Skocz do zawartości

Paweł Baran

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    32 408
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    64

Zawartość dodana przez Paweł Baran

  1. Spadochron się podarł, pojazd rozbił, ale NASA uznaje test za udany Kolejna próba lądownika LDSD (Low-Density Supersonic Decelerator), który w przyszłości ma pomóc wyhamować załogowe lub towarowe pojazdy w rzadkiej atmosferze Czerwonej Planety, zakończyła się częściowym sukcesem. Spadochron, który miał zapewnić pojazdowi bezpieczne opadanie do Pacyfiku, podarł się, ale wcześniej - jak wskazują pierwsze analizy - zdołał się w pełni otworzyć. Konstrukcja LDSD jest niezbędna, by na Marsa można było wysłać pojazd załogowy z ludźmi. Dotychczas stosowana technologia wyczerpała swoje możliwości przy okazji lądowania na Czerwonej Planecie ważącego około tony lądownika Curiosity. Zastosowany wtedy 15-metrowej średnicy spadochron nie będzie w stanie zapewnić bezpiecznego lądowania cięższym pojazdom. W przypadku LDSD, ważącego 3175 kilogramów, spadochron ma aż 30 metrów średnicy. By przeprowadzić test systemów hamujących w warunkach podobnych do tych panujących na Czerwonej Planecie, gdzie ciśnienie atmosferyczne wynosi około procenta ciśnienia na poziomie morza na Ziemi, trzeba wynieść LDSD na wysokość ponad 50 kilometrów i nadać mu prędkość około 3 razy większą od prędkości dźwięku. Te etapy eksperymentu, podobnie jak przed rokiem, udało się przeprowadzić bez przeszkód. Sukcesem zakończył się także pierwszy etap zwalniania pojazdu, polegający na rozłożeniu rodzaju rękawa czy też koła ratunkowego, które zwiększa powierzchnię natarcia. Układ SIAD (supersonic inflatable aerodynamic decelerator) otworzył się zgodnie z planem. Podobnie bez przeszkód rozpoczął się manewr rozwijania spadochronu, który jednak niestety natychmiast po tym, jak napełnił się powietrzem, uległ zniszczeniu. Podobnie było w poprzednim roku, ale wtedy spadochron rozerwał się jeszcze na etapie rozwijania. To oznacza pewien postęp, tym bardziej, że - jak twierdzi NASA - aparatura wykazała w tym roku większe opóźnienie lądownika w chwili rozłożenia spadochronu. LDSD spadł do Pacyfiku i uległ częściowemu zniszczeniu, jednak NASA zdołała odzyskać nagrania z kamer wysokiej rozdzielczości, zainstalowanych na lądowniku, i ma nadzieję, że w ciągu kilku dni będzie w stanie je przeanalizować. Ich obraz powinien wyjaśnić, na ile modyfikacje spadochronu poprawiły jego działanie, a co jednak i tym razem zawiodło. Kolejny lot LDSD planowany jest w przyszłym roku. Zobacz przebieg eksperymentu: Grzegorz Jasiński http://www.rmf24.pl/nauka/news-spadochron-sie-podarl-pojazd-rozbil-ale-nasa-uznaje-test-za-,nId,1832144 Chwila rozerwania się spadochronu (na dole po lewej) /NASA TV /
  2. O dawno tu taj nic nie dodałem, więc na początek nieznana planeta, ale lubiana planeta. :) Saturn 2015-06-05 i 2015-06-06. Foto. Aparat Kodak M1033 ISO 400. Teleskop Celestron 114/1000. Czas naświetlania automatyczny
  3. Życzę zdrowia szczególności Oby dopisywało podczas obserwacji nieba Teleskopu tak wielkiego byś odkrył Wszechświat na nowo przez niego Radości obcowania Oraz samych miłych wspaniałych chwil w życiu Pozdrawiam serdecznie wiadomo, kto Paweł :)
  4. Otwarcie Obserwatorium Bogdana Wszołka w Rzepienniku Biskupim (fotorelacja) Artur Gawle W poniedziałek otwarto oficjalnie obserwatorium astronomiczne w Rzepienniku Biskupim wybudowane przez dr Bogdana Wszołka. Wśród gości byli m.in. nasz jedyny kosmonauta: gen. Mirosław Hermaszewski oraz kosmolog, ks. prof. Michał Heller. Jak czytamy na oficjalnej stronie: obserwatorium będzie świadczyć usługi edukacyjne z zakresu astronomii dla mieszkańców południowo-wschodniej Polski, prowadzić badania naukowe z zakresu astronomii na poziomie światowym i we współpracy z naukowymi ośrodkami w kraju i za granicą, organizować konferencje, zielone szkoły, praktyki studenckie, akcje obserwacyjne, prowadzić działalność wydawniczą oraz obsługiwać ruch turystyczny związany ze zwiedzaniem obserwatorium i planetarium. Obserwatorium zlokalizowane jest w samym sercu malowniczej krainy Pogórza Ciężkowickiego. To bardzo dobre warunki astro-klimatyczne Rzepiennika Biskupiego, zdecydowały o lokalizacji obserwatorium. Obserwatorium stanęło na wzgórzu, na wysokości 350 m n.p.m. Pośród lasów, w oddaleniu od domostw okolicznych wsi, gdzie zanieczyszczenie nocnego nieba światłem sztucznym jest nikłe. Poniżej fotorelacja z otwarcia. fot. Artur Gawle http://tarnow.in/otwarcie-obserwatorium-bogdana-wszolka-w-rzepienniku-biskupim/#!
  5. Jak się żyje w czarnej dziurze? Piotr Cieśliński (fizyk) Nie wskakuj do osobliwości, bo grawitacja zrobi z ciebie miazgę. I zabierz kostium kąpielowy, może być gorąco. Przygotuj się też na kłopoty z parkingiem, no i nie zapomnij kamery: widoki będą boskie! Tysiące ochotników ostatnio zgłosiło się do lotu na Marsa z biletem tylko w jedną stronę. Mam lepszą propozycję: wyprawę do wnętrza czarnej dziury. To najbardziej egzotyczne ze wszystkich miejsc we Wszechświecie. Stamtąd także nie ma powrotu i także może nas czekać nowe życie, ba, nawet cały nowy kosmos! Albo... okrutna śmierć. Pewności nie ma, ale prawdziwych odkrywców nie powinno to bardzo zniechęcać. W epoce wielkich odkryć geograficznych Ferdynand Magellan z towarzyszami wyruszył w drogę dookoła świata także bez wielkich szans na to, że wróci. Chcesz się zaokrętować? Powiemy ci, jak się przygotować do takiej podróży. Czy mogę zajrzeć do czarnej dziury? Możesz, ale już się z niej nie wydostaniesz. Współczesna fizyka nie pozostawia złudzeń - czarna dziura nigdy cię nie wypuści ani nie zdołasz przekazać na zewnątrz żadnej informacji, bo zarówno światło, jak i fale radiowe nie są w stanie z niej uciec. To, co tam zobaczysz, pozostanie więc na zawsze twoją tajemnicą. Czego się mogę spodziewać? Czarna dziura jest otoczona krawędzią (fizycy nazywają ją horyzontem), poza którą przestrzeń i czas zostają zawinięte w coś, co przypomina długi lejek. Na samym jego końcu znajduje się punkt o nieskończonej gęstości, zwany osobliwością, do którego została ściśnięta cała materia, i gdzie czas oraz przestrzeń rozpadają się na kwanty. Ale to tylko czcze spekulacje, bo nie znamy jeszcze kwantowej teorii grawitacji, więc nie wiemy, jak ta studnia wygląda i dokąd tak naprawdę prowadzi. Kiedyś wydawało się, że śmiałek, który wskoczy do czarnej dziury, nie uniknie wciągnięcia do osobliwości, gdzie grawitacja zrobi z niego miazgę. Ale trzy lata temu Wiaczesław Dokuczajew, fizyk z Instytutu Badań Jądrowych Rosyjskiej Akademii Nauk w Moskwie, opublikował wyliczenia, które dają nadzieję na to, że we wnętrzu czarnej dziury niekoniecznie czekać nas będzie marny los. Wynika z nich, że za horyzontem wirującej lub naładowanej elektrycznie czarnej dziury znajdują się stabilne orbity. Jeśli trafimy na jedną z nich, to będziemy się poruszać wokół straszliwej osobliwości, ale na nią nie spadniemy. Tak jak Ziemia krąży wokół Słońca z dala od jego wrzącej plazmy. Jedyna różnica jest taka, że orbity za horyzontem czarnej dziury nie są kołowe ani eliptyczne, przypominają raczej skomplikowaną rozetę. Przy tym im większa czarna dziura, tym lepiej. Jest więcej miejsca dla takich orbit, a poza tym "rozwałkowujące na ciasto" grawitacyjne siły pływowe nie są już tak dotkliwe. W supermasywnych czarnych dziurach, które mają masę miliony, a czasem miliardy razy większą niż nasze Słońce, grawitacja osobliwości byłaby praktycznie nieodczuwalna dla ludzi. Jak daleko muszę jechać? Przygotuj się na długą podróż, bo ani w Układzie Słonecznym, ani w jego sąsiedztwie żadnych dziur raczej nie ma. Najbliższa znana nam znajduje się w gwiazdozbiorze Łabędzia - w odległości aż 6 tys. lat świetlnych. Ale tej nie polecamy, bo otacza ją wir materii, która "przelewa" się przez jej krawędź niczym woda wpadająca do odpływu na dnie wanny. W tym wirze materia trze i rozgrzewa się do milionów stopni, emitując wszystkie możliwe typy promieniowania - radiowe, podczerwone, widzialne, ultrafioletowe, ale przede wszystkim bardzo energetyczne i przenikliwe fale rentgenowskie. Z powodu niezdrowego promieniowania lepiej więc trzymać się od takich wirów z daleka. Inna czarna dziura - gigantyczna, o masie 4 mln razy większej niż Słońca - znajduje się w centrum Drogi Mlecznej. To także daleko - 25-30 tys. lat świetlnych stąd. Ona też od czasu do czasu pochłania materię, ale jest dużo spokojniejsza niż jej żarłoczne kuzynki, które siedzą w centrach innych galaktyk i wciągają materię tak łapczywie, że otaczające je wiry przyćmiewają blaskiem całą galaktykę z jej miliardami gwiazd. Po czym poznać, dokąd się kierować? Jak ją namierzyć? Na wycieczkę poznawczą trzeba wybrać dziurę samotną, która nie będzie zasysała gazu z towarzyszącej jej gwiazdy (lub gwiazd) i nie będzie otoczona wirem rozgrzanej i promieniującej plazmy. Tylko jak ją znaleźć? Bez jasnego wiru materii będzie się zupełnie zlewała z czarnym tłem kosmosu. Ale jest na to sposób. Czarna dziura ma potężną grawitację, która zakrzywia przechodzące w pobliżu promienie świetlne. Jeśli więc znajdzie się na tle jasnej galaktyki lub grupy gwiazd, to skupi ich światło niczym soczewka powiększająca, a bywa, że podwoi lub potroi obraz gwiazd jak w kalejdoskopie. Przygotuj sprzęt foto, bo będą nieziemskie widoki Gdy się zbliżymy, zakrzywienie promieni świetlnych może dać cudowny efekt. Ostatnio na potrzeby filmu "Interstellar" naukowcy przeprowadzili najbardziej do tej pory realistyczną symulację czarnej dziury. Okazuje się, że światło wykonuje wokół niej wprost dziki taniec. W zależności od kierunku i kąta padania promienie mogą się poruszać po różnych trajektoriach, niektóre zatoczą jeden łuk i wrócą jak bumerang, inne się "nawiną" na czarną dziurę niczym nić na szpulkę, a potem oddalą z powrotem w daleki kosmos. Grawitacja zmienia częstość światła, czyli także barwę. Filmową Gargantuę otaczają zjawiskowe świetlne pierścienie, a w rzeczywistości widoki mogą być jeszcze bardziej bajeczne. Jak ciepło trzeba się ubrać? To zależy od rozmiaru dziury. Paradoksalnie te niewielkie są cieplejsze niż olbrzymie. Stephen Hawking odkrył, że temperatura czarnej dziury jest tym większa, im mniejsza jest jej masa. Typowa czarna dziura, która powstała po wypaleniu się gwiazdy 10 razy cięższej niż Słońce (tzw. gwiazdowa dziura), jest lodowato zimna, dużo chłodniejsza od próżni kosmicznej. Ma temperaturę ledwie jedną milionową stopnia powyżej zera absolutnego, więc jej promieniowanie cieplne (tzw. promieniowanie Hawkinga) jest niezauważalne. Ale temperatura czarnej dziury wielkości jądra atomowego wynosi... aż miliard stopni! Taka mikroskopijna dziura mocno więc promieniuje, traci energię i się kurczy, co sprawia, że jej temperatura jeszcze bardziej wzrasta. Ten proces w ostatniej fazie jest lawinowy i wybuchowy. W chwili agonii czarna dziura powinna znikać w eksplozji przenikliwego promieniowania gamma (choć wciąż trwają dyskusje, czy znika całkowicie czy też jakiś "ogryzek" po niej zostaje). Oczywiście, raczej nie jest wskazane zbliżanie się do takich rozgrzanych do białości i promieniujących maleńkich dziur. Na razie w ogóle nie wiadomo, czy takie istnieją. Według niektórych hipotez mogły narodzić się we wczesnym Wszechświecie i jeśli miały odpowiednią masę - przetrwać do dzisiaj. Gdyby się udało znaleźć choć jedną z nich, byłaby niezłym generatorem energii. Taka mała czarna dziura o promieniu mniejszym od atomu, która ma masę miliarda ton (mniej więcej tyle co góra taka jak Mount Everest), może emitować promienie gamma z mocą 10 gigawatów przez miliardy lat. Ale nikt ich jeszcze nie wykrył, choć z łatwością zarejestrowalibyśmy ich promieniowanie, gdyby zbliżyły się do Układu Słonecznego. Wybierz większą dziurę, żeby cię nie rozerwało Wielką przeszkodą na drodze do wnętrza czarnej dziury są tzw. siły pływowe, podobne do tych, które wywołują na Ziemi przypływy i odpływy oceanów, tyle że miliardy razy większe. To skutek potężnej grawitacji. Gdy bowiem zbliżamy się do krawędzi dziury, to narasta różnica sił, z jaką przyciągane są różne części twojego ciała. Jeśli lecisz głową do przodu - to jest ona przyciągana silniej niż położone nieco dalej stopy. W pewnej odległości różnica sił stanie się tak wielka, że cię rozerwie. Rozerwana zostanie także twoja rakieta, a potem nawet pojedyncze atomy. To siły pływowe rozbijają gwiazdy, miażdżą i niszczą materię, która wpada do czarnej dziury. Fizycy określają to mianem spagettyzacji, bo grawitacja traktuje materię jak ciasto - wszystko rozwałkowywuje i zgniata. Człowiek nie jest w stanie przeżyć zbliżenia do krawędzi czarnej dziury, która ma masę mniejszą niż tysiąc mas Słońca. Tylko do większych dziur da się blisko podlecieć, bo mają większy horyzont i siły pływowe osiągają śmiertelną