Skocz do zawartości

Astronomiczne Wiadomości z Internetu


Rekomendowane odpowiedzi

Jak szybko porusza się ciemna materia? Wystarczy popatrzeć na zdeformowane galaktyki
2024-02-04. Radek Kosarzycki
Ciemna materia jest niezwykle irytującą cechą naszego wszechświata. Z jednej strony wiemy o niej całkiem sporo: wiemy, że gromadzi się wokół galaktyk, tworząc charakterystyczne halo wokół nich, wiemy, że jest jej znacznie więcej niż materii widzialnej, wiemy nawet, jak ze sobą oddziałuje. Z drugiej jednak strony wciąż nie udało nam się złapać ani jednej cząstki ciemnej materii, ani ustalić nawet, z jakich cząstek się ona składa. Trzeba jednak pracować na tym, co jest nam dostępne. Z tego też powodu naukowcy postanowili sprawdzić… jak szybko może poruszać się ciemna materia. Wyniki tego badania właśnie zostały opublikowane na portalu preprintów naukowych arXiv.
W swojej pracy naukowcy skupili się na efekcie znanym jako tarcie dynamiczne, choć nazwa w tym przypadku może być myląca, bowiem chodzi tutaj tak naprawdę o swego rodzaju opór grawitacyjny. Zjawisko to jednak nie jest nowe, bowiem zostało wprowadzone do świata nauki już w 1943 roku do opisu oddziaływań grawitacyjnych ciała rozproszonego.
Wyobraź sobie masywną gwiazdę poruszającą się przez gromadę czerwonych karłów. Chociaż żadna z gwiazd prawdopodobnie się z żadną inną nie zderzy, interakcje grawitacyjne między nimi będą miały wpływ na ruchy wszystkich tych gwiazd. Masywna gwiazda będzie zwalniać, opuszczając gromadę dzięki przyciąganiu grawitacyjnemu pochodzącemu ze strony wszystkich czerwonych karłów w tejże gromadzie.
Z drugiej strony czerwone karły nieco przyspieszą, bowiem zostaną lekko przyciągnięte przez przelatującą w ich otoczeniu masywną gwiazdę. Jeśli prześledzisz zmianę prędkości gwiazd w gromadzie, możesz określić, jak szybko gromada poruszała się przed zderzeniem.
Dokładnie ten sam efekt może wystąpić pomiędzy materią widzialną a ciemną materią. Obecność ciemnej materii wpływa na ruch gwiazd w galaktyce, co dzięki tarciu dynamicznemu zaburza kształt galaktyki.
Mapując zniekształcenia samej galaktyki, teoretycznie można obliczyć ruch ciemnej materii, która ją otacza. Naukowcy postanowili potwierdzić swoją teorię, znajdując zniekształcone galaktyki, które nie są częścią gęstej gromady galaktyk. Założenie było bowiem takie, że jeżeli galaktyka jest odizolowana od innych masywnych galaktyk, jej zniekształcenie musi być spowodowane przez ciemną materię.
Następnie autorzy porównali kształt tych zniekształconych galaktyk z symulacjami n ciał, aby odwzorować ruch ciemnej materii. Jedną z obaw, jakie mieli, było to, że niepewność danych będzie zbyt duża, aby można było nałożyć jakiekolwiek znaczące ograniczenia na ciemną materię.
Ostatecznie jednak udało się wykazać, że rozrzut danych w próbce wynosi jedynie około 10 proc. Oznacza to, że — ku zdumieniu naukowców — jest on wystarczająco precyzyjny, aby zastosować go do pobliskich galaktyk. Na przykład szczegółowe obserwacje Wielkiego Obłoku Magellana za pomocą kosmicznego obserwatorium Gaia, które mapuje położenie, odległości i prędkości ponad miliarda gwiazd w naszej galaktyce, powinny pozwolić astronomom zorientować się w prędkości znajdującej się tam ciemnej materii.
Pomysł zatem był trafiony. Skoro jesteśmy w stanie ustalić, w jaki sposób i z jaką prędkością porusza się ciemna materia wewnątrz galaktyki na podstawie tego, jak porusza się w niej materia zwyczajna, to być może po przeanalizowaniu większej liczby galaktyk, otrzymamy więcej danych dot. zachowania i interakcji ciemnej materii. W ten sposób być może będziemy w stanie zebrać wystarczająco dużo informacji o tym, czym tak naprawdę jest ciemna materia.
Źródło: 1
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/predkosc-ciemnej-materii/

Jak szybko porusza się ciemna materia Wystarczy popatrzeć na zdeformowane galaktyki.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za kilka dni wystartuje kolejna sonda księżycowa. Czy tym razem się uda?
2024-02-04. Radek Kosarzycki
Trwają ostatnie przygotowania do pierwszej misji księżycowej realizowanej przez firmę Intuitive Machines w ramach programu wynoszenia ładunków na Księżyc przez operatorów komercyjnych CLPS (Commercial Lunar Payload Services). Będzie to już druga misja w ramach tego programu realizowana w tym roku. Pierwsza, misja lądownika zbudowanego przez firmę Astrobotic zakończyła się niepowodzeniem. Pozostaje trzymać kciuki za to, aby tym razem się udało.
Przedstawiciele NASA oraz Intuitive Machines poinformowali na odprawie, która miała miejsce 31 stycznia, że wszystkie obecne wysiłki zmierzają do wystrzelenia misji IM-1 w połowie lutego.
Trent Martin, wiceprezes ds. systemów kosmicznych w Intuitive Machines, powiedział, że lądownik księżycowy, nazwany przez firmę Odysseus, został już zamknięty w owiewce ładunku rakiety Falcon 9. Mimo tego firma nie zdecydowała się na podanie konkretnej daty startu, a jedynie poinformowała, że w połowie lutego otwiera się trzydniowe okno startowe, w ramach którego IM-1 rozpocznie swoją podróż na Księżyc. Firma przekonywała, że nad przygotowaniem startu współpracuje obecnie ze SpaceX i zapewne w najbliższych dniach poznamy planowaną datę i godzinę startu. Co jednak warte podkreślenia, niezależnie od tego, którego dnia w ramach tego okna misja wystartuje, to jej lądowanie na Księżycu odbędzie się 22 lutego. Lot na Srebrny Glob powinien zatem potrwać około tygodnia.
Uważni obserwatorzy wyłapali jednak informację w mediach społecznościowych agencji, według której IM-1 wystartuje w podróż nie wcześniej niż 14 lutego. Co jednak ciekawe, NASA usunęła ten post i szybko zastąpiła go informacją, że do startu dojdzie w połowie lutego.
NASA podała w oddzielnym oświadczeniu z 31 stycznia, kilka godzin po odprawie, że komercyjna misja załogowa Crew-8 prowadzona przez SpaceX wystartuje już 22 lutego. Zarówno Crew-8, jak i IM- 1 wystartuje z kompleksu startowego 39A Centrum Kosmicznego im. Kennedy’ego, jedynego lądowiska obecnie zatwierdzonego do misji załogowych realizowanych za pomocą Falcona 9 i wyposażonego do tankowania ciekłego tlenu i paliwa metanu do lądownika księżycowego IM-1, gdy przebywa on na lądowisku na krótko przed startem.
Kilka dni wcześniej kierownik programuzałogowych misji komercyjnych w NASA poinformował, że start misji Crew-8 zaplanowany jest na 29 lutego lub 1 marca, jeżeli w połowie lutego wystartuje IM-1. Jeżeli jednak IM-1 nie wystartuje, to Crew-8 będzie mógł wystartować 22 lutego.
Z tego całego zamieszania wynika, że albo SpaceX, albo Intuitive Machines nie potwierdziły jeszcze swojej gotowości do startu.
Załóżmy jednak, że do startu dojdzie. Na pokładzie IM-1 znajduje się sześć ładunków demonstracyjnych dostarczonych przez NASA (retroreflektor, kamera stereoskopowa i inne). Wartość wszystkich ładunków naukowych szacowana jest na 1 1 mln dol.
IM-1 będzie drugą misją CLPS, która zostanie wystrzelona 8 stycznia po lądowniku Peregrine firmy Astrobotic. Misja została jednak przerwana przez wyciek paliwa kilka godzin po wystrzeleniu, a lądownik ostatecznie wrócił z orbity księżycowej i spłonął w ziemskiej atmosferze 18 stycznia.
Inny lądownik księżycowy, Smart Lander for Investigating Moon (SLIM) japońskiej agencji kosmicznej JAXA, wylądował na Księżycu 19 stycznia, ale w niewłaściwej orientacji z powodu awarii silnika strumieniowego. To pozbawiło lądownik energii słonecznej przez wszystkie dni z wyjątkiem kilku ostatnich dni dwutygodniowego dnia księżycowego w miejscu lądowania.
„Wyciągnęliśmy wnioski od wszystkich naszych partnerów, którzy byli przed nami” – powiedział Martin. „Przyglądamy się awariom, jakie mieli, przyglądamy się naszym systemom i upewniamy się, czy wszystko zadziała prawidłowo i nie staniemy przed podobnymi problemami”.
Kearns stwierdził, że na szczęście zarówno Astrobotic, jak i JAXA „otwarto i przejrzyście” przedstawiły problemy, na jakie natrafiły podczas swoich misji. „Myślę, że pomaga to innym firmom” – powiedział – „zrozumieć, co się stało i spróbować upewnić się, że ich misja nie wpadnie w ten sam problem”.
Intuitive Machines IM-1 Mission Animation
https://www.youtube.com/watch?v=Rb_ZjcBdAaw

https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/start-im-1-intuitive-machines-coraz-blizej/

Za kilka dni wystartuje kolejna sonda księżycowa. Czy tym razem się uda.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Scanway współpracuje z Nara Space Technology
2024-02-04. Redakcja
Scanway zawarł 30 stycznia 2024 roku porozumienie o współpracy z Nara Space Technology, jednym z wiodących koreańskich podmiotów w zakresie produkcji satelitów, teledetekcji oraz sztucznej inteligencji. Celem współpracy jest rozwój systemu mikrosatelitów do obserwacji Ziemi, rozwój instrumentów optycznych oraz opracowanie ładunków obserwacyjnych dla projektu NarSha – konstelacji mikrosatelitów do monitorowania metanu. Wystrzelenie pierwszego, demonstracyjnego satelity, jest zaplanowane na IV kwartał 2026 roku. Po sukcesie satelity demonstracyjnego, planowane jest wystrzelenie kolejnych co najmniej 6-12 mikrosatelitów. Projekt NarSha ma zapewnione finansowanie m.in. ze strony Korea Development Bank. Scanway został wybrany do realizacji projektu NarSha po pozytywnej weryfikacji ze strony całego konsorcjum: Nara Space Technology (lider), Climate Technology Center of Seoul National University oraz Korea Astronomy and Space Science Institute.
Kontynuujemy intensywny rozwój w zakresie produktów dla sektora kosmicznego i zawiązaliśmy kolejne ważne partnerstwo. Wspólnie z konsorcjum pod przewodnictwem koreańskiego Nara Space Technology, zamierzamy opracować demonstracyjnego mikrosatelitę o nazwie K3M (Korea Methane Monitoring Microsatelite) w ramach projektu NarSha. Jest to pierwszy koreański projekt do monitorowania metanu za pomocą satelity wyposażonego w zaawansowane instrumenty optyczne. Mikrosatelita ma uzyskać wysoką rozdzielczość przestrzenną i czasową obrazowania dla globalnych oraz punktowych źródeł metanu. Ma to przyczynić się do poprawy obecnych możliwości obserwacyjnych emitentów gazów cieplarnianych z kosmosu w celu rozwiązania kryzysu klimatycznego i ograniczenia emisji metanu. Dla Scanway jest to kolejny krok do szerokiej komercjalizacji systematycznie rozbudowywanego przez nas portfolio produktowego i wejście na nowy, istotny rynek poza Europą. Po udanej misji mikrosatelity demonstracyjnego, będziemy naturalnym partnerem dla dostarczenia ładunku do kolejnych co najmniej 6-12 satelitów –komentuje Jędrzej Kowalewski, Prezes Zarządu Scanway S.A.
Projekt NarSha, w ramach którego powstanie mikrosatelita demonstracyjny K3M, zakłada zbudowanie konstelacji co najmniej kilkunastu satelitów dla globalnej infrastruktury monitorowania punktowych źródeł metanu w czasie zbliżonym do rzeczywistego i z rozdzielczością przestrzenną na poziomie lokalnym. W skład konsorcjum projektu wchodzą: Nara Space Technology (lider), Seoul National University oraz Korea Astronomy and Space Science Institute. Projekt ma już zapewnione finansowanie, a wystrzelenie satelity demonstracyjnego jest zaplanowane na IV kwartał 2026 roku.
Mikrosatelita K3M będzie wyposażony w instrument optyczny do wykrywania smug metanu w paśmie widzialnym (VIS), bliskiej podczerwieni (NIR) oraz krótkofalowej podczerwieni (SWIR). Rozdzielczość spektralna instrumentu obrazującego ma wynieść nawet poniżej 1 nanometra, a minimalna rozdzielczość przestrzenna na wysokości 500 km to 30 metrów. Masa satelity wyniesie minimum 32 kg, a rozmiar to 16U, czyli składać będzie się z 16 kostek o wymiarach 10 cm x 10 cm x 11,35 cm.
– Porozumienie zawarte z Nara Space Technology to dla nas istotna referencja w toczących się obecnie na wielu frontach rozmowach biznesowych nakierowanych na rozbudowę i komercjalizację naszego portfolio produktowego. Pod koniec 2023 roku informowaliśmy o porozumieniu z niemieckim Marble Imaging, a nowy rok zaczynamy od skutecznego wyjścia poza rynek europejski w kolejnym komercyjnym projekcie. Warto podkreślić, że posiada on już zapewnione finansowanie przez inwestorów, w tym przez Korea Development Bank. Po naszej stronie jest teraz udowodnienie, że wybór Scanway do tego projektu był właściwą decyzją – mówi Mikołaj Podgórski, COO i współzałożyciel Scanway S.A.
Nara Space Technology to innowacyjna firma działająca w branży technologii kosmicznych. Specjalizuje się w rozwoju i produkcji zaawansowanych systemów satelitarnych oraz technologii związanych z eksploracją kosmosu. Kluczowe obszary działalności firmy obejmują projektowanie i budowę małych satelitów, rozwój systemów komunikacyjnych dla potrzeb misji kosmicznych oraz tworzenie rozwiązań w dziedzinie teledetekcji i obserwacji Ziemi. Działania firmy mają na celu nie tylko rozwój sektora kosmicznego, ale także przyczynianie się do postępu w różnych dziedzinach życia, dzięki wykorzystaniu technologii kosmicznych w celach badawczych, komunikacyjnych i obserwacyjnych.
Scanway rozwija i komercjalizuje dwie linie biznesowe: produkty dla sektora kosmicznego (instrumenty optyczne do obserwacji Ziemi i autodiagnostyki satelitów) oraz dla przemysłu (systemy wizyjne). Dzięki misji STAR VIBE i wystrzeleniu na początku 2023 roku satelity wyposażonego w system wizyjny oraz teleskop optyczny opracowany i wyprodukowany w laboratoriach firmy, Scanway uzyskał tzw. flight heritage – potwierdził niezawodność oraz funkcjonalność swoich rozwiązań w warunkach kosmicznych. Polski satelita regularnie dokonuje nowych zobrazowań Ziemi, a Spółka otrzymuje najlepsze uzyskane dotąd przez polskie instrumenty badawcze zdjęcia z kosmosu.
W ramach rozwiązań dla przemysłu Scanway specjalizuje się w tworzeniu autorskich systemów wizyjnych do kontroli jakości wyrobów gotowych, surowców oraz procesu produkcyjnego. Oferta produktowa Spółki przyczynia się do wprowadzenia filozofii Przemysłu 4.0 poprzez automatyzację i optymalizację procesu kontroli jakości m.in. w branży opakowaniowej i poligraficznej, automotive, spożywczej czy farmaceutycznej. Technologia hiperspektralna stosowana przez Scanway pozwala na prowadzenie ciągłej kontroli jakości 100% produktów na liniach o bardzo dużej przepustowości, co pozwala m.in. na obniżenie kosztów produkcji klienta.
(SCW)
https://kosmonauta.net/2024/02/scanway-wspolpracuje-z-nara-space-technology/

