Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'ciemne' .
-
Kiedy dojeżdzasz na miejscówkę i na ciasnym, górskim zakręcie miga ci między piniami Gromada Ptolemeusza, już wiesz, że będzie dobrze. Kiedy kilkanaście sekund po zgaszeniu świateł widzisz M92, masz pewność, że będzie doskonale. Ale kiedy Stół Skorpiona wreszcie wychodzi zza krawędzi kaldery - nogi uginają się i tak zostaje do końca sesji. Tej pierwszej i każdej kolejnej. . . . . . 12 czerwca. Jedziemy przez beznadziejnie płaskie Mazowsze, a zaraz potem - przez niemal niezauważalne wzgórza południowych Mazur, wyłaniające się z porannej mgły. Jak mogłem nazywać kiedyś ten teren pofałdowanym? Ech, a jeszcze dwanaście dni temu przemierzałem ten stół bilardowy w drugą stronę, na lotnisko... . . . . . Sol 1. Lądujemy na Teneryfie. Kieruję wzrok ku El Teide zaraz po wyjściu z samolotu. Całe otoczenie kaldery jest przygaszone przez pył lub jakąś rozrzedzoną, chmuropodobną warstwę. Przepierzenie na średnim pułapie wydaje się niweczyć nasze plany obserwacyjne, ale z godziny na godzinę idzie ku lepszemu. Po skompletowaniu składu o delegację angielską, ruszamy na Mascę, by zażyć odrobinę andyjskiego krajobrazu, a potem w górę, pod Teidę na miejscówkę położoną na 2000 m.n.p.m. El Teide i Pico Viejo. Zatrzymujemy się w zachodniej części kaldery, noszącej nazwę Las Ca?adas, na parkingu pod Pico Viejo. W zmierzchu nie czuję skali tego potężnego trzytysięcznika, który wygląda stąd jak przerośnięty pagórek. Na południowym i zachodnim horyzoncie wystają otulone chmurami La Gomera, El Hierro i La Palma. Patrzę na tę ostatnią z niemałymi obawami - większa część wyspy jest zachmurzona, co w połączeniu z wcześniejszym przepierzeniem nieba może źle wpłynąć na jutrzejsze obserwacje. Cóż, najwyraźniej nie wziąłem pod uwagę, jak doskonale zostało wybrane miejsce dla najważniejszych europejskich obserwatoriów. Nie tracimy czasu - wciągamy szybką, zaimprowizowaną kolację i ubieramy się ciepło na noc. Kiedy jestem już gotowy, spoglądam wysoko w niebo i parskam śmiechem z niedowierzania. Na ciemniejącym niebie Jowisz wisi niemal w zenicie, chwilę potem łapię czerwonego Marsa i Antaresa dziwnie wschodzącego poniżej Czerwonej Planety (a nie na lewo od niej). Zmierzch zapada błyskawicznie. Próbuję się zorientować pośród jaśniejszych gwiazd i przeklinam własną głupotę, że w ostatniej chwili zrezygnowałem z Pocketa i teraz nie mam mapy w mniejszej skali. Interstellarum rozbija Centaura na kilka plansz, co czyni pozornie proste zadanie nieco skomplikowanym. Trójkąt, trapez, drugi trójkąt, nie-ten-trójkąt. Pierwszego wieczoru kaleczę nieco sylwetę Chirona, ale dwa wieczory później będę go łapał bezbłędnie. Tymczasem jest wciąż 1 czerwca, a ja się gubię przy przednim kolanie. Próbuję łapać Krzyż Południa, podobno go tu dają. Widzę parę gwiazd, które podejrzewam o bycie Gacruksem (? Crucis) i Mimosą (? Crucis), ale nie widzę Delty uzupełniającej poprzeczkę krzyża. Sprawę utrudnia Cumbres de Ucanca, którego grzbiet ogranicza południowy horyzont. Dość szybko mija zmierzch astronomiczny, można więc zacząć szukać obowiązkowych obiektów w Centaurze. Łapię Fujinona 10x50 i po paru chwilach namierzam Omegę. Od ostatnich obserwacji minęło trochę czasu, więc w pierwszej chwili nie zdaję sobie sprawy z wielkości gromady. Ale to się zmienia przy spojrzeniu przez 25x100. Obiekt nie mieści się w znanej mi skali i zwyczajnie brakuje mi przekleństw, żeby wyrazić swoje zaskoczenie jego ogromem. Omega jest gargantuiczna, mimo nie do końca czarnej nocy, rozpada się na dziesiątki gwiazd i zdaje się wypełniać trzecią część pola widzenia lornety. Przeskakuję na M13 dla złapania skali - i okazuje się, że w każdej z lornet różnica boli tak samo. NGC 5139 jest cudowna w każdej dwururce i w każdym powiększeniu. W 16x70 również jest rozbita na brzegach, a w 10x50 wyraźnie ziarnista. 25x100 to już powoli teleskopowy widok - dodam tylko, że nie przypominam sobie, by M13 prezentowała się w teleskopie tak dobrze, jak Omega w wielkiej lornecie. Sprawdziłem później w Wikipedii jaka jest różnica w rozmiarach kątowych i dodam tylko, że 20? vs 37? zwyczajnie nie oddaje widomego stanu rzeczy. W M13 obserwujemy zwykle rdzeń gromady plus trochę ziarna wokół, tymczasem rdzeń Omegi wygląda na ?bardziej nabity?, przez co różnica wydaje się być rzędu trzech - czterech wielkości. Dwa kolejne obiekty przynoszą za to rozczarowanie. Pierwszy z nich, Centaurus A (NGC 5128) jest spory, lecz mdły. Kompletnie nijaki w małej lornecie, i nijaki w wielkiej. Pas pyłowy przecinający galaktykę na pół nie sprawia problemów, lecz obiekt zwyczajnie zaskakuje małą jasnością powierzchniową jak na jedną z najjaśniejszych galaktyk obu półkul. Ot, mdłe, okrągławe, nieco rozmyte pojaśnienie przecięte w równie mdły sposób na pół. Przeskakuję na M81-82 by sprawdzić, czy jest problem z niebem, czy też Centaurus A tak już ma. Duet Bode-Cygaro prezentuje się jednak świetnie, obie galaktyki są spore i jasne. Cóż, NGC 5128 nie trafia na moją listę obiektów zjawiskowych. Podobnie dzieje się ze sporą, jasną i nijaką gromadą NGC 5460, która okazuje się być dość luźnym skupiskiem słabych gwiazd - na bogatszym tle pewnie zginęłaby całkowicie i zamiast trafić do NGC, pewnie widniałaby pod jakimś numerem w katalogu Dolidze. Centaura skromnie uzupełniam dojrzeniem ładnego, wyciągniętego pojaśnienia galaktyki NGC 4945 (vel Caldwell 89). Marny fotomontaż przywołujący wspomnienie obserwacji na Las Ca?adas. Zaznaczona Omega Centauri (NGC 5128) [1], Centaurus A (NGC 5129) [2], NGC 4945 [3] i NGC 5460 [4]. Noc zapada coraz głębsza. Marzenia o doskonałej adaptacji sypią się jak domki z kart z każdym kolejnym autem zajeżdżającym na parking lub, co gorsza, z każdym innym przejeżdżającym obok parkingu na długich światłach. Czarę goryczy przelewa autokar, który - już zaparkowany - najpierw długo świeci światłami mijania, a potem wciąż trzyma zapalone światła wewnątrz. Po kwadransie upływającym na przekleństwach, wycieczka jedzie sobie w końcu w siną dal, a my możemy się skupić na kolejnych wspaniałościach wystających znad wschodniej krawędzi kaldery. Pierwszym celem, na który od jakiegoś czasu ostrzyłem sobie zęby była gromada otwarta NGC 6124 w południowo-zachodniej części Skorpiona. Jej wyłowienie nie stanowi w zasadzie żadnego problemu - widać ją gołym okiem, a najbliższa okolica nie kipi bogactwem jasnych obiektów. Wystarczy wycelować z biodra i jest - mało krzykliwa, nieco podobna do M34. Wielkiego szału nie robi, ale widok zupełnie ?nowego? obiektu tej jasności po prostu cieszy. Przeskakuję w dół, tuż nad krawędź Kaldery i od razu dostrzegam NGC 6231 - tej nie sposób pomylić z niczym innym. Cholernie ciasne skupisko jasnych, niebieskich gwiazd, szósta najjaśniejsza gromada na niebie o całkowitej jasności 2,6mag. Tuż nad horyzontem widać tylko sześć, może osiem najjaśniejszych składników, ale już wiadomo, że jak tylko wzniesie się wyżej, urwie siedzisko. Gromada wraz z resztą otoczenia pnie się do góry na naszych oczach. Po kwadransie widzę już całą Fałszywą Kometę. NGC 6231 prezentuje się coraz okazalej, a sklejone ze sobą Trumpler 24 i Collinder 316 zapowiadają niezwykłą ucztę na nadchodzące noce. Czekam jeszcze parę chwil, żeby rozpocząć swoje własne święto ciemnotek. Wschodzący pod kompletnie nieopatrzonym kątem Skorpion sprawia mi zaskakująco dużo trudności (a co mieliby powiedzieć Łukasz z Jurkiem, obserwujący w tym samym czasie na drugim zwrotniku?). Po chwili chaotycznego skakania, łapię Barnardy 44 i 45, stwierdzam jednak, że pożądne zagłębianie w temat muszę zacząć od identyfikacji ogromnego ciemnego prostokąta, który ledwo mieści się w polu widzenia mniejszego Fujinona. Po małym słowie z atlasem wiem już, że to Mgławica Fajka - mimo, iż widziałem ją wcześniej kilka razy, zaskoczyła mnie swoją mocno kanciatą aparycją i kontrastem między ostro zarysowanym cybuchem a rozmywającą się główką. Poświęcam Fajce dłuższą chwilę, a potem próbuję łapać B72, ale jedynie największa lorneta pokazuje jakiekolwiek pociemnienie w tym miejscu. Cóż, to nie ten moment, Skorpion nie pokazał się jeszcze w całości. Oczy sklejają się coraz bardziej. Po chwilowym dogrzaniu się w aucie, wychodzę, by spojrzeć na jaśniejące z każdą chwilą Messiery - 6, 7, 8, 20 i 21. Zmęczenie nie pozwala jednak na cieszenie się obserwacjami. W okolicach 2:00 pakujemy manatki i zjeżdżamy na poziom morza, gdzie możemy zdrzemnąć się na parkowych ławkach w przyjemnej temperaturze letniej nocy. . . . . . 13 czerwca. Szarość nie odpuszcza, za nic nie chce zejść z nieba. Powoli oswajam się z płaskością i nijakością okolicy, w której żyję. . . . . . Sol 2. Lot z Tenerife North na La Palmę jest krótki i przyjemny. Docieramy do La Punta mocno niewyspani i wymęczeni jazdą przez serpentyny górskie. Odpadam na sześć godzin wieczoru, ale wstaję, by choć chwilę poniewierzyć własnym oczom na widok wysoko pnącego się Skorpiona. Choć jesteśmy zaledwie na siedmiuset metrach, Droga Mleczna uderza po oczach swoimi kłębami, mimo nie do końca czarnego nieba. Po niespełna godzinie, idę dalej spać. Sol 3. Mobilizacja! Pakujemy się raźno do aut, żeby przed zachodem słońca przyjrzeć się parkowi teleskopów na najwyższym punkcie La Palmy - Roque de los Muchachos. Dwadzieścia kilometrów przed miejscówką droga zaczyna się dziko piąć do góry. Większość trasy pokonujemy na pierwszym i drugim biegu. W końcu wyjeżdżamy ponad las i widzimy białe kopuły odcinające się od intensywnie granatowego nieba. Po małej sesji zdjęciowej, ruszamy jeszcze kawałek, by osiągnąć szczyt. Po prawej stronie zieje czeluść Caldery de Taburiente, ogromnej pozostałości po zapadnięciu się największego wulkanu na wyspie. W końcu osiągamy Roque de los Muchachos - Skałę Chłopców. Widok na Calderę de Taburiente z Roque de los Muchachos. Spacer w tej scenerii jest nieziemski. Przepaście obrywają się kilka-kilkanaście metrów od ścieżki, pod nami ścielą się chmury zakrywające szczelnie dno kaldery. Na horyzoncie z szerokiej Teneryfy wystaje szpic El Teide, a na prawo od niej - La Gomera i El Hierro. W ostatnich promieniach Słońca jedziemy kilometr dalej, na jeden z niezliczonych miradorów (punktów widokowych). Zajmujemy autami małą zatoczkę parkingową, z której otwiera się widok na ocean. Po drugiej stronie ulicy, tuż nad krawędziami ścian obrywających się do wnętrza kaldery jest trochę miejsca na lornety i teleskop. Przenosimy paczki sprzętowe na miejsce, chłopaki demontują rozklekotaną barierkę, by umożliwić Pablitusowi 22? sięganie po nisko położone obiekty. W najniższym położeniu trzeba będzie kucnąć jakieś trzy metry od krawędzi kilkusetmetrowego urwiska. Rozstawiam się z lornetami parę metrów obok, w znacznie bezpieczniejszym miejscu. W międzyczasie okazuje się, że 25x100 zwichnęła jeden z okularów, co praktycznie wyłącza ją z obserwacji do końca wyprawy. Na statywach lądują więc oba Fujinony - 16x70 i 10x50. Mimo chwilowego odczucia niedosytu, wkrótce okaże się, że ten zestaw wystarczy z nawiązką. Słońce nurkuje pod horyzont, a cień Ziemi wspaniale odcina się nad całym wschodnim horyzontem (dziewczyny