wartość dopiero daleko za horyzontem. Skąd wiem, że dotarłem na miejsce? I gdzie znaleźć parking? Jeśli klasyczna teoria względności Einsteina się nie myli, to horyzont niczym szczególnym się nie wyróżnia, nie wykryjemy go żadnym przyrządem. Jeśli więc jeszcze się wahasz, czy wskoczyć do środka, bardzo uważaj - nic cię nie ostrzeże. W celach krajoznawczych lub badawczych najwygodniej byłoby po prostu zaparkować na orbicie wokół czarnej dziury. Ale nie wszędzie jest to możliwe. W pobliżu krawędzi orbity nie są stabilne. Najmniejsze zaburzenie (np. nieostrożny manewr) może nas zepchnąć do środka. Obszar niestabilności rozciąga się na odległość trzech promieni czarnej dziury. Sygnałem, że zbliżasz się w rejony bez powrotu, będą coraz bardziej zdeformowane obrazy nieba. Zakrzywienie czasoprzestrzeni stanie się tak duże, że promienie świetlne bardzo mocno się tam ugną i przed sobą możesz zobaczyć gwiazdy, które masz za plecami. W odległości półtora promienia światło tak się zakrzywia, że zostaje całkowicie uwięzione na orbicie wokół czarnej dziury! Gdy tam się zapędzisz, to patrząc prosto przed siebie, zobaczysz własne plecy. Wtedy może cię uratować tylko manewr, który niegdyś opracował brytyjski astrofizyk Roger Penrose. Dzięki niemu wytrawni podróżnicy i - co tu ukrywać - ryzykanci mogą dotrzeć niemal do samego horyzontu dużej wirującej czarnej dziury i jeszcze stamtąd wrócić. Trzeba zbliżyć się rakietą w kierunku zgodnym z ruchem wiru grawitacyjnego, a w bezpośrednim sąsiedztwie horyzontu włączyć silniki i ustawić ją tak, aby gazy odrzutowe wpadały do czarnej dziury. Wówczas rakieta ulegnie przyspieszeniu i zostanie wyrzucona z ogromną prędkością, jak z grawitacyjnej procy. Oddali się, zabierając część energii obrotowej czarnej dziury, która wskutek tego nieco zwolni. Być może na wyższym poziomie rozwoju naszej cywilizacji w ten sposób nauczymy się czerpać energię z czarnych dziur. Uwaga na fale grawitacyjne U celu podróży zawsze musisz strzec się fal grawitacyjnych, które powstają, gdy do czarnej dziury wpadnie jakaś większa masa. Efekt przypomina rzucenie kamienia do wody - z prędkością światła rozbiegają się koncentryczne zmarszczki czasoprzestrzeni. Blisko horyzontu są one wyjątkowo silne, mogą nadwyrężyć konstrukcję statku, a przede wszystkim twoje ciało. Czy w pakiecie są zabiegi odmładzające? Silna grawitacja spowalnia bieg czasu. Z punktu widzenia odległych obserwatorów na horyzoncie czarnej dziury czas się całkowicie zatrzymuje. Naiwni sądzą, że zamieszkanie na orbicie czarnej dziury jest dobrym sposobem na wydłużenie życia. Niestety, nie jest to prawda, bo to spowolnienie biegu czasu jest odczuwalne tylko dla tych, którzy pozostają na Ziemi. Dla ciebie - jeśli zaparkujesz przy czarnej dziurze - sekundy, minuty, dni i lata mijają tak jak zwykle. Tyle że wydarzenia na dalekiej Ziemi zaczynają biec w przyspieszonym tempie. Po powrocie z rocznego pobytu nad horyzontem czarnej dziury może się okazać, że na Ziemi upłynęły w tym czasie już setki, a nawet tysiące lat. Nocleg na parkingu przy czarnej dziurze nie jest więc najlepszym sposobem na osiągnięcie nieśmiertelności, ale - dodajmy na pocieszenie - to na pewno dobra metoda na podróż w daleką przyszłość. A może osiedlić się tam na stałe? Czy można żyć w czarnej dziurze? Nie jest to wykluczone. Wiaczesław Dokuczajew w swojej pracy sugeruje nawet, że wysoko rozwinięte cywilizacje mogą świadomie wybierać życie na orbitach ukrytych w czarnej dziurze. - Centralna osobliwość to źródło wiecznej energii - mówi fizyk. - Taka cywilizacja nie musiałaby już szukać innego schronienia, co prędzej czy później staje się koniecznością, jeśli mieszka się przy zwykłej gwieździe, która się z czasem wypala. Poza tym do czarnej dziury wpada mnóstwo skarbów - zasoby naturalne, które można wykorzystywać. Wchodzą też w grę kwestie bezpieczeństwa. Żyjąca we wnętrzu czarnej dziury cywilizacja nie może być podglądana z zewnątrz. Sama jednak zawczasu dostrzeże zbliżającego się wroga. Anatomia czarnej dziury. Behemoty i maleństwa Jedno z podstawowych praw w zakresie czarnych dziur mówi, że one "nie mają włosów". Naprawdę, nie żartuję! Ten termin wymyślił amerykański fizyk John Wheeler, a miał na myśli to, że gdy patrzymy na czarne dziury, to nic, żaden włosek, nie zdradza tego, co wpadło do środka. Czarne dziury są jak faceci w czerni - wszystkie takie same. To znaczy - prawie takie same. Są trzy cechy, które odróżniają jedną dziurę od drugiej: masa, prędkość obrotowa i ładunek elektryczny. Z daleka najłatwiej poznać je po masie. Im większa, tym większy horyzont. Ze względu na kategorię wagową można je podzielić na kilka podstawowych gatunków, z których tylko dwa pierwsze zostały z całą pewnością dotychczas zaobserwowane: 1. Supermasywne behemoty. Siedzą w centrach galaktyk i mają masę od miliona do wielu miliardów razy większą niż masa naszego Słońca. Najbliższa z nich drzemie sobie w środku Drogi Mlecznej, ok. 25 tys. lat świetlnych od Ziemi, i waży 4 mln razy więcej niż Słońce. Ostatnio przez teleskop wypatrzono wielki obłok gazu - prawdopodobnie pochodzący z rozerwanej na strzępy gwiazdy - który zbliża się ruchem spiralnym do jej horyzontu i lada chwila wpadnie do środka. Największa z odkrytych do tej pory czarnych dziur swoją masą aż 12 mld razy przewyższa Słońce! Nazywa się J0100+2802 i leży, na szczęście, bardzo daleko - dzieli nas od niej 12,8 mld lat świetlnych. Gdyby siedziała w miejscu Słońca, jej horyzont sięgałby kilka razy dalej niż orbita najdalszej planety, czyli Neptuna. 2. Dziury gwiazdowe. Mają masę od trzech do stu mas Słońca i powstały po wypaleniu się oraz zapadnięciu bardzo masywnych gwiazd. Wedle ostrożnych szacunków na każde 10 tys. gwiazd przypada jedna taka dziura. To oznacza, że tylko nasza galaktyka zawiera co najmniej 20-40 mln gwiazdowych dziur. 3. Czarne dziury wagi średniej - dużo większe niż gwiazdowe, lecz wciąż maciupkie wobec olbrzymich supermasywnych behemotów. Astrofizycy wciąż na nie polują. Niedawno poinformowali, że znaleźli pierwszego kandydata na taką dziurę: najjaśniejsze źródło promieniowania rentgenowskiego w galaktyce M82, oznaczone przez X-1. Jeśli to rzeczywiście jest czarna dziura, to ma masę 400 słońc i otoczona jest gorącym, promieniującym wirem. 4. Pierwotne czarne dziury. To maleństwa, których tusza może jednak budzić szacunek, bo jest porównywalna z masą masywu Mount Everest. Średnica ich horyzontu nie przekracza jednak nanometra (miliardowej części metra), a więc mają mniej więcej rozmiar atomu. Podejrzewa się, że takie dziury mogły powstawać w gorących chwilach tuż po Wielkim Wybuchu i być może niektóre przetrwały do dziś (tj. nie zdążyły wyparować bez śladu). Nikt ich jednak jeszcze nie spotkał. 5. Elementarne czarne dziury - to najbardziej mikroskopowy i ulotny gatunek. Ich rozmiary są małe nawet w skali atomowej: miliony razy mniejsze niż średnica jądra atomowego. Według niektórych teorii tego typu dziury mogą się tworzyć w zderzeniach cząstek elementarnych w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC) w ośrodku CERN pod Genewą. Byli tacy, którzy obawiali się, że wyprodukowana w nim czarna dziura, choć mała, okaże się żarłoczna - zacznie rozrywać i zjadać okoliczne atomy, połknie Genewę, Szwajcarię, a potem cały świat. Dyrekcja CERN powołała nawet zespół ekspertów, który miał ocenić, czy taki scenariusz może się spełnić. Najwybitniejsi specjaliści od fizyki wysokich energii uspokajali opinię publiczną, że miniaturowe czarne dziury, które mogłyby powstać w ziemskich akceleratorach, byłyby niegroźne. Żyłyby niesłychanie krótko, wyparowując w ułamku sekundy. W ziemskiej atmosferze codziennie dochodzi do setek tysięcy kolizji z udziałem kosmicznych jonów, protonów i elektronów mających o wiele większe energie niż te osiągane w największych nawet laboratoriach. Gdyby więc czarny scenariusz z czarną dziurą w roli głównej był możliwy, to już by się ziścił. Błądzące widma dysku Przestrzeń jest tak mocno zakrzywiona w pobliżu horyzontu, że obraz płaskiego dysku zostaje zwielokrotniony i pojawia się zarówno nad, jak i pod czarną dziurą Dysk akrecyjny Wpadająca do czarnej dziury materia tworzy wir obracający się niemal z prędkością światła. Siła odśrodkowa rozpłaszcza go jak naleśnik. Rozpędzane cząsteczki gazu świecą i wir zamienia się w gigantyczną neonówkę (Red ) * Fizyk matematyczny, szef Działu Nauki http://wyborcza.pl/1,145452,18079247,Jak_sie_zyje_w_czarnej_dziurze_.html
  6. Spitzer dostrzegł planetę w głębi naszej Galaktyki Dzięki połączeniu sił Teleskopu Spitzera oraz kilku teleskopów naziemnych naukowcy znaleźli gazową planetę odległą od nas o około 13 000 lat świetlnych. To jedna z najdalszych znanych nam dziś planet pozasłonecznych. Dzięki temu będzie można prawdopodobnie poczynić ważny krok na drodze do rozwiązania zagadki rozkładu planet w galaktyce spiralnej takiej jak nasza Droga Mleczna. Nie wiemy dziś bowiem jeszcze, czy są one jakoś bardziej skoncentrowane w jej centrum, w tzw. zgrubienia centralnym, czy też może jest ich wiele na rubieżach Galaktyki. Co ciekawe, w projekcie tym brali udział również astronomowie z polski, z konkretnej z drużyny OGLE (Optical Gravitational Lensing Experiment), przy wykorzystaniu teleskopu zbudowanego w Las Campanas w Chile. Teleskop ten skanuje niebo dzięki technice zwanej mikrosoczewkowaniem grawitacyjnym. Zjawisko takiego mikrosoczewkowania zachodzi, gdy gwiazda przechodzi względem odległego obserwatora na tle innej, dalszej gwiazdy, a wówczas jej grawitacja powiększa obserwowany obraz dalszej gwiazdy, uginając promienie świetlne. Jeśli taka odleglejsza gwiazda jest dodatkowo okrążana przez planetę, planeta taka może powodować pewną przerwę w tym procesie wizualnego powiększania obrazu. Astronomowie potrafią dziś mierzyć takie przerwy, czy też spadki jasności, i na ich podstawie ?wyciągać? pewne informacje o fizycznych charakterystykach planet ? aż do odległości rzędu 27 tysięcy lat świetlnych w kierunku na zgrubienie centralne Galaktyki, gdzie gwiazdy i planety zdają się być najbardziej powszechne. Tymczasem Słońce leży raczej na peryferiach Drogi Mlecznej. Dzięki metodzie mikrosoczewkowania odkryto do dziś około 30 planet, a najodleglejsza z nich leżała mniej więcej 25 000 lat świetlnych od nas. Jednak ciągle jej poważnym ograniczeniem jest właśnie odległość takich detekcji. Innym problemem jest to, że dzięki tej metodzie nie zawsze da się dobrze zmierzyć rzeczywistą odległość odległych układów planetarnych. I tu może właśnie pomóc Teleskop Spitzera. Dzięki swej wydłużonej orbicie okołosłonecznej znajduje się on obecnie w odległości 207 milionów kilometrów od Ziemi. To więcej niż odległość Ziemia-Słońce. Gdy więc teleskop ten ?ogląda? zjawisko mikrosoczewkowania grawitacyjnego wraz z obserwującymi je teleskopami naziemnymi, widzi także samą gwiazdę jako jaśniejszą i ciemniejszą w innym czasie niż one, ponieważ aż tak duża jest odległość pomiędzy nim a teleskopami zlokalizowanymi na powierzchni. Można wówczas zmierzyć coś, co astronomowie nazywają paralaksą dla planety wykrytej metodą mikrosoczewkowania. Wykorzystanie teleskopu orbitalnego do obserwacji mikrosoczewek grawitacyjnych to skomplikowany proces. Przyjęło się, że to teleskopy naziemne jako pierwsze wysyłają sygnał alarmowy astronomom, gdy takie zjawisko się rozpoczyna, ale trwa ono zwykle co najwyżej przez kilkadziesiąt dni, zatem ważne jest, by zespół kierujący Teleskopem Spitzera zaczął wówczas obserwacje takiego zjawiska jak najszybciej, w ciągu trzech dni od pierwszego alarmu. Jednak w przypadku nowo wykrytych planet zjawisko mikrosoczewkowania może trać dłużej, nawet do 150 dni, i wówczas zwykle to teleskopy OGLE zauważają je jako pierwsze, a zaraz potem do ?gry? włącza się Teleskop Spitzera. W przypadku nowej planety pozasłonecznej opóźnienie czasowe pomiędzy momentami zauważenia zjawiska przez oba teleskopy może być wykorzystane do pomiaru odległości do gwiazdy i jej planety, bądź układ planet. Gdy naukowcy znają tę odległość, mogą następnie oszacować masę planety. W opisywanym tu przypadku masa ta wyniosła mniej więcej pół masy Jowisza. Najważniejsze jest jednak prawdopodobnie to, że dzięki tego rodzaju odkryciom astronomowie będą niebawem w stanie badać statystyki dotyczące rozkładu planet w Drodze Mlecznej. Cały artykuł: Skowron, J.; Shin, I.-G.; Udalski, A. et al., OGLE-2011-BLG-0265Lb: A Jovian Microlensing Planet Orbiting an M Dwarf Źródło: Elżbieta Kuligowska | astronomy.com http://orion.pta.edu.pl/spitzer-dostrzegl-planete-w-glebi-naszej-galaktyki Mapa Drogi Mlecznej ukazująca położenie jednej z najbardziej od nas odległych, znanych egzoplanet ? znajduje się ona w odległości około 13 000 lat świetlnych stąd. Źródło: NASA/JPL-Caltech