Scanway współpracuje z Nara Space Technology.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Będzie dodatkowa misji do planetoidy Apophis? Jeszcze przed przelotem w 2029 roku
2024-02-04. Radek Kosarzycki
Już za kilka tygodni NASA organizuje warsztaty, których tematem ma być rozważenie pomysłów na realizację niskokosztowej misji do planetoidy Apophis, która w 2029 roku przeleci w odległości 30 000 km od powierzchni Ziemi. Co ciekawe, okazuje się, że istnieje już sonda, która doskonale nadawałaby się do realizacji takiego zadania.
W piątek trzynastego kwietnia 2029 roku w pobliżu naszej planety przeleci planetoida Apophis o średnicy ok. 300 metrów. Planetoida ta znajdzie się tego dnia w odległości 30 000 kilometrów od naszej planety. Choć ryzyko uderzenia w Ziemię wynosi dokładnie zero, to jednak będzie to bardzo rzadki tak bliski przelot tak dużej skały kosmicznej. Jakby nie patrzeć, kosmiczny głaz znajdzie się bliżej naszej planety niż satelity znajdujące się na orbicie geostacjonarnej i z części naszej planety będzie widoczna gołym okiem na nocnym niebie.
Skoro do takiego przelotu dochodzi raz na kilkaset lat, niezrozumiały jest tak naprawdę brak przygotowań całej armady sond kosmicznych, które podczas przelotu powinny obserwować ten obiekt z każdego możliwego miejsca. Więcej, być może nawet powinien być nawet jakiś lądownik, który z powierzchni planetoidy mógłby obserwować przelot w pobliżu Ziemi. Oprócz danych naukowych obejmujących np. oddziaływania grawitacyjne ze strony Ziemi na przelatującą w jej otoczeniu masywną planetoidę, nagrania z takiego przelotu z pewnością zrobiłyby bardzo dużo na rzecz publicznej świadomości tego, że Ziemia nie jest sama we wszechświecie i warto się rozglądać za nieznanymi obiektami, które bezustannie przelatują w pobliżu naszej planety. Świadomość zagrożeń u opinii publicznej to także wsparcie dla finansowania dalszych badań.
To jednak tylko pobożne życzenia, bowiem rzeczywistość jest, jaka jest. A rzeczywistość jest taka, że w kierunku planetoidy Apophis leci jak na razie jedna sonda kosmiczna i to z recyklingu. Po zrzuceniu w atmosferę Ziemi kapsuły z próbkami pobranymi z planetoidy Bennu sonda OSIRIS-REx odpaliła silniki, zmieniła kierunek lotu, minęła Ziemię i poleciała na spotkanie z planetoidą Apophis już jako stara sonda z nową nazwą: OSIRIS-APEX. Sonda ta doleci do planetoidy Apophis mniej więcej w okolicach jej przelotu w pobliżu Ziemi, podczepi się do niej grawitacyjnie i będzie ją obserwowała przez kolejnych 18 miesięcy. Ale to wszystko.
Teoretycznie jest jednak pewne wyjście. Jakiś czas temu przygotowano już dwa małe satelity, które miały przelecieć w pobliżu planetoidy podwójnej Janus. Sondy miały wystartować w swoją podróż niejako przy okazji startu misji Psyche w 2022 roku.
Zrealizowane w ramach programu Small Innovative Missions for Planetary Exploration (SIMPLEx) sondy były już na etapie ostatnich testów, gdy okazało się, że start sondy Psyche odwołano. Ostatecznie Psyche poleciała rok później, ale dla satelitów okazja dopadnięcia Janusa już minęła. Z uwagi na to, że astronomowie nie mieli żadnej alternatywnej planetoidy do zbadania, satelity zostały na Ziemi. Aktualnie przygotowywane są do podróży… do magazynu w Centrum Badawczy Langley. Przed odłożeniem na wieczne później sondy trzeba częściowo rozłożyć, aby osobno przechowywać akumulatory, panele słoneczne i instrumenty.
Zespół misji wskazuje jednak, że teoretycznie możliwe jest wysłanie satelitów na spotkanie planetoidy Apophis. Można by było np. wysłać sondę w kierunku punktu libracyjnego L2 układu Ziemia-Słońce, a następnie wykorzystanie przelotu w pobliżu Księżyca i dotarcie do Apophis na długo przed przelotem w pobliżu Ziemi. Wprost idealnie sonda jest wyposażona w kamery oraz instrumenty rejestrujące promieniowanie w zakresie optycznym i podczerwonym. W razie pozytywnej decyzji, sondę można zmontować, sprawdzić i wystrzelić w przestrzeń kosmiczną w półtora roku. Problemem jednak jest finansowanie. NASA znajduje się aktualnie w dramatycznej sytuacji, w której agencja nawet nie wybiera żadnych nowych pomysłów na misje kosmiczne, bowiem i tak nie ma z czego ich finansować.
No i właśnie tu pojawia się kluczowe pytanie: po co organizować warsztaty nt. możliwości wysłania niskobudżetowej misji do planetoidy Apophis, skoro nie ma pieniędzy nawet na wysłanie sondy, która jest już zbudowana, gotowa i czekająca jedynie na wystrzelenie. Jeżeli Janusa nie da się wystrzelić, to każdy inny pomysł będzie znacznie droższy, bowiem będzie wymagał zaprojektowania, zbudowania i przetestowania sondy.
Wychodzi na to, że NASA liczy na to, że ktoś przyjdzie z pomysłem sondy kosmicznej i od razu zadeklaruje, że sam ją sfinansuje, a NASA tylko naklei swoje ładne logo na obudowę. Warto pamiętać o stanie rozkładu agencji, kiedy po raz kolejny w filmie usłyszymy banały typu „Jesteście z NASA, potraficie wszystko, przecież postawiliście człowieka na Księżycu!”
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/apophis-dodatkowa-sonda-kosmiczna/

Będzie dodatkowa misji do planetoidy Apophis Jeszcze przed przelotem w 2029 roku.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W filmach już są. Czy kiedykolwiek powstaną windy kosmiczne?
2024-02-04. Radek Kosarzycki
Pojawiały się w filmach science-fiction, są też w wielu powieściach należących do tego gatunku (w tym także w mojej ulubionej trylogii Cixina Liu). Wciąż jednak nie ma odpowiedzi na pytanie, czy stworzenie windy kosmicznej jest realistyczne i wykonalne.
Doświadczenie ostatnich kilku dekad wskazuje, że najlepszym sposobem wysyłania ludzi na orbitę okołoziemską jest wykorzystanie rakiet napędzanych paliwem chemicznym. Nie zmienia to jednak faktu, że tak długo, jak długo istnieje koncepcja rakiet, istnieje także koncepcja windy kosmicznej, gigantycznej struktury, która dosłownie niczym winda w wieżowcu, byłaby w stanie bezustannie wozić ładunki i ludzi z Ziemi na orbitę i z powrotem. O ile jednak rakiety powstały, a następnie zostały znacząco udoskonalone, o tyle windy kosmiczne pozostały do dzisiaj jedynie w powieściach science-fiction oraz w rozważaniach futurystów.
Od czasu do czasu pojawiają się naukowcy, którzy przekonują, że stworzenie takiej konstrukcji nie tylko jest wykonalne, ale po zakończeniu budowy znacząco obniżyłoby koszty wynoszenia ludzi i ładunków na orbitę okołoziemską. Tak zdaje się wskazywać także Alberto de la Torre, fizyk z Uniwersytetu Northeastern.
Pomimo spadających dzięki wykorzystaniu rakiet wielokrotnego użytku kosztów wynoszenia na orbitę okołoziemską, dostęp do przestrzeni kosmicznej jest wciąż bardzo ograniczony i kosztowny.
Stworzenie windy kosmicznej z pewnością nie należałoby do łatwych zadań. O czym bowiem mówimy? Mówimy o stworzeniu konstrukcji, która zacumowana do powierzchni Ziemi, musiałaby rozciągać się przez atmosferę, niską orbitę okołoziemską następnie sięgać aż orbity geostacjonarnej i rozciągać się jeszcze dalej w przestrzeń kosmiczną. Łatwo wyobrazić sobie skalę problemu, jeżeli zważy się na fakt, że orbita okołoziemska znajduje się ponad 35 000 km nad powierzchnią Ziemi. Nawet na powierzchni Ziemi nie położono nigdy żadnej drogi, która miałaby taką długość. Czym dopiero byłoby tworzenie tak długiej struktury w pionie.
Oczywiście, nie jest tak że dałoby się taką windę stworzyć „od dołu”. Wszystko wskazuje na to, że trzeba byłoby najpierw umieścić konkretną konstrukcję na orbicie geostacjonarnej, a dopiero od niej budować w dół, w kierunku powierzchni Ziemi. Po zakończeniu budowy na orbicie geostacjonarnej znajdowałaby się swoista przeciwwaga dla całej konstrukcji, która poruszałaby się po orbicie z taką prędkością, że zawsze znajdowałaby się nad tym samym miejscem na Ziemi.
Aby ustabilizować taką windę, musiałaby się ona rozciągać jeszcze za orbitę geostacjonarną. W ten sposób ta dalsza część generowałaby siłę odśrodkową, która równoważyłaby przyciąganie grawitacyjne ze strony Ziemi.
Dlaczego zatem żadna winda kosmiczna nigdy nie powstała? Wbrew pozorom kilkukrotnie podejmowano próbę zaprojektowania takiej megakonstrukcji. Jednak stworzenie lin, czy kabli o długości kilkudziesięciu tysięcy kilometrów jest po prostu niemożliwe przy zastosowaniu konwencjonalnych materiałów. Nawet przewody wykonane ze stali nie byłyby w stanie wytrzymać napięcia, którego winda doświadczałaby na orbicie okołoziemskiej. Siły rozciągające byłyby dla stali aż sześćdziesięciokrotnie za wysokie.
Wszystko jednak się zmienia. De la Torre w swojej pracy wskazuje na rozwój materiałów takich jak nanorurki z azotku boru, nanonici z diamentu i grafen. Wszystkie materiały o „niskiej gęstości i dużej wytrzymałości na rozciąganie” mogłyby spełnić te wymagania.
„Nanorurki węglowe są proponowane jako idealny materiał ze względu na jego wysoką wytrzymałość na rozciąganie. Problem jednak w tym, że najnowsze badania wskazują, że ich właściwości w skali nano mogą nie przekładać się na megastruktury”.
„Chociaż początkowa inwestycja w windę kosmiczną może być znaczna – porównywalna z kosztem opracowania i wystrzelenia Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba na orbitę, koszty mogą się zwrócić po pomyślnym wystrzeleniu zaledwie kilku ton ładunku. Teoretycznie w przypadku gotowej windy kosmicznej koszt wyniesienia kilograma ładunku na orbitę spadłby do kilkuset dolarów”
– przekonuje de la Torre.
Możliwe zatem, że stworzenie windy kosmicznej będzie zależało od rozwoju badań nad nowymi, lekkimi i niezwykle wytrzymałymi materiałami. Bez odpowiednich materiałów, rakiety będą stanowiły dla nas jedyną furtkę w przestrzeń kosmiczną.
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/windy-kosmiczne-wciaz-nie-istnieja/