są zachwycone tym widokiem). Po kilku kwadransach robi się wystarczająco ciemno, by zacząć łowić skrajną egzotykę. Ogarniam w końcu Centaura i pomagam go zwizualizować towarzystwu. Sylweta Chirona jest naprawdę wyraźna i dość łatwa do wyobrażenia. Pod jego końską piersią łapię w końcu Gacruksa i poprzeczkę Krzyża Południa. Ba, nawet udaje się złapać w lornetce kilka gwiazdek ze Szkatułki Klejnotów (NGC 4755). Zanim nadejdzie noc astronomiczna, można poświęcić parę chwil na szukanie Alfy i Bety Centauri. Po parunastu minutach pojawiają się, ale zajdą, nim minie godzina od ich wschodu. Jak dobrze jest mieć ujemny horyzont! Wilk z zaznaczonymi Barnardem 228 [1], NGC 5986 [2], NGC 6124 [3], NGC 6192 [4], NGC 5822 [5], NGC 5823 [6] oraz NGC 5927 [7]. W oczekiwaniu na prawdziwie ciemną noc, gapię się na asocjację Skorpiona-Centaura, rozrzucone na kilkudziesięciu stopniach łuku luźne, ale łatwe do wyodrębnienia skupisko gwiazd. W końcu podchodzę do lornet i grzebię przy kłębie Wilka. Na pierwszy ogień idzie oczywiście spora, choć niespecjalnie wybitna smuga Barnarda 228. Na drugi strzał - NGC 5986, najjaśniejsza gromada kulista w konstelacji. Położona w miejscu łatwym orientacyjnie, staje się łatwym i przyjemnym łupem we wszystkich instrumentach optycznych, jakie mamy do dyspozycji. Zjeżdżam w dół i niechcący łapię kolejną kulistą - NGC 5927. Jest naprawdę niewielka, nie powala jasnością, niemniej - przy skanowaniu nieba lornetą 70 mm, ciężko ją przegapić. Chwilę szukam też pobliskiej NGC 5946 w Węgielnicy, ale szybko się poddaję. Szkoda czasu. Potwierdzam tylko widoczność obu wilczych kulek w 10x50 i biegnę błądzić dalej. Następna w oko wpada gromada otwarta NGC 5822, blisko granicy z Cyrklem. Wyłapuję na obszarze około 40 minut łuku jakieś dwudzieścia gwiazd, w tym kilka nieznacznie wybijających się jasnością. Nieopodal widać też NGC 5823, mały, podskórnie ziarnisty klaster w Cyrklu. Jeszcze chwilę kręcę się nisko nad horyzontem, gdzie wpadam na otwartą NGC 6067. I już wiem, że z pewnością do niej wrócę. Wędruję spokojnie do NGC 6124 w Skorpionie. Na ciemnym palmiarskim niebie, do tego wyżej nad horyzontem, prezentuje się przepięknie. W 16x70 doliczam się około trzydziestu, a w 10x50 - niecałych dwóch tuzinów gwiazd podobnej jasności, nieco skupionych ku środkowi, na obszar nieco mniejszym niż tarcza Księżyca. Poniżej zwraca uwagę NGC 6192 o kształcie ni to trójkątnym, ni to okrągłym. Mały Fujinon ukazuje jej delikatnie ziarnistą naturę. 16x70, choć wyraźniej pokazuje kaszkowatość mgiełki, również nie pozwala wyodrębnić konkretnych gwiazd. Niemniej, nie mam wątpliwości, że patrzę na gromadę otwartą. Serce Skorpiona z Barnardem 51 [1], B49 [2], B45 [3], B44 [4], NGC 6144 [5], IC 4603 [6], Mgławicą Rho Ophiuchi (IC 4604) [7] oraz Messierami 4 [8] i 80 [9]. Tymczasem można już kręcić się w okolicach Antaresa. Barnard 44 jest łatwy i oczywisty, leżący nieco wyżej Barnard 45 również nie sprawia żadnego problemu. Łapię też nieco wyodrębniony kłąb oznaczony na wschodzie jako B51, a na zachodzie - B47, nie dopatruję się jednak ani jaśniejszej ?wysepki? pomiędzy nimi, ani drobniejszych globul z katalogu Barnarda. Messier 4 kłuje w oczy, a pobliskie kuliste są przewyraźne. M80 w niczym nie przypomina mdłej, rozmytej gwiazdki - bo taką ją widuję z Pomorza. Tutaj pokazuje spore halo nawet w małej lornetce. Również leżąca przy Antaresie NGC 6144 nie stanowi żadnego problemu. W kadrze króluje jednak M4, wielka i ziarnista na obrzeżach - nawet w 10x50. Gdyby nie bezpośrednie porównanie z Omegą Centauri, nazwałbym ją ogromną. Ciężko iść dalej, ale kolejne cuda czekają. Przesuwam wzrok nieco wyżej i łapię spore, delikatne pojaśnienie, wyraźnie wyciągnięte w pionowej osi. Upewniam się, że optyka nie jest zaparowana i po chwili wołam chłopaków, czy widzieli już Mgławicę Rho Ophiuchi (IC 4604). Poniżej łapiemy też słabsze, ale bardziej zwarte pojaśnienie IC 4603. W głowie już szumi, a przecież największe cuda dopiero nadchodzą. Skorpion pokazuje się w całości, i choć jeszcze nie przekroczył centralnego południka, wisi już na tyle wysoko, by ukazać w pełnej krasie Fałszywą Kometę. Głowa komety, czyli gromada otwarta NGC 6231 jest obłędna - w jej centrum wybija się sześć najjaśniejszych, niebieskogorących gwiazd, a oprócz nich widać kolejnych kilka słońc. Zerkaniem ich liczba rośnie do dwudziestu, wciąż ciasno upakowanych. Ta gromada to absolutna perełka, jakiej próżno szukać na północnej półkuli. Dla wizualowca, jest to obiekt kompletny, ze wspaniałą dynamiką jasności gwiazd, jednoczesnym rozdzieleniem i zatopieniem w mgiełce, z cudownym i wyrazistym detalem, ale wciąż ze sporą ilością miejsca na długie smakowanie i odkrywanie niuansów. Niebiańska poezja w najczystszej postaci! Fałszywa Kometa z NGC 6231 [1], Cr 316/Tr 24 [2], B48 [3], B58 [4], NGC 6281 [5], NGC 6242 [6], NGC 6268 [7], Barnard 263 [8] i NGC 6124 [9]. Powyżej lśnią kolejne dwie gromady, lub jedna, zaznaczona dwojako - Collinder 316 i Trumpler 24. Ciężko powiedzieć, co panowie mieli na myśli, każdy zaznaczając ?swój? obiekt, choć mapy sugerują, że pierwszy z panów włączył do klastra pole gwiezdne o średnicy dwóch stopni, podczas gdy drugi - skupione na obszarze stopnia kwadratowego najjaśniejsze gwiazdy w tymże polu. Przepychanki kartograficzne odkładam na bok, skupiając się na niezwykłym widoku. Na ponad trzech stopniach kwadratowych rozsypanych jest kilkadziesiąt gwiazd, które - widziane nieuzbrojonym okiem - tworzą szeroki ogon Fałszywej Komety. W lornetach zwraca uwagę złożone z ośmiu jaśniejszych gwiazd półkole, pośrodku którego widać dwie bardziej skupione grupki gwiazd - jedną bardziej rozciągniętą równoleżnikowo, drugą - krągłą, położona na północny wschód od pierwszej. Na północnym cyplu gromady wyodrębniam jeszcze jedno małe skupisko. Cr 316 vel Tr24 robi niesamowite wrażenie - jest tak inna od eminentnej NGC 6231, nadrabiając niewielką jasność składników ich mnogością. Całość cudownie uzupełniają niuanse jasności tła, z których najwyraźniejszym jest przylegające od wschodu, ukośnie biegnące pociemnienie Barnarda 48 i leżąca jeszcze dalej na wschód większa, ciemna plama Barnarda 58. Jej kształt raz jawi się jako owalny, raz bardziej trójkątny, a autosugestii ?pomagają? gwiazdki, które zdają się wycinać ciemny obłok z tła. Jakby bogactwa rejonu było mało, tuż na północ wpada w oko kolejne trio gromad otwartych. Najbardziej wysunięta na północ i jednocześnie jaśniejsza z nich, NGC 6281 wydaje się być częścią jasnego asteryzmu w kształcie litery ?S?, i jest zatopiona w górnym wygięciu litery. Na pierwszy rzut oka w gromadzie widać ciasny pięciobok podobny w proporcjach do zarysu Cefeusza, do którego zerkaniem dochodzi kolejna dziesiątka gwiazd. Całość pięknie jest skąpana w subtelnym blasku słabszych składników gromady. Spośród dwóch gromad leżących tuż na południe, już w kadrze z Collinderem 316, bardziej wybija się ta zachodnia (NGC 6242), w której ledwie dostrzegam kilka wyodrębnionych gwiazdek, a zerkaniem - kolejny tuzin słabiutkich punktów, skąpany w delikatnej mgiełce. Leżąca na wschód NGC 6268 jest najmniejsza i najsłabsza z trójki klastrów, pokazuje zerkaniem nie więcej niż osiem słońc, lecz trudno odmówić jej urody. . . . . . 15 czerwca ?Od jutra w całej Polsce poprawa pogody. Będziemy się cieszyć przynajmniej paroma dniami czystego, błękitnego nieba?. To ma być błękit? Pan raczy żartować, panie Kret. . . . . . Sol 3. La Palma odurza jakością nieba. Noc jest już ciemna od dwóch godzin, Droga Mleczna kończy się ledwie dwa stopnie nad horyzontem. Powietrze jest suche i spokojne, a gwiazdy chyba zapomniały o obowiązkowym migotaniu. Chaos moich poczynań jest coraz większy - bo jak tu zachować spokój, skoro przed oczyma stają widoki niczym z najbardziej dopieszczonych astrofotografii? Widoki pełne niuansów, miękkich przejść i ostrych rysów, pełne czystego blasku i głębokich czerni. Mgławica Fajka i pasma pyłowe na południe od niej. Zaznaczone są Barnard 59 [1], B78 [2], B77 [3], B72 czyli Mgławica Wąż [4], B250 [5], B244 [6], B243 [7], B256 [8], B254 [9], B252 [10], B53 [11] i B50 [12]. Kieruję lornety na wielką Mgławicę Fajka. Katalogowo - jest to zbitek trzech wielkich Barnardów: 59, 78 i 77, do których dochodzą mniejsze, osobno skatalogowane pociemnienia. Próbuję wyłapać osobno niektóre z nich, czepiając się to zachodniego krańca, to kręcąc się przy bardzo wyraźnej północnej granicy lufki (B59), ale moja uwaga jest odciągana przez pyłową kurtynę, która zdaje się opadać ku południu jak ściana deszczu z czarnej chmury. Widok w 16x70 jest bardziej szczegółowy, ale w jaśniejszej 10x50 - jednak piękniejszy. Odchodzące od Barnarda 59 włókienka zdają się mieć kilka - jeśli nie kilkanaście - odcieni, raz rozrzedzają się, by potem w kilku miejscach utworzyć bardzo wyraźne koncentracje - B250 i B244 o prosto uciętej, bardzo wyraźnej zachodniej krawędzi, sporego Barnarda 243, jakby na przedłużeniu B244 i zachodniego cypla B59. W gęstym ?pyłowym deszczu? po lewej łapię Barnardy 256 i 254, wszystkie zaskakująco łatwe. Próbuję też tradycyjnie powalczyć z Mgławicą Wąż (B72) po drugiej stronie Fajki, ale średnia lorneta jednak nie daje rady. Pociemnienie jest, ale charakterystycznej S-ki nie widać. Do tej pory nie wiem, czy zabrakło mi apertury czy determinacji - bo jak tu skupić się na małym celebrycie, skoro tuż poniżej są - a choćby i bezimienne - cudowności, jakich nigdy wcześniej nie widziałem? Środek łuku Strzelca z zaznaczonymi Barnardem 289 [1], LDN 1795 [2], NGC 6451 [3], B295 [4], B90 [5], B86 (Plamą Atramentu) [6], LDN 119 [7], LDN 49 [8], LDN 68 [9] i LDN 75 [10]. Błądzę jeszcze chwilę pośród pyłowego bogactwa rejonu - i jeśli cokolwiek może mnie oderwać od podfajkowych przepyleń, z pewnością jest to Barnard 289, jedna z najwyraźniejszych ciemnych mgławic na całym niebie. Jej trzy równoległe bruzdy rozcinają Wielki Obłok Gwiezdny Strzelca, czego ślad dostrzegam nawet gołym okiem. Barnard 289 zwrócił moją uwagę w Bieszczadach i później, w Beskidzie Wyspowym, ale dopiero teraz widzę go w pełnej krasie. Bez najmniejszego wysiłku dostrzegam przerzedzenia pyłów i zagęszczenia, których doliczam się co najmniej czterech. Najdłuższa, środkowa smuga zdaje się łączyć na południu z kolejną, zdecydowanie najwyraźniejszą w kadrze koncentracją pyłów, leżącą już poza ?Barnardem właściwym?, oznaczoną jako LDN 1795 Prawa (zachodnia) krawędź tego pociemnienia układa się w ostro odcięty grot, mimowolnie kierujący wzrok ku leżącej nieopodal gromadzie NGC 6451. Wschodnia część 1788-ki rozmywa się w dalszych przepyleniach, powyżej których zwraca uwagę subtelny, lecz charakterystyczny łuk mgławic LDN 49-68-75. Kadr z B289 i LDN 1795 powala dosłownie każdego z obecnych - i w końcu nikt nie odnosi się do obserwowania ciemnych mgławic jak do dziwnej fanaberii. W takich warunkach, żadne z nich dziury w niebie, tylko obiekty pokazujące nie mniej niuansów i mięsistości niż jasno świecące, nieodległe Laguny, Koniczyny, Omegi i Orły. Wzrok biega więc od potrójnej smugi do grotu, to znów przeskakuje poza krawędź Wielkiej Szczeliny