  7. Ależ to było zderzenie... Podobnie, jak większość księżyców planet Układu Słonecznego, księżyc Saturna Tetyda także pokryta jest licznymi kraterami, śladami dawnych kolizji. Największy na Tetydzie krater, Odyseusz to jednak dowód naprawdę brutalnego zderzenia. NASA opublikowała właśnie najnowsze zdjęcie pokazujące tę olbrzymią formację. Sonda Cassini wykonała je w świetle widzialnym 11 kwietnia bieżącego roku, z odległości około 190 tysięcy kilometrów. Tetyda to piąty co do wielkości księżyc Saturna. Odyseusz, widoczny z prawej strony zdjęcia, ma średnicę 450 kilometrów. Przy średnicy samego księżyca sięgającej zaledwie 1062 kilometrów, jego powierzchnia stanowi aż 18 procent całkowitej powierzchni Tetydy. Porównywalny krater na Ziemi musiałby mieć powierzchnię zbliżoną do Afryki. Fakt, że księżyc nie rozpadł się po tym zderzeniu oznacza, że prawdopodobnie był jeszcze wtedy w stanie półpłynnym. Obecnie gęstość Tetydy jest nieco mniejsza od gęstości wody, co sugeruje, że księżyc zbudowany jest w większości z lodu z ewentualną niewielką domieszką skał. Przekonuje o tym także względnie wysoki współczynnik odbicia promieniowania widzialnego. Średnia temperatura jego powierzchni wynosi około -187 stopni Celsjusza. Artykuł pochodzi z kategorii: Nauka Przejdź na początek artykułu Grzegorz Jasiński http://www.rmf24.pl/nauka/news-alez-to-bylo-zderzenie,nId,1831600 Tetyda z Odyseuszem po prawej /NASA/JPL-Caltech/Space Science Institute /
  8. NASA testuje lądownik na Marsa Wygląda jak spodek z kołem ratunkowym, pewnego dnia ma umożliwić lądowanie na Marsie statku kosmicznego z ludźmi. NASA rozpoczęła drugi test pojazdu LDSD (Low-Density Supersonic Decelerator), który w przyszłości ma pomóc wyhamować załogowe lub towarowe pojazdy w rzadkiej atmosferze Czerwonej Planety. Pojazd LDSD przed rozpoczęciem właściwego manewru musi zostać wyniesiony z pomocą balonu na wysokość 37 kilometrów. Wystartował z wyspy Kauai na Hawajach o godzinie 19:45 czasu polskiego. Wyniesienie pojazdu na odpowiednią wysokość pozwoli zasymulować warunki panujące na Czerwonej planecie, gdzie ciśnienie atmosferyczne wynosi około procenta ciśnienia na poziomie morza na Ziemi. Po osiągnięciu odpowiedniej wysokości LDSD odłączy się od balonu, po czym, z pomocą silników manewrowych i silnika napędowego wzniesie się jeszcze wyżej i osiągnie prędkość około 3 razy większą, niż prędkość dźwięku. Po wejściu na wysokość około 55 kilometrów rozpocznie się zasadniczy manewr. Najpierw prędkość lotu LDSD zmniejszy specjalne "koło ratunkowe" SIAD (supersonic inflatable aerodynamic decelerator), które po nadmuchaniu zwiększy powierzchnię spodka, po czym rozwinięty zostanie spadochron, który ma ostatecznie wyhamować ruch pojazdu. Właśnie ten spadochron rozerwał się podczas pierwszej próby, przeprowadzonej blisko rok temu. Nowy spadochron ma być lepszy. Konstrukcja LDSD jest niezbędna, by na Marsa można było wysłać pojazd załogowy z ludźmi. Dotychczas stosowana technologia wyczerpała swoje możliwości przy okazji lądowania na Czerwonej Planecie ważącego około tony lądownika Curiosity. Zastosowany wtedy 15-metrowej średnicy spadochron nie będzie w stanie zapewnić bezpiecznego lądowania cięższym pojazdom. W przypadku LDSD, ważącego 3175 kilogramów spadochron ma aż 30 metrów średnicy. Pierwotnie planowany na miniony wtorek eksperyment był kilkakrotnie opóźniany z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych. Przeszkadzały zbyt silny wiatr i niespokojne wody Pacyfiku w rejonie, gdzie LDSD ma ostatecznie wylądować. Grzegorz Jasiński LDSD wznosi się z pomocą balonu /NASA TV / Schemat testu LDSD /NASA /
  9. PARP będzie współpracowała z Polską Agencją Kosmiczną Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości podpisała w poniedziałek porozumienie z Polską Agencją Kosmiczną ws. rozwoju sektora kosmicznego w naszym kraju. Dzięki temu ma wzrosnąć udział rodzimych firm w innowacyjnych projektach kosmicznych, wspieranych m.in. z programów UE. "PARP już od 2012 roku - kiedy jeszcze nie było Polskiej Agencji Kosmicznej - realizowała działania związane z wejściem Polski do Europejskiej Agencji Kosmicznej" - mówiła szefowa PARP Bożena Lublińska-Kasprzak podczas XV Forum Edukacyjnego Małych i Średnich Przedsiębiorstw. Zapowiedziała pomoc firmom w nawiązywaniu kontaktów biznesowych i wchodzących w projekty realizowane przez konsorcja działające w sektorze kosmicznym, a także wsparcie w ubieganiu się o pieniądze dostępne w ramach Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). "Głównym celem porozumienia jest m.in. reprezentowanie polskiego interesu gospodarczego i naukowego na arenie międzynarodowej oraz podejmowanie działań mających na celu zwiększenie udziału polskich przedsiębiorstw sektora kosmicznego w projektach realizowanych z programów Unii Europejskiej, Europejskiej Agencji Kosmicznej, Europejskiej Organizacji Eksploatacji Satelitów Meteorologicznych i Europejskiej Agencji Obrony" - podkreśliło PARP w informacji prasowej. Agencja zwróciła ponadto uwagę, że pod koniec 2012 r. na platformie ESA było zarejestrowanych ok. 40 polskich przedsiębiorstw. Obecnie jest ich 126. Polskie technologie kosmiczne PARP chce również promować na wystawie EXPO 2015 w Mediolanie. ESA zachęca Polskę do działań wspierających współpracę nauki i biznesu w sektorze kosmicznym. Jej zdaniem poziom zachęt dla prywatnych inwestycji w tej branży jest nadal niski. Przedstawiciele polskiego rządu i ESA podkreślali w ub. tygodniu w Warszawie, że od przystąpienia naszego kraju do ESA w 2012 r. wzrósł potencjał polskiego sektora kosmicznego. Z raportu - opracowanego przez ESA ze stroną polską - wynika, że wzrasta konkurencyjność polskiego przemysłu, zwłaszcza w sektorze usług wykorzystujących techniki satelitarne. Eksperci zwrócili uwagę na "znakomitą" bazę wiedzy akademickiej w Polsce, która w przyszłości powinna być punktem wyjścia do tworzenia konkurencyjnych firm sektora kosmicznego. ESA zaleca też wspieranie inwestycji w sektor kosmiczny. "Uzyskanie maksymalnych korzyści z członkostwa Polski w ESA zależy od zwiększenia nakładów prywatnych na rozwój współpracy z sektorem naukowym. Szczególny potencjał mają w tym zakresie firmy z sektora obronnego, IT i lotniczego, które w swoich strategiach powinny uwzględniać rozwój technologii kosmicznych" - oceniła. Jej zdaniem niezbędne jest też zwiększenie krajowych nakładów na przemysł i usługi oparte na danych satelitarnych. "Należy opracować i realizować specjalne szkolenia poświęcone postępowaniom przetargowym oraz założeniom polityki dotyczącej misji ESA. Szkolenia powinny objąć zarówno pracowników administracji, jak i przedsiębiorstwa branży kosmicznej" - podkreślono. Polska została 20. państwem członkowskim ESA 19 listopada 2012 r. Polska Agencja Kosmiczna, czyli POLSA (od: Polish Space Agency), która powstała w 2014 r., ma się przyczynić do usuwania barier w rozwoju firm i instytucji badawczo-rozwojowych z sektora kosmicznego. POLSA ma koordynować działania sektora, które dziś są rozproszone między różne instytucje i resorty, identyfikować ciekawe i ważne zastosowania technologii, tworzyć własne laboratoria i usprawniać dzielenie się wiedzą. PAP - Nauka w Polsce dol/ par/ http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405332,parp-bedzie-wspolpracowala-z-polska-agencja-kosmiczna.html
  10. Niebo w drugim tygodniu czerwca 2015 roku Na wieczornym niebie coraz mniejszy dystans dzieli Wenus od Jowisza. Przez całą noc można obserwować wędrującą przez gwiazdozbiór Małej Niedźwiedzicy Kometę Lovejoya (C/2014 Q2), a przez większą część nocy widoczny jest Saturn i Nowa w Strzelcu 2015 nr 2. Nad samym ranem można obserwować zbliżającego się do nowiu Księżyca. Do pierwszego dnia lata zostały tylko 2 tygodnie i noce są teraz najkrótsze i najjaśniejsze w całym roku. Im bliżej Bałtyku, tym wyraźniej widać, że zwłaszcza północny widnokrąg pozostaje rozświetlony nawet w najciemniejszej porze doby. Ale da się to dostrzec prawie w całej Polsce. Na takim nie do końca ciemnym niebie, niewiele po zmierzchu, niezbyt wysoko nad zachodnim widnokręgiem przebywają Wenus z Jowiszem. Obie planety są coraz bliżej siebie. W poniedziałek 8 czerwca dzieli je dystans 15°, zaś w niedzielę 14 czerwca będzie to już tylko 10°. Godzinę po zachodzie Słońca (na tę porę wykonane są mapki animacji) obie planety zajmują pozycję na wysokości około 20°, prawie dokładnie nad punktem kardynalnym W horyzontu. Niestety każdego kolejnego wieczoru obie planety będą bliżej linii widnokręgu. Wenus w tym tygodniu zachodzi niewiele po północy, a Jowisz robi to nieco ponad 20 minut później. Wydaje się to późno, ale ze względu na długi dzień oznacza to, że na obserwacje obu planet pozostaje nieco ponad 3 godziny. Planeta Wenus w zeszłym tygodniu osiągnęła maksymalną elongację wschodnią, co oznacza, że jej tarcza jest w fazie kwadry. Do końca tego tygodnia tarcza Wenus zwiększy swoje rozmiary do 26", a jej faza spadnie do 45%. W tym samym czasie blask tej planety wzrośnie do -4,4 magnitudo. W tym tygodniu Wenus przejdzie blisko znanej gromady otwartej gwiazd M44. Najbliżej niej Wenus będzie w sobotę 13 czerwca, gdy planeta będzie oddalona od środka gromady gwiazd o jakieś 46', czyli półtora średnicy kątowej Księżyca, czy Słońca. Druga z planet, Jowisz, jest już daleko od naszej planety i świeci z jasnością -1,9 magnitudo, a jego tarcza zmalała do 34". Do końca tego miesiąca Wenus zrówna się pod tym względem z Jowiszem. Największa planeta Układu Słonecznego zbliża się powoli do Regulusa, czyli najjaśniejszej gwiazdy Lwa. W niedzielę 14 czerwca odległość między tymi ciałami niebiańskimi zmniejszy się do 11°. Tyle samo Jowisza będzie dzieliło od gromady gwiazd M44. W układzie księżyców galileuszowych Jowisza coraz mniej okazji do zaobserwowania ciekawego zjawiska. Warto zwrócić uwagę na środę 10 czerwca, kiedy to tuż po zachodzie Słońca będzie miał miejsce zakrycie Io przez Ganimedesa. Więcej szczegółów na temat konfiguracji księżyców galileuszowych Jowisza (na podstawie stron IMCCE oraz Sky and Telescope) w poniższej tabeli: ? 9 czerwca, godz. 21:39 - zaćmienie Europy przez Io (początek), ? 9 czerwca, godz. 21:45 - zaćmienie Europy przez Io (koniec), ? 10 czerwca, godz. 21:13 - zakrycie Io przez Ganimedesa, 82" na wschód od tarczy Jowisza (początek), ? 10 czerwca, godz. 21:28 - zakrycie Io przez Ganimedesa (koniec), ? 11 czerwca, godz. 21:06 - wejście Europy na tarczę Jowisza, ? 11 czerwca, godz. 23:16 - wejście cienia Europy na tarczę Jowisza, ? 12 czerwca, godz. 0:00 - zejście Europy z tarczy Jowisza, ? 13 czerwca, godz. 22:36 - Io chowa się za tarczę Jowisza (początek zakrycia), ? 14 czerwca, godz. 21:02 - o zmierzchu Io i jej cień na tarczy Jowisza (Io na zachód od środka, jej cień - przy wschodnim brzegu tarczy Jowisza), ? 14 czerwca, godz. 22:04 - zejście Io z tarczy Jowisza, ? 14 czerwca, godz. 23:10 - zejście cienia Io z tarczy Jowisza, ? 14 czerwca, godz. 23:42 - minięcie się Io i Kallisto w odległości 2", 23" na zachód od brzegu tarczy Jowisza, ? 