W filmach już są. Czy kiedykolwiek powstaną windy kosmiczne.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jasne galaktyki wystawiają ciemną materię na próbę
2024-02-04.
Jeżeli teorie zimnej ciemnej materii są poprawne, Teleskop Webba powinien znaleźć małe, jasne galaktyki wczesnego Wszechświata.
Przez ostatnie półtora roku Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba dostarczał zadziwiające obrazy odległych galaktyk powstałych niedługo po Wielkim Wybuchu, dając naukowcom pierwszy wgląd w niemowlęcy Wszechświat. Teraz grupa astrofizyków postawiła sobie jeszcze większe wyzwanie: znaleźć najmniejsze i najjaśniejsze galaktyki w pobliżu początku czasów, w przeciwnym razie naukowcy będą zmuszeni do rewizji swoich teorii dotyczących ciemnej materii.
Zespół astrofizyków z UCLA przeprowadził symulacje, które śledziły powstawanie małych galaktyk po Wielkim Wybuchu. Po raz pierwszy uwzględnili wcześniej zaniedbywane interakcje między gazem a ciemną materią. Odkryli, że powstałe galaktyki są bardzo małe, znacznie jaśniejsze i tworzą się szybciej niż w typowych symulacjach, które nie uwzględniają tych interakcji, zamiast tego ujawniają znacznie słabsze galaktyki.
Małe galaktyki, znane również jako galaktyki karłowate, są obecne w całym Wszechświecie i często uważa się, że reprezentują najwcześniejszy typ galaktyk. Dla naukowców badających początki Wszechświata małe galaktyki są szczególnie interesujące. Jednak galaktyki karłowate, które znajdują, nie zawsze zgadzają się z oczekiwaniami. Te najbliższe Drodze Mlecznej wirują szybciej lub nie są tak gęste jak w symulacjach, co sugeruje, że modele mogły pominąć pewne czynniki, na przykład interakcje gazu z ciemną materią.
Nowe badania, opublikowane w czasopiśmie The Astrophysical Journal Letters, ulepszają symulacje przez uwzględnienie interakcji ciemnej materii z gazem. Stwierdzają, że słabe galaktyki mogły być znacznie jaśniejsze niż początkowo oczekiwano na wczesnym etapie historii Wszechświata, gdy dopiero zaczynały się formować. Autorzy sugerują, że naukowcy powinni poszukać małych galaktyk, które są znacznie jaśniejsze niż przewidywano, za pomocą teleskopów takich jak JWST. Jeśli znajdą tylko słabe galaktyki, niektóre z ich koncepcji dotyczących ciemnej materii mogą okazać się błędne.
Ciemna materia to rodzaj hipotetycznej materii, która nie oddziałuje z elektromagnetyzmem ani światłem, dlatego nie można jej zaobserwować za pomocą optyki, elektryczności czy magnetyzmu. Jednak ciemna materia oddziałuje z grawitacją, a jej obecność została wywnioskowana z efektów grawitacyjnych, jakie wywiera na zwykłą materię – materię, z której składa się cały obserwowalny Wszechświat. Chociaż szacuje się, że 84% materii we Wszechświecie stanowi ciemna materia, nigdy nie udało się jej wykryć bezpośrednio.
Wszystkie galaktyki są otoczone przez rozległe halo ciemnej materii, a naukowcy uważają, że ciemna materia była niezbędna do ich powstania. Standardowy model kosmologiczny, który astrofizycy wykorzystują do zrozumienia formowania się galaktyk, opisuje, w jaki sposób skupiska ciemnej materii w bardzo wczesnym Wszechświecie przyciągały zwykłą materię za pomocą grawitacji, powodując powstawanie gwiazd i tworząc galaktyki, które obserwujemy dzisiaj. Ponieważ przeważająca większość cząstek ciemnej materii – nazywanych zimną ciemną materią – porusza się znacznie wolniej niż prędkość światła, ten proces akumulacji postępował stopniowo.
Jednak ponad 13 miliardów lat temu, przed uformowaniem się pierwszych galaktyk, zwykła materia, składająca się z wodoru i helu z Wielkiego Wybuchu, oraz ciemna materia poruszały się względem siebie. Gaz poruszał się z prędkością ponaddźwiękową, mijając gęste zarośla wolniej poruszającej się ciemnej materii, która powinna była go wciągnąć, tworząc galaktyki.
Rzeczywiście, w modelach, które nie uwzględniają strumieniowania, dokładnie to się dzieje – powiedziała Claire Williams, doktorantka UCLA i pierwsza autorka artykułu. Gaz jest przyciągany przez grawitacyjne przyciąganie ciemnej materii, tworzy kępy i węzły tak gęste, że może dojść do syntezy wodoru, a tym samym tworzy gwiazdy takie jak nasze Słońce.
Jednak zespół Supersonic Project, składający się z astrofizyków z USA, Włoch i Japonii pod kierownictwem profesora fizyki i astronomii UCLA Smadara Naoza, odkrył, że dodanie do symulacji efektu strumieniowania różnych prędkości między ciemną i zwykłą materią sprawiło, że gaz wylądował daleko od ciemnej materii i nie mógł od razu tworzyć gwiazdy. Gdy miliony lat później nagromadzony gaz opadł z powrotem do galaktyki, nastąpił potężny wybuch procesów gwiazdotwórczych. Galaktyki te miały przez pewien czas znacznie więcej młodych, gorących i świecących gwiazd niż zwykłe małe galaktyki, co sprawiło, że świeciły one znacznie jaśniej.
Podczas gdy strumień hamował formowanie się gwiazd w najmniejszych galaktykach, zwiększał również formowanie się gwiazd w galaktykach karłowatych, powodując, że przyćmiewały one obszary Wszechświata nieobjęte przez strumień – wyjaśniła Williams. Przewidujemy, że teleskop James Webb będzie w stanie zlokalizować obszary Wszechświata, w których galaktyki będą jaśniejsze z powodu tego zjawiska. Ich wyjątkowa jasność może znacznie ułatwić teleskopowi odkrycie tych małych galaktyk, które zazwyczaj są niezwykle trudne do wykrycia zaledwie 375 milionów lat po Wielkim Wybuchu.
Ponieważ ciemna materia jest niemożliwa do bezpośredniego zbadania, poszukiwanie jasnych plam galaktyk we wczesnym Wszechświecie może stanowić skuteczny test dla teorii dotyczących ciemnej materii, które do tej pory były bezowocne.
Odkrycie małych, jasnych galaktyk we wczesnym Wszechświecie potwierdziłoby, że nasz model zimnej ciemnej materii jest poprawny, ponieważ tylko różnice prędkości między dwoma rodzajami materii mogą stworzyć typ galaktyki, którego szukamy – wyjaśnił Naoz, profesor astrofizyki Howarda i Astrid Prestonów. Jeśli ciemna materia nie zachowuje się zgodnie z modelem zimnej ciemnej materii, a efekt strumieniowy nie zostaje zaobserwowany, to te jasne galaktyki karłowate nie zostaną znalezione, co oznaczać będzie konieczność powrotu do rysowania nowych teoretycznych modeli.
Opracowanie:
Agnieszka Nowak
Więcej informacji:
•    Bright galaxies put dark matter to the test
•    The Supersonic Project: Lighting Up the Faint End of the JWST UV Luminosity Function
Źródło: UCLA
Na ilustracji: Mozaika zdjęć Kwintetu Stephana uzyskanych Kosmicznym Teleskopem Jamesa Webba. Źródło: NASA
URANIA
https://www.urania.edu.pl/wiadomosci/jasne-galaktyki-wystawiaja-ciemna-materie-na-probe

Jasne galaktyki wystawiają ciemną materię na próbę.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dysk Beta Pictoris “z ogonkiem”
2024-02-05, Krzysztof Kanawka
Ciekawe i zaskakujące obserwacje dwóch dysków pyłowych gwiazdy Beta Pictoris.
Kosmiczny teleskop JWST odkrył ciekawy “ogonek” w strukturze drugiego dysku pyłowego gwiazdy Beta Pictoris.
Beta Pictoris to druga najjaśniejsza gwiazda z gwiazdozbioru Malarza (łac. Pictor). Jest to bardzo młoda gwiazda – jej wiek to zaledwie 8 – 20 milionów lat. Beta Pictoris znajduje się odległości około 63 lat świetlnych od Ziemi. Jest to zatem gwiazda z naszego kosmicznego “podwórka”. Temperatura efektywna tej gwiazdy to 8052 K – wyraźnie więcej od naszego Słońca. Masa tej gwiazdy to około 1,7 – 1,8 masy Słońca a promień jest równy około 1,8 promienia naszej Dziennej Gwiazdy. Typ spektralny Beta Pictoris to A6V.
Cechą wyróżniającą Beta Pictoris jest obecność masywnego i złożonego dysku pyłowego. Już w 1983 roku zaobserwowano za pomocą satelity IRAS zwiększone promieniowanie na paśmie podczerwonym. Zwiększona ilość promieniowania podczerwonego oznacza, że gwiazda “podgrzewa” swym promieniowaniem otaczającą (chłodniejszą) materię, która dzięki temu zaczyna emitować promieniowanie podczerwone. Rejestracja zwiększonej ilości promieniowania podczerwonego z Beta Pictoris sugerowała więc obecność dysku pyłowego krążącego wokół tej gwiazdy. Już rok później wizualnie potwierdzono obecność masywnego i rozległego dysku pyłowego wokół Beta Pictoris.
Z Ziemi możemy zaobserwować jedynie krawędź dysku pyłowego Beta Pictoris. Pomiary określiły rozmiary dysku na około 1500 – 1800 jednostek astronomicznych od gwiazdy.
W 2006 roku obserwacje wykonane za pomocą teleskopu Hubble wykazały, ze wokół Beta Pictoris znajdują się dwa dyski pyłowe, przecinające się pod niewielkim kątem.
Dysk pyłowy z ogonkiem
W styczniu 2024 roku NASA poinformowała o wynikach obserwacji Beta Pictoris i jej dysków pyłowych. Okazuje się, że drugi dysk pyłowy ma po jednej ze stron swoisty “ogonek”.
Taki kształt dysku może mieć związek z wydarzeniem, które stworzyło dużo pyłu. Wydarzeniem mogła być kolizja dwóch obiektów krążących wokół Beta Pictoris. To wydarzenie mogło nastąpić zaledwie sto lat temu.
Planety wokół Beta Pictoris
Od momentu zarejestrowania pierwszego dysku pyłowego wokół Beta Pictoris trwały poszukiwania ewentualnych egzoplanet. Dopiero w 2008 roku udało się zarejestrować kandydata. Masę egzoplanety szacowano wówczas na minimum 8 mas Jowisza (nowsze wyliczenia to 11 mas Jowisza. Obiekt krąży wokół Beta Pictoris w odległości około 10 jednostek astronomicznych. Dzięki danym z 2008 i 2009 roku udało się potwierdzić istnienie egzoplanety Beta Pictoris b a nawet zaobserwować jej ruch po orbicie.
W 2019 roku udało się wykryć egzoplanetę Beta Pictoris c. Ten obiekt, o masie około 10 mas Jowisza, krąży w odległości ok 2,7 jednostki astronomicznej od gwiazdy Beta Pictoris z czasem około 1200 dni.
(NASA)
Dyski pyłowe wokół Beta Pictoris – obraz z teleskopu Hubble z 2006 roku / Credit: NASA, ESA, D. Golimowski (Johns Hopkins University), D. Ardila (IPAC), J. Krist (JPL), M. Clampin (GSFC), H. Ford (JHU), and G. Illingworth (UCO/Lick) oraz ACS Science Team

Obraz z JWST – dwa dyski pyłowe wokół Beta Pictoris, w tym drugi dysk z “ogonkiem” / Credits – NASA, ESA, CSA, STScI, C. Stark and K. Lawson (NASA GSFC), J. Kammerer (ESO) i M. Perrin (STScI).

Beta Pictoris b orbit time-lapse
https://www.youtube.com/watch?v=8oebhE6xP4I
Ruch Beta Pictoris b wokół swej gwiazdy / Credits – ESO/Lagrange/SPHERE consortium

https://kosmonauta.net/2024/02/dysk-beta-pictoris-z-ogonkiem/

Dysk Beta Pictoris z ogonkiem.jpg

Dysk Beta Pictoris z ogonkiem2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Starshipem na Marsa. NASA zastanawia się nad tym pomysłem
2024-02-05. Radek Kosarzycki
Myślenie o niezwykle trudnej wyprawie na Marsa, w momencie gdy na własnej skórze odczuwamy, jak niezwykle trudne jest powtórzenie wyczynu lotu na Księżyc, może wydawać się bujaniem w obłokach. Z drugiej jednak strony, ktoś musi planować na odległą przyszłość. Skoro przygotowanie takiej misji może zająć długie dekady, to lepiej zacząć jak najwcześniej.
Problemy z realizacją programu Artemis, wynikające po części z opóźnienia SpaceX w opracowaniu rakiety Starship, dostarczeniem jej na orbitę, opracowaniem całej palety dodatkowych technologii i w końcu przygotowaniem wersji zdolnej do lądowania i startu z powierzchni Księżyca sprawiają, że NASA zastanawia się, czy w realizacji załogowych misji marsjańskich warto polegać na partnerach komercyjnych, szczególnie takich, których szefowie/właściciele mają według mediów coraz poważniejsze problemy z narkotykami.
Z drugiej strony jednak trzeba rozważyć, czy NASA ma szansę poradzić sobie bez takich graczy, jak SpaceX. Jakby nie patrzeć, jeżeli Starship poleci, doleci na orbitę i za jakiś czas regularnie będzie kursował między orbitą a powierzchnią Ziemi, to SpaceX będzie posiadał najbardziej zaawansowany i zarazem najtańszy system, który przynajmniej w teorii mógłby być zdolny do lotów na Marsa i z powrotem.
NASA już jakiś czas temu utraciła większość swoich wcześniejszych zdolności. Od czasu uziemienia wahadłowców kosmicznych, NASA polega na… SpaceX w kwestii dostarczania astronautów na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Gdyby nie firma Elona Muska, Amerykanie skazani by byli na płacenie kolosalnych pieniędzy Rosjanom za transport astronautów na orbitę. To także SpaceX wynosi liczne ładunki dla departamentu obrony. Skafandry kosmiczne? Przygotowuje je prywatna firma Axiom Space. Można zatem powiedzieć, że bez partnerów komercyjnych NASA niewiele mogłaby zrobić.
W ostatnich dniach Laboratorium Napędu Odrzutowego wystosowało zaproszenie (w formie 500-stronicowego dokumentu) do podmiotów komercyjnych, do zaprezentowania potencjalnych sposobów rozszerzenia programów komercyjnych także na Czerwoną Planetę. Krótko mówiąc, NASA szuka pomysłów na misje marsjańskie realizowane z udziałem podmiotów komercyjnych. Skoro bowiem SpaceX buduje Starshipa, Boeing buduje statek Starliner, a Blue Origin buduje lądownik Blue Moon i stację kosmiczną Orbital Reef, to agencja musi wykorzystać ich potencjał do obniżenia kosztów przy zachowaniu wymaganego poziomu bezpieczeństwa misji.
Konkretnie NASA szuka pomysłów na sposoby dostarczenia różnego rodzaju ładunków na Marsa. Chodzi konkretnie o ładunki o masie do 20 kg oraz do 1300 kg. JPL poszukuje także nowych sposobów usprawnienia komunikacji między Ziemią a Marsem.
Biorąc pod uwagę, że w całym dokumencie znalazły się tylko dwie wzmianki o SpaceX, jasne jest, że agencja kosmiczna celowo stara się pozostawić otwarte drzwi dla innych graczy w prywatnym przemyśle kosmicznym. Pytanie tylko, czy jakieś podmioty podejmą to wyzwanie, zważając na fakt, że koszty będą ogromne, a zysk komercyjny — przynajmniej w początkowej fazie — mierny.
Warto tutaj podkreślić, że zważając na to, że za propozycje misji NASA płaci jedynie 200 000 dol., to jest to jak na razie jedynie sprawdzanie możliwości i bardzo wstępne zastanawianie się nad tym, jak w ogóle podejść do tematu Czerwonej Planety. O misji załogowej z pewnością w tej połowie wieku na pewno możemy zapomnieć.
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/starshipem-na-marsa/

 

Starshipem na Marsa. NASA zastanawia się nad tym pomysłem.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chiny mają ambitne plany na kosmos. Ten rok może być przełomowy

2024-02-05
Chiny ogłaszają ambitny plan eksploracji Księżyca w 2024 roku. Misja Chang'e-6, nazwana na cześć chińskiej bogini Księżyca, ma na celu osiągnięcie czegoś, co do tej pory uważane było za niemożliwe: zebranie próbek z niewidocznej strony Księżyca. Chang'e-6, ważąca około 8 kilogramów, wyruszy w swoją dwumiesięczną podróż na pokładzie rakiety Długi Marsz 200, startującej z kosmodromu Wenchang. Misja ta nie tylko otwiera nowy rozdział w eksploracji kosmicznej, ale również stanowi znaczący krok w globalnym wyścigu o kosmiczną dominację, sygnalizując chińskie ambicje i zdolności technologiczne w nowej erze podboju kosmosu.

Już nie tylko NASA. Chiny coraz śmielej eksplorują kosmos
Początki chińskiego programu kosmicznego sięgają 1956 roku, kiedy to Chińska Republika Ludowa, wspierana przez Związek Radziecki, zrobiła swoje pierwsze kroki w przestrzeni kosmicznej. Jednak po rozłamie radziecko-chińskim w 1960 roku, program musiał polegać wyłącznie na chińskich zasobach i inicjatywie. W 1970 roku Chiny osiągnęły przełomowy moment, gdy wystrzeliły swoją pierwszą satelitę, Dong Fang Hong 1, stając się piątym mocarstwem kosmicznym na świecie. Kolejne dekady przyniosły m.in. rozwój programu lotów załogowych, zainaugurowany w 1968 roku, który w 2003 zaowocował pierwszym chińskim lotem kosmicznym Shenzhou 5 z Yang Liweiem na pokładzie. W ten sposób Chiny, obok Rosji i Stanów Zjednoczonych stały się trzecim państwem zdolnym do wysyłania ludzi w kosmos.
Chiński program kosmiczny w ostatnich latach nabrał jeszcze większego impetu. Ich osiągnięcia, takie jak przesłanie pierwszego łazika na ciemną stronę Księżyca, udane misje na Marsie oraz pozyskanie próbek księżycowych, świadczą o rosnących aspiracjach i umiejętnościach technicznych. W 2021 roku Chiny rozpoczęły budowę swojej stacji kosmicznej, określanej jako Niebiański Pałac, która w ciągu zaledwie 18 miesięcy stała się drugą stale zamieszkaną stacją kosmiczną na orbicie ziemskiej. To osiągnięcie nie tylko podkreśla szybki rozwój chińskiego programu kosmicznego, ale także sygnalizuje zmieniający się krajobraz w eksploracji kosmosu, gdzie Chiny coraz śmielej rywalizują z innymi narodami o kosmiczną supremację.