do NGC 6451, w której - oprócz jasnej mgiełki - widzę kilka wybijających się słońc. Takiego bogactwa niuansów i takiej wyrazistości nie ma chyba nawet kadr z Fajką ani Fałszywa Kometa. Pocięte pyłami Laguna z Koniczyną (w 16x70 bez trudu widać Barnarda 85, dzielącego M20 na dwa główne płaty), choć jasne i pełne smaczków nie wytrzymują konkurencji Barnarda 289. Leżąca wyżej jasna połać Messiera 24 również nie skupia mojej uwagi w większym stopniu, choć jest piękna i wyrazista, a ciąg czterech Barnardów (od zachodu są to B304, 92, 93 i 307) jest tak oczywisty, że bardziej chyba być nie może. Przeskakuję jeszcze na chwilę do przewyraźnej północno-zachodniej krawędzi ogromnego Barnarda 312 i błąkam się chwilę po wschodzącej dopiero Tarczy, której wyżej nad horyzontem jeszcze nie widziałem (do górowania zostało jej parę godzin). Przesuwam wzrok na sam środek centralnego zgrubienia Galaktyki. Plama Atramentu (B86) wraz z przylegającą gromadą NGC 6520 jest łatwa i oczywista w każdej z lornet - choć oczywiście oba obiekty są zagubionymi maleństwami pośród jasnej połaci Wielkiego Obłoku Strzelca. Perełką w kadrze jest jednak znajdujący się niecały stopień na północ LDN 119, wżerający się aksamitną czernią w rozświetlone jądro Drogi Mlecznej. Tuż na południowy zachód widzę równie wyraźny, siostrzany obłok pyłowy, którego jednak do teraz nie potrafię znaleźć w żadnym katalogu. W każdym razie moja ukochana zatoczka pyłowa (widywałem ją również z południowej Polski) pokazuje się teraz w pełnej krasie - pomyśleć, że gdybym nie obserwował w szerokim polu, nie miałbym pojęcia o jej istnieniu. Tymczasem łapiąc znanego Barnarda 86 w lornetach, nie sposób nie zauważyć otoczenia, które przebija swoim pięknem małą celebrycką plamkę czerni. Szerokie pole daje o sobie znać i chwilę potem, pokazując na wschód od B86 kolejny wspaniały obiekt, kolejne objawienie wyprawy - Barnarda 90, o bardzo regularnym, krągłym kształcie i pięknie odciętej ciemnej, mięsistej sylwecie. Będę do niego wracał wielokrotnie podczas tej i kolejnych sesji. Zjeżdżam kawałek na południe do Messiera 7 z otoczeniem. Między Messierem 7 [1] i Messierem 6 [2]. Widać m.in. Barnarda 283 [3], B287 [4], B286 [5], Trumpler 30 [6], Sandqvist 36 [7], NGC 6425 [8], NGC 6416 [9] i NGC 6453 [10]. Blask gwiazd klastra wystarcza do mimowolnego opuszczenia żuchwy, jednak mnogość smaczków w tle przyprawia o autentyczny zawrót głowy. Tuż na północ od M7 wyraźnie odcina się Barnard 283, wypuszczający w kierunku zachodnim dwie wyraźne odnogi ujmujące piękną jasną zatoczkę Drogi Mlecznej. Na południe od największej koncentracji gwiazd w Gromadzie Ptolemeusza łapię B287, jakby obramowanego przez wyciągnięty trójkąt dość jasnych gwiazd (być może składników M7). Dopatruję się też zaznaczonej w Interstellarum smużki, którą B287 wypuszcza na południe, a obok niej wpada w oko piękne ziarniste pojaśnienie niewielkiej gromady Trumpler 30. Żadnych problemów nie sprawia też B286, choć nie pokazuje jakichś wyrazistych krawędzi. Na zachód od M7 wpada w oko wyciągnięty Sandqvist 36, którego dość wyraźny, choć powoli zlewający się z Wielką Szczeliną ślad biorę mylnie za Barnarda 271 (którego w końcu nie dojrzałem, podobnie jak naciąganych B275 i B278). Wyłącznie dla sportu łapię też gromadę kulistą leżącą w tle M7, NGC 6453 - pod tym niebem w 16x70 nie jest ekstremalnym wyzwaniem. Messier 7 najpiękniej wygląda jednak w szerokim, sześciostopniowym polu Fujinona 10x50. Mimo gubienia najdrobniejszych detali, bez problemu łapię wszystkie obiekty przylegające do Gromady Ptolemeusza. O ile mnie pamięć nie myli, NGC 6453 została również wyzerkana. Niewiele skromniej prezentuje się kadr z M6. Brakuje w nim niuansów, jakie mają okolice M7, gdyż sama gromada leży na tle dość gęstego fragmentu Wielkiej Szczeliny - lecz widok jest przepiękny. Gromada, która w dużych lornetach pokazuje na północy Polski ledwie sześć najjaśniejszych gwiazd, tutaj - w 10x50 - pokazuje ich około trzydziestu, lśniących hipnotycznym, niebieskim blaskiem. Na północ i północny wschód od niej łapię dwa maleństwa - NGC 6425 i 6416. Jednak wobec bliskości M6, nie są w stanie zatrzymać mojej uwagi na dłużej. . . . . . Wertuję atlas w poszukiwaniu kolejnej pyłonośnej żyły - i znajduję taką powyżej Fałszywej Komety. Tło nie jest zbyt jasne, ale udaje mi się wyłuskać kilka Barnardów: 252, 53 i 50. Wciąż nie mogę się zmusić do robienia solidnych notatek, ciągle powtarzam sobie, że wrócę tu przecież jutro i wtedy dokładniej opiszę - a jednak nie wracam. Coś mi świta, że złapałem w tym rejonie jeszcze kilka obiektów (obstawiam coś z puli B49, B55, B240 i SLDN27), ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć niczego prócz tego, że wszystko było przygaszone, ale wciąż piękne (wersja dla Jurka: paskudztwa). Nocy powoli ubywa, a ja znów wpadam w ciąg, zaczynając od M7 otoczonej ciemnymi mgławicami - to jest absolutnie najpiękniejszy kadr, jaki wywiozę w swojej głowie. Biegam od Rho Ophiuchi do Fajki, od Fajki do Fałszywej Komety, a od niej - do M6-M7, skąd odbijam na północ do B289-LDN1795 i do Barnarda 90. I znów do Rho Ophiuchi. Czuję, jak czas ucieka, jak słabnie koncentracja, nie potrafię jednak odmówić sobie kolejnej porcji upojenia pojaśnieniami, pociemnieniami i klastrami. Nie potrafię wyjść z odurzenia i nie chcę go przerywać. Wcześniejsze myśli o własnym nieprzygotowaniu do wyprawy są wyparte całkowicie przez to, co widzę. Tracę okazję do zidentyfikowania wielu obiektów, po niektórych niedbale skaczę i do których nie wracam (nie robiąc opisu), mnóstwo pociemnień pozostanie dla mnie bezimiennych - ale chcę po prostu chłonąć te cuda i nie myśleć o tym, czy można wycisnąć więcej. Można, ale po co? Nocy, trwaj. . . . . . 16 czerwca Cierpię w Nie-Świecie. Z balkonu widzę nisko pełzający, garbaty Księżyc, który niespecjalnie rozświetla jasną, czerwcową noc. Tęsknię do krainy, gdzie dzień jest dniem, a noc - nocą. Tęsknię do spalonych słońcem zboczy, do chmur zatrzymujących się poniżej miejscówki, do obłędnego gradientu wieczornego nieba. . . . . . Sol 4. Kiedy docieramy na miejscówkę, Skorpion wisi wysoko. Zbieram się w sobie, otwieram notatnik, szykuję dyktafon i zastanawiam się, od czego zacząć. Bogactwo Niedźwiadka kusi od pierwszego rozstawienia lornet, ale tym razem kieruję swą uwagę ku dość wyraźnym kłębom Drogi Mlecznej w Węgielnicy i Ołtarzu. Sięgam po 10x50. Gdzie nie odbiję, wzrok uparcie wraca do NGC 6067 - prawdziwej Królowej Południa. Mimo niewielkiej wysokości nad horyzontem, klaster prezentuje się wspaniale. Jest wyraźnie skoncentrowany i nieco przywodzi na myśl widok ubogiej gromady kulistej widzianej w teleskopie. 16x70 pokazuje około pięciu najjaśniejszych gwiazd w centrum, dorzucając zerkaniem diamentowy pył 30-40 gwiazd leżących wokół. Parę stopni poniżej łapię kolejną otwartą, NGC 6087. Na pierwszy rzut oka widzę asteryzm w kształcie tarczy, której wschodnia krawędź kryje drobną koncentrację, nieco ziarnistą w większej z lornet. Kawałek dalej natrafiam na kolejną gromadę, NGC 6134, ?przyklejoną? do słabej gwiazdki. Klaster jest podskórnie ziarnisty i choć mały, nie szukam mocniejszego powiększenia. Jest pięknie tak, jak jest. Czeszę Drogę Mleczną w szerokim polu - chociaż Galaktyka nie świeci zbyt mocno parę stopni nad taflą Atlantyku, to jednak pięknie widać pojaśnienia i wycinające je pasy pyłowe. Szwędaczka przynosi jeszcze podwójny bonus: gromady NGC 6200 i 6204. Pierwsza z nich jest wyraźnie większa, widać w niej około 10-12 gwiazd na wyraźnym pojaśnieniu tła. Leżąca nieco wyżej NGC 6204 jest mała i skupiona. Z początku widać w niej tylko węzeł 4 słabych gwiazd, ale zerkając odnoszę nieodparte wrażenie, że składników gromady jest więcej. Oba klastry są dobrze widoczne w obu lornetkach i pięknie się komponują w kadrze razem z wszędobylskimi ciemnotkami. Ołtarz i Węgielnica z NGC 6067 [1], NGC 6087 [2], NGC 6134 [3], NGC 6200 [4], NGC 6204 [5], NGC 6397 [6], IC 4651 [7], NGC 6352 [8], Sandqvist (SDN) 189 [9], SDN 188 [10], SDN 187 [11] i Barnard 235 [12]. Przeskakuję do Ołtarza. Wycelowuję w Alfę Arae, a od niej odbijam cztery stopnie na południe, do gromady kulistej NGC 6397. Największa perła konstelacji prezentuje się wspaniale, choć wisi naprawdę nisko nad horyzontem. Wygląda na mocno skoncentrowaną ku centrum, a jej halo zdaje się być delikatnie ziarniste. W mniejszym Fujinonie nie ma śladu ziarnistości, ale wyraźnie wybija się jasne jądro i kilkukrotnie większe halo. Wracam do Alfy. Tuż na zachód od niej czeka kolejna perełka - gromada otwarta IC 4651. W 10x50 widać ją jako piękną, niemal idealnie okrągłą mgiełkę, zerkaniem delikatnie ziarnistą. W 16-krotnym powiększeniu ziarnistość staje się ewidentna, dwie gwiazdy wybijają się nieco, a jaśniejsza z nich pokazuje jakby lekko rdzawy odcień. Podziwiając gromadę, nasuwa mi się porównanie do Róży Karoliny, której IC 4651 wydaje się być miniaturką. Dwa stopnie wyżej kadr uzupełnia gromada kulista NGC 6352 - bardzo dobrze widoczna w obu lornetkach, choć - zapewne przez bezpośrednią bliskość NGC 6397 - nieco mdła. Wracam do Węgielnicy. Najbardziej oczekiwanymi przeze mnie obiektami północnej części konstelacji były trzy wyraźne na zdjęciach pasma pyłowe układające się w sylwetę lecącej mewy lub - jak kto woli - przetrąconej litery T. Całość nie jest wybitnie skontrastowana, ale bez problemu łapię biegnącego południkowo Sandqvista 189 i równoleżnikowo ułożoną parę SDN 187-8, na zachód od SDN 189. Nieco mniej wyraźne zdaje się być pociemnienie leżące na wschód od północnego cypla SDN 189, lecz o pomyłce nie może być mowy - smuga schodzi (jak na zdjęciach) lekko ukośnie w dół. Łowię też leżącego nieopodal zwartego Barnarda 235, który mimo położenia na tle pomniejszych przepyleń, odcina się dość wyraźną ciemną plamą. W 10x50 sam rejon jest również wyraźny - wyłapanie kompletu Sandqvistów i Barnarda nie sprawia większych problemów. Jednak spoglądanie przez małego Fujinona niesie ze sobą niebezpieczeństwo - w kadrze łapie się już fantastycznie lśniąca Fałszywa Kometa, a zaraz obok będzie przecież Fajka, B289, Gromada Ptolemeusza? Zbliżenie na kompleks SDN 187-189. Zaznaczone obiekty to NGC 6259, NGC 6249, Barnard 235 [3], SDN 189 [4], SDN 188 [5], SDN 187 [6], NGC 6204 [7], NGC 6200 [8]. Odbijam na Stół Skorpiona, który ma dla obserwatora jedną fantastyczną cechę: pozwala najpierw bez problemu dostrzec obiekt, który dopiero później należy zidentyfikować. To prawdziwa kopalnia dla poszukiwaczy pojaśnień i pociemnień. Już od pierwszego przeczesywania rejonu, mój wzrok przykuwa fantastycznie odcięta plama Barnarda 263 o bardzo dobrze zaznaczonej północno-zachodniej krawędzi. B263 zdaje się być zwieńczeniem długiej smugi ciągnącej się delikatnym łukiem na przestrzeni jakichś 5°, która kończy się gdzies w rejonie między Shaulą a M7. Ów pas jest zauważalnie niejednorodny - widać w nim zagęszczenia i odchodzące pyłowe ?odpryski?. Dwa najwyraźniejsze pociemnienia identyfikuję jako Sandqvist-Lindroos (SLDN) 26 oraz sklejony w jedną, wyrazistą plamę ciąg mgławic: FeSt2-274 z północnym przedłużeniem w postaci SLDN 28-29. Przy uważniejszym patrzeniu, obie lornety pokazują jeszcze jedną smugę, niemal sklejoną do Sandqvista-Lindroosa 29 - równolegle biegnącą HMSTG 349.7-3.9 (alias SDC 349.7-3.9). Kawałek na wschód pięknie tli się Trumpler 29, widoczny jako węzeł trzech gwiazd na tle ładnego pojaśnienia. Wschodnia część Stołu Skorpiona z Barnardem 263 [1], SLDN 26 [2], SLDN 28-29 [3], FeSt2-274 [4], HMSTG 349.7-3.9 [5], Trumpler 29 [6], FeSt1-397 [7], NGC 6322 [8], HMSTG 345.2-2.9 [9], NGC 6259 [10] i NGC 6249 [11]. Komplet pyłowych obłoków uzupełnia rozciągnięte na jakieś 45? dość wyraźne pociemnienie między Iotą a Kappą (prawdopodobnie jest to wschodnia krawędź sporej, choć dość przezroczystej grupy pyłów skatalogowanej jako FeSt1-397) oraz HMSTG (SDC) 345.2-2.9, tuż na zachód od NGC 6322 - gromady obramowanej przez trójkąt równoboczny, wewnątrz którego 16x70 pozwala wyłuskać nieco drobnicy wybijającej się z pojaśnienia słabszych składników. Fuji 10x50, choć gubi detal tej drobnicy, pokazuje ów klaster w przyjemniejszy dla oka sposób. Nieco dalej na zachód wyskakuje kolejna parka gromad: NGC 6259 i 6249. Pierwsza z nich prezentuje się bardzo mgławicowo, w 10x50 jest zupełnie gładka i jednorodna. 