15 czerwca, godz. 0:24 - wyjście Ganimedesa zza tarczy Jowisza (koniec zakrycia). Animacja pokazuje położenie Wenus i Jowisza w drugim tygodniu czerwca 2015 r. Animację wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com). Dodał: Ariel Majcher Źródło: StarryNight Przez całą noc widoczna jest Kometa Lovejoya (C/2014 Q2). Kometa wędruje przez gwiazdozbiór Małej Niedźwiedzicy i stopniowo oddala się już od północnego bieguna niebiańskiego. Kometa przez cały czas oddala się od Ziemi i powoli słabnie. Obecnie jej jasność oceniana jest na +8,3 wielkości gwiazdowej. Po nocach rozświetlonych bliskim pełni Księżycem w następnych dniach warunki do jej obserwacji będą coraz bardziej sprzyjające. Kometa najwyżej nad horyzontem jest po godzinie 22, gdy niebo jest jasne, ale około godziny 0:45, gdy niebo jest najciemniejsze, przebywa ona na wysokości prawie 60° nad północnym widnokręgiem. W tym tygodniu kometa przejdzie w odległości mniej więcej 4° na zachód od świecącej z jasnością obserwowaną +4,2 magnitudo gwiazdy &espilon; UMi, zaś w nocy z soboty 13 czerwca na niedzielę 14 czerwca kometa przejdzie niecałe 4' od mającej jasność +5,6 magnitudo gwiazdy o oznaczeniu katalogowym HIP72573. Dokładną pozycję Komety Lovejoya (C/2014 Q2) w czerwcu 2015 r. można odczytać z mapki, przygotowanej przez Janusza Wilanda w swoim programie Nocny Obserwator (http://astrojawil.pl/blog/moje-programy/nocny-obserwator/). Animacja pokazuje położenie Komety Lovejoya (C/2014 Q2) w drugim tygodniu czerwca 2015 r. (kliknij w miniaturkę, aby powiększyć). Animację wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com). Dodał: Ariel Majcher Źródło: StarryNight Przez całą noc widoczna jest Kometa Lovejoya (C/2014 Q2). Kometa wędruje przez gwiazdozbiór Małej Niedźwiedzicy i stopniowo oddala się już od północnego bieguna niebiańskiego. Kometa przez cały czas oddala się od Ziemi i powoli słabnie. Obecnie jej jasność oceniana jest na +8,3 wielkości gwiazdowej. Po nocach rozświetlonych bliskim pełni Księżycem w następnych dniach warunki do jej obserwacji będą coraz bardziej sprzyjające. Kometa najwyżej nad horyzontem jest po godzinie 22, gdy niebo jest jasne, ale około godziny 0:45, gdy niebo jest najciemniejsze, przebywa ona na wysokości prawie 60° nad północnym widnokręgiem. W tym tygodniu kometa przejdzie w odległości mniej więcej 4° na zachód od świecącej z jasnością obserwowaną +4,2 magnitudo gwiazdy &espilon; UMi, zaś w nocy z soboty 13 czerwca na niedzielę 14 czerwca kometa przejdzie niecałe 4' od mającej jasność +5,6 magnitudo gwiazdy o oznaczeniu katalogowym HIP72573. Dokładną pozycję Komety Lovejoya (C/2014 Q2) w czerwcu 2015 r. można odczytać z mapki, przygotowanej przez Janusza Wilanda w swoim programie Nocny Obserwator (http://astrojawil.pl/blog/moje-programy/nocny-obserwator/). Mapka pokazuje położenie Saturna i Nowej w Strzelcu 2015 nr 2 w drugim tygodniu czerwca 2015 roku (kliknij w miniaturkę, aby powiększyć). Mapkę wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com). Dodał: Ariel Majcher Źródło: StarryNight O tej samej porze, ale po przeciwnej stronie nieba, niezbyt wysoko nad południowym widnokręgiem, przebywa planeta Saturn oraz Nowa Strzelca 2015 nr 2. Saturn jest dobrze widoczny prawie przez całą noc, ale już powoli słabnie. W tym tygodniu jego jasność zmaleje do +0,1 magnitudo, a średnica tarczy będzie wynosiła 18". Planeta porusza się ruchem wstecznym i w tym tygodniu oddali się od gwiazdy Graffias ze Skorpiona na odległość już 3,5 stopnia. Jednocześnie Saturn będzie przechodził w odległości około 80' na południe od znacznie słabiej świecącej gwiazdy ? Lib. Maksymalna elongacja Tytana (tym razem wschodnia) przypada we wtorek 9 czerwca. Nowa Strzelca 2015 nr 2 (na mapce zaznaczona literą x) nie przestaje zaskakiwać. Od połowy maja jest ona w trendzie jaśniejącym i jej blask wzrósł do około +5,7 magnitudo. Nowa najwyżej nad widnokręgiem jest około godziny 2, gdy już niebo zaczyna jaśnieć. W jej obserwacjach również coraz mniej będzie przeszkadzał Księżyc. Więcej o Nowej w Strzelcu 2015 nr 2 można poczytać na stronie czasopisma Sky and Telescope (oczywiści po angielsku), a z jej krzywej blasku można odczytać jej aktualną jasność. Animacja pokazuje położenie Księżyca w drugim tygodniu czerwca 2015 r. Animację wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com). Dodał: Ariel Majcher Źródło: StarryNight O Księżycu wspominałem już parokrotnie i pora opisać jego wędrówkę po niebie w najbliższych dniach. Srebrny Glob zacznie tydzień w gwiazdozbiorze Koziorożca, a potem odwiedzi jeszcze gwiazdozbiory Wodnika, Ryby, Wieloryba i Barana. W tym czasie jego faza zmaleje od 68% w poniedziałek do 8% w niedzielę. Już w poniedziałek 8 czerwca Księżyc wzejdzie po północy, a ostatniego dnia tego tygodnia pojawi się na nieboskłonie prawie równocześnie ze Słońcem. Na animacji jest pokazane położenie naturalnego satelity Ziemi na godzinę przed świtem. W nocy z niedzieli 7 czerwca na poniedziałek 8 czerwca Księżyc przebywał na tle gwiazdozbioru Koziorożca i o godzinie podanej na mapce dla tego dnia będzie się znajdował około 5,5 stopnia od pary dość jasnych gwiazd ze wschodniej części tego gwiazdozbioru. Jednocześnie Księżyc będzie oddalony o stopień dalej od gwiazdy Sad al Suud, czyli ? Wodnika. W kolejnych dniach Księżyc będzie wędrował przez pogranicze gwiazdozbiorów Ryb i Wieloryba, gdzie nie ma jasnych gwiazd, stopniowo zmniejszając swoją fazę i przechodząc po drodze przez ostatnią kwadrę, która przypada dokładnie we wtorek 9 czerwca o godzinie 17:42 naszego czasu. Może warto odnotować, że w nocy z czwartku 11 czerwca na piątek 12 czerwca Księżyc w fazie 24% będzie oddalony o niewiele ponad 3° od Urana, którego jednak nie umieściłem na mapce, ponieważ jasne tło nieba spowoduje, że odszukanie tej planety na niebie jest jeszcze trudne. O godz. 2:37, czyli pół godziny po wschodzie Księżyca, naturalny satelita Ziemi będzie się znajdował na wysokości zaledwie 3,5 stopnia, zaś Uran będzie na wysokości niecałych 6°. W tym czasie Słońce będzie jedynie 11° pod widnokręgiem, zatem tło nieba już będzie jasne, a niskie położenie obu ciał niebiańskich na nieboskłonie dodatkowo nie będzie ułatwiało ich obserwacji. W sobotę 13 czerwca tarcza Srebrnego Globu będzie oświetlona już tylko w 15%, a pojawi się ona nad horyzontem po godzinie 2:30. Natomiast niecałą godzinę później Księżyc wzniesie się na wysokość niecałych 6°. Tego dnia Księżyc będzie się znajdował na tle gwiazdozbioru Barana, a 3 najjaśniejsze gwiazdy tej konstelacji będą od 11 do 13° nad nim. Ostatniego ranka tego tygodnia Księżyc wzejdzie niewiele ponad godzinę przed Słońcem, a jego tarcza będzie oświetlona w zaledwie 8°. Jednak jego odnalezienie na niebie może być niemożliwe bez lornetki, a i z nią nie będzie to proste, ponieważ o godzinie podanej na mapce dla tego dnia Księżyc będzie na wysokości około 0,5 stopnia nad widnokręgiem, a do świtu zwiększy się ona do 10°. Dodał: Ariel Majcher Uaktualnił: Ariel Majcher http://news.astronet.pl/7612
  11. Tajemnica galaktycznych dżetów rozwiązana Ogromne strugi skolimowanej materii poruszającej się z prędkościami bliskimi prędkości światła, zwane dżetami (ang. jet), wydobywają się z wnętrza galaktyk, które powstały w wyniku zderzenia się dwóch (lub więcej) galaktyk. Najnowsze wyniki opierające się na przeglądzie odległych obiektów wskazują, że dżety są zasilane w wyniku kolizji czarnych dziur, które znajdują się w centrach galaktyk. Odkrycie to pozwala wyjaśnić dlaczego tylko niektóre galaktyki posiadają dżety. Większość dużych galaktyk w swoich centrach posiada czarne dziury, których masa osiąga wartości nawet miliarda mas Słońca. Niektóre z tych czarnych dziur, w tym i ta z centrum Drogi Mlecznej, jest uśpiona i można ją jedynie zaobserwować poprzez wpływ jej przyciągania grawitacyjnego na okoliczne gwiazdy. Pozostałe czarne dziury tworzą wokół siebie dysk materii o rozmiarach kilku lat świetlnych. W dysku materia wytraca swój moment pędu i sukcesywnie zbliża się do czarnej dziury, by w końcu na nią spaść. W trakcie tej karuzeli z dysku emitowane jest światło, które przewyższa jasnością całe galaktyki. Część z tych galaktyk aktywnych posiada dodatkowo dżety, które wydobywają się z centrum galaktyki prostopadle do dysku w obu kierunkach. Dżety są bardzo jasne w zakresie radiowym i dlatego ich galaktyki macierzyste zwane też są często radiowymi. Dlaczego jedne galaktyki posiadają dżety a inne nie? To pytanie zadawało sobie wielu naukowców w tym Marco Chiaberge - astronom ze Space Telescope Science Institute w Baltimore, Maryland. Wraz ze współpracownikami udało mu się wyjaśnić ten problem niemal przypadkiem. W 2013 roku w trakcie pracy nad przeglądem galaktyk radiowych wykonywanych przez Kosmiczny Teleskop Hubble?a naukowcy wydrukowali zdjęcia z przeglądu i rozłożyli jest na stole. ?Patrzyliśmy na nie i nagle nas olśniło - wszystkie te galaktyki to mergery!? wspomina Chiaberge. Galaktyki ?mergery? to obiekty, które powstały w wyniku zderzenia dwóch (lub więcej) galaktyk. Badacze, by upewnić się, że intuicja ich nie zawiodła, dokładnie zbadali próbkę 19 radiogalaktyk. Każda z nich znajdowała się w odległości co najmniej 7.8 miliarda lat świetlnych od Ziemi. Prawie każda z nich posiadała nieregularny kształt z obszarami silnej formacji gwiazdowej, co wskazuje, że do zderzenia się doszło całkiem niedawno, oczywiście jak na kosmiczne skale czasowe. Nie wszystkie galaktyki po zderzeniu produkują dżety, ponieważ w kilku z nich najprawdopodobniej centralne czarne dziury jeszcze krążą wokół siebie i nie doszło do ich połączenia się. Zderzanie galaktyk powoduje również, że centralna czarna dziura wiruje znacznie szybciej, co z kolei wpływa na konfigurację pola magnetycznego wokół czarnej dziury i przyspiesza okoliczne cząstki do prędkości bliskich prędkości światła. Cząstki te ostatecznie są wyrzucane z galaktyki w postaci dżetów. Hipoteza, że galaktyczne dżety są zasilane przez szybkie wirowanie czarnych dziur jest już znana od co najmniej 20 lat i niniejsze odkrycie jest kolejnym, silnym argumentem za jej prawdziwością. Publikacja: Radio Loud AGNs are Mergers, Marco Chiaberge, Roberto Gilli, Jennifer Lotz, Colin Norman http://arxiv.org/abs/1505.07419 Hubert Siejkowski | Źródło: http://www.nature.com/news/mystery-of-black-hole-fireworks-solved-1.17656 8 czerwca 2015 http://orion.pta.edu.pl/tajemnica-galaktycznych-dzetow-rozwiazana Wizja artystyczna galaktyki, która wyrzuca z siebie strugi materii. Źródło: ESA/Hubble, L. Calçada (ESO)
  12. Księżyce Plutona okazały się dziwniejsze, niż sądzono Autor: Piotr Stanisławski Pluton pozostaje jednym z najbardziej tajemniczych obiektów Układu Słonecznego. Dość duży, by przez 76 lat uznawany był za planetę, na tyle jednak mały, że obserwowanie go z Ziemi jest niezwykle trudne. Jak bardzo pokazuje choćby fakt, że dopiero po 48 latach od odkrycia, w 1978 roku udało się stwierdzić, że Pluton to właściwie karłowata planeta podwójna. Mówi się tak o nim, bo jego księżyc, Charon, jest od niego zaledwie 9 razu lżejszy i dwa razy mniejszy. Przed 1978 rokiem nie byliśmy w stanie rozróżnić, że w rzeczywistości to dwa ciała krążące wokół siebie ? wspólny środek masy obu obiektów znajduje się ponad powierzchnią Plutona. Przez kolejne lata sądzono, że Pluton ma tylko jednego satelitę i dopiero w XXI wieku zaczęliśmy odkrywać kolejne. To Hydra, Nix, Kerberos i Styx. Podejrzewa się, że powstały w wyniku zderzenia Plutona z innym obiektem, co wyrzuciło w przestrzeń materię, która uformowała satelity. Ostatnie badania pokazują, że dwa z księżyców Plutona zachowują się przedziwnie. Gdybyśmy się na nich znaleźli, nigdy nie wiedzielibyśmy z której strony wstanie słońce, ani gdzie zajdzie. Jednego dnia mogłoby wynurzyć się na wschodzie, a zajść na północy, innego pojawić się na południu i również na południu zniknąć. Wszystko dlatego, że Hydra i Nix wirują chaotycznie i nie sposób przewidzieć ich ruchu. To efekt oddziaływania grawitacyjnego układu podwójnego Pluton-Charon, który dodatkowo wzmacniany jest przez bardzo mocno spłaszczony kształt. Ten film pokazuje symulację ruchu Nixa Odkrycie jest efektem symulacji przeprowadzonych po tym, jak udało się zaobserwować dziwne zmiany oświetlenia powierzchni satelitów. Dzień i noc na Hydrze i Nixie nie pojawiały się regularnie, co doprowadziło do tego odkrycia. 14 lipca koło Plutona przeleci sonda New Horizons. Będzie to pierwsza okazja, by zobaczyć tę ex-planetę z bliska. Swoją drogą to musiało być paskudne uczucie. Najpierw cztery lata intensywnych przygotowań. Ponad pół miliarda wydanych dolarów. Nic dziwnego ? New Horizons miała być pierwszą misją Amerykańskiej Agencji Kosmicznej, która zbada jedyną planetę odkrytą przez Amerykanina ? Plutona. I wreszcie 19 stycznia 2006 roku start. A potem, zaledwie po siedmiu miesiącach lotu, druzgocąca wiadomość ? sonda nie leci już w stronę dziewiątej planety Układu Słonecznego, a zaledwie w stronę jeden z wielu planet karłowatych. Ups. http://www.crazynauka.pl/ksiezyce-plutona-okazaly-sie-dziwniejsze-niz-sadzono/ Dzień i noc na księżycu Nix. Fot. NASA, ESA, M. Showalter (SETI Institute), and G. Bacon (STScI)
