Przez długi okres czasu nurtuje mnie pytanie. Czy jesteśmy sami w kosmosie. Wiele osób się wypowiada jedni bardziej drudzy mniej znani, z autorytetem tudzież bez. Tylko czy ja mam tak, że ...
Obserwujemy sygnały docierające do Ziemi od jakiegoś czasu tyle, że od jakiego? Czy naprawdę trafimy na warunki w których złapiemy sygnał cywilizacji która była zdolna wysyłać sygnały w czasie w którym my to możemy zrobić (pomijając odległości). Wydaje mi się (nie wiem czy to słowo kluczowe), że sami nie potrafimy określić ile nasza cywilizacja badawcza będzie istnieć, a co dopiero trafić na sygnał innej cywilizacji. Czy dobrze rozumuję, że w ciągu 100 lat zdołaliśmy osiągnąć to, że potrafimy odbierać sygnały które mogą potwierdzić to, że nie jesteśmy sami w kosmosie i jednocześnie przestać istnieć, wykańczając siebie. Można mówić o tym, że życie powstało w niepowtarzalny sposób, te parę miliardów lat temu i gdyby było powszedniejsze to powstawałaby w każdej kałuży. Tylko rozmawiamy o wieku 2-3 miliardów lat temu. Dlaczego nie uwzględniamy w teoriach popularnonaukowych podstawowej wartości jaką jest czas. Według mnie, jako starających się zrozumieć wszystko, jest barierą nie do przebicia. Też tak macie?