16x70 ledwo pokazuje ślad jej ziarnistości. Druga gromada zdaje się być węzełkiem czterech gwiazd, zatopionym w delikatnym pojaśnieniu. Wracam do swoich pyłów. Wyobraźnia grupuje smugi w różne kształty i konstelacje, oczy próbują się tym bogactwem nasycić, ale to jak jedzenie zupy widelcem. Robię krótką rundkę po Skorpionie i Strzelcu, zmieniając lornety lub odpoczywając od nich całkowicie. Nie wiem, kiedy mija kolejna godzina, nie wiem kiedy wybija czwarta. Daję sobie w końcu sygnał do odwrotu. Po kolejnej godzinie na asfaltowej karuzeli, docieram do La Punta. . . . . . xnasty lipca Środziałek, wtopiątek, czwardota, - i tak w kółko. Każdy dzień podobny do innego, każdy zlany z innym, każdy równie nijaki. . . . . . Sol 6. ?Jest zaaaaajjjjjjeeeeebbbiiiissssccciieee!!!!!? ?Właśnie się budzę, za kwadrans ruszam do Was? - odpisuję Maksowi. Jest prawie wpół do pierwszej. Wszystko zgodnie z planem - Księżyc zachodził dość późno, więc wykorzystałem parę godzin wieczoru na dospanie. Siedzę nieprzytomny na skraju łóżka. Lewy odpuścił dzisiejszą sesję, a samemu ciężko kopnąć się w rzyć. Przed ponownym padnięciem na poduszkę powstrzymuje mnie kolejny sms od Maksa. ?Śpiewam sopranem do Omegi C?. Oczy potwornie sklejone, ale naprawdę trzeba się zbierać. Docieram na miejsce o wpół do trzeciej. Większa część Skorpiona już minęła południk, mam jednak niedokończone porachunki ze Strzelcem - nigdy nie widziałem ciągu kilku Barnardów w dolnej części łuku Krotosa. Wyjątkiem jest B87, który wielokrotnie przykuł moją uwagę przy okazji kręcenia się w okolicach M7. Pyłowe cudeńka na wschód od M6-M7: Barnard 295 [1], B298 [2], LDN 29 [3], B305 [4], B300 [5], B87 [6], B292 [7], FeSt2-299 [8], LDNy 1758 [9] oraz LDN 1795 [10]. Niechętnie odrywam się od LDN 1788 i łapię w środku kadru Alnasi, Gammę Strzelca. Przy samej gwieździe widać spore pociemnienie Barnarda 295, delikatnie niejednorodne. Dwie największe koncentracje pyłów, które łapię, to LDN 29 i Barnard 298, tuż powyżej ? Sgr (początkowo drugą z ciemnotek biorę za jedno z zagęszczeń w obrębie B295). Do tej dwójki dostaję gratis bezimienne, nieco większe, ale delikatniejsze pociemnienie niecały stopień na północ - północny wschód od Alnasi, a w południowej, wyraźnej krawędzi B295 udaje mi się wyzerkać piękną ciemną łezkę. Kolejnym obiektem na liście jest Barnard 305, okupujący przestrzeń wokół 7-magowej gwiazdki (w jej okolicach jest najciemniejszy). Poświęcam mu dłuższą chwilę, bo chcę wyłapać charakterystyczną mackę, którą wypuszcza w kierunku północno-zachodnim. Po jakiejś minucie zerkania, łapię delikatne, wyciągnięte pociemnienie długości około jednego stopnia. Leżące na południowy zachód Barnardy na pierwszy rzut oka płynnie przechodzą jeden w drugi. Z pyłowej ciżby izoluję najpierw B300 (zauważalnie ciemniejszy pośród pyłów, ale bez wyraźniejszych krawędzi) a potem zatrzymuję się przy widzianym już parę razy wcześniej Barnardzie 87, zwanym Głową Papugi. B87 zdecydowanie wybija się w towarzystwie, głównie za sprawą ostro odciętej krawędzi północno-wschodniej i niewiele słabszej, zachodniej. Dodatkowo jego obecność podkreśla łańcuszek trzech słabych gwiazdek przylegających do mgławicy od południowego wschodu. Ostatni w rzędzie jest Barnard 292, graniczący na zachodzie z opisanym wcześniej B283. Jego kontury w Interstellarum za nic nie chcą nałożyć się na to, co widzę - a widzę rozległą ciemnotkę o dość złożonej strukturze, w której wybija się parę pociemnień. Najwyraźniejsze z nich widać na północy obłoku, podobne w kształcie i rozmiarach do B87, jednak nie tak skontrastowane z tłem. Kolejna czarna kropa jest tuż na południowy zachód, następna - w lewo w dół, wyraźniejsza w zachodniej części, rozmywająca się ku wschodowi. W sumie dopatruję się pięciu, może sześciu pociemnień na przestrzeni około stopnia kwadratowego. Zanim znów wsiąknę w kadr z B283 nad Messierem 7, łapię jeszcze dość wyraźny rejon LDN 1758 - FeSt2-299. ... Narastające zmęczenie daje o sobie znać coraz mocniej, muszę chwilę odpocząć od lornet. Dobry pretekst podsuwa Maks: - Maras, nastaw tego całego Węża. Star-hopping 22-calowym kolosem prosty nie jest, ale po chwili teleskop jest wycelowany w pożądany region. I pokazuje Węża w pełnej krasie: z trzema wygięciami i dwiema wyraźnymi koncentracjami pyłów. Powiększenie jest znaczne, źrenica nie największa, ale jednak widzę cielsko pyłowego gada wyraźniej niż kiedykolwiek. Idziemy za ciosem i wycelowujemy w Plamę Atramentu. Okazuje się, że i na ten widok nie jesteśmy do końca przygotowani. Zamiast kropki przy gromadzie, widać mięsistą chmurę o poszarpanej zachodniej krawędzi, w której wybija się kilka cyplów i zatoczek. NGC 6520 również zdaje się lubić mocniejsze powiększenia. Jest pięknie. Chłopaki powoli przerzucają się na Układ Słoneczny - łapią niebywałe detale na tarczach Marsa i Saturna, a nawet nie żałują sobie dotarcia do Plutona. Ja pozostaję monotematyczny. Fragment Korony Południowej z SLDN 39 [1], SLDN 40 [2], NGC 6726 [3] i NGC 6723 [4]. Celuję w przygaszony łuk Korony Południowej. Bez problemu łapię gromadę kulistą NGC 6723 nad Epsilonem CrA, widzę też niewielkie pojaśnienie mgławicy refleksyjnej NGC 6726. Po chwili wyłapuję też dość krótką kreskę ciemnej mgławicy Sandqvist-Lindroos 39-40. Całość nie wisi szczególnie wysoko, cieszę się więc, że złapałem aż tyle. Zmęczenie nawarstwia się, a przecież trzeba zachować jeszcze sporo koncentracji na godzinę jazdy po naprawdę ciasnych serpentynach górskich. Potrzebuję łatwego celu na zakończenie sesji. Wybór pada na górującego Messiera 22. Okolice Messiera 22 [1] i Messiera 28 [2] wraz z NGCami: 6638 [3], 6642 [4] i 6629 [5]. Omegę widziałem ostatnio trzy dni temu, nieśmiało więc nazywam M22 wielką. Gromada jest niezwykle jasna i wyraźnie ziarnista na obrzeżach. Kadr obok jaśnieje M28 - piękna, skoncentrowana, z wyraźnym halo. Przejeżdżam w lewo i widzę kolejną gromadę kulistą, NGC 6638. Choć wyraźnie ustępuje obu Messierom, jest w zasadzie całkiem wyraźna, a nawet lekko puchata w 16-krotnym powiększeniu. Łapię też czwartą kulkę w okolicy, leżącą bliżej M22, NGC 6642. Ta wydaje się być przyklejona do małej gwiazdki, ale nie sprawia większego problemu w 16x70. Nieco problematyczna okazuje się za to pobliska planetarka NGC 6629. 10x50 pokazuje punktowe pojaśnienie w miejscu, gdzie powinna być mgławica, ale 16x70 weryfikuje je jako słabą gwiazdę. Jednakże zguba zaraz się znajduje, jako niewielki duszek przy odległym słońcu. Zegarek wskazuje wpół do piątej. Kasjopeja coraz wyżej podnosi swoje szerokie ?W? nad Atlantykiem, a Wielki Wóz szykuje się do pełnego zanurzenia. Dopijam kawę i pakuję graty, dając kofeinie czas na zadziałanie. Zjeżdżam w końcu ze Skały Chłopców - jak się okazuje, po raz ostatni. . . . . . ... lipca ?Brakuje mi tylko powietrza Jeść mi tu dają i pić? . . . . . Sol 9. Po cudach Routy de los Volcanos i Las Ca?adas, organizm woła o regenerację. Ostatnią noc na La Palmie, jak i kolejną - już na Teneryfie - przesypiam. Kolejnej odpuścić już nie mogę. Mimo zmęczenia wiem, że to w zasadzie ostatnia szansa na nacieszenie się Skorpionem na długi czas. Pakujemy się na obserwacje w mocno okrojonym składzie - już tylko z Maksem i Staszkiem. Tym razem wybieramy małą zatoczkę na północnych stokach Cumbres de Ucanca. Tutaj mamy bardziej odsłonięty horyzont, nie będą nam też dokuczać światła przejeżdżających aut. Niestety, kosztem bardziej zauważalnego zanieczyszczenia światłem. Coś za coś. Zaraz po wyjściu z auta łapię Messiera 13, a dosłownie kilkanaście sekund później - M92. Są oczywiste bez żadnej dłuższej adaptacji, wystarczą szerzej otwarte źrenice. Nie przypominam sobie, by w Bieszczadach walka z kulkami Herkulesa szła mi równie łatwo. A jednak? w głowie przede wszystkim kołacze myśl, że na La Palmie było lepsze niebo. Przykładam lornetkę do oczu i widzę wszystkie obiekty odarte z co delikatniejszych detali. Fajka - wyraźna, ale gdzie te niuanse pyłów na południe od niej? Barnard 289 - mocno wycięty, ale brakuje miękkości tła. Messier 7 - piękny, lecz jakby nieco matowy. Już tęsknię za niebem La Palmy. Chcę jednak treściwie wykorzystać ostatnią noc obserwacyjną. Zaczynam od największego regionu, który dotychczas omijałem, pomiędzy wschodnią granicą Fajki a kompleksem Laguny i Trójlistnej Koniczyny. Odbijając od tej ostatniej w prawo, łapię NGC 6469, ziarniste pojaśnienie gromady otwartej zagubionej pośród czarnych połaci obłoków pyłowych. Gromada leży na północno-wschodnim krańcu gwiazd ósmej i dziewiątej wielkości - i ta charakterystyczna formacja kilka razy uratuje mnie podczas błądzenia w tym rejonie. Między M23, Laguną a Fajką: NGC 6469 [1], Barnard 279 [2], B280 [3], B84 [4], B84a [5], B276 [6], B286 [7], B270 [8], B80 [9], B282 [10], B281 [11], B277 [12], B274 [13] i B272 [14]. Łowienie ciemnotek zaczynam od sporego Barnarda 279, ale z miejsca moją uwagę przykuwa wielka, niemal czarna plama widoczna jakiś stopień na północ. Dłuższą chwilę walczę z poprawną identyfikacją rejonu i z atlasem, który przedziwnie interpretuje ciemnotki. Dodatkowo rejon nie należy do najłatwiejszych orientacyjnie ze względu na nikłą ilość charakterystycznych układów gwiazd. Za to przepyleń jest pod dostatkiem, ale te przeważnie te są sklejone ze sobą lub mają dość rozmyte krawędzie. W sumie - jest podobnie jak w gromadzie Coma-Virgo, tyle, że nieco inaczej. Na północ od B279 łapię sporą i dość wyraźną plamę B280. Nad nią bez problemu łapię Barnarda 84 widocznego jako idąca prawie poziomo, wyrazista smuga, ciemniejsza na swoim wschodnim krańcu, tam gdzie zlewa się z B280. Tymczasem wielka ciemna plama po prawej wciąż nie daje mi spokoju. W końcu trafiam w Interstellarum na blady ślad tej najwyraźniejszej ciemnotki rejonu - Barnarda 276. Tam, gdzie atlas wskazuje jej położenie, znajduje się najwyraźniejsza część mgławicy. Ku południu traci ona na gęstości i sprawia wrażenie delikatnie