  13. Globalna powódź może nadejść z otchłani kosmosu Gdyby w Księżyc uderzyła pokryta lodem planetoida, to jej szczątki opadające do ziemskiej atmosfery, spowodowałyby ciągłe opady deszczu, trwające nawet kilkaset lat. Dla nas oznaczałoby to globalną powódź i koniec znanego nam świata. Życie na Ziemi może wyginąć na dziesiątki różnych sposobów. Sama ludzkość ma wpływ na tylko kilka z nich. Jedną z takich możliwości jest oczywiście wojna jądrowa, która mogłaby doprowadzić do skażenia i zaciemnienia atmosfery, i w efekcie wymazania istot żywych z powierzchni ziemi. Jednak o tyle o ile możemy temu zapobiec, są żywioły z którymi walczyć nie możemy. Jednym z nich jest planetoida lub kometa, która prędzej czy później uderzy, jeśli nie w Ziemię, to w Księżyc. Namiastkę takiej kosmicznej kolizji mieliśmy latem 2013 roku. Nieduży obiekt uderzył w naszego naturalnego satelitę z takim impetem, że stworzył nowy krater. Gdyby obiekt był wielokrotnie większy, mógłby odłamać część Księżyca. Jednak nawet mniejsze planetoidy są w stanie doprowadzić do kataklizmu, z którego człowiek nie potrafiłby wyjść obronną ręką. Kolizja takiego obiektu, o średnicy 1,5 tysiąca kilometrów, z Księżycem, spowodowałaby jego rozpad na miliony, a nawet miliardy drobnych bryłek lodowych, które utworzyłyby wokół ziemskiej orbity dysk akrecyjny, podobny do tego, który oplata Saturna. Siła grawitacji ściągałaby materię coraz bliżej Ziemi, aż wreszcie zaczęłaby ona wchodzić w atmosferę. Tam lodowe bryły ulegałyby roztopieniu i w formie nieustającego, niezwykle obfitego deszczu lub śniegu, spadałyby na powierzchnię ziemi przez setki lat. W ciągu pierwszych 12 miesięcy od rozpoczęcia się opadów deszczu, poziom światowych oceanów podniósłby się o 20 metrów. Pierwszą stolicą, która znalazłaby się pod wodą, byłby Amsterdam, z resztą podobnie jak większa część terytorium Holandii. Później woda wdarłaby się do Kopenhagi i Londynu. Na świecie zniknęłoby państwo-miasto Singapur oraz rajskie Malediwy. W toni oceanu pogrążyłoby się również Tokio, najgęściej zaludniony obszar metropolitalny naszej planety, zamieszkiwany przez 37 milionów ludzi (tyle ludzi mieszka w całej Polsce). W naszym kraju ocean pochłaniałby miasta od północy w kierunku południowym. Najpierw, w ciągu zaledwie roku, we wszechoceanie zniknęłyby Szczecin i Trójmiasto, potem w ciągu 4 lat Bydgoszcz, Toruń i Poznań, jeszcze później, po 5 latach, Warszawa, następnie w szóstym roku Wrocław, a po 12 latach Katowice i Kraków. Polacy zmuszeni byliby uciekać w góry, a im wyżej, tym lepiej. Dopiero po 43 latach na Równi Krupowej w Zakopanem można byłoby utworzyć nadmorską plażę, po równo 100 latach pod wodą zniknąłby szczyt Kasprowego Wierchu, a po 125 latach Rysy, najwyższy punkt Polski. Ostatnią dużą europejską stolicą, która znalazłaby się pod wodą, byłby Madryt. Miasto jest położone na wysokości 667 metrów nad poziomem morza. To zapewne byłaby jedna z ostatnich ostoi Europejczyków po 33 latach od rozpoczęcia się kosmicznej ulewy. Jeszcze wyżej znajduje się niewielkie państewko Andora, położone na stokach Pirenejów, na granicy Hiszpanii i Francji. Stolica tego państwa sięga wysokości 1023 metrów i ostawałaby się oceanowi przez 50 lat. W tym samym czasie zniknęłyby czubki najwyższych drapaczy chmur. Po 112 latach potop sięgnąłby Mexico City, jednego z najgęściej zaludnionych miast na świecie. Tymczasem ostatnim dużym miastem na świecie, które zostałoby ostatecznie zatopione po 182 latach, byłoby La Paz, stolica Boliwii w Ameryce Południowej. Miasto położone jest na wysokości aż 3640 metrów. Po 250 latach poziom światowych mórz byłby wyższy od bieżącego o 5 kilometrów. To właśnie wtedy woda wdarłaby się do obecnie najwyżej położonego miasta na naszej planecie. Jest nim La Rinconada, położona w Peru w Ameryce Południowej, na wysokości 5 tysięcy metrów. Na samym końcu w ziemską atmosferę zaczęłyby wchodzić coraz to większe lodowe bryły, a poziom wody podnosiłby się jeszcze szybciej. W ciągu 320 lat wszechocean zakryłby szczyt Mount Everestu, najwyższej góry świata, tym samym zabierając nam ostatni suchy ląd. Krajobrazy naszej planety wyglądałyby iście nieziemsko. Wszystkie lądy znalazłyby się pod wodami wszechoceanu. Ludzkość mogłaby przetrwać tylko wówczas, gdyby zbudowała wodne miasta, od tak prostych, jak to widzieliśmy w filmie "Wodny świat" z Kevinem Costnerem, aż po najbardziej nowoczesne, niczym połączenie Star Treka z legendarną Atlantydą. Źródło: Twoja Pogoda, http://www.twojapogoda.pl/wiadomosci/114940,globalna-powodz-moze-nadejsc-z-otchlani-kosmosu
  14. Globalna powódź może nadejść z otchłani kosmosu Gdyby w Księżyc uderzyła pokryta lodem planetoida, to jej szczątki opadające do ziemskiej atmosfery, spowodowałyby ciągłe opady deszczu, trwające nawet kilkaset lat. Dla nas oznaczałoby to globalną powódź i koniec znanego nam świata. Życie na Ziemi może wyginąć na dziesiątki różnych sposobów. Sama ludzkość ma wpływ na tylko kilka z nich. Jedną z takich możliwości jest oczywiście wojna jądrowa, która mogłaby doprowadzić do skażenia i zaciemnienia atmosfery, i w efekcie wymazania istot żywych z powierzchni ziemi. Jednak o tyle o ile możemy temu zapobiec, są żywioły z którymi walczyć nie możemy. Jednym z nich jest planetoida lub kometa, która prędzej czy później uderzy, jeśli nie w Ziemię, to w Księżyc. Namiastkę takiej kosmicznej kolizji mieliśmy latem 2013 roku. Nieduży obiekt uderzył w naszego naturalnego satelitę z takim impetem, że stworzył nowy krater. Gdyby obiekt był wielokrotnie większy, mógłby odłamać część Księżyca. Jednak nawet mniejsze planetoidy są w stanie doprowadzić do kataklizmu, z którego człowiek nie potrafiłby wyjść obronną ręką. Kolizja takiego obiektu, o średnicy 1,5 tysiąca kilometrów, z Księżycem, spowodowałaby jego rozpad na miliony, a nawet miliardy drobnych bryłek lodowych, które utworzyłyby wokół ziemskiej orbity dysk akrecyjny, podobny do tego, który oplata Saturna. Siła grawitacji ściągałaby materię coraz bliżej Ziemi, aż wreszcie zaczęłaby ona wchodzić w atmosferę. Tam lodowe bryły ulegałyby roztopieniu i w formie nieustającego, niezwykle obfitego deszczu lub śniegu, spadałyby na powierzchnię ziemi przez setki lat. W ciągu pierwszych 12 miesięcy od rozpoczęcia się opadów deszczu, poziom światowych oceanów podniósłby się o 20 metrów. Pierwszą stolicą, która znalazłaby się pod wodą, byłby Amsterdam, z resztą podobnie jak większa część terytorium Holandii. Później woda wdarłaby się do Kopenhagi i Londynu. Na świecie zniknęłoby państwo-miasto Singapur oraz rajskie Malediwy. W toni oceanu pogrążyłoby się również Tokio, najgęściej zaludniony obszar metropolitalny naszej planety, zamieszkiwany przez 37 milionów ludzi (tyle ludzi mieszka w całej Polsce). W naszym kraju ocean pochłaniałby miasta od północy w kierunku południowym. Najpierw, w ciągu zaledwie roku, we wszechoceanie zniknęłyby Szczecin i Trójmiasto, potem w ciągu 4 lat Bydgoszcz, Toruń i Poznań, jeszcze później, po 5 latach, Warszawa, następnie w szóstym roku Wrocław, a po 12 latach Katowice i Kraków. Polacy zmuszeni byliby uciekać w góry, a im wyżej, tym lepiej. Dopiero po 43 latach na Równi Krupowej w Zakopanem można byłoby utworzyć nadmorską plażę, po równo 100 latach pod wodą zniknąłby szczyt Kasprowego Wierchu, a po 125 latach Rysy, najwyższy punkt Polski. Ostatnią dużą europejską stolicą, która znalazłaby się pod wodą, byłby Madryt. Miasto jest położone na wysokości 667 metrów nad poziomem morza. To zapewne byłaby jedna z ostatnich ostoi Europejczyków po 33 latach od rozpoczęcia się kosmicznej ulewy. Jeszcze wyżej znajduje się niewielkie państewko Andora, położone na stokach Pirenejów, na granicy Hiszpanii i Francji. Stolica tego państwa sięga wysokości 1023 metrów i ostawałaby się oceanowi przez 50 lat. W tym samym czasie zniknęłyby czubki najwyższych drapaczy chmur. Po 112 latach potop sięgnąłby Mexico City, jednego z najgęściej zaludnionych miast na świecie. Tymczasem ostatnim dużym miastem na świecie, które zostałoby ostatecznie zatopione po 182 latach, byłoby La Paz, stolica Boliwii w Ameryce Południowej. Miasto położone jest na wysokości aż 3640 metrów. Po 250 latach poziom światowych mórz byłby wyższy od bieżącego o 5 kilometrów. To właśnie wtedy woda wdarłaby się do obecnie najwyżej położonego miasta na naszej planecie. Jest nim La Rinconada, położona w Peru w Ameryce Południowej, na wysokości 5 tysięcy metrów. Na samym końcu w ziemską atmosferę zaczęłyby wchodzić coraz to większe lodowe bryły, a poziom wody podnosiłby się jeszcze szybciej. W ciągu 320 lat wszechocean zakryłby szczyt Mount Everestu, najwyższej góry świata, tym samym zabierając nam ostatni suchy ląd. Krajobrazy naszej planety wyglądałyby iście nieziemsko. Wszystkie lądy znalazłyby się pod wodami wszechoceanu. Ludzkość mogłaby przetrwać tylko wówczas, gdyby zbudowała wodne miasta, od tak prostych, jak to widzieliśmy w filmie "Wodny świat" z Kevinem Costnerem, aż po najbardziej nowoczesne, niczym połączenie Star Treka z legendarną Atlantydą. Źródło: Twoja Pogoda, http://www.twojapogoda.pl/wiadomosci/114940,globalna-powodz-moze-nadejsc-z-otchlani-kosmosu
  15. ESA: podróże kosmiczne będą z pewnością możliwe Pewnego dnia podróże kosmiczne będą z pewnością możliwe, już były płatne przeloty do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej - powiedzieli PAP szefowie Europejskiej Agencji Kosmicznej. Pytanie, na ile będą one dostępne w przyszłości, bo teraz to atrakcja dla wyjątkowo bogatych - dodali. Jean-Jacques Dordain, ustępujący po 12 latach szef ESA, i Johann-Dietrich Woerner, od 1 lipca br.nowy dyrektor, sądzą też, że Polska ma duży potencjał, by uczestniczyć w europejskim rynku kosmicznym i już ma pewne osiągnięcia. "Znajdujemy w Polsce naukowców i zdolności przemysłowe, których nie znajdujemy gdzie indziej, w innych państwach członkowskich (ESA)" - powiedział w rozmowie z PAP Dordain. "Polski przemysł zdobył kontrakty w konkursach z przemysłem ze wszystkich krajów członkowskich (...), więc to nie jest tylko kwestia pieniędzy, ale zasobów w przemyśle i na uniwersytetach" - dodał. Zauważył, że Polska brała udział w misjach MarsExpress i Rosetta. "Polska nauka, a nawet polskie technologie, wylądowały na komecie" - powiedział Dordain. Lądownik Philae został usadowiona na powierzchni komety 67P/Churyumov-Gerasimenko 12 listopada 2014 roku. Lądownik został wysłany z sondy Rosetta, najbardziej ambitnego projektu ESA. Było to pierwsze w historii lądowanie na powierzchni komety. Wraz z lądownikiem Philae, na powierzchni komety, znalazł się przyrząd Mupus skonstruowany przez naukowców z Centrum Badań Kosmicznych PAN. Woerner podkreślił w rozmowie z PAP, że Polska może skorzystać z wielu instrumentów oferowanych przez ESA, włącznie z programami szkoleniowymi. Nowy szef ESA uważa, że Polska ma duży potencjał i nawet przemysł motoryzacyjny może mieć silne powiązania z przestrzenią kosmiczną. "Nie widzę żadnych ograniczeń, Polska rozwija obszary, które doskonale pasują do ogólnej agendy europejskiej i to jest coś, co musimy przedyskutować w bliskiej przyszłości" - zapowiedział. W jego opinii są dwa sposoby, by zmotywować Polskę do większego udziału finansowego w ESA. "Prostszy sposób to zwrócić się do polityków, i oczywiście to zawsze robimy. Drugi sposób, który stanowi większe wyzwanie, to zwrócenie się do zainteresowanych, czyli do podatników. Jestem mocno przekonany, że jeśli podatnik naprawdę popiera kosmos, wtedy politycy za nim podążą, a w międzyczasie uświadomi to sobie przemysł" - powiedział Woerner. ESA jest finansowana ze składek państw członkowskich i z kasy UE. Roczny budżet Agencji to 3 mld euro z państw członkowskich i 1 mld euro z UE. Francja i Niemcy finansują około 50 proc. budżetu ESA. Polska przeznacza 30 mln euro rocznie, co stanowi 1 proc. składek członków, podczas gdy jej potencjał pod względem PKB to 3 proc. Woerner zapewnia jednak, że Polska jest pełnoprawnym członkiem ESA, a nie "młodszym partnerem". "Tylko z punktu widzenia składki, ale nie pod względem wpływu, czy procesu decyzyjnego" - zaznaczył. Zdaniem Dordaina, osiągnięciem ESA w ostatnich latach jest fakt, że przestrzeń kosmiczna i ESA zyskały wymiar gospodarczy. "15 lat temu ESA to była nauka, usługi i technologia, ale dziś to postać na scenie gospodarczej. Oznacza to, że wszyscy zdali sobie sprawę, że przestrzeń kosmiczna nie jest już kosztem, ale inwestycją w gospodarkę, wzrost i miejsca pracy" - wskazał. Dodał, że ESA jest teraz w "pierwszej lidze" wśród potęg kosmicznych. Wymienił programy takie jak Huygens (lądowanie na Tytanie), Planck (badanie rozwoju kosmosu po Wielkim Wybuchu), Rosetta (ekspedycja na kometę), rozwój wyrzutni satelit i udział ESA w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Dordain odniósł się też do programu budowy europejskiego systemu nawigacji satelitarnej Galileo. Podkreślił, że tempo jego rozwoju jest szybsze niż amerykańskiego GPS, choć GPS został zapoczątkowany wcześniej. Poinformował, że zostało wystrzelonych już osiem satelitów (z 27 aktywnych, które mają stworzyć konstelację), a usługi mają rozpocząć się w przyszłym roku. Przyznał, że program jest opóźniony ze względu na poślizg w budowie partnerstwa publiczno-prywatnego na rzecz Galileo, czas potrzebny na uzgodnienia z USA, by uczynić Galileo kompatybilnym z GPS, oraz ze względu na problemy techniczne z satelitami. Podkreślił, że Galileo jest dokładniejszy niż obecnie GPS. Woerner zaznaczył z kolei, że między Galileo i GPS odbywa się zarówno konkurencja, jak i współpraca. "Galileo już pozytywnie zmienił GPS. Był on kontrolowany w 100 procentach przez wojsko, teraz zredukowali tę kontrolę, bo Galileo był kontrolowany przez cywilów, więc to już się polepsza z korzyścią dla obywateli" - zauważył. Powiedział też, że priorytetami ESA na najbliższe lata będzie finalizowanie bądź kontynuowanie istniejących programów tj. Galileo i Copernicus (program obserwacji Ziemi), ExoMars (badanie środowiska Marsa), Ariane 6 (budowa nowej rakiety) i ISS. "Zapytałem kraje członkowskie o priorytety, więc pierwszym jest ustanowienie europejskiej agendy kosmicznej. Drugim są duże projekty, co oznacza, że kraje chciałyby używać ESA jako instrumentu do realizacji bardzo dużych projektów, których nie mogą przeprowadzić same" - zaznaczył Woerner. Jednym z priorytetów wymienionych przez członków ESA był również rozwój przemysłu kosmicznego. ESA dyskutuje też z nimi na temat przyszłości po ISS (po 2024 r.), która bada mikrograwitację i angażuje się w globalną współpracę. "Nawet podczas kryzysu ukraińskiego, wysłaliśmy na stację astronautów i kosmonautów w jednej małej kapsule, więc ISS jest dowodem na międzynarodową współpracę nawet w czasie kryzysu" - powiedział Woerner. "W fazie po ISS powinniśmy mieć działania skierowane na niską orbitę jak również przedsięwzięcia międzynarodowe. Może to być w jednym programie albo w dwóch: badań nad mikrograwitacją i wspólnych globalnych projektów badawczych, i moim zdaniem, księżyc jest do tego wyjątkowym miejscem" - dodał. Wskazał, że nastąpiła ostatnio zmiana paradygmatu w kosmicznych badaniach i przemyśle: 50 lat temu chodziło o wyścig kosmiczny napędzany próżnością mocarstw, a teraz jest duże zainteresowane komercyjne kosmosem. Julita Żylińska (PAP) jzi/ drag/ http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405293,esa-podroze-kosmiczne-beda-z-pewnoscia-mozliwe.html