Ostatnie doniesienia z chińskiego programu kosmicznego rzucają nowe światło na globalny wyścig kosmiczny, stawiając Chiny w bezpośredniej konkurencji z USA. Ostatnia misja Shenzhou 16, która wystartowała z kosmodromu na pustyni Gobi 30 maja 2023, zwiększa chińską obecność na orbicie ziemskiej. Trzech nowych astronautów dołącza do trzech już przebywających na stacji Niebiański Pałac. W ten sposób Chiny demonstrują swoją rosnącą zdolność do utrzymywania stałej obecności w przestrzeni kosmicznej. Ponadto, wysłanie pierwszego cywilnego astronauty, profesora Gui Haichao, z Uniwersytetu Astronautyki w Pekinie, jest znaczącym krokiem w kierunku zmiany charakteru chińskich misji kosmicznych. Do tej pory uczestniczyli w nich przede wszystkim wojskowi. Otwiera to nowe możliwości dla badań i eksploracji kosmicznej. Chiny planują też wysłanie astronautów na Księżyc przed rokiem 2030 w celu budowy tam stałych baz.

Państwo Środka na ciemnej stronie księżyca, czyli misja Chang'e 6
Ogłoszony w 2003 roku, Chiński Program Eksploracji Księżyca (CLEP) stanowi ambitny plan bezzałogowych badań naszego naturalnego satelity. Pierwsza faza tego programu została zrealizowana poprzez misje sond Chang’e 1 w 2007 roku oraz Chang’e 2 w 2010 roku. Po zakończeniu swojej misji księżycowej sonda Chang’e 2 podjęła dodatkowe wyzwanie, przelatując w 2012 roku w niewielkiej odległości obok planetoidy (4179) Toutatis. Kolejnym krokiem w programie była misja Chang’e 3 w 2013 roku, która dostarczyła na Księżyc lądownik wraz z łazikiem Yutu, podobnym do tych używanych w misjach Mars Exploration Rovers, jak Spirit czy Opportunity. Osiągnięcie nowego kamienia milowego nastąpiło w 2018 roku, gdy misja Chang’e 4 wysłała lądownik i łazik Yutu 2 na niewidoczną z Ziemi stronę Księżyca, czyniąc go pierwszym w historii, który tam dotarł.
Chang’e 6 to kolejna zaplanowana misja w ramach CLEP, mająca zostać wystrzelona w maju 2024 roku. Misja ta ma za cel zebranie i dostarczenie na Ziemię próbek gleby i skał z tajemniczej, ciemnej strony Księżyca. Główna faza misji przewidziana jest na około 53 dni. Chang’e 6, podobnie jak jej poprzedniczki, nosi nazwę pochodzącą od chińskiej bogini Księżyca, Chang’e, co podkreśla kulturowe znaczenie tych misji dla Chin. Zebranie próbek z niewidocznej strony Księżyca będzie stanowiło przełomowe osiągnięcie w badaniach kosmicznych, oferując zupełnie nowy wgląd w skład i historię naszego naturalnego satelity.

Chang’e 6 została zaprojektowana jako kopia Chang’e 5, misji z 2020 roku, która skutecznie zebrała ponad 1,73 kg materiału z północnej półkuli Księżyca. Misja Chang’e 6 ma na celu wylądowanie i zebranie materiału z południowej półkuli, skupiając się na badaniu większego krateru uderzeniowego, znanego jako Basen Biegun Południowy - Aitken. Naukowcy z Chin mają nadzieję, że próbki zebrane w tej misji mogą zawierać materiał pochodzący bezpośrednio z płaszcza księżycowego, co stanowiłoby przełom w zrozumieniu składu i geologicznej historii Księżyca. Lądownik misji ma zebrać do 2 kg skał z powierzchni Księżyca, co po raz kolejny może przynieść cenne informacje i wpłynąć na nasze zrozumienie Srebrnego Globu.

Chiny z jedyną aktywną stacją na orbicie?
Chińska stacja kosmiczna Tiangong już od momentu jej ogłoszenia w 2003 roku była postrzegana jako następca i konkurent dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Oferując platformę dla międzynarodowych badań naukowych na niskiej orbicie okołoziemskiej, Tiangong staje się alternatywą dla astronautów z różnych krajów. Ostatnie oświadczenia Chin dotyczące planów podwojenia rozmiaru Tiangong w nadchodzących latach są świadectwem ich dążenia do osiągnięcia dominacji w przestrzeni kosmicznej. Obecnie stacja składa się z głównego modułu mieszkalnego Tianhe oraz dwóch modułów laboratoryjnych, Wentian i Mengtian. Chiny deklarują, że Tiangong będzie funkcjonować przez ponad 15 lat, co oznacza, że będzie aktywna jeszcze kilka lat po planowanym zakończeniu misji ISS.
Rozbudowa stacji kosmicznej Tiangong rozpoczęła się od wystrzelenia modułu mieszkalnego Tianhe w kwietniu 2021 roku. Moduł ten, wyposażony w porty dla kapsuł załogowych i statków zaopatrzeniowych, stanowi fundament dla dalszej ekspansji stacji. Chińskie plany rozbudowy przewidują zwiększenie liczby modułów z obecnych trzech do sześciu, co sprawi, że Tiangong osiągnie masę 180 ton. Jednak jest to wciąż znacznie mniej niż masa ISS (ponad 419 ton). Wśród planowanych nowości znajduje się teleskop kosmiczny Xuntian, który będzie wyposażony w lustro główne o średnicy ponad 2 metrów i zapewni pole widzenia około 300 razy większe niż Kosmiczny Teleskop Hubble’a. Xuntian ma być umieszczony na tej samej orbicie co Tiangong, co ułatwi jego obsługę techniczną i modernizację.

 Zbliżająca się około 2030 roku deorbitacja ISS stawia pytanie o przyszłość badań kosmicznych na niskiej orbicie okołoziemskiej. W odpowiedzi na to, podczas 74. Międzynarodowego Kongresu Astronautycznego w Baku w Azerbejdżanie, Chińska Akademia Technologii Kosmicznych ogłosiła, że Tiangong wkrótce zostanie rozszerzona o dodatkowe moduły. Ta rozbudowa nie tylko zwiększy możliwości stacji, ale także przedłuży jej żywotność, umacniając pozycję Chin jako potęgi w eksploracji kosmosu.

Chiny mają ambitne plany na kosmos. W roku 2024 wystartuje ważna misja. /Canva Pro /INTERIA.PL

https://geekweek.interia.pl/raport-swiat-wedlug-chinczykow/news-chiny-maja-ambitne-plany-na-kosmos-ten-rok-moze-byc-przelomo,nId,7305441

Chiny mają ambitne plany na kosmos. Ten rok może być przełomowy.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pies-robot kontrolowany przez osobę spoza Ziemi. Przełomowy eksperyment

2024-02-05. Sandra Bielecka
Po raz pierwszy w historii czworonożny robot przypominający wyglądem psa był kontrolowany z kosmosu. Astronauta znajdujący się poza atmosferą ziemską na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej z powodzeniem kontrolował psa-robota. Testy odbyły się w ramach projektu, którego celem jest umożliwienie ludziom bezpośrednie kontrolowanie robotów na innych światach z placówek orbitalnych.

Kontrolowanie robotów na innych światach wchodzi na nowy poziom
Dlaczego ten test nazwano przełomowym, skoro na Marsie mamy już roboty zdalnie sterowane? Otóż ten robot różni się znacząco od łazików, którymi do tej pory sterowali ludzie. Robo-pies o wdzięcznej nazwie „Bert” został stworzony z myślą o bardziej skomplikowanych zadaniach niż badanie powierzchni czy składu skał i mapowania terenu.
Robot został zbudowany przez Niemieckie Centrum Lotnictwa i Kosmonautyki (DLR). Jego nogi zostały przystosowane do chodzenia po kilku różnych terenach, zwłaszcza takich, które do tej pory pozostawały poza zasięgiem robotów na kółkach. Co więcej, będzie mógł przemieszczać się z powodzeniem nawet w małych i trudnodostępnych jaskiniach.  
Test „Surface Avatar”
W ramach testu „Surface Avatar” astronauta Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) Marcus Wandt sterował „Bertem” z niskiej orbity okołoziemskiej. Udało mu się manipulować kilkoma różnymi systemami robotycznymi znajdującymi się na Ziemi, podczas gdy sam cały ten czas przebywał na pokładzie ISS.  
Wandt kontrolował robota, umożliwiając mu jednocześnie eksplorację laboratorium, w którym odtworzone zostały warunki panujące na Marsie. „Bert” poruszając się, kontrolował cały czas teren oczami kamery. Co więcej, zauważył, że w małej odległości od niego działają dwa inne roboty: humanoidalnego robota usługowego Rollin' Justin firmy DLR oraz łazik Interact należący do ESA. Naukowcom najbardziej zależało na tym, aby roboty współpracowały ze sobą w czasie rzeczywistym. Opóźnienia czasowe mogą wpływać na sterowanie robotem z kosmosu, jednak tym razem udało się wykonać zadanie.   
Nawet między ludźmi współpraca jest złożona. Należy zawierać porozumienia i rozumieć wzajemne intencje. Jest to szczególne wyzwanie, gdy różne roboty muszą utworzyć zespół i wspólnie pomyślnie wykonać zadanie.
Czytamy w oświadczeniu DLR.  

Współpraca jest kluczem do zbudowania życia na innych światach
Ludzkość ma ambitne plany osiedlenia się na Księżycu i na Marsie już w ciągu najbliższych kilku-kilkudziesięciu lat. Budowanie siedlisk na innych planetach będzie wyzwaniem, które na ten moment nas przerasta i logistycznie, i technologicznie. Jednak wykorzystanie umiejętności robotów specjalizujących się w różnych dziedzinach inżynierii mogłoby tutaj pomóc.  


Sterowanie robotami, które znajdują się na innej planecie, jest kluczowe. Wymaga to nie lada precyzji i skupienia. Przyszłe bazy na Księżycu i na Marsie mogłyby być dzięki temu obsługiwane i utrzymywane przez roboty działające pod okiem astronautów znajdujących się w przestrzeni kosmicznej.
„Nasze najnowsze algorytmy sterowania i sztucznej inteligencji umożliwiają pojedynczemu astronaucie dowodzenie całym zespołem różnych robotów” – wyjaśnia Alin Albu-Schäffer, dyrektor Instytutu Robotyki i Mechatroniki DLR.
Pies-robot Bert /ESA /domena publiczna

https://geekweek.interia.pl/astronomia/news-pies-robot-kontrolowany-przez-osobe-spoza-ziemi-przelomowy-e,nId,7303285

Pies-robot kontrolowany przez osobę spoza Ziemi. Przełomowy eksperyment.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wystarczy trochę energii z czarnej dziury. I mielibyśmy bombę, jakiej świat nie widział
2024-02-05,
Rafał Dadura
AUTOR

Czarne dziury to potężne obiekty, które wywołują ogromny wpływ grawitacyjny na swoje kosmiczne otoczenie. Teoretycznie można przypuszczać, że istnieje sposób na wydobycie z nich przynajmniej części posiadanej energii.
Co moglibyśmy przy użyciu takiej energii stworzyć? Jednym z pomysłów jest wykorzystanie całego ciepła wraz z energią kinetyczną zwaną dyskiem akrecyjnym i dżetami czarnej dziury.
Dysk akrecyjny i teoria pewnego noblisty
Dysk akrecyjny to struktura przypominająca pierścienie Saturna. Krąży w niej rozgrzana do ogromnych temperatur i emitująca na skutek tego światło materia. Z kolei dżety to strumienie promieniowania emitowane z biegunów czarnej dziury. Gdybyśmy mieli zdolność wydobywania energii z czarnej dziury, można założyć, że skorzystalibyśmy w tym celu z metody opartej na procesie Penrose'a.
Sposób na wydobycie energii rotacyjnej z czarnej dziury został po raz pierwszy zaproponowany przez Rogera Penrose'a w 1971 r. Ten 92 letni dziś laureat Nagrody Nobla z Fizyki z 2020 r. zaproponował wykorzystanie efektu znanego jako „przeciąganie ramowe”. Polega na tym, że obracające się ciało zakrzywia pobliską mu przestrzeń w taki sposób, że obiekt spadający w kierunku tego ciała jest lekko przeciągany wzdłuż ścieżki obrotu.
Zaobserwowano ten efekt w pobliżu Ziemi, choć jego skala była niewielka. Jednak w pobliżu obiektu o masie miliony razy większej niż nasza planeta, taki efekt mógłby być ogromny. Jego oddziaływanie mogłoby być na tyle silne, że naukowcy szacują, iż obiekty podlegające temu zjawisku mogą być przeciągane na orbicie wokół czarnej dziury, teoretycznie nawet z prędkością większą niż prędkość światła.
Bez nadmiernego wdawania się w szczegóły, proces Penrose'a polega na tym, że obiekt zmierzający w kierunku czarnej dziury jest „wciągany” na jej orbitę. W efekcie nabiera tak wielkiej prędkości, że następuje „zgubienie” przez niego odrobiny jego masy lub promieniowania, które spada na powierzchnię czarnej dziury. Towarzyszy temu powstanie impulsu rotacyjnego, który odrzuca od czarnej dziury spadający ku niej obiekt z większą szybkością, niż ta, z jaką się do niej zbliża. Ta dodatkowa energia powoduje też nieskończenie małe spowolnienie tempa rotacji czarnej dziury.
Mając na uwadze koncepcję równoważności masy i energii (to jej dotyczy słynne równanie E = mc do kwadratu) teoretycznie można by w ten sposób wydobyć aż do 20 proc. energii zawartej w masie czarnej dziury. Bez przesady można powiedzieć, że jest to niewyobrażalnie dużo z punktu widzenia naszego pojmowania rzeczywistości. Dla porównania fuzja jądrowa w wyniku której atomy wodoru stapiają się tworząc atomy helu wyzwala energię równą zaledwie 1 proc. energii masowej.
Tego typu rozważania są cenne dla naukowców, choć nie mają bezpośredniego wpływu na nasze życie. Pomagają jednak poszerzać granice naukowej wyobraźni i przyczyniają się do kolejnych przełomów. Nie jako decydujące czynniki, a raczej jako cegiełki z których budowany jest mozolnie gmach ludzkiego poznania. Nie raz zresztą zdarzało się w nauce, że takie dość swobodne rozważania stawały się fundamentem doniosłych odkryć nagradzanych np. Nagrodą Nobla. Z tego choćby względu naukowcy traktują takie problemy z dużą ekscytacją.
Efekt BSW - to tylko teoria, ale...
Inną hipotezą, na której opierają się naukowcy teoretyzujący na temat czarnych dziur jest efekt Bañadosa-Silka-Westa (BSW). W tym wypadku przy użyciu określonego rodzaju elektromagnetycznych lub fizycznych luster ograniczających, cząstki mogą być odbijane tam i z powrotem w pobliżu horyzontu zdarzeń czarnej dziury, czerpiąc z niej energię. Ten proces doprowadziłby ostatecznie do ich przekształcenia z cząstek materialnych w formę energii. Tę z kolei można by pozyskać.
Dla jasności - wspomniany przed chwilą horyzont zdarzeń to granica, za którą nic nie jest się w stanie wydostać z czarnej dziury. Kiedy obiekt przekroczy horyzont zdarzeń nie ma już dla niego nadziei. Jego los jest przesądzony - zostanie pochłonięty przez czarną dziurę.
Ten pomysł ma jednak istotną wadę. Jak zwracają uwagę naukowcy proces ten mógłby prowadzić do tzw. efektu ucieczki. Polega on na samonapędzającym się procesie wzmocnienia, w którym energia jednych cząstek wzmaga energię innych. Efektem jest powstanie tzw. bomby czarnej dziury. Nie chodzi tu oczywiście o jakąkolwiek dającą się zastosować na Ziemi bombę.
To jedynie efektownie brzmiące określenie, które służy do określenia danego stanu. W dodatku możliwego wyłącznie w teoretycznej rzeczywistości, jaką jest wszechświat anty-de Sittera. Znów bez wdawania się w szczegóły - jest on wynikiem istnienia przestrzeni de Sittera. Charakteryzuje się tym, że byłaby wszechświatem z ujemną stałą kosmologiczną. Nie opisuje naszego Wszechświata, ale pozwala na zastosowanie kilku matematycznych sztuczek.
Dzięki temu jest często wykorzystywana przez naukowców do teoretycznego badania granic ogólnej teorii względności Einsteina. Dlaczego to ważne? Badania takie jak to są przydatne ze względu na to, co ujawniają na temat fundamentalnej natury przestrzeni i czasu. Choć są to dziedziny, o których nie myślimy na co dzień, zajmują się one zadawaniem fundamentalnych pytań o istotę rzeczywistości, w której żyjemy. Ludzkość jest w stanie zgłębiać to zagadnienie na poważnie przy użyciu zaawansowanej matematyki i obserwacji Wszechświata dopiero od kilkudziesięciu lat.
Bez takich poszukiwań nigdy nie doszłoby np. do rozszczepienia jądra atomowego, powstania broni jądrowej czy dającej nadzieję na bezemisyjne pozyskiwanie prądu, energii atomowej. Nawet jeśli pewne zagadnienia, którymi zajmują się naukowcy nie są czymś, co znajduje zastosowanie w realnym świecie, dobrze, że istnieją.
Nigdy nie wiadomo, w którym momencie i na skutek jakich rozważań nastąpi kolejny przełom naukowy.
https://spidersweb.pl/2024/02/fizyka-czarne-dziury-bomba-energia.html