rozczłonkowanej. Próbuję walczyć z małym Barnardem 80, który wisi gdzieś poniżej B276, ale nie jestem w stanie dostrzec żadnego pociemnienia w tym miejscu. Półtora stopnia na północny zachód łapię Barnarda 268. Staram się wyzerkać jego macki obramowujące jasne zatoczki przy wschodniej krawędzi mgławicy i nawet w którymś momencie zaczynam je widzieć. Jednak jest to ten moment obserwacji, kiedy człowiek zaczyna się zastanawiać nad siłą autosugestii. W każdym razie, wydaje mi się, że oprócz nieregularności wschodniego konturu, widzę też B270 - ciut ciemniejszą kropę doklejoną do północno-wschodniego cypla B268. Ale tak naprawdę, przestaję być pewien jakiegokolwiek detalu w tym miejscu, co gorsza - zaczynam wyrzucać sobie, że nie wziąłem się za ten rejon na La Palmie. Byłoby znacznie łatwiej. Wracam do mojego niezawodnego drogowskazu - NGC 6469 i zbiegam w prawo po łańcuszku gwiazd. W oko wpada ciemna ostroga Barnarda 282, wyraźnie wyciągniętego w osi północ-południe. Cóż za odmiana po paskudztwach leżących parę stopni wyżej! Łapię też raczej subtelnego Barnarda 281 - atlas pokazuje małą podkówkę, ja widzę raczej rozmemłane pociemnienie. Nie wiem, może na zdjęciach profesor z Nashville dopatrzył się czegoś więcej? Dostrzegam też kilka ładnie wyciętych przepyleń na północ i północny wschód od B282, doklejonych jakby do łańcuszka słońc prowadzących do NGC 6469, ale żaden z katalogów się do nich nie przyznaje. Zachęcony małym sukcesem, postanawiam złapać kilka okolicznych Barnardów. Jako pierwszy pada B277 - w atlasie zaznaczony kształtem grotu skierowanego na zachód. W lornetce niby widać ów kształt, lecz nieco rozmyte kontury każą zanotować obecność mniej kanciatego, lekko obłego pociemnienia. Dużo wyraźniejszy okazuje się zarys Barnarda 274, na którego przedłużeniu łapię też B272. Dalej na zachód Barnardów nie brakuje (atlas pokazuje ich sporo), brakuje za to sił. Ze zmęczenia szumi mi już w głowie. Spoglądam w tył na lewo - Galaktyka Andromedy świeci już zaskakująco wysoko. Skorpion kładzie się już swym tułowiem wzdłuż linii horyzontu, spoglądam jeszcze raz na Lagunę przeciętą w pół ciemnym pasem, na wciąż wyraźnego Brykającego Konia i Messiera 23 z nieodłączną maczugą Barnarda 84a. Bez dalszego identyfikowania błądzę po znanych i nieznanych przepyleniach nieba. W końcu ostatni raz spoglądam na Messiera 7 i powtarzam sobie, że kiedyś się jeszcze zobaczymy. . . . . . Sol 11. W samolocie myśli wciąż szumią. Co pozostało w głowie? Co pozostanie po miesiącu czy dwóch? Kilka wyblakniętych kadrów? Ile da się przywołać z pamięci, a ile przepadnie? Zapewne najłatwiej będzie przywołać zawrót głowy i podskórne niedowierzanie, które towarzyszy od pierwszego spojrzenia w niebo. Nosząc w głowie pewien standard jakości obserwacji, w ciągu paru nocy zwyczajnie nie idzie oswoić się ani z czystością i stabilnością suchego powietrza, ani z takim bogactwem obiektów. W pewnym sensie, sesja w takich warunkach jest jak nagłe, choć spodziewane, uderzenie w pysk, z którego ciężko się otrząsnąć do ostatniej minuty obserwacji. Z drugiej strony - gdzież tym obserwacjom do poznanych Messierów i ?engieców? nieba północnego? Ile detalu obserwator wyłuska w pierwszej chwili, a ile może wycisnąć z obiektu oswojonego wcześniej? I dalej, jak obserwować rzeczowo, skoro serce mocniej bije na sam widok galaktycznych wspaniałości? W końcu - ile stopni kwadratowych nieba da się przetrawić podczas kilku nocy? Myśli krążą między poczuciem satysfakcji z wyłapania kilkudziesięciu nowych DS-ów, a poczuciem rozczarowania własną postawą, nieprzygotowaniem i w konsekwencji - pominięciem wielu obiektów. Obawiam się, że przy każdym spojrzeniu w atlas lub na zdjęcie nieba południowego, widząc kolejną wyraźną ciemną plamę czy jasne skupisko gwiazd pomyślę o tym, czy dostrzegłem ów obiekt - ale nie zanotowałem, czy zwyczajnie przegapiłem? Całą drogę próbuję zgadnąć, co w końcu zatryumfuje - przesycenie czy jednak niedosyt... . . . . . 11 czerwca, 23:30 Jesteśmy na lotnisku w Modlinie. Choć jest bezchmurnie, niebo - to prawdziwe niebo - ginie w pomarańczowej, stołecznej łunie. Mars i Antares, ledwo widoczne, wiszą rozpaczliwie nisko nad horyzontem. Chce mi się wyć.
-
Czwartek 8.10.2015, 19:30 Sobota 10.10.2015, 16:30 Powiadają, że najtrudniejsza do ustania jest pierwsza doba po obserwacjach. A o drugiej - mało kto wspomina. W piątek trzymałem się naprawdę dzielnie, ale w sobotę po 13:00 głowa jakoś tak zupełnie sama z siebie omsknęła się na poduszkę, a Żona musiała jakoś (ale jak?) skojarzyć moje popołudniowe, trzygodzinne odwiedziny u Pana Nosorożca z czwartkowym wypadem do Blizin - no i masz! Co gorsza, prognozy na najbliższą noc zapowiadały się nieźle, a Wojtek (z którym byłem wcześniej umówiony na obserwacje) nie tylko chciał jechać, ale też był skłonny dołożyć 50 kilometrów do standardowej jazdy, by mieć lepsze warunki w Borach Tucholskich. Nie będę ukrywał, że następna rozmowa małżeńska łatwa nie była, ale najważniejsze, że dostałem przepustkę. Co prawda, podczas pakowania zaczęły mnie nachodzić myśli, czy aby na pewno mój klucz będzie wciąż pasował do drzwi za kilka godzin, ale Wy chyba też tak macie, prawda? ...prawda? O 19:00 siedziałem już w aucie Wojtka. Wyjeżdżając z Pruszcza, zastanawialiśmy się, czy chmury biegnące ze wschodu na zachód na wysokości Zatoki Gdańskiej nie skrócą nam sesji (jak dwa dni wcześniej w Blizinach), lecz ich krawędź, w miarę odsunięta na północ, dawała nadzieję na co najmniej dwie godziny dobrego, czystego nieba. Podczas jazdy dumałem, co wciąć na celownik. W zasadzie, wszystkie najważniejsze cele w Orle na ten sezon miałem już odhaczone. Postanowiłem jednak zrobić sobie powtórkę ze znajomości tego fragmentu nieba, ze szczególnym uwzględnieniem trudniejszych obiektów. Dalej na liście celów miałem głębsze rozpoznanie bojem Strzały, Liska i łabędziej szyi. I bynajmniej nie zamierzałem szukać tam żadnych pojaśnień. O 20:20 byliśmy pod agroturystyką. Pierwsze chwile po wyjściu z auta to celebracja małego rytuału powitania z ciemnym niebem. Uwielbiam ten moment, gdy otępiały od wieczornej jazdy umysł dostaje potężną dawkę świeżego powietrza, a oczy wyłapują intensywny blask setek gwiazd nad głową. Sięgnąłem po Fujinona i ignorując nawoływania kolegi*, by iść się zameldować gospodarzowi, głodny ciemnego nieba, zacząłem skanować w locie pola gwiezdne Łabędzia, rozorane włóknami ciemnych mgławic. Po wyrównaniu oddechu, w końcu zameldowałem się i gospodarzowi, i Marcelemu, który był już na miejscu od ładnych paru godzin. Po kilku sesjach blizińskich, wypad pod ciemne niebo Borów Tucholskich zawsze działa jak otwarcie okna w dusznym pokoju. Wszystko staje się bardziej wyraziste, gwiazdy nabierają ostrości, cały Kosmos wydaje się być głębszy. Nie tracąc czasu, rozstawiłem arsenał swój (Fujinon 10x50) i nie swój (RPO Optix 20x80), i zacząłem od najniżej położonych obiektów na liście celów - czyli po raz wtóry zameldowałem się u Sobieskiego i Antinousa. Na pierwszy ogień poszły cztery ciemnotki leżące nie tylko blisko siebie na niebie, ale i w katalogu - kolejno od numeru B133 po B136. Swe boje z tą czwórką opisałem TUTAJ, więc nie bójcie się - nie będę Was zamęczał opisem tych Barnardów. Zamęczę Was LDN-ami. Równik Po pierwsze, miałem niedokończone rachunki z małą, zwartą ciemnotką oznaczoną jako LDN 663. No dobra, nie jestem do końca z Wami szczery - LDN 663 alias Barnard 335. Zmagania z nim również opisywałem, ale nie mogłem do końca odtrąbić sukcesu. Tym razem byłem dość mocno zdeterminowany, by dorwać tę ciemnotkę. Najpierw starannie zlokalizowałem ją na mapie, układając sobie w głowie jak najprecyzyjniejsze proporcje między gwiazdkami lokalnego asteryzmu - położonego igreka. Mała czarna tym razem okazała się nieco śmielsza. Wciąż nie była ewidentna, ale jednak w 20-krotnym powiększeniu majaczyła wystarczająco sugestywnie. Dla pewności, wycelowałem w nią chwilową zachcianką sprzętową Wojtka - stumilimetrowym refraktorem z Hyperionem 36 mm (dającym powiększenie 25x) w wyciągu. Co ciekawe, nie zbliżyłem się do wyłapania obiektu jakoś bardziej. Dokuczała mi bezczynność drugiego oka, a chociaż sam widok był piękny, czułem, że cyklopim sposobem nie zbliżę się do B335. Wróciłem więc do 20x80, próbując czułości różnych obszarów siatkówki, aż w końcu stwierdziłem, że owe momenty, gdy małe owalne pociemnienie zdawało się ?wychylać? zza 7,5-magowej gwiazdy, muszą mi wystarczyć. Nie była to bardzo przekonująca zdobycz, ale mimo wszystko wystarczająco pewna (więc dopisuję do CV). Pokręciłem się jeszcze chwilę w Orle, wracając do obiektów stosunkowo nowych dla mnie i cieszyłem się widokiem ciemnych pasm, owali i smug, o ileż wyraźniejszych niż w Blizinach! Nadszedł jednak czas na poważniejszą przymiarkę do Strzały i Liska. Wstępne rozpoznanie bojem przeprowadzałem już kilka razy, ale teraz - zwyczajnie chciałem konkretnych łupów. Strzała jest bardzo ciekawym miejscem styku ciemnej, niemalże namacalnie gęstej wstęgi Wielkiej Szczeliny i jasnego tła Drogi Mlecznej. Co zabawniejsze, Edward E. Barnard nie znalazł tam nic szczególnego, opisując region jako bogaty obłok gwiezdny sąsiadujący z fragmentem nieba o znacznie mniejszym zagęszczeniu słońc. O, ironio! źródło: http://aladin.u-strasbg.fr/AladinLite/ Zacząłem od LDN 758, całkiem wyraźnego cypla łamiącego dość zgrabną linię graniczną lokalnego chiaro-scuro, przy parze ? i ? Sge. Nie wiem czemu, ta ciemnotka kojarzy mi się z M82 - być może lekko cygarowaty kształt i równie niewielkie rozmiary kątowe sugerują pewne? hmm... podobieństwo (acz dość osobliwie pojmowane). Tak czy inaczej, przy całkiem niezłej adaptacji i ciemnym niebie, pyłowe cygarko prezentowało się naprawdę ładnie, wprowadzając nowy smaczek w dobrze opatrzonym kadrze razem z Messierem 71. Próbowałem też sił z pobliskim maleństwem, LDN 754, ale rozmiary kątowe tego paprocha były najwyraźniej zbyt nikłe dla możliwości mojego sprzętu i oczu. Z drugiej strony, niewykluczone, że to, co wziąłem za wydłużony kształt LDN 758, było w rzeczywistości zlepkiem LDN 758-754 (do powtórzenia, za rok?). Przeskoczyłem następnie do lotek, pary ? i ? Sagittae, które obejmują swoim blaskiem wschodnią krawędź LDN 731. Sama mgławica, choć mało charakterystyczna (po napatrzeniu się na takiego Barnarda 138 można mieć w końcu większe wymagania), jest całkiem nieźle widoczna, a przy tym dość dobrze wyodrębniona z krawędzi Wielkiej Szczeliny. Po nacieszeniu nią oczu, spróbowałem wyzerkać LDN 737, położoną dość ciekawie - centralnie na tle małej zatoczki wyciętej w linii brzegowej Ciemnej Rzeki**. Sama LDN-ka napsuła mi jednak trochę krwi. O ile przy starannym zerkaniu, wyłapanie krawędzi owej zatoczki nie przedstawiło większych trudności, o tyle nie byłem w stanie dostrzec żadnego pociemnienia w jej środku - przynajmniej tej nocy. Tymczasem wróciłem do Zety, Gammy i LDN-ki numer 758. W oczy wyraźnie rzucało się kolejne pociemnienie o szczególnie wyrazistej krawędzi wschodniej. Ciemnotka wachlarzowato rozszerzała się ku północy, a na jej tle dały się dostrzec - o ile dobrze pamiętam - trzy smugi równoległe