  16. To już pół wieku ludzie spacerują w kosmosie Karol Kopańko W czasie zimnej wojny kosmos był areną walki dwóch światowych supermocarstw. USA i ZSRR ścigały się w wysyłaniu w kosmos ludzi i umożliwianiu im spacerów w przestrzeni setki kilometrów nad Ziemią. W obu tych przypadkach górą byli nasi sąsiedzi. W tym roku mija już 50 lat, odkąd pierwszy człowiek wyszedł na spacer w kosmosie. Kiedy na Ziemi świętowaliśmy Dzień Dziecka, nad Międzynarodową Stacją Kosmiczną trwała ciężka praca. Dwaj amerykańscy astronauci Barry Wilmore i Terry Virts instalowali zestawy antenowe i kładli kable do transmisji danych. To był ich trzeci spacer w przestrzeni kosmicznej, który trwał prawie 6 godzin. Z wnętrza stacji pracami Amerykanów zarządzała czwórka innych astronautów - trzech Rosjan i Włoszka, którzy na orbitę dostali się rosyjskimi Sojuzami, jedynymi w tym momencie statkami wynoszącymi ludzi na Stację. Spacery kosmiczne (z angielskiego EVA - extravehicular activity), bo tak nazywa się wyjście ze statku w skafandrze, mają już jednak długą historię, a trzeciego czerwca minęło pół wieku, odkąd Edward Higgins White stał się pierwszym Amerykaninem w przestrzeni kosmicznej. Właściwa palma pierwszeństwa należy się jednak radzieckiemu kosmonaucie Aleksiejowi Leonowowi, który na 12 minut i 9 sekund wyszedł w przestrzeń kosmiczną 18 marca 1965 roku, mając 30 lat. Leonow żyje do dziś, natomiast White zginął półtora roku po swoim spacerze podczas pożaru kabiny Apollo 1, statku przeznaczonego na podbój Księżyca. Za spacer kosmiczny uważa się także spacer po powierzchni Księżyca, a tu pustynne szlaki jako pierwsza przecierała para Amerykanów Neil Armstrong i Edwin "Buzz" Aldrin podczas lądowania w 1969. W sumie spędzili oni na Księżycu 2 godziny i 36 minut. Drugi z astronautów był również jednym z pionierów spacerów kosmicznych, gdyż stosował w nim techniki zapożyczone z nurkowania. Nawet Aldrin podczas spacerów w przestrzeni kosmicznej był jednak przywiązany do statku linkami i później za ich pomocą wciągany do środka. Linek pozbyto się dopiero w 1984 roku, kiedy podczas czwartego lotu promu Challenger Bruce McCandless używał tzw. załogowej jednostki manewrowej (MMU), aby dokonać napraw. Pięć miesięcy później, w lipcu, radzieccy astronauci jako pierwsi dokonali poważniejszych prac w czasie przebywania w przestrzeni kosmicznej, m.in. spawania i lutowania stacji Salut 7. Co ciekawe, kilka tygodni po zakończeniu napraw cała załoga doznała grupowej halucynacji. Wydawało im się, że otacza ich pomarańczowa chmura. Zaburzenia te zostały zrzucone na karb długiego, bo półrocznego pobytu w kosmosie, przy niedotlenieniu mózgu. Obecnie astronauci przebywają w przestrzeni kosmicznej długie godziny (najdłuższy spacer miał miejsce 14 lat temu i trwał prawie 9 godzin), ale wciąż grożą im te same niebezpieczeństwa - głównie kosmiczny złom. Szacuje się, że wokół Ziemi krąży ok. 300 tys. odpadków różnej wielkości - od śrubek, przez rakiety, a nawet kawałki nieczynnych już satelitów. Na wysokości 300 km nad Ziemią osiągają one szybkość 7,7 km/s. Dla porównania: kiedy kula opuszcza lufę pistoletu czy rewolweru to jej prędkość zawiera się w granicach 200-400 m/s, w przypadku karabinów kula osiąga prędkość 800-1000 m/s, a dla armat przeciwpancernych jest to nawet 1800 m/s. Nawet mała drobinka na orbicie obdarzona jest więc gigantyczną energią kinetyczną, która jest połową iloczynu masy i kwadratu prędkości. Odprysk farby może mieć więc energię kinetyczną podobną do energii kuli wystrzelonej z karabinu. Ilość złomu w kosmosie rośnie zaś lawinowo, bo kiedy jeden ze śmieci trafia np. w satelitę i uszkodzi ją, to powoduje to powstanie wielu odłamków. Rozwiązaniem tego problemu mogą być lasery, nad którymi pracują naukowcy z Narodowego Uniwersytetu w Australii. Wiązka lasera skierowana odpowiednio precyzyjnie może bowiem kompletnie spalić dany obiekt. Zobacz też: Misja IXV. Pierwszy europejski statek kosmiczny, który powrócił z kosmosu http://wyborcza.pl/1,75400,18072422,To_juz_pol_wieku_ludzie_spaceruja_w_kosmosie.html
  17. Dwóm planetoidom nadano polskie nazwy Instytut Minor Planet Center w swoim biuletynie zamieścił aktualizacje orbit wielu planetoid i komet, a także nowe nazwy tych obiektów. Znajdziemy wśród nich dwie nazwy związane z Polską. Pierwszą jest planetoida (90698) Kościuszko, wcześniej znana jako 1984 EA. Obiekt został odkryty w 1984 roku przez amerykańskiego astronoma Edwarda Bowella. Należy do głównego pasa planetoid, jednego obiegu dookoła Słońca dokonuje w ciągu około 3,7 roku, a średnia odległość wynosi 1,77 jednostki astronomicznej (czyli 1,77 razy dalej niż dystans Ziemia?Słońce). Planetoidę nazwano na cześć Tadeusza Kościuszki, ważnej postaci w historii Polski, a także Stanów Zjednoczonych. Nazwa drugiej z planetoid dotyczy polskiej miejscowości oraz dodatkowo została odkryta przez Polaka. Planetoidę (420779) Świdwin odkrył 11 kwietnia 2013 roku Rafał Reszelewski, pochodzący ze Świdwina, miasta liczącego kilkanaście tysięcy mieszkańców, znajdującego się w województwie zachodniopomorskim. Dokonał tego w ramach projektu TOTAS zajmującego się właśnie poszukiwaniem planetoid. Ten obiekt obiega Słońce w ciągu 4,2 roku, a jego średnia odległość od Słońca wynosi 2,08 jednostki astronomicznej. Przypuszczalnie ma rozmiary przekraczające 1,5 km średnicy. Nowo odkryte planetoidy otrzymują tymczasowe oznaczenie składające się z roku odkrycia i liter. Po potwierdzeniu orbity planetoidy, otrzymuje ona numer, a później może także otrzymać nazwę. Prawo zaproponowania nazwy należy do odkrywcy. Nazwa musi zostać zaakceptowana przez odpowiednią komisję Międzynarodowej Unii Astronomicznej (IAU) i gdy to nastąpi, zaczyna obowiązywać jako uznawane oficjalnie oznaczenie obiektu. Na niebie znajduje się już sporo planetoid z nazwami związanymi z Polską, oto nazwy niektórych z nich: (1322) Coppernicus, (3784) Chopin, (3836) Lem, (5703) Hevelius, (5889) Mickiewicz, (7000) Curie, (21059) Penderecki, (1112) Polonia, (1263) Varsavia, (1352) Wawel, (1572) Posnania, (12999) Toruń, (16689) Vistula, (19981), Bialystock, (46977) Kraków. PAP - Nauka w Polsce cza/ krf/ http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405307,dwom-planetoidom-nadano-polskie-nazwy.html
  18. Świętokrzyskie/ Do konkursu łazików zakwalifikowały się 34 zespoły 34 zespoły ze wszystkich kontynentów zakwalifikowały się do drugiej edycji konkursu łazików marsjańskich European Rover Challenge, który odbędzie się w Podzamczu koło Chęcin we wrześniu. Będą reprezentowały 12 krajów świata. Konkurs konstruktorów European Rover Challenge (ERC) po raz pierwszy został zorganizowany rok temu w Podzamczu (Świętokrzyskie). W zamyśle organizatorów miał być ?europejską? wersją odbywającej się w Stanach Zjednoczonych (Utah) znanej już w świecie nauki imprezy University Rover Challenge. Jak się okazało zainteresowanie drugą edycją odbywających się w Polsce zawodów dorównuje temu, jakie towarzyszy amerykańskiemu turniejowi. ?Drużyny przesłały dokumentacje na bardzo wysokim poziomie, widać ogromne zaangażowanie grup? ? powiedział Łukasz Wilczyński z Europejskiej Fundacji Kosmicznej. Na ich podstawie jurorzy zakwalifikowali do turnieju 34 zespoły tworzone przez około 300 konstruktorów. Zostały one wybrane z około 40 zgłoszeń. ?Kolejny etap nie do końca zależy już od nas. O tym, czy ktoś wystartuje czy nie będzie zależało tylko od tego czy uda się zbudować pojazd i czy dostaną wizę? ? powiedział Wilczyński. Wiele wskazuje na to, że podczas tegorocznego ERC w Podzamczu swoją reprezentacje będzie miał każdy kontynent, oczywiście za wyjątkiem Antarktydy. Na pełnej liście zakwalifikowanych zespołów znajdują się załogi z Australii, Bangladeszu, Kanady, Kolumbii, Egiptu, Indii, Włoch, Holandii, Polski, Hiszpanii, Turcji oraz Stanów Zjednoczonych. ?Na tegorocznym ERC wystartują także drużyny, które nigdy nie brały w amerykańskim URC, udało nam się przekonać wiele ośrodków, więc jest to duży plus bo zobaczymy, jakie łaziki buduje tzw. Stara Europa? ? powiedział Wilczyński. Zawody ERC odbędą się 5 i 6 września 2015 roku na terenie Regionalnego Centrum Naukowo-Technologicznego w Podzamczu w gminie Chęciny. Zadaniem zespołów jest skonstruowanie robota, który będzie rywalizował w symulowanych zadaniach marsjańskich - m.in. nawigacyjnych, geologicznych oraz terenowych. Jak informują organizatorzy, zawodom towarzyszyć będzie Piknik Naukowo-Technologiczny, podczas którego firmy oraz instytucje zaprezentują najnowsze osiągnięcia w dziedzinie nauki i techniki. ERC zostanie poprzedzone (3-4 września) biznesową konferencją ?Space Days Poland 2014?, której celem jest łączenie interesów sektora kosmicznego z firmami i instytucjami z różnych branż. Wydarzeniom patronuje Ministerstwo Gospodarki, a jednym z partnerów jest Europejska Agencja Kosmiczna. Space Days Poland 2015 to nowe wydarzenie, organizowane przez województwo świętokrzyskie i Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości; nawiązuje ono do odbywających się przed laty Dni Technik Satelitarnych oraz spotkań branży kosmicznej organizowanych przez PARP. W pierwszej edycji ERC w 2014 roku udział wzięło 10 drużyn z czterech kontynentów. Rywalizacji przyglądali się m.in. b. szef NASA?s Ames Research Center. , prof. Scott Hubbard czy Robert Zubrin, założyciel The Mars Society. W tym roku wśród jurorów ERC znajdzie się m.in. szef Działu Robotyki Europejskiej Agencji Kosmicznej. Jak wielokrotnie przypominali uczestnicy ERC, konkursowe łaziki od rzeczywistych automatycznych próbników pracujących na Marsie, różni przede wszystkim budżet i zastosowane materiały. Te konkursowe na czerwoną planetę nigdy nie polecą, ale muszą wykonywać zdalne zadania bardzo wiernie oddające te, jakie wykonują prawdziwe mobilne próbniki badające czwartą planetę od słońca. PAP - Nauka w Polsce mjk/ par/ http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405292,swietokrzyskie--do-konkursu-lazikow-zakwalifikowaly-sie-34-zespoly.html
