Również wczoraj polazłem do kina na "Grawitację".
Najkrócej rzecz ujmując - po wyjściu z kina miałem ochotę iść od razu drugi raz.
Nieco przewrotnie można by uznać film za katastroficzny.
Parę powodów dla których film bardzo mi się podobał:
- ISS, wahadłowiec, Sojuz - widoki całego tego kosmicznego ustrojstwa, które fruwa wysoko nad nami, w dodatku z przeróżnych ujęć, to po prostu bajka;
- ujęcia kosmosu - w zasadzie łączące się z tym, co powyżej - to również trzeba koniecznie zobaczyć na dużym ekranie. Szczególnie podobało mi się, że kosmos jest wiernie oddany (poza może jednym ujęciem), twórcy nie dali pięknych kolorowych mgławic w tle. Dało się wyłapać parę konstelacji, więc ufam, że całe niebo zostało zrobione jak należy. Oczywiście nie muszę dodawać, że Ziemia czy wschód Słońca są po prostu kapitalnie pokazane. Jedynie w którymś momencie miałem wrażenie, że faza Księżyca się zmieniła (wschód jest podczas pełni, kolejne, późniejsze ujęcie pokazuje fazę między pełnią a kwadrą - chyba, że coś mi się przywidziało);
- oddech - nie wiem jak Was, ale mnie męczą filmy, w którym jest ciągłe patatajstwo. Ileż można pędzić, ścigać się, brykać, skakać, strzelać, gonić (to tak a propos niedawno obejrzanego remake'u "Total Recall" z Colinem Farellem). W "Grawitacji" nie brakuje momentów, gdzie można zatopić się w widokach, pomyśleć... właśnie - może dlatego akcja w filmach czasem tak pędzi, bo jak człowiek pomyśli, jaką szmirę ogląda, to od razu by wyszedł z kina? ;) Nic to, w "Grawitacji" jest chyba nawet więcej spokojnych momentów niż pędzących. I bardzo mi się ta proporcja podobała;
- mimo małego natłoku pewnych nieprawdopodobieństw, widz mimo wszystko nie musi wyłączać mózgu, żeby przełknąć to, co widzi. Przynajmniej przy moim poziomie niewiedzy i głupoty ;)
- całkiem niezła muzyka, choć momentami za bardzo sugeruje, co będzie za chwilę lub za bardzo pompuje atmosferę filmu (ale da się przeżyć nawet w tych momentach);
- słyszałem głosy obawiające się Sandry Bullock - nie lękajcie się! Chociaż w paru miejscach spodziewałbym się po astronautce zimniejszej głowy, jest naprawdę przekonująca w tej roli. Zresztą, powyższy zarzut jest bardziej skierowany w stronę scenarzysty. Choć oczywiście mam na uwadze, że to tylko film, a nie żaden dokument - więc coś na tę tkankę poruszającą widza (po części - masowego widza) musi się składać;
- widoki kosmosu i całego tego fruwające ustrojstwa... chyba o tym jeszcze nie pisałem ;)
Cóż, chyba nabrałem ochoty na ponowne wyjście do kina :)