do siebie, a ustawione prostopadle do osi owej ciemnotki. Katalog Beverly Lynds pomija jednak ów wyraźny obiekt, który miał tego pecha, by z naszej perspektywy znaleźć się zbyt blisko ciemnych połaci Wielkiej Szczeliny. Jedna z koncentracji tego przepylenia pojawia się za to w katalogu Clemensa i Barvainisa - jako CB 203, a tokijski katalog bazujący na DSS wymienia tych zagęszczeń znacznie więcej (TGUH 390, 392, 395, 396, 399, 401). Powiedzmy więc, że dla uproszczenia odhaczę sobie ?kompleks CB 203?. Chociaż niniejszy akapit sugeruje mordowanie się z jakimiś dziwacznymi katalogami, ciemnotka naprawdę należała do dość łatwych i przyjemnych. Przez kolejną chwilę skanowałem pogranicze strzało-liskowe, wyłapując parę bezimiennych (dla mnie) pociemnień, całkiem nieźle widocznych na tle zauważalnie przygaszonej w tym miejscu Drogi Mlecznej. Straciłem też trochę czasu na bezowocne poszukiwanie kolejnej smugi (którą przed sesją błędnie identyfikowałem jako LDN 791), nieco powyżej małej, acz wyraźnej NGC 6830. Nie zatrzymując się jednak na dłużej ani przy niej, ani przy kompleksie NGC 6820-6823, wyruszyłem przywitać się z Kosą i Diplodokiem. źródło: http://aladin.u-strasbg.fr/AladinLite/ Wbrew pozorom, nie jest żadnym wyczynem dostrzec ślad tej pary. Wielokrotnie wcześniej w Blizinach widywałem obie mgławice jako równoległe pociemnienia Drogi Mlecznej, biegnące z grubsza prostopadle do osi równika galaktycznego. Tym razem postanowiłem wyłapać ile się da z ich kształtów, tak dobrze opatrzonych ze zdjęć. Zacząłem od nieco łatwiejszej Kosy, którą Beverly Lynds ?rozbiła? w swoim katalogu na pięć obiektów, nadając im numery 781-782-783-778-779. Trzonek pyłowej kosy (LDN 778-9) prezentował się dość wyraźnie i był jednym z okazalszych fragmentów mgławicy. Był węższy niż zwykle, co należy uznać in plus - zwykle smuga ?trzonka? wtapia się w nieco rozleglejsze, lecz bardziej transparentne obszary pyłowe, których w tej okolicy nie brakuje. Daje to efekt pogrubienia mgławicy, ale jednocześnie pozbawia całość kontrastu i nadaje obiektowi pewną nijakość, czyniąc zeń coś niewiele wyraźniejszego niż niuans tła. Tym razem jednak mogłem się cieszyć wąską, ale i precyzyjną kreseczką obu wspomnianych LDN-ów. Natomiast zachodni kraniec mgławicy (LDN 782-783), który należałoby określić jako ?ostrze?, był wyraźnie szerszy i dobrze pokazał swoją zewnętrzną krawędź, podczas gdy ta wewnętrzna była wtopiona w LDN 781 - czyli widoczne na zdjęciach bardziej transparentne przepylenie, siedzące ?wewnątrz? laguny tworzonej przez LDN-y 782, 783 i 778. Niestety, to zadecydowało, że kształ kosy nie był tak dobrze widoczny. I choć momentami wydawało mi się, że jest inaczej, Kosa w wizualu okazała się nieco maczugowata. Siedem kolejnych obiektów z katalogu LDN: 773-775, 767-769 oraz 772, które na forum przechrzciliśmy na zgrabniejszą nazwę Diplodok, broniło się jeszcze zacieklej. Chociaż cały korpus dinozaura był dobrze widoczny jako spore pociemnienie, bardzo ciężko było mi w nim znaleźć choćby strzępki detalu znane ze zdjęć. Momentami zdawało mi się, że widzę odcinającą się północną krawędź w miejscu, gdzie wyobrażamy sobie szyję i łeb dinozaura (LDN 774-5), ale do całkowitej pewności zabrakło chyba odrobiny kontrastu lub ciut większego blasku tła. Samo cielsko stwora jawiło się jako dość jednolita plama z pojedynczymi gwiazdami na bliższym planie. Kosa i Diplodok bardzo ładnie prezentowały się też w 10x50. Choć detalu było znacznie mniej niż w 20x80, dobre warunki pozwalały na wyłapanie pewnej smukłości trzonka Kosy. Co więcej, dobrze widoczna była też smuga pyłowa idąca ku gromadzie Stock 1, tworząc wspólnie bardzo ciekawy kadr. Po bliższym przyjrzeniu, owo pasemko na wysokości Ansera zdawało się przybierać na ?wadze? i kontraście - pozycję owego zgrubienia zanotowałem jednak tylko w swej nieco zawodnej pamięci, ale najprawdopodobniej był to LDN 786. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy widziałem również drugie ze zgrubień (LDN 788), nieco bliżej gromady Stock 1. Jakaś kalka w głowie pokazuje mi smugę z dwoma węzłami, ale ile w tym obrazie wspomnień, a ile widoku, który znam ze zdjęć? Ciężko mi określić. źródło: http://aladin.u-strasbg.fr/AladinLite/ Jednakże zbliżając się do St1, prawdziwym wyzwaniem jest zignorować prawdziwą perełkę tego rejonu - LDN 792. Na zdjęciach charakterystyczna jest jej fikuśna, acz symetryczna sylwetka, która kojarzy mi się z wąsami (tylko czy aby Mgławica Wąs brzmiałaby dobrze? ;-)) Wizualnie zaś obiekt prezentuje się jako spora, mocno nieprzezroczysta mgławica, biegnąca wyraźnym, grubym (10-15?) łukiem na przestrzeni około 40 minut kątowych, o szczególnie ostrej i wyrazistej północno-zachodniej krawędzi, kontrastowo odcinającej się od bogatego pola gwiezdnego. Był to bez wątpienia jeden z piękniejszych widoków tej nocy - wracałem do niego kilkakrotnie, sięgając po cały dostępny na polu obserwacyjny arsenał (z wyjątkiem czyichś chwilowych zachcianek). Spróbowałem też powalczyć z LDN 790 i 793 - mniejszymi sąsiadkami na - odpowiednio - zachodnim i wschodnim krańcu LDN 792. Bez sukcesu. Kolejny przeskok o 2° na północny wschód przyniósł kolejny, piękny łup - LDN 810. To kolejna mała, ale nadzwyczaj dobrze widoczna perełka. źródło: http://aladin.u-strasbg.fr/AladinLite/ Przypomina mi nieco B133 i nie wiem, czemu E.E.Barnard nie umieścił jej w swoim katalogu. LDN 810 leży na południowym skraju Obłoku Gwiezdnego Łabędzia, jednego z najbogatszych w gwiazdy rejonów Drogi Mlecznej. Jasne tło w kombinacji ze zwartością obiektu powoduje, że ciężko jest - mimo naprawdę skromnych rozmiarów - nie zauważyć tego obiektu, szczególnie jeśli ktoś ciemnych mgławic szuka. Być może moje słowa potwierdzi Piotrek Guzik, któremu podczas pewnej sesji pokazałem ową kropę - nie było potrzebne żadne opowiadanie o tym, czego szukać w kadrze, tylko raczej krótki dialog w rodzaju: Na LDN 810 trafiłem pewnego razu przypadkiem i obecnie nie potrafię odmówić sobie spojrzenia na nią podczas każdej sesji, gdy Łabędź jest wysoko. Jest na tyle wyraźna, że nawet w zaledwie niezłych warunkach blizińskich ciężko mi ją przeoczyć. Jednak - jak każdy obiekt zresztą - pod ciemnym niebem ciemnotka pokazała coś więcej - okazała się nie być owalna, a delikatnie wyciągnięta w osi północ-południe, tworząc coś na kształt łezki. Stopień wyżej, jakby na przedłużeniu owego wyciągnięcia mgławicy, dało się też dostrzec LDN 813, pięknie uzupełniającą kadr. Ta ciemnotka była zwyczajnie owalna, choć dzięki położeniu w obfitym w słońca kadrze, prezentowała się niezwyczajnie pięknie. Tej nocy kończyłem walkę z ciemnymi mgławicami tego rejonu. Nie znalazłem już sił, by powalczyć z wielkim kleksem pół stopnia na południe od LDN 810 - a dokładniej z owocem pracy Beverly Lynds, która wzorem Wincentego Pstrowskiego, zrobiła 300% normy, dzieląc kompleks na osiem wpisów katalogowych. Sam kompleks jest oczywiście świetnie widoczny - niemniej, żałuję, że nie spróbowałem zapolować na LDN 807 i 808 - czyli na dwa najwyraźniejsze, północne cyple kompleksu. Ale przyznam na swoją obronę, że byłem wtedy już solidnie zmęczony. Postanowiłem chwilę odpocząć od bogatych pół gwiezdnych i słabo skatalogowanych pociemnień. A najlepiej zrobić to pośród... ubogich w słońca obszarach nieboskłonu i oczywiście - szukając pojaśnień. Biegun Jesień na niebie ma wiele twarzy. Jedną z nich są pustki biegunowe Rzeźbiarza i południowej części Wieloryba. Korzystając ze świeżej inspiracji Obiektów Tygodnia, postanowiłem odświeżyć sobie trzy z nich wraz z sąsiedztwem, ku - mam nadzieję - radości Lukosta. Na pierwszy ogień poszła mgławica Ślimak - i muszę przyznać, że bardzo przyjemnie było spojrzeć na tę znaną planetarkę po dłuższej przerwie. Klarowność powietrza dopisywała - chociaż NGC 7293 wisiała stosunkowo nisko, pokazała sporej wielkości owal, kształtny, lecz bez śladu jakiegokolwiek detalu. Ślimakowi poświęciłem ładnych parę minut, spoglądając raz przez osiemdziesiątkę, a raz przez Fujinona. Biorąc pod uwagę, że co najmniej kilkanaście - jeśli nie kilkadzisiąt - godzin obserwacyjnych poprzedzających tę sesję poświęciłem niemal wyłącznie na ciemne mgławice, w dostrzeżeniu jasnego kółeczka na ciemnym tle było coś odkrywczego i niemal graniczącego z nowym doznaniem. Drugim z Obiektów Tygodnia była galaktyka Srebrna Moneta (NGC 253). Z racji niskiego położenia nad horyzontem, tu również nie było szans na jakikolwiek detal, lecz - podobnie jak w przypadku Ślimaka - miło było spojrzeć na starego znajomego. Byłem zdziwiony sporymi rozmiarami obiektu - najwyraźniej zdążyłem zapomnieć, jak wyglądają niektóre z klasyków. Pamięć nie szwankowała mi jednak na tyle, by nie spróbować odwiedzić dwóch innych obiektów leżących po sąsiedzku, a które z szerokości geograficznych północnej Polski można zaliczyć do małych ekstremów obserwacyjnych - przynajmniej dla niewielkich lornet. Pierwszym z nich jest gromada kulista NGC 288, leżąca na południowy wschód od Galaktyki Rzeźbiarza. Odbiwszy dwa stopnie na południowy wschód, po chwili zerkania, wypatrzyłem jakiś blady, rozmyty blask próbujący przebić się z ciemnego i ubogiego w gwiazdy kadru. W końcu plamka stała się na tyle wyraźna, by odtrąbić sukces. Może ?sukces? to trochę zbyt dumne słowo, niemniej upolowanie tego obiektu nie jest takie oczywiste w 10x50, przynajmniej z pomorskich miejscówek. Dość powiedzieć, że jeszcze ledwie parę lat temu w Blizinach widywałem ją z trudem w 15x70. Natomiast w 20x80 gromada oczywiście nie sprawiła większego kłopotu. Jakby tego mordowania było mi mało, postanowiłem zmierzyć się z NGC 247, dość sporym paskudztwem (tj. galaktyką) o bardzo niskiej jasności powierzchniowej. Ilość razy, kiedy wracałem na konsultacje do Uranometrii z pewnością nie sprzyjała ani skupieniu, ani adaptacji. W końcu jednak namierzyłem grupkę 9,5-magowych gwiazdek tworzących trójkąt, nad którego wschodnim wierzchołkiem miała ?wisieć? NGC-ka. W końcu galaktyka poddała się, lecz w 20x80. A mi było mało. Posadziłem na statyw Fujinona 10x50 i zacząłem cierpliwie zerkać. Nie wiem, ile minut mogło upłynąć, ale niewiele się pomylę, jeśli podam przedział 5-10. W końcu jedna z gwiazdek zaczęła się odróżniać - dostała bardzo wydłużoną poświatę, skierowaną pionowo do góry. Wyglądało to jak jakiś blady, wąski warkocz przylegający do jasnego, gwiazdowego jądra komety. Wpatrywałem się przez dłuższy czas, by mieć pewność, że to nie żadne złudzenie. W końcu napatrzyłem się na tyle, by nabrać przekonania, że i NGC 247, choć naprawdę skrajnie trudna, jest w zasięgu 10x50 z szerokości geograficznych północnej Polski. Po tych zmaganiach, mgławica planetarna NGC 246 nie stanowiła większego wyzwania. Jej widok niczego nie urwał, lecz nie miałem też przy sobie filtrów mgławicowych - a te z pewnością by pomogły. Bez nich udało mi się dostrzec blade, nieco złamane kółko z jaśniejszym środkiem - prawdopodobnie poświatą słaych gwiazd, których obecność ukazują większe instrumenty optyczne. źródło: sky-map.org Niespodziewanie, trzy godziny obserwacji dały nam w koś na tyle, by w okolicach 23:00 myśleć już powoli o powrocie. Sesja