 

Wystarczy trochę energii z czarnej dziury. I mielibyśmy bombę, jakiej świat nie widział.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niebo w lutym 2024 roku
2024-02-05. Zofia Lamecka
Pierwszy miesiąc 2024 roku za nami. Luty rozpoczął się ze Słońcem znajdującym się w Wodniku, a pod koniec miesiąca nasza gwiazda przemieści się i zagości w Rybach. Z każdym kolejnym dniem noce będą coraz krótsze. Pierwszego dnia lutego w Warszawie Słońce wzejdzie ponad horyzont o 7:18, a ponownie zajdzie o 16:22. Dzień będzie trwał 9h 4m. Ostatniego dnia, czyli ponieważ mamy rok przestępny, 29 lutego dzień będzie trwać już aż 10h 51m.
Księżyc
Na początku miesiąca na niebie ujrzymy ubywający garb. Aż do 10 lutego, kiedy to srebrzysty Księżyc całkowicie przestanie być widoczny. Od nowiu zacznie znowu powiększać, aż do 24 dnia miesiąca, kiedy będzie się pełnia. W perygeum swojej orbity Księżyc znajdzie się 10 lutego, a w apogeum 25 lutego.
Roje Meteorów
W lutym maksimum mają dwa roje meteorów. Ósmego lutego maksimum ma rój delta Centaurydów, których radiant, jak nazwa wskazuje, znajduje się w gwiazdozbiorze Centaura. Nie są one jednak widoczne z terenu Polski. Będzie można za to obserwować delta Leonidy, których maksimum przypada na 24 lutego. Rój ten jest słabo widoczny. Delta Leonidy związane są z planetoidą (4450) Pan, a ich średnia obfitość wynosi 2 meteory na godzinę.
Planety
W najkrótszym miesiącu w roku dojdzie do kilku bliskich zbliżeń planet Układu Słonecznego widzianych z Ziemi. W połowie miesiąca (15 lutego) będziemy mogli obserwować koniunkcje Marsa oraz byłej planety, obecnie klasyfikowanej jako planeta karłowata – Plutona. Tydzień później, 22 lutego dojdzie do bliskiego spotkania dwóch naszych orbitalnych sąsiadów – Marsa oraz Wenus.
•    Merkury – niewidoczny
•    Wenus – widoczna przed świtem przez większość miesiąca
•    Jowisz – przez cały miesiąc Jowisz będzie dobrze widoczny, jego jasność obserwowalna wynosi – 2,1 mag. Jednak trzeba się spieszyć z obserwacjami, gdyż po północy całkowicie zachodzi on na horyzont. Na początku miesiąca możemy go wypatrywać w kierunku południa, a pod koniec przesunie się on w stronę zachodu.
•    Saturn – będzie widoczny tuż przed zachodem Słońca przez pierwszą połowę miesiąca
•    Uran – będzie znajdować się pomiędzy Jowiszem a Plejadami. Nie jest on widoczny gołym okiem, do obserwacji przyda się co najmniej lornetka.
•    Neptun – najlepiej będzie widoczny między godziną dziewiętnastą a dwudziestą, gdy znajdzie się poniżej 10 stopni wysokości. Jego jasność wynosi 7,8 mag.
Obiekty głębokiego nieba
W lutym na nocnym niebie górują: Wielka Niedźwiedzica, Ryś, Bliźnięta, Rak oraz Lew. Od wschodu powoli wchodzą wiosenne gwiazdozbiory. Jest to ostatnia chwilę, aby zwrócić wzrok ku zachodowi w kierunku Byka czy Oriona. Amatorom obserwacji lornetką polecamy przyjrzenie się gwiazdozbiorowi Bliźniąt, gdzie nieopodal M35 można wypatrzeć gromadę otwartą NGC 2158. Przy okazji można opuścić nieco wzrok i przesunąć go ku zachodowi, aby przyjrzeć się wcześniej wspomnianemu Uranowi oraz Plejadom. Amatorzy astrofotografii mogą kończyć sezon zimowy z ostatnimi kadrami obiektu numer 42 katalogu Messiera – Wielkiej Mgławicy w Orionie. Powoli będziemy się przestawiać na obiekty wiosenne czy letnie jak na przykład na znaną protogwiazdę L1527 w Bliźniętach.
Póki co obserwacją sprzyjają ciepłe jak na luty temperatury. Zapowiada się kilka przejrzystych, wolnych od chmur nocy.
Źródła:
•    Sunearthtools.com
3 lutego 2024

•    www.spaceweatherlive.com
3 lutego 2024
Tabela przedstawiające fazy Księżyca w kolejnych dniach lutego.
Niebo w stellarium widoczne z Warszawy 23 lutego o godzinie 7:27. Widoczne jest Słońce oraz cztery planety: Saturn oraz Merkury w okolicy gwiazdy oraz po lewej obok siebie Wenus i Mars. Stellarium
https://astronet.pl/na-niebie/niebo-w-lutym-2024-roku/

Niebo w lutym 2024 roku.jpg

Niebo w lutym 2024 roku2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teleskop Jamesa Webba odkrył dwie planety krążące wokół… martwych gwiazd
2024-02-05. Radek Kosarzycki
Z jednej strony odkrycie planet krążących wokół tego, co pozostaje po gwieździe takiej jak Słońce, to coś fascynującego. Z drugiej jednak strony, odkrycie to pokazuje, jak nieuchronny jest los planet krążących wokół Słońca. Część ze znanych ośmiu planet zapewne też będzie krążyło kiedyś wokół czegoś, co pozostanie po Słońcu. Część jednak przejdzie do historii.
Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba (JWST) udowodnił już, że doskonale zna się na spoglądaniu w odległe rejony wszechświata, które obserwujemy takimi, jakie były tuż po Wielkim Wybuchu. Teraz jednak udowodnił także, że jest w stanie spojrzeć w odległą przyszłość Układu Słonecznego.
Wszystko za sprawą odkrycia dwóch egzoplanet krążących wokół białych karłów, czyli wokół pozostałości po gwiazdach takich jak Słońce, które pod koniec swojego życia przeszły już przez stadium czerwonego olbrzyma i odrzuciły swoje zewnętrzne warstwy gazowe.
Obserwowane przez teleskop planety pod wieloma względami przypominają Jowisza i Saturna, gazowe olbrzymy, które najprawdopodobniej także przetrwają koniec życia Słońca. Wszystkie obecne modele przyszłej ewolucji Układu Słonecznego wskazują, że już na etapie czerwonego olbrzyma planety skaliste naszego układu planetarnego zostaną pochłonięte przez gwiazdę. Merkury, Wenus, Ziemia i Mars przejdą do historii, a gazowe olbrzymy nieco się oddalą, ale pozostaną na orbitach wokół gwiazdy, a następnie wokół białego karła, który po niej pozostanie.
Jak wskazują autorzy najnowszego odkrycia, obie planety odkryte na orbicie wokół martwych gwiazd przypominają nasze gazowe olbrzymy pod względem temperatury, wieku, masy i odległości orbitalnej. Z tego też powodu jest to wprost idealny układ do badania przyszłości naszego kosmicznego podwórka.
Bohaterami opracowania są planety odkryte za pomocą instrumentu MIRI i krążące wokół białych karłów skatalogowanych pod numerami odpowiednio WD 1202-232 i WD 2105-82. Jedna z kandydatek na egzoplanetę znajduje się w odległości 11,5 AU od swojego białego karła, a druga w odległości 34,5 AU. Obie planety mają masę znajdującą się w zakresie od 1 do 7 mas Jowisza.
Kiedy za około 5 miliardów lat Słońce wyczerpie swoje zapasy paliwa potrzebne do procesów syntezy jądrowej zachodzących w jego jądrze, spuchnie i przejdzie w fazę czerwonego olbrzyma. Fuzja jądrowa będzie jednak kontynuowana w jej zewnętrznych warstwach. Spowoduje to, że zewnętrzne warstwy naszej gwiazdy rozrosną się aż do Marsa, połykając po drodze Merkurego, Wenus, Ziemię i być może samą Czerwoną Planetę. Ostatecznie te zewnętrzne warstwy ostygną, pozostawiając tlące się gwiezdne jądro, czyli tzw. białego karła, otoczonego mgławicą planetarną zbudowaną z odrzuconych gazowych zewnętrznych warstw czerwonego olbrzyma.
Na etapie przechodzenia ze stadium czerwonego olbrzyma w stadium białego karła, orbity planet zewnętrznych nieco się rozszerzą. Analogicznie, skoro w opisywanych tu przypadkach mamy już białe karły, to cofając się w czasie, możemy założyć, że także i krążące wokół nich planety musiały wcześniej znajdować się bliżej swojej gwiazdy. Wszystko wskazuje na to, że wcześniej znajdowały się one w odległości Jowisza i Saturna.
W toku badań naukowcy ustalili także, że oba białe karły są zanieczyszczone licznymi metalami, czyli pierwiastkami cięższymi od wodoru i helu. Astronomowie podejrzewają, że to gazowe olbrzymy odpowiadają za te zanieczyszczenia, wrzucając komety i planetoidy w kierunku gwiazdy centralnej. Zważając na to, że od 25% do 50% białych karłów wykazuje tego rodzaju zanieczyszczenia, naukowcy podejrzewają, że wokół białych karłów powszechnie występują gazowe olbrzymy. Nie jest to dobra wiadomość dla planetoid, które przetrwają śmierć Słońca. Najprawdopodobniej gazowe olbrzymy będą chciały je zrzucić w kierunku martwej gwiazdy.
Źródło: 1
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/teleskop-jamesa-webba-odkryl-dwie-planety-krazace-wokol-martwych-gwiazd/

Teleskop Jamesa Webba odkrył dwie planety krążące wokół… martwych gwiazd.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niezwykły projekt drużyny Eye-in-the-Sky w ramach konkursu CanSat
2024-02-05. Zofia Lamecka
Trwa kolejna edycja konkursu CanSat, organizowanego przez Europejską Agencję Kosmiczną ESA. Zadaniem uczestników jest zbudowanie satelity, który w trakcie zrzucenia z wysokości kilku kilometrów ze spadochronem, będzie wykonywać misję podstawową i dodatkową. Misja podstawowa polega na mierzeniu temperatury oraz ciśnienia i jest wspólna dla wszystkich drużyn startujących w konkursie. Misja dodatkowa to unikatowa funkcja satelity, która zależy od inwencji uczestników.
Drużyna uczniów z 2SLO w Warszawie w ramach konkursu pracuje nad niezwykłą funkcją satelity, która ma zastosowanie nie tylko w nauce, ale również może służyć do niesienia pomocy. Celem misji jest lokalizacja osób na Ziemi i określenie ich położenia.
Do osiągnięcia tego celu zespół zamontuje w satelicie kamerę wysokiej rozdzielczości, a ich misja składać się będzie z kilku etapów. Gdy otworzy się spadochron i lot się ustabilizuje, kamera rozpocznie skanowanie powierzchni w poszukiwaniu obiektów do lokalizacji. W tym samym czasie, zbudowana sieć neuronowa będzie analizować zdjęcia w celu zidentyfikowania na nich ludzi. Gdy człowiek zostanie rozpoznany na zdjęciu, dane z GPS zostaną użyte do obliczenia współrzędnych geograficznych oraz przesłania ich do stacji na Ziemi.
Na podstawie danych satelitarnych drużyna zaobserwowała, że ludzie ze zdjęcia mogą zostać rozpoznani, gdy metr kwadratowy na zdjęciu odpowiada 16 pikselom przy założeniu idealnych warunków pogodowych, stabilnej kamery oraz wysokiego kontrastu ludzi względem podłoża. Oznacza to, że używając kamery 64MP ludzie powinni zostać rozpoznani z odległości półtora kilometra. Taka odległość przy rzeczywistych warunkach nie będzie możliwa do osiągnięcia. Parametry, które chce zbadać jest właśnie maksymalna odległość jaką można uzyskać oraz jak zmienia się ona z warunkami pogodowymi.
Takie urządzenia ma wiele potencjalnych zastosowań. Przede wszystkim może służyć misją ratunkowym w trudnych warunkach na dużych wysokościach, gdzie powietrze jest za rzadkie dla dronów, a samoloty nie mogą dolecieć wystarczająco blisko by dostrzec ludzi. W takiej sytuacji CanSat drużyny Eye-in-the-Sky okazuje się być optymalnym rozwiązaniem. Samolot może przelecieć nad miejscem, gdzie jest przewidywane, że może znajdować się człowiek, a następnie zrzucić wiele urządzeń. To nie tylko upraszcza organizację wyprawy ratunkowej, ale również znacząco zmniejsza jej koszt względem m.in. satelitarnych zdjęć wysokiej rozdzielczości. Urządzenie może znaleźć zastosowanie nie również na pustyniach czy oceanach, gdzie ponieważ dużych odległości drony nie mogą szybko dotrzeć. Zastosowanie mogą sięgać nawet kosmicznych odległości. W przyszłości urządzenie mogłoby posłużyć do misji ratunkowych na innych ciałach niebieskich – na przykład Księżycu.