  19. Izerski Park Ciemnego Nieba wita Almukantarat W dniach 15-18 maja odbyło się seminarium wiosenne Klubu Astronomicznego ?Almukantarat?, na którym spotkały się dwa młodsze roczniki. Ugościło nas schronisko Orle w Górach Izerskich. Trudno byłoby o lepsze miejsce na astronomiczne spotkanie ? na kilka dni zamieszkaliśmy w sercu Izerskiego Parku Ciemnego Nieba. Relację napisała Zosia Kaczmarek. Po długiej podróży na samą krawędź Polski dotarliśmy do schroniska wieczorem. Organizatorzy ? Iga Rygielska i Dominik Gronkiewicz ? zgodnie z tradycją powitali wszystkich świeczkowiskiem. Po wspólnych śpiewankach chętni spotkali się pod pięknym izerskim niebem, aby pod kierunkiem Dominika Gronkiewicza nauczyć się ustawiania montażu paralaktycznego i przeprowadzić samodzielne obserwacje. Nad nami świeciło mrowie gwiazd i rozciągała się jasna Droga Mleczna... Rankiem następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę. Naszą trasą była ścieżka planetarna ? umieszczony w górskiej scenerii model Układu Słonecznego w skali 1 : 1 000 000 000. Dotknęliśmy Słońca, minęliśmy Ziemię z Księżycem i dotarliśmy aż do ostatniej planety ? Neptuna. Po długiej międzyplanetarnej podróży zatrzymaliśmy się w Chatce Górzystów, gdzie czas umilały nam karty i rozegranie meczu siatkówki. Z kolei w drodze powrotnej główną atrakcją okazało się przechodzenie przez rzekę po kamieniach. Roześmiani ? i, w niektórych przypadkach, nieco przemoczeni ? powróciliśmy do Orla, aby wysłuchać pierwszych referatów. Tym razem temat sesji brzmiał ?Miło, ciepło i świeci, czyli o gwiazdach?. Nasze referaty wypełniły go wyczerpująco ? od najmłodszych gwiazd do najstarszych, od najbardziej typowych do zupełnie nieprawdopodobnych. Wieczorem po raz kolejny wyszliśmy w góry. Zdobywając Granicznik, przeszliśmy na czeską stronę Sudetów. Udaliśmy się do Jizerki, gdzie miał odbyć się ?Astronomický den?. Niestety pogoda pokrzyżowała tego dnia wszystkie plany ? niebo zasnuły gęste chmury... Niedzielę spędziliśmy w pracowni astronomicznej. Dokończyliśmy sesję referatową, wysłuchaliśmy wykładu Tomka Grykiasa o statystyce i obejrzeliśmy film pt. ?Pi?. Później rozpoczęły się przygotowania do pierwszego w tym roku ogniska. Gdy było już ciemno, zebraliśmy się przed schroniskiem. Przy blasku ognia i dźwiękach gitar mogliśmy w pełni odczuć cudowny klimat, towarzyszący klubowym wyjazdom. Z wielkim entuzjazmem przyjęliśmy list z informacjami o obozie, który odczytał nam Mateusz Krakowczyk. Rozstrzygnięta została też sesja referatowa. Pierwszą nagrodę otrzymał Tomasz Grzesiak za referat ?Supernowe a pierścionki ze złota?. Nagrodę publiczności zdobyła Zosia Kaczmarek, która opowiadała o pogodzie na brązowych karłach. Wyróżnienia kadra przyznała Mateuszowi Skórze, Lidce Lappo i Jackowi Gębali, zaś specjalne wyróżnienie - Klarze Zgliński. Tymczasem pogoda okazała się łaskawa i z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej gwiazd. Wkrótce mogliśmy już zobaczyć ciemne górskie niebo w całej okazałości. Nie przejmując się chłodem, długo cieszyliśmy się śpiewaniem pod gwiazdami. W końcu przenieśliśmy się do schroniska, gdzie gra w karty toczyła się aż do świtu. Pożegnania ? jak zwykle ? nadeszły zbyt szybko. W poniedziałek rano znów rozjechaliśmy się na wszystkie strony Polski. Teraz czas na odliczanie dni do obozu? Dziękujemy za wspaniałe seminarium i do zobaczenia latem! Dodała: Redakcja AstroNETu http://news.astronet.pl/7611 Zdjęcie grupowe na granicy polsko-czeskiej Dodała: Redakcja AstroNETu
  20. Jutro maksymalna elongacja, a za miesiąc ciekawe złączenie w sobotę (6 czerwca) około godziny 21:00 w maksymalnej wschodniej elongacji znajdzie się Wenus. A za niecały miesiąc zobaczymy jej spotkanie z Jowiszem. Słońce zachodzi obecnie około 20:55 (obliczenia wykonano dla Łodzi). Pół godziny później można już bez kłopotu odnaleźć Wenus na wysokości 22 stopni nad zachodnim horyzontem. Blask planety wynosi -4,3 wielkości gwiazdowej (czyni ją to najjaśniejszym obiektem na wieczornym niebie), a odległość od Ziemi - 106 milionów kilometrów. Kilka minut po północy Wenus chowa się za horyzontem. W tej samej części nieba świeci jeszcze jedna rzucająca się w oczy planeta - Jowisz. Znajduje się 16 stopni kątowych od Wenus (nieco w lewo i nieco wyżej). Jasnością (-1,9 magnitudo) Jowisz ustępuje jedynie drugiej planecie Układu Słonecznego, a jego odległość od Ziemi wynosi 864 miliony kilometrów. Obserwując niebo w kolejne wieczory zauważymy, że planety świecą coraz bliżej siebie. 30 czerwca kąt pomiędzy nimi zmaleje do około 20 minut (pomiędzy Jowiszem i Wenus nie "przecisnąłby" się Księżyc). To jedno z ciekawszych zjawisk astronomicznych w bieżącym roku. Zachęcamy do obserwacji! Dodał: Michał Matraszek Uaktualnił: Michał Matraszek http://news.astronet.pl/7606 Niebo nad zachodnim horyzontem 6 czerwca 2015 roku około 21:00. Na tle gwiazdozbioru Raka znajdują się Wenus i Jowisz. Planety od widnokręgu dzielą kąty 19 i 25 stopni. Mapę wykonano programem SkyMap Pro. Dodał: Michał Matraszek 18 sierpnia 2014. Złączenie Wenus (z lewej, nieco wyżej) i Jowisza. Kątowa odległość planet wynosi około 13 minut. Z prawej na dole - wieża Konkatedry Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Żywcu. Dodał: Michał Matraszek
  21. Powstało największe w Polsce prywatne obserwatorium astronomiczne Autor: Aleksandra Stanisławska Obserwatorium Astronomiczne w Rzepienniku Biskupim to największy w Polsce i drugi w Europie obiekt tego typu. Otwarcie już 6 czerwca 2015! To przedsięwzięcie jest od początku do końca niesamowite: na polanie wśród lasów Pogórza Karpackiego powstało nowoczesne obserwatorium astronomiczne, w dodatku prywatne, a wyposażone tak, że niejedno uniwersyteckie by się nie powstydziło. ? Jest to pierwsze w Polsce prywatne obserwatorium z tak bogatym wyposażeniem instrumentalnym ? powiedziała Crazy Nauce dr Agata Kołodziejczyk, córka właścicieli Obserwatorium Astronomicznego Królowej Jadwigi w Rzepienniku Biskupim, popularyzatorka nauki oraz pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. ? Znajdują się tu dwie uchronione przed zniszczeniem amerykańskie anteny ? mój tata z bratem specjalizują się w rekonstrukcjach anten i radioteleskopów. Właścicielami obserwatorium są astronomowie Magdalena i Bogdan Wszołkowie, którzy na swoim kawałku ziemi na polanie w Rzepienniku Biskupim postanowili zgromadzić i przywrócić do służby sprzęt, który w zasadzie przeznaczony był na zmarnowanie. Główną atrakcją obserwatorium jest 9-metrowy amerykański radioteleskop, antena satelitarna, która zanim została przeniesiona do Rzepiennika, przez 10 lat pracowała w Centrum Satelitarnym w Psarach koło Kielc. Drugi skarb Rzepiennika to naziemna amerykańska stacja satelitarna o średnicy czaszy 5,4 m. Antena ta pracowała dla wojska w Satelitarnym Centrum Operacji Regionalnych w Komorowie, a po likwidacji tego ośrodka odkupiona została przez małżeństwo Wszołków. Oprócz tego na wyposażeniu obserwatorium są m.in. dwa teleskopy optyczne. ? Wraz z siostrą i bratem pomagałam rodzicom budować obserwatorium: rodzinnie kopaliśmy fundamenty, odwodnienia, rozładowywaliśmy pustaki ? mówi Agata Kołodziejczyk. Obserwatorium powstawało od 1998 roku, a rodzina Wszołków włożyła w jego budowę mnóstwo wysiłku. Ale to jeszcze nie koniec, bo w planach jest ambitna rozbudowa ośrodka. ? Celem obserwatorium jest nie tylko nauka na poziomie światowym, ale też popularyzacja i edukacja ? nie tylko astronomii, ale i astronautyki ? mówi Agata Kołodziejczyk. Dodaje, że obserwatorium w Rzepienniku stanie się najnowocześniejszym obiektem tego typu w Polsce, kiedy wzbogaci się o laboratorium kosmiczne. Będzie ono wyposażone m.in. w wirówkę grawitacyjną, wieżę spadku swobodnego i habitaty, w których naukowcy będą mogli trenować analogowe misje kosmiczne. Położenie obserwatorium właśnie w Rzepienniku nie jest przypadkowe. Jest to przepiękne miejsce znajdujące się w bardzo malowniczej krainie na pogórzu, a jednocześnie są tu jedne z najlepszych w Polsce warunków do obserwacji nieba. Obserwatorium Astronomiczne Królowej Jadwigi urządza uroczyste otwarcie w dniach 6-8 czerwca 2015. W planach są m.in. Astronomiczny Marszobieg Przełajowy oraz Piknik Kosmiczny ?Space Station III?, w ramach którego odbędą się warsztaty edukacyjne, wykłady, konkurs plastyczny, obserwacje Słońca, warsztaty rakietowe, wieczorne ognisko i obserwacje nieba. W dniu oficjalnego otwarcia obserwatorium, 8 czerwca, będzie można posłuchać wykładów ks. prof. Hellera, gen. Hermaszewskiego i sławnej astronomki prof. Virginii Trimble. Crazy Nauka jest patronem medialnym tego wydarzenia Program otwarcia Obserwatorium Astronomicznego Królowej Jadwigi http://www.crazynauka.pl/powstalo-najwieksze-w-polsce-prywatne-obserwatorium-astronomiczne/ Obserwatorium Astronomiczne Królowej Jadwigi w Rzepienniku
  22. Kierunek: Kosmos. Na razie to oferta dla bogaczy Pewnego dnia podróże kosmiczne będą z pewnością możliwe, już były płatne przeloty do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej - powiedzieli szefowie Europejskiej Agencji Kosmicznej. Pytanie, na ile będą one dostępne w przyszłości, bo teraz to atrakcja dla wyjątkowo bogatych - dodali. Jean-Jacques Dordain, ustępujący po 12 latach szef ESA, i Johann-Dietrich Woerner, od 1 lipca br.nowy dyrektor, sądzą też, że Polska ma duży potencjał, by uczestniczyć w europejskim rynku kosmicznym i już ma pewne osiągnięcia. Znajdujemy w Polsce naukowców i zdolności przemysłowe, których nie znajdujemy gdzie indziej, w innych państwach członkowskich (ESA) - powiedział Dordain. - Polski przemysł zdobył kontrakty w konkursach z przemysłem ze wszystkich krajów członkowskich (...), więc to nie jest tylko kwestia pieniędzy, ale zasobów w przemyśle i na uniwersytetach - dodał. Zauważył, że Polska brała udział w misjach MarsExpress i Rosetta. - Polska nauka, a nawet polskie technologie, wylądowały na komecie - powiedział Dordain. Mupus z PAN Lądownik Philae został usadowiona na powierzchni komety 67P/Churyumov-Gerasimenko 12 listopada 2014 roku. Został wysłany z sondy Rosetta, najbardziej ambitnego projektu ESA. Było to pierwsze w historii lądowanie na powierzchni komety. Wraz z lądownikiem Philae, na powierzchni komety, znalazł się przyrząd Mupus skonstruowany przez naukowców z Centrum Badań Kosmicznych PAN. Potencjał Polaków Woerner podkreślił, że Polska może skorzystać z wielu instrumentów oferowanych przez ESA, włącznie z programami szkoleniowymi. Nowy szef ESA uważa, że Polska ma duży potencjał i nawet przemysł motoryzacyjny może mieć silne powiązania z przestrzenią kosmiczną. - Nie widzę żadnych ograniczeń, Polska rozwija obszary, które doskonale pasują do ogólnej agendy europejskiej i to jest coś, co musimy przedyskutować w bliskiej przyszłości - zapowiedział. Finansowanie W jego opinii są dwa sposoby, by zmotywować Polskę do większego udziału finansowego w ESA. - Prostszy sposób to zwrócić się do polityków, i oczywiście to zawsze robimy. Drugi sposób, który stanowi większe wyzwanie, to zwrócenie się do zainteresowanych, czyli do podatników. Jestem mocno przekonany, że jeśli podatnik naprawdę popiera kosmos, wtedy politycy za nim podążą, a w międzyczasie uświadomi to sobie przemysł - powiedział Woerner. ESA jest finansowana ze składek państw członkowskich i z kasy UE. Roczny budżet Agencji to 3 mld euro z państw członkowskich i 1 mld euro z UE. Francja i Niemcy finansują około 50 proc. budżetu ESA. Polska przeznacza 30 mln euro rocznie, co stanowi 1 proc. składek członków, podczas gdy jej potencjał pod względem PKB to 3 proc. Woerner zapewnia jednak, że Polska jest pełnoprawnym członkiem ESA, a nie "młodszym partnerem". - Tylko z punktu widzenia składki, ale nie pod względem wpływu, czy procesu decyzyjnego - zaznaczył. Wymiar gospodarczy Zdaniem Dordaina, osiągnięciem ESA w ostatnich latach jest fakt, że przestrzeń kosmiczna i ESA zyskały wymiar gospodarczy. 15 lat temu ESA to była nauka, usługi i technologia, ale dziś to postać na scenie gospodarczej. Oznacza to, że wszyscy zdali sobie sprawę, że przestrzeń kosmiczna nie jest już kosztem, ale inwestycją w gospodarkę, wzrost i miejsca pracy - wskazał. Dodał, że ESA jest teraz w "pierwszej lidze" wśród potęg kosmicznych. Wymienił programy takie jak Huygens (lądowanie na Tytanie), Planck (badanie rozwoju kosmosu po Wielkim Wybuchu), Rosetta (ekspedycja na kometę), rozwój wyrzutni satelit i udział ESA w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Galileo vs. GPS ? Dordain odniósł się też do programu budowy europejskiego systemu nawigacji satelitarnej Galileo. Podkreślił, że tempo jego rozwoju jest szybsze niż amerykańskiego GPS, choć GPS został zapoczątkowany wcześniej. Poinformował, że zostało wystrzelonych już osiem satelitów (z 27 aktywnych, które mają stworzyć konstelację), a usługi mają rozpocząć się w przyszłym roku. Przyznał, że program jest opóźniony ze względu na poślizg w budowie partnerstwa publiczno-prywatnego na rzecz Galileo, czas potrzebny na uzgodnienia z USA, by uczynić Galileo kompatybilnym z GPS, oraz ze względu na problemy techniczne z satelitami. Podkreślił, że Galileo jest dokładniejszy niż obecnie GPS. Woerner zaznaczył z kolei, że między Galileo i GPS odbywa się zarówno konkurencja, jak i współpraca. - Galileo już pozytywnie zmienił GPS. Był on kontrolowany w 100 procentach przez wojsko, teraz zredukowali tę kontrolę, bo Galileo był kontrolowany przez cywilów, więc to już się polepsza z korzyścią dla obywateli - zauważył. Co dalej? Powiedział też, że priorytetami ESA na najbliższe lata będzie finalizowanie bądź kontynuowanie istniejących programów tj. Galileo i Copernicus (program obserwacji Ziemi), ExoMars (badanie środowiska Marsa), Ariane 6 (budowa nowej rakiety) i ISS. - Zapytałem kraje członkowskie o priorytety, więc pierwszym jest ustanowienie europejskiej agendy kosmicznej. Drugim są duże projekty, co oznacza, że kraje chciałyby używać ESA jako instrumentu do realizacji bardzo dużych projektów, których nie mogą przeprowadzić same - zaznaczył Woerner. Rozwój przemysłu kosmicznego Jednym z priorytetów wymienionych przez członków ESA był również rozwój przemysłu kosmicznego. ESA dyskutuje też z nimi na temat przyszłości po ISS (po 2024 r.), która bada mikrograwitację i angażuje się w globalną współpracę. - Nawet podczas kryzysu ukraińskiego, wysłaliśmy na stację astronautów i kosmonautów w jednej małej kapsule, więc ISS jest dowodem na międzynarodową współpracę nawet w czasie kryzysu - powiedział Woerner. - W fazie po ISS powinniśmy mieć działania skierowane na niską orbitę jak również przedsięwzięcia międzynarodowe. Może to być w jednym programie albo w dwóch: badań nad mikrograwitacją i wspólnych globalnych projektów badawczych, i moim zdaniem, księżyc jest do tego wyjątkowym miejscem - dodał. Wskazał, że nastąpiła ostatnio zmiana paradygmatu w kosmicznych badaniach i przemyśle: 50 lat temu chodziło o wyścig kosmiczny napędzany próżnością mocarstw, a teraz jest duże zainteresowane komercyjne kosmosem. Źródło: PAP Autor: PW/rp http://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje-pogoda/swiat,27/kierunek-kosmos-na-razie-to-oferta-dla-bogaczy,170583,1,0.html
