie tutaj od 930 roku zbierał się Althing czyli takie zgromadzenie wikingów na którym było recytowane prawo i rozstrzygano spory, a w późniejszych czasach zgromadzenie przeobraziło się w parlament. Nie zwiedziliśmy całości parku z uwagi na pogodę oraz ograniczony czas. Z doliny postanowiliśmy udać się do Reykjaviku na zwiedzanie centrum i zakup pamiątek. Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęć kościoła Hallgrímskirkja - drugiego co do wysokości budynku na Islandii. Przeprosić też muszę te osoby, które niedostały lub dostały prezenty od Świętego Mikołaja z opóźnieniem. To wszystko przeze mnie bo na obiad jadłem stek z renifera 🙂 🙂 . Był wyborny. Ostatnią atrakcją była wizyta w Sky Lagoon, gdzie zrelaksowaliśmy się oraz przeszliśmy siedmiostopniowy Rytuał Nieba. Na pożegnanie podczas relaksu pod gołym niebem rozchmurzyło się i pojawiła się największa, najbardziej dynamiczna i kolorowa zorza jaką dane nam było obejrzeć podczas tych kilku dni. Niestety cały sprzęt był już spakowany do powrotu i nie mam żadnych zdjęć. Może to i lepiej. Ogólnie bardzo fajnie się nam te zorze poukładały. Z dnia na dzień mieliśmy coraz lepsze widowiska z finałem parę godzin przed odlotem. Ze SPA udaliśmy się prosto na lotnisko, gdzie z ciężkim sercem żegnaliśmy się z naszymi przewodnikami. Jakby nie było 5 dni spędzonych wspólnie z ludźmi o takich samych zainteresowaniach musi trochę zbliżyć. Lot powrotny odbył się bez większych przeszkód (no może tylko moja migawka aparatu przeszkadzała spać sąsiednim pasażerom). Szkoda, że oparłem obiektyw o okno i rozjechała mi się ostrość. Fotka byłaby zacna. I na tym skończyła się przygoda w Islandii. Trzeba było odespać i wrócić do codziennych obowiązków. Ogólnie mam zasadę, że nie jadę dwa razy w to samo miejsce, ale w Islandii się zakochałem i na pewno tam wrócę nie jeden raz. Na dzień dzisiejszy wiem, że rozłąka nie będzie długa bo lecę znowu w marcu 🙂 🙂 🙂 . Jak ogarnę wszystkie timelapsy to zmontuje jeden długi film i wrzucę w kolejnym poście. W zbieraniu informacji korzystałem głównie z dwóch stron: https://rumbomundo.com, https://pl.wikipedia.org,
    1 punkt
  38. Po tak ekscytującym piątku sobota rozpoczęła się leniwie. Dzięki dobremu śniadaniu i dużej ilości kawy byliśmy gotowi na kolejne atrakcje. W planach mieliśmy lodowiec Snæfellsjökull z otaczającymi go atrakcjami do którego trzeba by jechać około 4 godzin. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy jednak zmienić plany na coś bliżej położonego. Nasza super przewodniczka Wioleta (Gorecka nie Górecka jak pisałem wcześniej - sorki Wiola) zaproponowała żebyśmy odwiedzili dolinę Gjain oraz wodospad Háifoss oddalone o około 1,5h. Przystaliśmy na takie rozwiązanie, natomiast wieczorem chcieliśmy spróbować zrobić zdjęcia zorzy i gejzeru Strokkur. Drogę umilały nam krajobrazy z widocznym wulkanem Hekla. Wulkan ten jest najwyższym aktywnym wulkanem na Islandii (trzecim pod względem aktywności). Od 1970 roku wybuchał regularnie mniej więcej co 10 lat (1970, 1981, 1991, 2000). W tym wieku ma opóźnienie i jeszcze nie puknął ani razu. Co ciekawe w poprzednich erupcjach (od 1970 roku) wstrząsy ostrzegawcze zaczynały się na 30-80 minut przed główną erupcją, więc jak będziecie w pobliżu i zacznie się wam trząść pod nogami to macie niewiele czasu na spie....... 🙂 To nie Hekla, ale chmura wygląda jak dym wydobywający się z góry. To już Hekla. 🙂 Jedną z fajniejszych rzeczy z doliną Gjain oraz oddalonym od niego wodospadem Háifoss jest fakt, że są one tak jakby ukryte. Jechaliśmy sobie spokojnie przez pustkowie, a tu nagle koniec drogi, parking i nic szczególnego nie widać. Dopiero po przejściu 100-200m okazuje się, że trafiamy na przepiękne doliny z wodospadami. Scena normalnie jak z Władcy pierścienia jak Aragorn, Sam, Merry i Pippin trafiają do Rivendell. Dla fanów Gry o Tron - porównajcie wodospady te ze zdjęć i filmu u góry i te z filmiku poniżej (podpowiem 9s i 19s). https://youtu.be/U1dH_RSP86c Tak, tak zgadza się to te same wodospady. Podobno dolina wygląda obłędnie latem, gdy jest zielono. A poniżej próbka krajobrazu a'la Mordor w trakcie przejazdu nad wodospad Háifoss. W sumie nie wiem dlaczego piszę tylko o wodospadzie Háifoss, którego nazwa oznacza "wysoki wodospad" (128m, trzeci co do wielkości), gdy obok niego jest tylko parę metrów niższy Granni. Oba wodospady (tak naprawdę jest tam ich więcej) leżą nad malowniczym kanionem, którego skały mają blisko 2 miliony lat. Napisze szczerze, że kanion ten zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. W drodze powrotnej nad Heklą pięknie prezentował się Jowisz. Wstąpiliśmy także do sklepu gdzie spodobał mi się jeden z artykułów, którego u nas nie widziałem. Po dotarciu do domku przeznaczyliśmy trochę czasu na odpoczynek oraz przygotowania do nocnej części w której jak pisałem wcześniej chcieliśmy pojechać na pola z gejzerami. I podobnie jak dzień wcześniej nie zawiedliśmy się. Znowu połowa nieba zrobiła się zielona a wstęgi tańczyły po niebie i zanikały. Ponownie łapaliśmy się za głowy z zachwytu, gdy zielone rzeki rozlewały się wśród gwiazd. Uroku dodawały odgłosy i widok wybuchów gejzeru Strokkur oraz pionowa Droga Mleczna. Niestety z południa zaczęły napływać chmury, więc chcąc wykorzystać warunki skoczyliśmy jeszcze nad pobliski wodospad Gullfoss. Tutaj złapaliśmy jedynie kilka ujęć z wodospadem i PKS-em na sterydach. Troszkę niepocieszeni ale w sumie szczęśliwi postanowiliśmy w końcu zrobić użytek z jacuzzi, które mieliśmy obok domku. Okazało się, że gdy weszliśmy do wody wiatr przegonił chmury. Podziwialiśmy więc zorzę relaksując się w gorącej wodzie. No żyć nie umierać 🙂 🙂 🙂 🙂 Tej nocy z ciężkim sercem kładłem się spać, bo kolejnego dnia a raczej nocy zaplanowany już był powrót do Polski 😞 Miałem od razu opisać ostatni dzień, ale przez przypadek zamiast dodać załącznik opublikowałem post 😞 Resztę dopiszę przed weekendem.
    1 punkt
  39. Jak na OLX się nie sprzedało , to tu ani tyle . Bye
    0 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

© Robert Twarogal * forumastronomiczne.pl * (2010-2023)