była całkiem intensywna, obfita w nowe obiekty i do tego - zróżnicowana. Poskakałem jeszcze chwilę po klasykach jesienno-zimowych, z których na wspomnienie zasługuje Ślimak (tak, ten sam), który pięknie komponował się w kadrze z czubkami drzew. Wisiał wtedy jakieś 5° nad horyzontem i wciąż był świetnie widoczny. Wkrótce potem, zgodnie daliśmy sobie sygnał do odwrotu i ruszyliśmy w kierunku Gdańska. Niedziela 11.10.2015, 21:00 I tak, niespełna godzinę później znów byłem w Borach. Powietrze sprawiało wrażenie nieznacznie bardziej suchego i przejrzystego niż poprzedniej nocy, nie było też śladu chmur, które mogłyby tej sesji zagrozić w jakikolwiek sposób. Antinous szorował już piętami po czubkach nieodległych sosen, ale Strzała, Lisek i Łabądź wciąż wisiały zachęcająco wysoko. Chcąc przyspieszyć adaptację, zafundowałem swoim oczom maksymalne ciemności, jakie tylko mogłem - rozstawiałem sprzęt w okularach przeciwsłonecznych. Gdy miałem już wszystko rozstawione, oczy były całkiem gotowe na spotkanie z Kosmosem. Równik (2) Zacząłem od pociemnień w okolicach Messiera 27, gdzie moją uwagę przykuła szczególnie pewna klinowata smuga i gdzie szukałem też śladów pewnej ćwierćnuty - ale o tym już pisałem. Następnie spróbowałem ponownie zmierzyć się z LDN 737 w Strzale - tą małą na środku ?zatoczki? w Wielkiej Szczelinie - jeśli akurat nie zasnęliście na tym fragmencie relacji, być może pamiętacie. Tym razem zatoczka wyskoczyła niemal natychmiast (o ileż łatwiej wpada się w troszkę choćby poznany kadr niż odkrywa go zupełnie od zera!). Po chwili starannego zerkania, mała czarna (noo, szarawa) kropa pośrodku dała się wyzerkać - była dość mdła, nieznacznie odróżniająca się od tła i sprawiała raczej wrażenie luki w gwiazdach niż obiektu, który je zasłania. Niemniej, była tam! Odświeżyłem sobie jeszcze kilka pobliskich obiektów (LDN 758, LDN 731, kompleks CB 203), a następnie odbiłem kawałek powyżej Albireo na spotkanie z obiektami, które zatruwały mi głowę od ładnych paru miesięcy - jeśli nie od roku. źródło: http://astropolis.pl/topic/41900-vdb-126-wieszak-m27-ngc-6820-i-6823-i-czego-jeszcze-dusza-zapragnie/ Jeśli tutaj spodziewacie się, że podam jakąś nazwę - od razu mówię - nie podam. Pierwszym z nich jest piękna smuga ciągnącą się na przestrzeni około dziewięciu(!) stopni na północny zachód od Wielkiej Szczeliny, gdzieś tam, gdzie Lisek prawie graniczy z Herkulesem. Blisko południowego krańca owego pasma czai się kolejna piękna, biegnąca półkolem ciemnotka. Obie wstęgi pyłu wyglądały na teoretycznie możliwe do wyłapania, chociaż nie miałem w istocie pojęcia, czy na pewno tak jest. Odstawiłem na bok 20x80, nie miała szans się przydać. Przykleiłem oczy do muszli Fujinona, namierzyłem najpierw rejon północnego i południowego krańca wielkiej 9-stopniowej ciemnotki, a następnie zacząłem wodzić wzrokiem w tę i nazad. Ku mojemu zaskoczeniu, północny kraniec wyskoczył stosunkowo szybko. Nie nazwałbym go wyrazistym, ale jednak było w tym kawałku nieba coś, co pasowało swoim wyglądem i osią do szukanej smugi. Parę stopni na południe ślad się urywał, by potem jakaś jego przebitka, już bliższa południowemu krańcowi, zwróciła moją uwagę. Cały ten pas pyłowy był na granicy percepcji, mamił mój wzrok i zwodził, ale jednak od czasu do czasu pojawiał się. Spróbowałem też sił ze wspomnianym półkolistym pasmem, już na pograniczu Strzały i Orła. Ku mojemu zdumieniu, i ono było widoczne (pasmo, nie pogranicze). Podobnie jak większa smuga, jej ślad się urywał, jednak kraniec zachodni i fragment w południowo-wschodniej części wystarczały, by całość w głowie ułożyła się w łuk. Szkoda, że i on nie znajduje się w żadnym znanym mi katalogu (a może po prostu w żadnym?). Na sam koniec przygody z latem na niebie, wziąłem na cel dwa inne wielkie kompleksy mgławicowe, leżące całkowicie w Łabędziu - Wilczą Łapę i Rybę na Talerzu. źródło: http://aladin.u-strasbg.fr/AladinLite/ Wilcza Łapa jest w zasadzie pyłowym asteryzmem - wizualnym zlepkiem czterech obłoków pyłowych które na niebie znajdują się w okolicy gromady otwartej NGC 6834. Pozornym problemem w ich wyłapaniu mogą być spore rozmiary kątowe, ale dzięki dobremu kontrastowi z bogatym tłem gwiezdnym, Wilcza Łapa jest w zasięgu nawet takich skromnych instrumentów jak 8x30. Numerów katalogowych któregokolwiek z obiektów nie znalazłem - w okolicach jest spisanych (jako LDN czy TGU) parę koncentracji międzygwiezdnego pyłu, ale o tych wielkich obszarach nie wspomina żaden znany mi katalog. Tymczasem obiekt prezentuje się naprawdę pięknie w małych lornetkach z szerokim polem widzenia. Trzy zorientowane promieniście ?pazury? są na tyle wyraźne, by przykuwać uwagę już podczas przypadkowych, ale uważnych oględzin tego fragmentu nieba. Rzuca się w oczy wzajemne podobieństwo ciemnotek i orientacja ich dłuższych osi. Sama podstawa łapy jest znacznie mniej wyraźna i zlewa się z głównym nurtem Ciemnej Rzeki. Ostatnim większym celem, któremu poświęciłem odrobinę więcej czasu, była para Barnard 144-145. Ten pierwszy został ochrzczony dość osobliwym mianem ?Ryby na Talerzu?. Gdzie ryba i talerz? Nie mam zielonego pojęcia. Jeśli miałbym na siłę doszukać się jakiegokolwiek podobieństwa do ryby, byłby nią Barnard 145. A talerza dalej nigdzie nie widzę. źródło: http://aladin.u-strasbg.fr/AladinLite/ Barnard 144 jest ogromny - na niebie mierzy 6°x3°. Zdjęcia zdają się poddawać w wątpliwość, czy to jest jeden obiekt, co więcej - nawet w lornetkach zdaje się on być nieco rozczłonkowany. Najwyraźniejszy jest jego północny cypel - naprawdę spora plama, której dość regularny owal złamany jest przez małą grupkę ułożonych równoleżnikowo gwiazd i - jak się zdaje - nieco bardziej transparentą masą pyłu w środkowej części. Ta część B144 jest (całkiem chyba słusznie) skatalogowana pod osobnym numerem, jako LDN 862. Poniżej tego sporego kawałka pociemnienia, Barnard 144 zdawał się rozjaśniać, by jakieś pół stopnia niżej znów zaznaczyć swoją obecność ciut wyraźniejszą krawędzią kolejnego pod-składnika, równoleżnikowo ułożonej smugi LDN 857. Ta z kolei zdawała się płynnie przelewać się w ?ciemną masę? w bezpośredniej bliskości ? Cygni. Spora, południowa część Ryby na Talerzu, leżąca dalej na południe, zaznaczała swą obecność w miarę wyraźną krawędzią wschodnią, podczas gdy zachodnia z wolna rozpływała się w mało wybitnym zakątku Drogi Mlecznej. Chwilkę też powpatrywałem się w Barnarda 145, który ukazał swoją regularną sylwetę trójkąta rozwartokątnego o rozpiętości około połowy stopnia i szerokości 10?. Wschodnia jego część, o nieznacznie lepiej odciętych krawędziach, zdawała się być smuklejsza niż zachodnia i wyglądała na nieznacznie wyciągniętą, w porównaniu do nieco szerszej zachodniej części mgławicy. Próbowałem powalczyć też z B147, ale po raz kolejny poniosłem porażkę. Na zdjęciach jednak obiekt wygląda bardziej niż pięknie, i pewnie będę jeszcze próbował go dorwać. Nie udało mi się też dorwać mgławicy Tulipan, przy czym nie mam pojęcia czy ten obiekt jest w zasiegu obiektywów 80 mm. Na sam koniec zabawy z Łabędziem, zerknąłem szybko na LDN 864, wielką i szeroką smugę leżącą blisko znanego kompleksu NGC 6960-6992/5. Mimo niezbyt jasnego tła Drogi Mlecznej, LDN-ka jest całkiem dobrze widoczna - ważne jest w zasadzie tylko to, żeby zapewnić sobie szerokie pole widzenia. Przy okazji - ręka w górę, kto łapiąc Włóknistą w lornetce, zwrócił uwagę na tę ciemnotkę? źródło: Photopic Sky Survey Odwiedzałem też inne klasyki (w moim rozumieniu, niestety) jak B361 czy B168, m.in. wypatrując bez problemu Południową Wstęgę w 10x50. Ponadto, szczególną radość przyniósł mi widok dwóch równoległych, esowato wygiętych smug, z których jedna w swym ?dolnym? odcinku przyjmuje miano B155-6, a druga - B159. Nie omieszkałem też dopisać do rejestru obiektów upolowanych Barnardów 362 i 363. Skończywszy z Łabędziem, dotarło do mnie, że na niebie króluje już jesień. Mimo dość wczesnej pory (około 1:30 w nocy), nie miałem sił na walkę z drobnicą Kasjopei - zerknąłem tylko na Różę Karoliny, M52 i NGC 663. Za to dość mocno wołała do mnie Galaktyka Andromedy. Ta prezentowała się nieprzeciętnie pięknie. Chociaż nie udało mi się dostrzec jej pasa pyłowego (ech, to zboczenie!), nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jej dysk nie jest regularną elipsą, a zawija się na końcach niczym symbol całki. Spoglądałem naprzemiennie przez obie lornetki i wrażenie, które początkowo uznałem za psikus percepcji, tylko się umacniało. Wygięcia dysku na skrajach galaktyki dobitnie sugerowało kierunek wirowania M31 - chyba po raz pierwszy tak wyraźnie to zobaczyłem. Oczywiście nie wierząc do końca samemu sobie, sprawdziłem w domu na zdjęciach - i wychodzi na to, że tym, co widziałem była faktycznie wielka wirówka. Sam koniec sesji poświęciłem na obiekty powoli psujące adaptację wzroku - a więc jasne gromady w Woźnicy, Plejady czy Wielką Mgławicę w Orionie. Próbowałem swoich sił z ciemnotkami w Byku, ale ta konstelacja była w nie najkorzystniejszym położeniu, więc szybko odpuściłem. ... Niełatwo było dać samemu sobie sygnał do odwrotu. Już prawie całkiem spakowany, spędziłem kolejne dwa kwadranse oparty od auto, skacząc od jednej konstelacji do drugiej. Zwykły gabarytowo, lecz niezwykły optycznie Fujinon narkotyzował mnie, przybliżając dziesiątki gromad, wszelkich pojaśnień i pociemnień nieba. W końcu wybiła trzecia i ten piękny sen - cztery noce obserwacyjne w ciągu tygodnia - musiał się zakończyć. Ostatecznie schowałem Fujinona do futerału, wsiadłem do auta i powoli ruszyłem do królestwa szarości, rutyny i pomarańczowych sodówek. Godzinę później, klucz do drzwi wejściowych wciąż pasował. _________________________________ * ignorowanie nie jest nieodzowną częścią rytuału, co nie znaczy że nie zdarza się dość regularnie (zbyt regularnie?) **inne określenie na Wielką Szczelinę
-