Członkowie drużyny. Od lewej: Franciszek Badziak, Wiktoria Bortlisz, Jan Czałbowski. Piotr Morawiecki (tutor), Klara Powierża, Wojciech Szymczyk, Franciszek Rzońca. Drużyna Eye-in-the-Sky

Schemat etapów lotu satelity. Drużyna Eye-in-the-Sky

Widok ludzi ze zdjęcia satelitarnego. Zespół Eye-in-the-Sky

https://astronet.pl/autorskie/niezwykly-projekt-druzyny-eye-in-the-sky-w-ramach-konkursu-cansat/

Niezwykły projekt drużyny Eye-in-the-Sky w ramach konkursu CanSat.jpg

Niezwykły projekt drużyny Eye-in-the-Sky w ramach konkursu CanSat2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Starship przed trzecią próbą. Nowe boostery gotowe do lotów
2024-02-05, Mateusz Mitkow

Wielkimi krokami zbliżamy się do trzeciego lotu testowego systemu nośnego Starship/Super Heavy. Firma SpaceX informowała jakiś czas temu, że rakieta wystartuje w lutym br., zatem sprawdźmy, jak wyglądają przygotowania do kolejnej, niezwykle ważnej próby.
Firma SpaceX przygotowuje się do wykonania trzeciego lotu testowego Starshipa (IFT-3). Ostatnie tygodnie w Starbase (Boca Chica;Teksas) są bardzo pracowite dla inżynierów firmy Elona Muska, którzy robią wszystko, aby odpowiednio przygotować się do kolejnego historycznego wydarzenia, którym będzie próba lotu największej rakiety w historii ludzkości.
Przedstawiciele SpaceX podtrzymują, że zgoda na start od Federalnej Agencji Lotnictwa (FAA) powinna zostać wydana w drugiej połowie lutego, co oznacza, że lot o oznaczeniu IFT-3powinien odbyć się pod koniec lutego, lub w pierwszych dniach marca br. W oczekiwaniu na nadchodzące wydarzenie, firma Muska opublikowała zdjęcia trzech złożonych boosterów Super Heavy, czyli dolnych segmentów Starshipa, które są gotowe do najbliższych trzech wystrzeleń. Jest także czwarty - oczekuje on na finalne złożenie.
Przypomnijmy, że w pełni zintegrowany system nośny Starship/Super Heavy składa się z dwóch elementów: pokaźnego segmentu pierwszego stopnia Super Heavy oraz statku kosmicznego górnego stopnia nazywanego Starship/Ship. W przypadku nadchodzącej próby, rakieta będzie składać się z Boostera 10 i Shipa 28. W ostatnich dniach, z nieznanej jak dotąd przyczyny, wymagany był demontaż kilku silników Raptor, będących jednostkami napędowymi członu.
Na ten moment nie wiemy czy potrzebny będzie dodatkowy test „Static Fire”. Pojawiają się zatem pytania, czy pomimo wydanej licencji od FAA, zespół SpaceX zdąży wykonać wszystkie niezbędne czynności do zapewnienia wymaganego stopnia gotowości do lotu. Pod koniec stycznia rzecznik FAA potwierdził, iż SpaceX dostarczyło agencji raport dotyczący dochodzenia w sprawie listopadowego lotu. Dodano także, że trwają prace nad modyfikacją licencji do trzeciej próby.
W ostatnim czasie dowiedzieliśmy się również, że rakieta Starship została wybrana, jako system do wyniesienia na niską orbitę okołoziemską (LEO) komercyjnej stacji kosmicznej Starlab. Co ciekawe, placówka zostanie rozmieszczona na orbicie w ramach jednego startu. Całość stacji to mniej więcej połowa objętości ISS, czyli około 450 m³ i ma pomieścić czteroosobową załogę. Dokładny termin startu nie został określony, gdyż wszystko zależy od gotowości Starshipa do bezpiecznego lotu.
Przed nami niezwykle ciekawe miesiące, ze względu na to, że w tym roku powinniśmy zobaczyć Starshipa w locie nawet kilka razy. W kontekście trzeciego lotu, celem będzie przede wszystkim osiągnięcie orbity, a następnie demonstracja transferu paliwa z dodatkowego zbiornika do głównego, co ma wykazać zdolność do tankowania statku na orbicie. Należy przypomnieć, że jest to kluczowy element załogowych lotów na Księżyc w ramach programu Artemis.
Warto także przypomnieć, że wraz z początkiem 2024 r. Elon Musk ogłosił, żetrwają pracę nad nową wersją Starshipa - V3, który ma być wyższy od poprzednich wersji. System będzie mierzyć 140-150 metrów, co jeszcze bardziej podnosi poprzeczkę w kwestii skonstruowania wyższego systemu nośnego przez inne podmioty. Na ten moment w pełni zintegrowana rakieta, którą dobrze znamy ma 120 metrów wysokości. Dodatkowo, zapowiedziano również budowę drugiej Orbitalnej Wieży Startowej w Starbase.
Oprócz opisywanych informacji, warto wspomnieć, że amerykańskie wojsko coraz bardziej przygląda się pracom rozwojowym Starshipa. Nieraz na łamach naszego serwisu opisywaliśmy, że rakieta mogłaby zostać wykorzystana m.in. do programu Rocket Cargo, czyli transportu zaopatrzenia pomiędzy dwoma punktami na Ziemi. W ubiegłym tygodniu zachodnie media opisywały, że Departament Obrony USA kontaktował się ze SpaceX w kwestii pomocy przy „wrażliwych i potencjalnie niebezpiecznych misjach”.
Pentagon chciałby mieć możliwość samodzielnego użycia rakiety do poszczególnych celów, związanych z bezpieczeństwem narodowym. Starship oferuje znacznie większego możliwości transportowe niż inne rakiety dostępne rynku, dlatego byłby on szczególnie pomocny armii. „Odbyliśmy rozmowy… i tak naprawdę wszystko sprowadzało się do konkretnych misji, w przypadku których istnieje bardzo specyficzne i czasami podwyższone ryzyko” - podkreślił jeden z przedstawicieli SpaceX.

Fot. SpaceX/Twitter

SPACE24
https://space24.pl/pojazdy-kosmiczne/systemy-nosne/starship-przed-trzecia-proba-nowe-boostery-gotowe-do-lotow

Starship przed trzecią próbą. Nowe boostery gotowe do lotów.jpg

Starship przed trzecią próbą. Nowe boostery gotowe do lotów2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rosjanin pobił rekord przebywania w kosmosie
2024-02-05.
Rosyjski kosmonauta Oleg Kononenko ustanowił w niedzielę rekord świata w łącznym czasie spędzonym w kosmosie; wyprzedził swojego rodaka, który spędził w przestrzeni kosmicznej 878 dób - poinformowała agencja Reutera.
Dotychczasowy rekordzista, Giennadij Padałka, spędził w przestrzeni kosmicznej 878 dni 11 godzin 29 minut i 48 sekund. Dokonał tego w ramach pięciu misji w latach 1998-2015. Oleg Kononenko pobił ten rekord w niedzielę o godz. 11.30 czasu moskiewskiego (9.30 w Polsce). Obecny rekordzista odbywa piątą misję kosmiczną. Od 15 września 2023 r. przebywa na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS).
Misja Kononenki ma się zakończyć 23 września 2024 r., obliczono więc, że 5 czerwca łączny ”staż” kosmonauty w przestrzeni pozaziemskiej wyniesie 1000 dni, a w dniu zakończenia misji 1110. Podczas swoich pobytów na orbicie Oleg Kononenko sześć razy wychodził w otwartą przestrzeń kosmiczną (EVA;Extravehicular activity) - gdzie spędził łącznie 39 godzin i 54 minuty.
Przypomnijmy, że wspólna aktywność na orbitującej placówce jest jednym z niewielu międzynarodowych projektów, w których Moskwa i Waszyngton nadal współpracują pomimo rosyjskiej agresji na Ukrainę. W ostatnich tygodniach strony zobowiązały się również do przedłużenia umowy ws. wspólnych lotów załogowych na ISS do 2025 r.
Należy jednak podkreślić, że porozumienie wynika m.in. z konieczności dalszego funkcjonowanie ISS. Stacja została skonstruowana w taki sposób, że każda ze stron odpowiada za dostarczony sprzęt, obsługuje poszczególne moduły i elementy placówki. „Stacja została zaprojektowana jako współzależna, a jej funkcjonowanie opiera się na wkładzie całego partnerstwa. Żaden z partnerów nie jest obecnie w stanie funkcjonować bez drugiego”- czytamy na stronie NASA.
Źródło: PAP/Space24.pl

Rosyjski kosmonauta, Siergiej Riazański - podczas spaceru kosmicznego. Fot. Roskosmos [roscosmos.ru]

SPACE24

https://space24.pl/nauka-i-edukacja/rosjanin-pobil-rekord-przebywania-w-kosmosie

Rosjanin pobił rekord przebywania w kosmosie.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nowe Obroty, czyli niezwykłe zakończenie Roku Mikołaja Kopernika
2024-02-05.
Przez trzy dni, od 16 do 18 lutego, naukowcy z NASA i Uniwersytetu Harvarda, Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla oraz pianista Leszek Możdżer będą starali się znaleźć odpowiedzi na pytania, jakie nowe rewolucje czekają na nas w przyszłości. Poszukiwanie życia w kosmosie, fundamenty demokracji i rozwoju, nieustraszone kobiety, fascynująca synergia świata sztuki i nauki - taka konstelacja zdarza się raz na pół wieku - zapewnia kurator Nowych Obrotów, finałowego spotkania Roku Mikołaja Kopernika dr Jan Świerkowski z Instytutu B61.
Podczas Nowych Obrotów w Toruniu wybitni prelegenci staną przed wyzwaniem zgłębienia idei mających potencjał zmiany naszego postrzegania świata i naszego miejsca w nim, skupiając się na dwóch zagadnieniach: detekcji życia pozaziemskiego, potencjalnym odkryciu, które może radykalnie zmienić naszą ziemską tożsamość oraz równości na Ziemi – rewolucji wymagającej od nas nie tylko naukowej odwagi, ale i konkretnego działania.
O tym, jak takie rewolucje przeprowadzać, 17 lutego opowie dr H. C. Leymah Gbowee, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, uhonorowana za działalność na rzecz promowania pokoju i walkę o prawa kobiet. Tego samego dnia, który dedykowany jest obchodom Roku Kobiet Odważnych, widzowie wezmą udział w dyskusji z jedną z liderek świata nauki - dr Mary A. Voytek, czołową naukowczynią NASA i autorką najważniejszej inicjatywy mającej na celu poszukiwanie życia na egzoplanetach (NExSS).
Temat życia pozaziemskiego będzie obecny przez większość spotkań odbywających się w ramach Nowych Obrotów. Jak przypomina prof. Avi Loeb, znakomity badacz z Uniwersytetu Harvarda, zajmujący się na co dzień kosmologią i teoriami związanymi z życiem w kosmosie, Mikołaj Kopernik odkrył, że nie znajdujemy się w fizycznym centrum Wszechświata. Tymczasem profesor Loeb poszukuje dowodów na to, że nie jesteśmy również w jego intelektualnym centrum. Podczas wykładu 18 lutego zaproszony gość skupi się na możliwościach i ograniczeniach poszukiwania pozaziemskich cywilizacji. Odkrycie dowodów na istnienie zaawansowanej formy życia poza naszą planetą całkowicie odmieni nasze rozumienie świata. Będzie to prawdziwą “Nową Rewolucją Kopernikańską” - uważa autor głośnej publikacji popularnonaukowej "Pozaziemskie", która omawia Oumuamua, czyli pierwszy zauważony przez nas obiekt spoza Układu Słonecznego, który pojawił się w niedalekiej odległości od Ziemi.
Kurator wydarzenia dr Jan Świerkowski wyjaśnia, że "Celem trzydniowego spotkania jest zapoczątkowanie wielowątkowej debaty na temat Nowych Rewolucji, fundamentalnych zmian w myśleniu, które mają wpływ na głębokie przemiany naukowe, kulturowe, technologiczne i społeczne. Takie podejście wymaga interdyscyplinarnego dialogu łączącego rozmaite metody i systemy rozumienia rzeczywistości – od humanistyki po nauki ścisłe". W tym duchu, dyrektor Instytutu B61 zaprasza szczególnie na wyjątkowy koncert “Art & Science” (16 lutego) w wykonaniu Leszka Możdżera, który jest wynikiem współpracy wybitnego pianisty z matematykami i fizykami. Jej kulminacją jest pionierski fortepian dekafoniczny, zaprojektowany przez zespół pod kierownictwem prof. Pawła Nurowskiego z Centrum Fizyki Teoretycznej Polskiej Akademii Nauk. Zwykle muzycy i kompozytorzy ze świata muzyki tonalnej używają systemu tuzinowego, tymczasem skonstruowany instrument wprowadza rewolucyjny system dzięsiętny. Koncert jest więc pomostem między intuicyjną wyobraźnią genialnego muzyka, a formalizmem matematycznym świata nauki, który wprowadził do projektu profesor Nurowski.
Marszałek Województwa Kujawsko-Pomorskiego, Piotr Całbecki, będący patronem wydarzenia, podkreśla, że jego intencją jest ukazanie, iż nauka musi być związana ze społeczeństwem i jego potrzebami. Dlatego globalne idee powinny znaleźć odzwierciedlenie na poziomie regionalnym, by miały pozytywny wpływ na rozwój lokalnych społeczności.
Nowe Obroty - Finałowe spotkanie Roku Mikołaja Kopernika
16 – 18 lutego 2024 r.
Centrum Kultury Dwór Artusa, Rynek Staromiejski 6, Toruń
Więcej:
•    Wstęp na wykłady i prelekcje jest bezpłatny, wejściówki odbierać można w Księgodzielni Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu, Plac Teatralny 2
•    Bilety na koncert Leszka Możdżera “Art & Science” dostępne są w serwisie Biletomat
•    Szczegółowy program dostępny jest na stronie internetowej wydarzenia.
•    Wszystkie wydarzenia tłumaczone będą symultanicznie na język polski.
 
Wydarzenie objęte jest patronatem honorowym Marszałka Senatu Rzeczypospolitej Polskiej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej oraz Posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej Arkadiusza Myrchy.
Organizatorzy: Fundacja Platon im. Kuby Rumińskiego, Instytut B61, Województwo Kujawsko-Pomorskie
 
Opracowanie: Magda Maszewska
Źródło: Pracownia Szumu
Ilustracje: Grafika i program wydarzenia, Źródło:  Pracownia Szumu
URANIA
https://www.urania.edu.pl/wiadomosci/nowe-obroty-czyli-niezwykle-zakonczenie-roku-mikolaja-kopernika

Nowe Obroty, czyli niezwykłe zakończenie Roku Mikołaja Kopernika.jpg

Nowe Obroty, czyli niezwykłe zakończenie Roku Mikołaja Kopernika2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Astronauci misji Ax-3 wracają na Ziemię [aktualizacja]
2024-02-05,
Załogowy statek Dragon z załogą misji Ax-3 odłączy się od ISS najwcześniej w poniedziałek 5 stycznia. Powrót astronautów na Ziemię opóźnia się ze względu na niekorzystne warunki atmosferyczne.
Aktualizacja z dnia 5 stycznia
Ze względu na stale niekorzystne warunki atmosferyczne powrót astronautów misji Ax-3 na Ziemię odbędzie się nie wcześniej niż 6 lutego 2023 roku. Pogoda u wybrzeży Florydy nie jest stabilna i zagraża bezpieczeństwu załogi.
Rakieta SpaceX Falcon 9 niosąca załogowy statek Dragon wystartowała 18 stycznia o godzinie 22:49 czasu polskiego. W sobotę 20 stycznia przeprowadzono dokowanie do ISS. Czterej astronauci biorący udział w misji Axiom Mission 3 (Ax-3) mieszkali i pracowali na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przez dwa tygodnie. Pierwotny plan zakładał powrót załogi Ax-3 na Ziemię w sobotę 3 lutego. Ze względu na niekorzystne warunki atmosferyczne u wybrzeży Florydy powrót astronautów przełożono na poniedziałek 5 stycznia.