  23. Sekrety pola magnetycznego Merkurego Ostatnie zdjęcie z sondy MESSENGER, które zostało wysłane 30 kwietnia 2015 roku. Dodała: Weronika Łajewska Źródło: NASA Nowe dane pochodzące z sondy kosmicznej MESSENGER orbitującej wokół Merkurego przez cztery lata (uderzyła w powierzchnię planety 30 kwietnia 2015r.) wskazują na to, że pole magnetyczne tej planety ma prawie miliard lat. Odkrycie to pozwoliło naukowcom wypełnić luki w historii Merkurego będącego planetą znajdującą się najbliżej Słońca, o której wiedzieliśmy stosunkowo niewiele, aż do misji MESSENGERA. Sonda ta opuściła Ziemię w 2004r., dotarła do Merkurego w 2008r. i okrążała planetę do 2011r. dostarczając naukowcom cennych informacji. Na przełomie lat 2014 i 2015 sonda przemieszczała się wyjątkowo blisko powierzchni Merkurego (w najniższym punkcie 15km). W poprzednich latach najmniejsza wysokość wahała się od 200 do 500 km. Misja miała początkowo trwać tylko rok. Nikt nie spodziewał się, że potrwa tak długo. Największym wyzwaniem dla sondy MESSENGER było dostanie się na orbitę wokół Merkurego. Z powodu stosunkowo niewielkiej odległości do Słońca istniało ryzyko, że sonda pozostanie na orbicie wokół Słońca zamiast zostać wciągniętą przez Merkurego na orbitę otaczającą tę planetę. Przy budowaniu sondy należało także mieć na uwadze wysokie temperatury panujące w otoczeniu Merkurego. MESSENGER został zaprojektowany w taki sposób, aby osłona przeciwsłoneczna umożliwiała zachowanie chłodnej powierzchni sondy oświetlanej przez Słońce. Zaprojektowano również duże eliptyczne orbity wokół Merkurego, które umożliwiły pozostanie sondy w oddaleniu od planety, co pozwalało na jej wychłodzenie . W latach 2011 i 2015 sonda MESSENGER okrążyła Merkurego ponad 4000 razy. Od jakiegoś już czasu naukowcy wiedzą, że pole magnetyczne Merkurego jest podobne do ziemskiego, jednak znacznie słabsze. Generuje je ruch ciekłego żelaza głęboko w jądrze planety. Merkury jest jedyną wewnętrzną planetą w Układzie Słonecznym, z wyjątkiem Ziemi, które wytwarza takie pole magnetyczne. Istnieją dowody na to, że Mars posiadał pole magnetyczne, które jednak zniknęło ponad trzy miliardy lat temu. W chwili, gdy MESSENGER przelatywał w pobliżu planety jego magnetometr zarejestrował oddziaływanie magnetyczne pochodzące od skał na powierzchni Merkurego. Te delikatne sygnały wskazują na to, że pole magnetyczne Merkurego jest bardzo stare i może mieć od 3,7 do 3,9 miliardów lat. Sama planeta powstała mniej więcej w tym samym czasie co Ziemia, czyli zaledwie 4,5 miliarda lat temu. Gdyby nie dane pochodzące z ostatnich obserwacji nigdy nie dowiedzielibyśmy się jak zmieniało się pole magnetyczne Merkurego. Jak powiedziała Catherine Johnson - przewodnicząca badań - ?Merkury tylko czekał, aby opowiedzieć nam swoją historię.? Dodała: Weronika Łajewska Źródło: NASA - Amerykańska Agencja Kosmiczna http://news.astronet.pl/7610
  24. Co noc pokonujesz 16 mln km Piotr Cieśliński (fizyk)* Myślisz, że całą noc spędziłeś w tym samym miejscu? Nie! Czy pracujesz, czy śpisz, cały czas ze swoim statkiem kosmicznym Ziemią mkniesz w kierunku konstelacji Lwa. Co 12 minut pokonujesz odległość jak z Ziemi do Księżyca. Co cię czeka w tej podróży? Prawo powszechnego ciążenia zawiera poważny feler. Jego odkrywca Izaak Newton dobrze zdawał sobie z niego sprawę. Grawitacja jest siłą przyciągającą i wszechobecną, nie można nigdzie od niej uciec ani się przed nią skryć. W efekcie jednak nie da się tak rozmieścić ciał niebieskich - planet i gwiazd - żeby ich układ był stabilny. Zawsze będą ciążyły ku sobie i prędzej czy później pospadają na siebie. Jedynym sposobem na uniknięcie takiej katastrofy jest wprawienie ich w ruch - wieczna ucieczka, kosmiczna podróż bez końca i bez przystanku. Ta zasada dotyczy wszelkich skupisk materii - gwiazd, układów planetarnych, galaktyk i układów galaktyk. Muszą wirować i krążyć wokół siebie, jeśli nie chcą spaść na siebie i sczepić się w katastrofalnej kolizji. Każde potknięcie, najmniejsza utrata energii oznacza zacieśnianie orbit i coraz bliższy koniec. Gdyby Ziemia nagle się zatrzymała w swojej wędrówce wokół Słońca, to po dwóch miesiącach spadłaby na gwiazdę i została spopielona w jej rozpalonym wnętrzu. Dwa miesiące to dostatecznie dużo czasu, by się pożegnać z życiem, ale za mało, by myśleć o ratunku dla naszej cywilizacji. Podobnie, jeśli jakaś siła zatrzyma ruch Układu Słonecznego wokół środka Drogi Mlecznej - to zaczniemy spadać z coraz większą prędkością na gigantyczną czarną dziurę, która rezyduje w samym centrum Galaktyki i pochłonęła już ponad cztery miliony słońc. Ten upadek byłby nieuchronny, choć dość długi - trwałby dziesiątki milionów lat, bo na szczęście mieszkamy na peryferiach Galaktyki (30 tys. lat świetlnych dzieli nas od jej środka i czającego się tam niebezpieczeństwa). Nigdzie we Wszechświecie nie zobaczymy zamarłych i nieruchomych względem siebie ciał, bo takie natychmiast zaczną się przyciągać i prędzej czy później się połączą. Gdziekolwiek kierujemy teleskopy, widzimy, jak materia wiruje w nieustannym tańcu, który w istocie rzeczy jest ucieczką przed zagładą. Zgodnie z radą, którą Czerwona Królowa udzieliła Alicji: "Aby utrzymać się w tym samym miejscu, trzeba biec ile sił". Sezon na katastrofy Mam jednak złą wieść: żaden ruch nie będzie wieczny. Każde ciało nieustannie traci energię, emitując fale świetlne i cieplne, grzęznąc w materii przestrzeni międzygwiazdowej, która, choć jest na ogół bardzo rozrzedzona, to jednak stawia opór asteroidom, planetom i gwiazdom. Wszystkie więc kiedyś skończą w czeluści jednej z czarnych dziur. I my także, to nie ulega wątpliwości. Dopóki tak się nie stanie, błogosławmy ten kosmiczny pęd, dzięki któremu Ziemia już od 4,5 mld lat ucieka od zagłady i możliwe były narodziny oraz rozwój życia. To są niewyobrażalne prędkości. Ziemia kręci się wraz z nami wokół własnej osi z prędkością 1 tys. km/godz. (na naszej szerokości geograficznej, bo na równiku - dalej od osi obrotu - wirujemy nawet o połowę szybciej). Dookoła Słońca mkniemy z prędkością ponad 100 tys. km/godz., a czarną dziurę w Drodze Mlecznej okrążamy z jeszcze większym pośpiechem - mając na liczniku blisko 800 tys. km/godz. To nie wszystko. Nasza Galaktyka także nie stoi w miejscu, lecz pędzi z oszałamiającą prędkością 2 mln km/godz. w kierunku tzw. Wielkiego Atraktora (nie bardzo wiemy, co nim jest, najpewniej ogromne zgrupowanie galaktyk). W drodze, jak wiadomo, mogą czyhać różne niebezpieczeństwa, znane i nieoczekiwane. Wędrówkę wokół Słońca już zdążyliśmy dobrze poznać: trwa tylko rok i wiemy, że jej charakterystyczną cechą są zmieniające się pory roku. Choć niekiedy zaskakują nas wyjątkowe kataklizmy, susze czy mrozy stulecia, to z grubsza wiemy, czego się spodziewać. Ale na to, co nas czeka w czasie okrążania Galaktyki, żadne doświadczenie nas nie przygotowało. Jeden obieg czarnej dziury zajmuje nam ok. 220 mln lat, czyli od swych narodzin Ziemia ledwie 20 razy zatoczyła pełne koło. Życie pojawiło się na niej dopiero podczas dwóch ostatnich okrążeń. Układ Słoneczny ostatni raz znajdował się po przeciwnej stronie Drogi Mlecznej około 100 mln lat temu, w samym środku okresu kredy. Nie było wtedy w ogóle ludzi, na lądach królowały wielkie gady i zbliżała się potężna katastrofa, której ślady odkrywamy dziś w osadach sprzed 65 mln lat. Kreda zakończyła się tzw. masowym wymieraniem, w wyniku którego z powierzchni naszej planety zniknęły m.in. amonity, belemnity, mozazaury, plezjozaury, pterozaury i dinozaury. Połowa wszystkich żyjących wtedy gatunków. Podobnych katastrof było w dziejach naszej planety więcej. Niektórzy badacze dopatrują się w nich wyraźnego cyklu, sezonowości - powtarzalności co 26-30 mln lat. Pozostaje zagadką, co jest przyczyną tego cyklu, ale badacze sądzą, że jest nią właśnie wędrówka Układu Słonecznego wokół Galaktyki. Taniec z ciemną materią Amerykański przyrodnik Michael Rampino z Uniwersytetu Nowego Jorku niedawno opublikował w periodyku Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego nową hipotezę, która zgrabnie łączy ze sobą nękające Ziemię kataklizmy kosmiczne i wulkaniczne. Naukowiec zauważa, że na ruch Słońca wokół Galaktyki nakładają się oscylacje o podobnym okresie jak wielkie wymierania. Droga Mleczna ma kształt wirującego dysku z wybrzuszeniem w samym środku. Nasza gwiazda porusza się w jednym z zewnętrznych ramion tego wiru - przy samej krawędzi dysku, tam gdzie jest on już mocno spłaszczony. Ale nie trzyma się dokładnie głównego nurtu, lecz w rytmie sinusoidy co jakiś czas wynurza się nad nim, a potem nurkuje pod spodem. Raz na 30-40 mln lat przecina więc płaszczyznę galaktycznego dysku, gdzie gwiazd i materii międzygwiazdowej jest najwięcej. Najłatwiej wtedy o bliskie spotkanie z jakimś intruzem, który może zepchnąć w kierunku Ziemi śmiertelny deszcz komet. Niedawno astronomowie odkryli niewielkiego czerwonego karła WISE 0720-0846, który 70 tys. lat temu musnął rubieże naszego Układu Słonecznego, przelatując w odległości zaledwie 0,8 roku świetlnego. Dla porównania: najbliższa obecnie gwiazda, Proxima Centauri, znajduje się cztery lata świetlne od nas. Na szczęście dla nas karzeł przemknął zbyt szybko i miał zbyt małą masę, aby zaburzyć orbity ciał w Obłoku Oorta, czyli rozciągające się za orbitami Neptuna i Plutona skupisko komet. Michael Rampino wspomina o jeszcze innej groźbie, która wiąże się z zagadkową i niewidoczną gołym okiem ciemną materią. Nie świeci ani nie odbija światła, nie reaguje z atomami naszej materii. Wiemy tylko, że jej masa w galaktykach mniej więcej 5 razy przewyższa masę wszystkich świecących gwiazd, a najbardziej się zagęszcza właśnie w obrębie galaktycznego dysku. Każde przejście Układu Słonecznego przez ten dysk wiąże się więc z zanurzeniem w obłoku ciemnej materii. Byłoby dziwne, gdyby siła ciążenia tej materii nie wywierała na nas żadnego wpływu. Tak jak Księżyc wywołuje na Ziemi morskie pływy, tak ciemna materia może co kilkadziesiąt milionów lat przynosić wzbierające fale komet i asteroidów w Układzie Słonecznym. Co więcej, Ziemia - masywne ciało niebieskie - także przyciąga ciemną materię. Może się więc ona gromadzić we wnętrzu naszej planety, a pewne dane wskazują na to, że gdy cząstki tej tajemniczej materii zetkną się ze sobą, to anihilują, co wiąże się z emisją promieniowania. Krótko mówiąc, prof. Rampino sugeruje, że ciemna materia okresowo podgrzewa wnętrze Ziemi, a nadmiarowe ciepło szuka sobie ujścia przez ziemską skorupę, co kończy się katastrofami wulkanicznymi. Włączyć hamulec? Cóż można na to poradzić? Wysiąść z Ziemi w biegu się nie da. Włączyć hamulca także nie potrafimy, zresztą nie warto, bo jak już wiemy, to by się skończyło całkiem pewną katastrofą. Wypada pogodzić się z zagrożeniami, które czekają na nas w drodze. I upajać się kosmicznym pędem, w którym bierzemy udział, nucąc pod nosem "Galaktyczną piosenkę" z filmu "Sens życia według Monty Pythona". Pamiętacie tę scenę? Z lodówki pani Brown (gra ją Terry Jones) wychodzi człowiek w różowej marynarce (Eric Idle) i śpiewa jej tak: "Proszę pamiętać, że żyje pani na planecie, która się obraca z prędkością 1,5 tys. km/godz., gna po orbicie z prędkością 30 km/s. Słońce, pani i ja, i wszystkie gwiazdy na niebie przemierzamy codziennie miliony kilometrów po zewnętrznej spirali galaktyki zwanej Drogą Mleczną. Wszechświat rozszerza się i rozszerza we wszystkich możliwych kierunkach, najszybciej jak się da, z prędkością światła - 20 mln km/min., szybciej już nie można". *fizyk matematyczny, szef działu nauki "Wyborczej" W czasie, w którym będziesz czytał ten tekst (ok. 6 minut), przemierzysz: 100 km - wirując z Ziemią wokół jej osi 10 000 km - poruszając się po orbicie wokół Słońca 80 000 km - mknąc z Układem Słonecznym dookoła Drogi Mlecznej 150 000 km - pędząc z całą Drogą Mleczną w kierunku konstelacji Lwa http://wyborcza.pl/1,145452,18033078,Co_noc_pokonujesz_16_mln_km.html
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

© Robert Twarogal * forumastronomiczne.pl * (2010-2023)