Niedosyt czasami bywa piękną siłą sprawczą - lub kopniakiem w rzyć, jak kto woli. Po śladowych ilościach siedzenia pod gwiazdami w lipcu i sierpniu, za to wypoczęty po urlopie, obiecywałem sobie dużo po wrześniowym nowiu. Tymczasem upalne lato kiedyś musiało się skończyć, a wilgoć - zacząć kłębić w przestworzach, by potem gwałtownie przemieszczać się pionowo w dół. Do tego stabilne wcześniej fronty zachwiały się na Europą, przeciągając całe masy powietrza z jednego krańca na drugi. W tę przejściową pogodę wpisał się Zatom. W pewnym sensie wizyta na zlocie przypominała wizytę w klubie go-go - zostawiłem tam trochę kasy, niby naładowałem baterie, ale - jako, że do niczego konkretnego nie doszło - wyjeżdżałem bez satysfakcji. Ze wspomnień obserwacyjnych mogę więc przywołać jedynie tępe spojrzenie w czeluść w miarę pogodnego nieba w pierwszy wieczór, kiedy byłem potwornie zmęczony. Niedosytu wywiozłem więc ze zlotu pod dostatkiem. Ale to ów niedosyt miał mnie wypchnąć parę dni później, mimo przeciętnych prognoz. Kiedy powoli zacząłem się już godzić z myślą, że wrześniowy nów mi umknie, kiedy niebo okazało się być niespodziewanie łaskawe w piątkowy wieczór - spakowałem więc manatki (10x50 i gościnnie - 20x80) i tuż po 21:00 byłem gotowy do drogi na miejscówkę. Spoglądając na niebo tuż przed wejściem do auta, zauważyłem przechodzące obłoczki - i mimo, że mogły oznaczać, że obserwacji nie będzie wcale, a w najlepszym razie - że będzie ich niewiele, zaryzykowałem. Bliziny powitały mnie jeszcze całkiem ciepłym powietrzem, niewielką wilgotnością i kapitalną przejrzystością. Obłok Gwiezdny Tarczy, mimo nieznacznej wysokości nad horyzontem, mocno przykuwał wzrok, Droga Mleczna świeciła mocno, jak rzadko kiedy w tej bliskości aglomeracji trójmiejskiej, a wyraźne gwiazdy w Strzelcu muskały nieznacznie zaświetlony południowo-zachodni horyzont. ? Świeć. ? ? Rozkazuję ci, świeć! ? ? Cholerna bateria... Cholerna bateria lub niedbale włożona do torby (czyżby jeszcze w Zatomiu?) włączona latarka i brak zapasowego źródła światła spowodowały, że byłem bliskie zakończenia sesji przed czasem - przynajmniej jeśli chodzi o próbę wyłapania jakiegokolwiek nowego obiektu. Tym razem na szczęście, wujek G. jest wszędzie - naprędce ściągnąłem aplikację Red Telescope Flashlight, która zabarwiła ekran smartfona na czerwono. Rozwiązanie oczywiście nie było idealne, ale na bezlatarczu i smartfon latarka. ? Sesję rozpocząłem od Obłoku Gwiezdnego Tarczy. Dzika Kaczka (M11) już dawno przestała być dla mnie magnesem, padła jednak jako pierwsza, gdyż jej jasność czyni zeń świetną boję nawigacyjną w rejonie. Rzeczywistym celem były wspaniałe międzygwiezdne chmury pyłowe, których w Tarczy jest prawdziwe zatrzęsienie. Wycelowałem 10x50 tuż na zachód od M11, w ścisłe okolice sporego asteryzmu Konik Morski (vel Poznański Haczyk na Poznańskie Ryby z Poznania), tam, gdzie blask gwiezdnego obłoku urywa się nagle za sprawą dryfujących bliżej Słońca ciemnych mgławic, jak skalpel ucinających zachodnią granicę jasnego tła ramienia Galaktyki. Region ten zgrubnie określany jest jako Barnard 103, choć sam Barnard pod tym numerem skatalogował niewielką koncentrację w gęstej międzygwiezdnej pyłowej zupie. Wizualnie wzrok przykuwała wyraźna, wąska smuga wędrująca niemal południkowo, odcinająca jedną z przebitek jasnego tła. Kolejna przebitka odległego Ramienia Tarczy, skatalogowana jako NGC 6682, również świetnie odcinała się od pyłowych wspaniałości pierwszego planu. Największą uwagę poświęciłem jednak samej B103 z przyległościami. Przez pewien czas wodziłem wzrokiem wzdłuż Konika Morskiego, śledząc granicę światła i cienia, wymiennie przez 10x50 i 20x80. Następnie odbiłem od boi nawigacyjnej nieco ku północy, obejmując w szerokim kadrze wielkie półkole Barnarda 111. Przejrzystość nieba pozwoliła całkiem wyraźnie zidentyfikować nie tylko wschodnią granicę obiektu (zwykle dobrze widoczną), ale również i zachodnią. Za to wyodrębnianie mniejszych obiektów wewnątrz samej B111 poszło znacznie gorzej, niż mogłyby wskazywać na to warunki. źródło: A Photographic Atlas of Selected Regions of the Milky Way (E.E. Barnard) Zacząłem od próby wydzielenia B110 i B113. O ile na zdjęciach ich obecność potrafi rzucać się w oczy, o tyle wizualnie ginęły one na dość ciemnym tle B111. Momentami wydawało mi się, że widzę nieznaczne pociemnienie tam, gdzie powina być B110, jednak obecność dwóch gwiazd 8 wielkości mogła sugerować wyobraźni wytyczenie granicy pomniejszej mgławicy właśnie przy nich. Niewiele lepiej poszło mi z B320. Mogę ją teoretycznie zaliczyć jako zaobserwowaną, jeśli (nie bezpodstawnie) uznamy, że numer ten odnosi się do południowo-wschodniego krańca księżycowatej B111. Niemniej, jakikolwiek detal - tak wyraźny na zdjęciach - był poza zasięgiem, po raz kolejny też nie udało mi się oddzielić B320 od B111. Widząc, że również niewiele wskóram próbując rozdzielić drobne pyłowe kłaczki na wschód od wyraźnej B119a,omiotłem tylko wzrokiem plamę B112 i strużki B114-118 (z wszystkimi numerami po kolei) i przeniosłem się jeszcze kawałek dalej w lewo, szukając szczęścia gdzieś przy stopie Antinousa. Po napatrzeniu się na jasną połać Obłoku Gwiezdnego Tarczy, tło gwiezdne parę stopni na wschód nie mogło nie wydać się ubogie. Twardo jednak okryłem się kapturem, by w pełni zaadoptować wzrok i poczekałem na nieznaczne pojaśnienie tła. Z czasem zacząłem widzieć więcej w tym miejscu, lecz leżące tu Barnardy 133 i 134 nie kwapiły się zbytnio z coming-outem. Dodatkowo każde niecierpliwe spojrzenie na mapę było okupione małą utratą adaptacji - lecz w końcu zamajaczyła mi we właściwym miejscu eliptyczna, nieco wydłużona sylweta B133. Z każdą chwilą stawała się coraz wyraźniejsza, choć powiedzieć o niej ?wyraźna? nie mogłem nawet pod koniec naszego t?te-?-t?te. Mimo niewielkich rozmiarów, ciemnotka poddała się nawet w 10x50. Za to B134 pozostała poza zasięgiem obu dwururek. Obiekty w Tarczy i okolicach z wolna zaczęły tracić kontrast. Dobiegało końca okienko między zapadnięciem ciemności nocy astronomicznej a sensowną wysokością rejonu nad horyzontem. Przeniosłem się więc do delikatniejszego, wyżej świecącego Obłoku Gwiezdnego Gammy Orła i kolejnych ciemnych mgławic, które świecą na jego tle bądź go okalają. źródło: http://astropolis.pl/topic/45658-konstelacja-orla/ Na pierwszy ogień poszła oczywiście ?E? Barnarda, czyli duet B142-143. Zazdroszcząc najwyraźniej Lukostowi wyłuskanego pod bieszczadzkim niebem detalu, przykleiłem się do muszli okularowych większej z lornet, by wycisnąć jak najwięcej w dobrych blizińskich warunkach. Wszystkie równoleżnikowe poprzeczki kompleksu pyłowego były świetnie widoczne, zwracał również uwagę gradient powoli ginących ku południowemu zachodowi dość wyraźnych (i najwyraźniej bezimiennych) przepyleń, ograniczających południową część Obłoku Gammy Orła od wschodu. Moją uwagę przykuła mocniej odwiedzana wcześniej mała łukowata smuga oznaczona jako B337 i B334. Obiekt ten wypatrzyłem już w zeszłym roku, jednak teraz postanowiłem wykorzystać większą moc 20x80. Po spokojniejszej adaptacji, pyłowy łuk wyraźnie się przełamał, więc w końcu udało mi się jednocznacznie wyodrębnić obie składowe jako osobne obiekty - większy, północno-wschodni Barnard 337 i tworzący jakby niższy schodek, południowo-zachodni Barnard 334. Na tym duecie lorneta 20x80 spisała się świetnie - zostawiając spory zapas pola dała jednocześnie na tyle mocny zasięg gwiazdowy, żeby wyciągnąć odpowiednio jasne tło i umożliwić wyjście obu Barnardów z tła gwiezdnego obłoku. Małej, zwartej kropy B336 nie dostrzegłem - niejednorodność drugiego planu sugerowała co prawda kilka pociemnień, mogących być Barnardem 336, lecz wobec bliskiego położenia dość jasnej gwiazdy pierwszego planu, odpuściłem. Przeskoczywszy na drugi brzeg Obłoku Gammy Orła, spróbowałem odszukać trzy kolejne Barnardy o kształtach dość fantazyjnie zakreślonych na mapach. Pierwszym z brzegu (północnego) był Barnard 333. Wobec braku wyraźnych boi nawigacyjnych i zatrzęsienia mniejszych asteryzmów, wycelowanie w pożądany rejon zajęło mi dłuższą chwilę. Niebawem jednak wschodnia granica B333 zaczęła się dość sugestywnie odcinać. Nie wyłapałem górnego zawijasa zaznaczonego w atlasie, lecz bez problemu dojrzałem środkową część mgławicy opartą o złamany łańcuszek drobnych gwiazd. Podobnie jak w przypadku B110, gwiazdki mogą sugerować więcej, niż faktycznie widać, lecz porównanie jasności tła po obu stronach łańcuszka pozowoliło na jednoznaczne zaliczenie sobie tego obiektu. Nieco trudniejszy - i do odszukania, i do identyfikacji - okazał się kolejny obiekt, Barnard 332. Lecz i tutaj udało mi się (po nieco dłuższych zmaganiach) odnaleźć fragmenty ciemnego łuku pokrywające się z zaznaczeniem w Uranometrii. Zanotowałem w pamięci widoczność północnej i południowej części obiektu z jednoczesnym rozmyciem czy zamazaniem środkowego wygięcia ku zachodowi. Trzeba przyznać jednak, że sam Barnard sporo namieszał, oznaczając w rejonie parę wątpliwych pasm. Czyżbym więc zaobserwował coś w rodzaju pyłowego asteryzmu? ;) Na sam koniec omiatania Obłoku Gammy Orła, odszukałem B331 - lecz tutaj poza bardzo mało wyraźnym śladem środkowej części smugi pyłowej, nie zaobserwowałem niczego, co by odcinało się od mało kontrastowego tła. Kolejna konsultacja z atlasem pozwoliła mi odszukać kolejne przepylenie - B140. Tutaj, mimo braku wyraźnego pojaśnienia tła, poszło mi całkiem łatwo, do czego przyczyniła się banalnie łatwa nawigacja - wystarczyło odbić nieco ponad stopień na zachód od ?Aql i powędrować w górę trzystopniowego asteryzmu przypominające wenecką drukowaną nutę renesansową (taa, wiem - dowaliłem? ale biorąc pod uwagę, że swego czasu trochę nagapiłem się na faksymile, skojarzenie przyszło automatycznie). Samej ciemnotki należy szukać w romboidalnym zwieńczeniu asteryzmu. I tutaj gwiazdy zdawały się wyznaczać granice, lecz ponownie - porównanie jasności mgławicy i tła jednoznacznie wydzieliły B140. W przeciwieństwie do poprzedniej trójki, ten obiekt okazał się być w miarę łatwy również dla mniejszej lornetki. Bawiąc w okolicy Delty Orła nie mogłem nie zahaczyć o dość wyraźny łuk Barnarda 138 (w którym nie doszukiwałem się detalu ze względu na coraz gorsze warunki poniżej równika niebieskiego), a potem przeskoczyłem w prawo, ku granicy z Ogonem Węża. Celem był sporej wielkości obłok LDN 617. Ciemnotka ta jest o tyle ciekawa, że - po pierwsze - jest zaznaczona w kilku atlasach nieba (w tym w Pocket Sky Atlas), a po drugie - wydaje się być ciężka do wyłapania ze względu na ubogie gwiezdne tło. Za to nalot jest dość prosty - namierzywszy podwójny blask Alyi, trzeba odbić w dół ku dość szerokiej parce gwiazd i przedłużyć ten dystans mniej więcej jeszcze raz ku południu. Mgławica okazała się być całkiem łatwa i dość osobliwa - z jednej strony bardzo okazała, wielka i mięsista, a z drugiej - dość subtelna. Jej równoleżnikowo ułożona wstęga zajmowała około dwóch stopni szerokości i około pół stopnia grubości. Najwyraźniejsza była jej północna krawędź, południowa - nieco mniej wyrazista. Za to na wschodzie i zachodzie po prostu w którymś momencie kompletnie gubiła kontur. Podejrzewam, że gdyby leżała na jaśniejszym tle, byłaby bardzo łakomym kąskiem wizualnym. Zanim przeszedłem do wyżej położonych rejonów, pokręciłem się jeszcze w okolicy Terazeda, próbując szczęścia z Barnardem 340. O dziwo, ten wyskoczył całkiem łatwo, choć ze względu na dość jasną towarzyszkę wizualną - ?Aql o jasności 6,5mag (a także całkiem nieodległy blask ?Aql) - raczej nie mogło być mowy o wyłapaniu jakiegokolwiek detalu zakonturowanego przez Barnarda. W pełni zadowoliłem się jednak owalnym pociemnieniem - może niezbyt rzucającym się w oczy, lecz bez wątpienia ewidentnym podczas poruszania lornetką. Ku memu jeszcze większemu zadowoleniu, B340 również dał się dojrzeć w 10x50. Prawdę mówiąc, chyba po raz pierwszy opuszczałem konstelację Orła naprawdę zadowolony. Wcześniej ta konstelacja zawsze zostawiała jakiś niedosyt, zgrzyt wynikający z proporcji wielkości i położenia gwiazdozbioru, a ilością obiektów głębokiego nieba możliwych do wyłapania. Przecież taki kawał nieba w sercu Drogi Mlecznej nie może mieć bilansu kilku marnych gromad i wątłych mgławic planetarnych! Z czasem okazało się, że choć pojaśnień zbyt wiele wyłuskać się nie da, pociemnień jest pod dostatkiem.