W ramach misji Ax-3 na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej pracowali: dowódca Michael López-Alegría, pilot Walter Villadei oraz specjaliści ds. misji Marcus Wandt i Alper Gezeravci – pierwszy w historii turecki astronauta.
Pierwszy z astronautów nowego korpusu ESA – Marcus Wandt
W ramach misji Ax-3 na pokład ISS trafił szwedzki astronauta Marcus Wandt. Marcus jest pierwszym z nowego korpusu europejskich astronautów, który odbył komercyjny lot kosmiczny, a także drugim obywatelem Szwecji, który odbył lot w przestrzeń kosmiczną. Marcus Wandt został wybrany jako astronauta ESA w 2022 roku w ramach tej samej kwalifikacji co Polak – Sławosz Uznański.

Lot Sławosza Uznańskiego na Międzynarodową Stację Kosmiczną w ramach misji AX-4 zaplanowano pod koniec tego roku.

Marcus Wandt poświęcił większość swojego czasu w Kosmosie na działania naukowe i demonstracje technologiczne. Łącznie przeprowadził na Stacji Kosmicznej około 20 eksperymentów i wziął udział w pięciu programach edukacyjnych.
źródło: NASA
Statek Dragon misji Ax-3 dokujący do ISS. Fot. NASA
TVP NAUKA

https://nauka.tvp.pl/75768012/astronauci-misji-ax3-wracaja-na-ziemie-font-colorredaktualizacjafont

Astronauci misji Ax-3 wracają na Ziemię [aktualizacja].jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Magnetyczny wyrzut strumieni czarnej dziury w radiogalaktyce Perseusz A
2024-02-05.
Pierwsze obserwacje radiogalaktyki Perseusz A za pomocą Teleskopu Horyzontu Zdarzeń.
W ramach współpracy w projekcie Teleskopu Horyzontu Zdarzeń (EHT), niedawno udało się zlokalizować podstawę ewoluującego strumienia plazmy w bardzo wysokiej rozdzielczości kątowej. Międzynarodowy zespół naukowców wykorzystał teleskop wielkości Ziemi do zbadania struktury magnetycznej w jądrze galaktyki 3C 84 (Perseusz A), jednej z najbliższych aktywnych supermasywnych czarnych dziur w naszym kosmicznym sąsiedztwie. Te nowatorskie wyniki zapewniają wgląd w sposób powstawania strumieni, ujawniając, że w tym kosmicznym przeciąganiu liny pola magnetyczne przeważają nad grawitacją.

Ich odkrycia zostały opublikowane w czasopiśmie Astronomy and Astrophysics.

Silne radioźródło 3C 84 odpowiada NGC 1275, centralnej galaktyce w gromadzie w Perseuszu, znajdującej się w odległości 230 milionów lat świetlnych w pobliżu aktywnego jądra galaktycznego, co pozwoliło na szczegółowe zbadanie centralnego źródła w wysokiej rozdzielczości za pomocą EHT.

Oprócz dostarczania pierwszych obrazów czarnych dziur, EHT doskonale nadaje się do obserwacji astrofizycznych strumieni plazmy i ich interakcji z silnymi polami magnetycznymi – powiedział Georgios Filippos Paraschos, badacz z Max Planck Institute for Radio Astronomy (MPIfR), który kierował projektem. Nasze naukowe odkrycia dostarczają nowych dowodów na to, że uporządkowane pole magnetyczne rozciąga się na cały podgrzany gaz otaczający czarną dziurę. Przełomowe obserwacje wykonane przez EHT pozwalają naukowcom odpowiedzieć na odwieczne pytania dotyczące procesu, w którym czarne dziury akreują materię i wyrzucają potężne strumienie, docierając na odległości wykraczające poza ich galaktyki macierzyste.

W ciągu ostatnich lat Teleskop Horyzontu Zdarzeń ujawnił obrazy pokazujące oscylacje światła wokół czarnej dziury M87*. Ta charakterystyczna właściwość emitowanego światła, znana jako polaryzacja liniowa, dostarcza wskazówek dotyczących fundamentalnego pola magnetycznego. Szczególnie silna polaryzacja liniowa, zauważona w niniejszym badaniu, wskazuje na istnienie silnego, dobrze uporządkowanego pola magnetycznego w pobliżu czarnej dziury 3C 84. Należy zaznaczyć, że tak potężne pola magnetyczne są uznawane za siłę napędową stojącą za emisją takich strumieni plazmy, zawierających materię, która uniknęła pochłonięcia przez czarną dziurę.

Radiogalaktyka 3C 84 jest szczególnie interesująca ze względu na wyzwania związane z wykrywaniem i dokładnym pomiarem polaryzacji światła w pobliżu czarnej dziury – powiedział Jae-Young Kim, profesor nadzwyczajny astrofizyki na Kyungpook National University (Daegu, Korea Południowa), również związany z MPIfR. Wyjątkowa zdolność Teleskopu Horyzontu Zdarzeń do penetracji gęstego, międzygwiezdnego gazu oznacza przełomowy postęp w precyzyjnej obserwacji okolicznych czarnych dziur. Tak precyzyjne obserwacje torują drogę do odkrywania i badania innych supermasywnych czarnych dziur, które pozostawały ukryte i nieuchwytne dla poprzednich technologii obserwacyjnych.

Odkrycia te rzuciły także światło na proces akrecji masy na supermasywną czarną dziurę poprzez adwekcję.  Uważa się, że napływająca materia tworzy silnie namagnesowany, tzw. zatrzymany magnetycznie dysk. W tym scenariuszu linie pola magnetycznego w dysku akrecyjnym stają się ciasno zwinięte i skręcone, uniemożliwiając efektywne uwalnianie energii magnetycznej. Ponadto, badania zespołu sugerują, że czarna dziura 3C 84 szybko rotuje, co sprzyja związkom między uruchamianiem strumieni a dużymi spinami czarnych dziur.

Dlaczego czarne dziury są tak dobre w wytwarzaniu potężnych strumieni? To jedno z najbardziej fascynujących pytań w astrofizyce – powiedział dr Maciek Wielgus, naukowiec z MPIfR i współautor pracy. Spodziewamy się, że ogólne efekty relatywistyczne występujące tuż nad horyzontem zdarzeń czarnej dziury mogą być kluczem do odpowiedzi na to pytanie. Obserwacje o tak wysokiej rozdzielczości torują wreszcie drogę do weryfikacji obserwacyjnej.

Te ekscytujące nowe wyniki były możliwe dzięki zastosowaniu techniki interferometrii wielkobazowej (VLBI) w której wiele teleskopów obserwuje ten sam obiekt na niebie, a następnie łączy zebrane sygnały w celu uzyskania obrazu. W ten sposób działają one jak wirtualny teleskop o rozmiarze równym średnicy Ziemi.

Jesteśmy niezwykle podekscytowani, ponieważ wyniki te stanowią znaczący krok w kierunku zrozumienia galaktyk takich jak 3C 84. Wspólnie z naszymi międzynarodowymi partnerami dążymy do poprawy możliwości Teleskopu Horyzontu Zdarzeń, aby umożliwić jeszcze bardziej szczegółowy wgląd w formowanie się dżetów wokół czarnych dziur – podsumował Anton Zensus, dyrektor MPIfR i szef działu badawczego Radioastronomii/VLBI.

Opracowanie:
Agnieszka Nowak

Źródło:
•    MPIfR
•    Urania
Obrazy radiogalaktyki 3C 84 wykonane na różnych długościach fali.
Źródło: Georgios Filippos Paraschos (MPIfR)

https://agnieszkaveganowak.blogspot.com/2024/02/magnetyczny-wyrzut-strumieni-czarnej.html

Magnetyczny wyrzut strumieni czarnej dziury w radiogalaktyce Perseusz A.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tutaj powstaje właśnie istny rój gwiazd. To efekt gigantycznej kolizji
2024-02-05. Radek Kosarzycki
Kosmiczny Teleskop Hubble’a pomimo sędziwego już wieku, wciąż zachwyca fenomenalnymi zdjęciami obiektó kosmicznych. W ostatnich miesiącach za pomocą swoich kamer teleskop uwiecznił na zdjęciu niezwykle szczegółowy obraz błękitnej, kompaktowej galaktyki, w której właśnie zachodzą intensywne procesy gwiazdotwórcze.
Owa galaktyka, skatalogowana pod numerem ESO 185-IG013 została zbadana przez naukowców w zakresie promieniowania ultrafioletowego, widzialnego i podczerwonego. To właśnie tak szerokie badania umożliwiły naukowcom ustalenie historii tego obiektu.
W toku badań okazało się, że znaczna liczba gromad gwiazd w tej fascynującej galaktyce jest niezwykle młoda. O ile nasze Słońce ma około 4,6 miliarda lat, to duża część gwiazd w ESO 185-IG013 ma zaledwie mniej 100 milionów lat. Mało tego, spora część gromad gwiazd we wnętrzu i w otoczeniu tej gromady to prawdziwe noworodki, które mają jedynie 3,5 miliona lat. Jak to zwykle bywa w części takich gromad, zapewne część z tych najmłodszych przetrwa jeszcze kilka milionów lat, a potem ulegnie rozpadowi na skutek utraty masy (wywiewanie gazu łączącego owe gromady na obecnym etapie).
Skąd jednak w tej galaktyce tyle noworodków? Astronomowie podejrzewają, że to, co widzimy na zdjęciu z Hubble’a, to tak naprawdę nie jest jedna galaktyka, a efekt niedawnego zderzenia dwóch różnych galaktyk. To właśnie bowiem w procesie łączenia galaktyk, dochodzi do łączenia się zapasów zimnego gazu z jednej galaktyki z zapasami z drugiej. Znalezienie się w miejscu znacznie większej ilości surowca do tworzenia nowych gwiazd zazwyczaj powoduje wybuch aktywności gwiazdotwórczej. Tak też mogło być i w tym przypadku. Dodatkowym argumentem przemawiającym na korzyść tej teorii jest zaburzona struktura galaktyki. Zamiast jednorodnego spokojnego dysku, mamy tutaj do czynienia z niejednorodnościami, które mogą być właśnie efektem zderzenia i interakcji obłoków gazu podczas tego zderzenia.
Warto także zwrócić uwagę na charakterystyczną powłokę pływową widoczną na zdjęciu jako jasna łuna otaczająca obszar centralny galaktyki. To też jest wskaźnik tego, że to co tutaj obserwujemy, to efekt kosmicznej kolizji galaktycznej.
Analiza zdjęcia wskazuje także, że w tym konkretnym przypadku mogło dojść do procesu łączenia dwóch galaktyk o różnych masach. W takim przypadku górę nad całym procesem bierze grawitacja. Przyciąganie grawitacyjne większej galaktyki prowadzi do rozerwania mniejszej, a następnie do przejęcia jej materii, tj. gwiazd, planet i zapasów gazu i pyłu. To właśnie z takiej materii gwiazdowej powstała prawdopodobnie owa powłoka wokół rejonu centralnego galaktyki.
Naukowcy szacują, że łączna masa wszystkich gwiazd w tej galaktyce to około siedem miliardów mas Słońca. Sama galaktyka natomiast znajduje się około 260 milionów lat świetlnych od Ziemi.
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/zderzenie-galaktyk-eso-185-ig013/

Tutaj powstaje właśnie istny rój gwiazd. To efekt gigantycznej kolizji.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Planety układu TRAPPIST-1 już dawno nie mają żadnych atmosfer. Pech
2024-02-06. Radek Kosarzycki
TRAPPIST-1 to wciąż jeden z najciekawszych układów planetarnych odkrytych w przestrzeni kosmicznej. Mamy tutaj do czynienia z siedmioma planetami zbliżonymi rozmiarami do Ziemi, krążącymi wokół czerwonego karła oddalonego od nas o zaledwie 40 lat świetlnych. Mało tego, trzy lub cztery z tych siedmiu planet teoretycznie znajduje się w ekosferze swojej gwiazdy macierzystej. Jest tylko jeden problem. Najnowsze badania wskazują, że raczej nie jest to układ interesujący dla naukowców poszukujących życia pozaziemskiego. Planety tego układu najprawdopodobniej nie mają żadnych atmosfer.
Astronomowie ogłosili odkrycie siedmiu planet w tym układzie w 2017 roku. Wtedy też niemal natychmiast pojawiły się głosy wskazujące na to, że jest to wprost idealne miejsce do poszukiwania śladów życia. Nie było w tym nic dziwnego: mnóstwo planet, wiele w ekosferze i na dodatek wszystkie masą i rozmiarami zbliżone do Ziemi. Jedyne wątpliwości podówczas dotyczyły jedynie gwiazdy macierzystej. Czerwone karły to burzliwe małe diabły, na których powierzchni dochodzi do niezwykle silnych rozbłysków szkodliwego promieniowania. Zważając na to, że planety krążące wokół czerwonych karłów krążą znacznie bliżej swojej gwiazdy niż w Układzie Słonecznym, to są one narażone na nieporównanie silniejsze rozbłyski niż życie na Ziemi. Czy życie mogłoby przetrwać te zagrożenia na przestrzeni miliardów lat? Jeśli TRAPPIST-1 jest układem typowym dla czerwonych karłów, odpowiedź wydaje się brzmieć: nie.
Wyniki najnowszych badań opublikowane w periodyku naukowym Astronomy & Astrophysics skupiają się na potencjalnych atmosferach planet tego układu. Obserwacje prowadzone za pomocą Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba potwierdziły już, że na dwóch najbardziej wewnętrznych planetach brakuje jakiejkolwiek znaczącej atmosfery. Tego jednak spodziewano się od samego początku. Jakby nie patrzeć, Merkury, pierwsza planeta od Słońca też pozbawiony jest atmosfery. Naukowcy liczyli jednak nieco bardziej oddalone od gwiazdy planety. Być może chociaż one mogłyby utrzymać własne atmosfery. Symulacje komputerowe zdają się jednak wskazywać, że to tylko pobożne życzenia.
Biorąc pod uwagę obserwacje TRAPPIST-1 i innych czerwonych karłów, autorzy obliczyli ilość wysokoenergetycznego promieniowania, które gwiazda prawdopodobnie emituje w miarę upływu czasu. Następnie symulowali wpływ tego promieniowania na możliwe wczesne atmosfery zewnętrznych egzoplanet układu. Na tej podstawie modelowali szybkość parowania atmosfery. Wszystkie planety z czasem tracą trochę atmosfery, nawet Ziemia. Pytanie ile i jak szybko? Zespół odkrył, że w przypadku światów trapistów odpowiedź brzmi: dużo i szybko.
Sądząc po obecnym poziomie promieniowania emitowanego przez gwiazdę TRAPPIST-1, nawet jego zewnętrzne planety potrzebowałyby kilkuset milionów lat na utratę atmosfery zbliżonej do atmosfery ziemskiej. Planety takie jak Ziemia, Mars i Wenus miały w młodości bardzo gęste atmosfery, więc naukowcy zajęli, że tak samo było w badanym układzie. Jednak młode czerwone karły wydzielają jeszcze więcej wysokoenergetycznego promieniowania, więc atmosfery krążących wokół nich planet parowałyby jeszcze szybciej. Ponieważ Trappist-1 jest nieco starszy od naszego Słońca, ma około 8 miliardów lat, wszelkie atmosfery, jakie mogły posiadać globy w tym układzie, dawno już zniknęły.
Zatem system Trappist-1 to prawdopodobnie niewiele więcej niż zbiór ciepłych i suchych skał. Może to dotyczyć większości innych układów krążących wokół czerwonych karłów. Ma to dość poważne implikacje dla możliwości istnienia życia pozaziemskiego. Czerwone karły stanowią około 75% gwiazd w naszej galaktyce, w porównaniu do zaledwie 8% gwiazd podobnych do Słońca. Jeśli czerwone karły pozbawiają swoje światy atmosfer, to większość układów planetarnych w Drodze Mlecznej może być jałowa i pozbawiona życia.
Może zatem faktycznie Ziemia jest unikatem? Wbrew pozorom nie byłoby to takie złe, wszak na znaczeniu straciłaby trochę teoria Wielkiego Filtra. To z kolei pozwoliłoby nam wierzyć w to, że Ziemianie nie zbliżają się do nieuchronnej zagłady i mamy szansę rozwijać się dalej i… z czasem stać się cywilizacją podróżującą między gwiazdami.
Travelling from Earth to TRAPPIST-1
https://www.youtube.com/watch?v=fwKtEyBk-gc

https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/planety-ukladu-trappist-1-atmosfery/

Planety układu TRAPPIST-1 już dawno nie mają żadnych atmosfer. Pech.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomerony w protonie nie niszczą maksymalnego splątania
2024-02-06.. Redakcja
W co mogą być zaangażowane pomerony?
Gdy wysokoenergetyczny foton uderza w proton, cząstki wtórne rozbiegają się w sposób wskazujący, że wnętrze protonu jest maksymalnie splątane. Międzynarodowy zespół fizyków z udziałem Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie właśnie wykazał, że maksymalne splątanie jest obecne w protonie nawet w tych przypadkach, gdy w zderzenia są zaangażowane pomerony.
Półtora roku temu odkryto, że różne części wnętrza protonu muszą być ze sobą kwantowo maksymalnie splątane. Wynik ten, osiągnięty przy współudziale prof. Krzysztofa Kutaka z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie oraz prof. Martina Hentschinskiego z Universidad de las Americas Puebla, był konsekwencją rozważań i obserwacji dotyczących zderzeń wysokoenergetycznych fotonów z kwarkami i gluonami w protonach i potwierdził hipotezę zaprezentowaną kilka lat wcześniej przez profesorów Dimitriego Kharzeeva oraz Eugene’a Levina.
Teraz, w artykule opublikowanym w czasopiśmie „Physical Review Letters”, międzynarodowy zespół fizyków zaprezentował dopełniającą analizę splątania, dotyczącą przypadków zderzeń fotonów z protonami, w których cząstki wtórne (hadrony) są wytwarzane w procesie nazywanym produkcją dyfrakcyjną. Główne pytanie brzmiało: czy i w tych przypadkach wśród kwarków i gluonów protonu pojawia się splątanie, a jeśli tak, czy także jest maksymalne?
O splątaniu różnych obiektów kwantowych fizycy mówią wtedy, gdy wartości jakiejś cechy tych obiektów są powiązane. Splątania kwantowego nie obserwujemy w klasycznym świecie, lecz jego istotę łatwo wytłumaczyć za pomocą rzutów dwiema monetami. Każda moneta ma dwie strony i gdy upadnie, może z tym samym prawdopodobieństwem przyjąć jedną z dwóch wzajemnie się wykluczających wartości: orła lub reszkę. Z korelacją podobną do splątania kwantowego mielibyśmy do czynienia, gdybyśmy rzucając jednocześnie dwiema momentami na końcu zawsze otrzymywali wyłącznie dwa różne stany (orła i reszkę) albo dwa identyczne (dwa orły bądź dwie reszki). Splątanie miałoby tu wartość maksymalną, ponieważ żadna wartość nie byłaby faworyzowana: prawdopodobieństwo, że dana moneta znajdzie się w stanie reszka lub orzeł nadal wynosiłoby 50%. Gdyby korelacja lub splątanie nie było maksymalne, sytuacja wyglądałaby inaczej i czasami zamiast dwóch kombinacji stanów obserwowalibyśmy także pozostałe.
„W fizyce jądrowej istnienie maksymalnego splątania widać w danych eksperymentalnych wtedy, gdy patrząc na nie wiemy, że… nic nie wiemy. Mniej żartobliwie należałoby powiedzieć, że ze stanami maksymalnie splątanymi mamy do czynienia, gdy nie potrafimy przewidzieć, ile hadronów – cząstek wtórnych oddziałujących silnie – powstanie w danym zderzeniu”, wyjaśnia prof. Kutak.
Wcześniejsze badania nad maksymalnym splątaniem wnętrza protonu miały związek z sytuacjami, gdy hadrony były wytwarzane w procesach zwanych zderzeniami głęboko nieelastycznymi. W eksperymentach łatwo te przypadki dostrzec, ponieważ cząstki wtórne rozbiegają się praktycznie we wszystkich kierunkach „do przodu” (czyli tych z udziałem pierwotnego kierunku ruchu protonu).
„Wiadomo jednak, że mniej więcej co dziesiąte zderzenie zachodzi inaczej: za punktem zderzenia w pewnych przedziałach kątowych w ogóle nie widać cząstek. Właśnie takie procesy nazywamy produkcją dyfrakcyjną i to one znalazły się w centrum naszych obecnych badań nad splątaniem kwantowym”, uzupełnia prof. Kutak.
Produkcja w procesie zderzenia głęboko nieelastycznego jest efektem interakcji fotonu z partonami (kwarkami i gluonami) w protonie. W przypadku produkcji dyfrakcyjnej foton także oddziałuje w protonie z partonem, ale takim, który jest częścią większej struktury, przez fizyków określanej mianem pomeronu.
Najważniejszą cechą kwantową gluonów jest kolor (z kolorem znanym z codzienności niemający nic wspólnego prócz nazwy). Cząstki wtórne, obserwowane w detektorach jako efekt zderzenia, są rezultatem procesów, w których kwarki i gluony w protonie wymieniają się ładunkiem koloru. Jednak gluony mogą tworzyć chwilowe kompleksy nazywane pomeronami, gdzie kolor jest wzajemnie neutralizowany. Gdy w trakcie zderzenia fotonu z partonem okaże się, że parton był częścią pomeronu, zderzenie nie doprowadzi do wyprodukowania hadronów rozbiegających się w pełnym zakresie kątowym pokrywanym przez detektory. Oznacza to, że część detektorów, teoretycznie zdolnych zobaczyć cząstki produkowane w omawianej fazie zderzenia, pozostanie milcząca.
Międzynarodowy zespół fizyków zdołał właśnie wykazać, że w trakcie zderzeń z udziałem pomeronów także tworzy się we wnętrzu protonu stan, w którym wszystkie cząstki są maksymalne splątanie. W stosunku do wcześniej analizowanych przypadków widać jednak pewną różnicę: gdy do akcji wkraczają pomerony, maksymalne splątanie pojawia się nieco później.
Obecne badania są dopełnieniem dotychczasowej wiedzy o przebiegu wydarzeń podczas zderzeń fotonów z protonami. Dzięki nim można dziś powiedzieć, że maksymalne splątanie jest w tych procesach zjawiskiem uniwersalnym, obecnych w obu znanych nam mechanizmach produkcji cząstek wtórnych.
„Nasz rezultat ma znaczenie nie tylko teoretyczne, ale także praktyczne. Głębsze zrozumienie sposobu, w jaki we wnętrzu protonu formuje się stan maksymalnie splątany, pozwoli bowiem na lepszą interpretację wyników z przyszłych zderzaczy cząstek, takich jak Electron-Ion Collider”, podsumowuje prof. Kutak.
Po stronie polskiej badania zostały sfinansowane ze środków europejskiego projektu STRONG-2020 oraz grantu polsko-amerykańskiej Fundacji Kościuszkowskiej.
Instytut Fizyki Jądrowej im. Henryka Niewodniczańskiego Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie prowadzi badania podstawowe i aplikacyjne w obszarze fizyki oraz nauk pokrewnych. Główna część działalności naukowej Instytutu koncentruje się na badaniu struktury materii, w tym własności oddziaływań fundamentalnych od skali kosmicznej po cząstki elementarne. Częścią Instytutu jest nowoczesne Centrum Cyklotronowe Bronowice, unikalny w skali europejskiej ośrodek, obok badań naukowych zajmujący się terapią protonową nowotworów. IFJ PAN prowadzi też cztery akredytowane laboratoria badawcze i pomiarowe. Wyniki badań – obejmujących fizykę i astrofizykę cząstek, fizykę jądrową i oddziaływań silnych, fizykę fazy skondensowanej materii, fizykę medyczną, inżynierię nanomateriałów, geofizykę, biologię radiacyjną i środowiskową, radiochemię, dozymetrię oraz fizykę i ochronę środowiska – są każdego roku przedstawiane w ponad 600 artykułach publikowanych w recenzowanych wysoko punktowanych czasopismach naukowych. Corocznie Instytut jest organizatorem lub współorganizatorem wielu międzynarodowych i krajowych konferencji naukowych oraz szeregu seminariów i innych spotkań naukowych. IFJ PAN jest członkiem Krakowskiego Konsorcjum Naukowego „Materia-Energia-Przyszłość”, któremu, na lata 2012-2017, nadany został status Krajowego Naukowego Ośrodka Wiodącego (KNOW). Wiele projektów i przedsięwzięć realizowanych przez Instytut jest wpisanych na Polską Mapę Infrastruktury Badawczej (PMIB). Instytut zatrudnia ponad pół tysiąca pracowników. Komisja Europejska przyznała IFJ PAN prestiżowe wyróżnienie „HR Excellence in Research” jako instytucji stosującej zasady „Europejskiej Karty Naukowca” i „Kodeksu Postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych”. W kategoryzacji MEiN Instytut został zaliczony do najwyższej kategorii naukowej A+ w obszarze nauk fizycznych.
(IFJ PAN)
https://kosmonauta.net/2024/02/pomerony-w-protonie-nie-niszcza-maksymalnego-splatania/

Pomerony w protonie nie niszczą maksymalnego splątania.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zderzenie dwóch gwiazd neutronowych. Nie ma się czego bać
2024-02-06. Radek Kosarzycki
Czy na ludzi znajdujących się na powierzchni Ziemi czyhają jakieś realistyczne zagrożenia z kosmosu? Na myśl od razu przychodzą masywne planetoidy, których uderzenie w powierzchnię Ziemi mogłoby spowodować kataklizm podobny do tego, który zakończył panowanie dinozaurów na Ziemi 65 milionów lat temu. Naukowcy przekonują jednak, że co najmniej przez najbliższe sto lat nic takiego w Ziemię nie uderzy. Supernowa? Najbliższą gwiazdą zbliżającą się do końca swojego życia jest odległa o 500 lat świetlnych Betelgeza, jednak i ona raczej ma jeszcze tysiące lat życia przed sobą. Czy zatem coś jeszcze z kosmosu nam zagraża?
W najnowszym artykule opublikowanym w periodyku The Astrophysical Journal możemy przeczytać, że lata świetlne stąd, czyli całkiem daleko teoretycznie może dochodzić właśnie do wydarzenia, które będzie stanowiło niewielkie, ale też niezerowe zagrożenie dla istnienia życia na powierzchni Ziemi.
Autorzy artykułu postanowili sprawdzić, jakie ryzyko stanowi dla nas eksplozja kilonowa, do jakiej dochodzi w procesie łączenia się dwóch gwiazd neutronowych lub gwiazdy neutronowej z czarną dziurą o masie gwiazdowej. Co do zasady takie eksplozje są znacznie silniejsze od supernowych. Nie są to jednak rozważania czysto teoretyczne. Autorzy bowiem skupiają się na konkretnej kilonowej skatalogowanej pod numerem GW170817 zidentyfikowanej — jak sama nazwa wskazuje — w 2017 roku przez obserwatorium fal grawitacyjnych LIGO oraz Virgo. Warto tutaj nadmienić, że teleskopy kosmiczne Fermi oraz Integral zarejestrowały wywołany tą eksplozją rozbłysk promieniowania gamma. Tak szeroki zestaw danych obserwacyjnych w licznych zakresach promieniowania pozwala badaczom całkiem dokładnie obliczyć energię uwolnioną w tej eksplozji.
Wszystkie zebrane dane zostały przez naukowców wprowadzone do symulacji komputerowych opisujących ewolucję kilonowej. Na bazie tak uzyskanych wyników astronomowie postanowili sprawdzić, w jakiej odległości musielibyśmy się znajdować, aby taka eksplozja była dla nas jedynie spektaklem świetlnym na niebie, który jednak nie zagraża naszemu istnieniu. Odpowiedź okazała się dość skomplikowana.
Wyobraźmy sobie zderzenie gwiazd neutronowych, w którym dochodzi do powstania dżetów wysokoenergetycznego promieniowania gamma. Jeżeli taki dżet skierowany jest w naszą stronę, promienie gamma będą niebezpieczne dla nas, jeżeli źródło znajdzie się bliżej niż 13 lat świetlnych od Ziemi. Warto jednak pamiętać, że taki dżet zderza się z gazem międzygwiezdnym i wywołuje powstanie silnych promieni rentgenowskich. Takie promieniowanie X docierając do Ziemi, może po prostu zjonizować ziemską atmosferę i zniszczyć naszą ochronę przed rozbłyskami słonecznymi i promieniowaniem ultrafioletowym. W przypadku promieni X bezpieczna odległość od kilonowej to już 16 lat świetlnych.
Nieco poważniejsze zagrożenie jednak może dotrzeć do nas nieco później. Fala uderzeniowa powstała w zderzeniu, będzie rozszerzała się od miejsca eksplozji przez około tysiąc lat. Taka fala uderzeniowa przemierzając przestrzeń międzygwiezdną, będzie uderzała w ośrodek międzygwiezdny, wytwarzając w tym zderzeniu energetyczne promienie kosmiczne. Analiza wykazała, że strumień takich promieni kosmicznych docierając do Ziemi, mógłby całkowicie odparować naszą atmosferę, skutecznie zabijając życie na powierzchni naszej planety. Nic nam nie grozi w tym względzie, jeżeli do eksplozji dojdzie dalej niż 40 lat świetlnych od Ziemi.
Zważając jednak na to, że do eksplozji kilonowej GW170817 doszło w odległości 130 milionów lat świetlnych, nie mamy się czym martwić. Co więcej, w promieniu 40 lat świetlnych nie ma ani jednej pary gwiazd neutronowych, które miałyby się ze sobą w najbliższym czasie połączyć. Możemy zatem spać spokojnie. Wszystko zatem wskazuje na to, że kilonowe, które od czasu do czasu obserwowane są we wszechświecie, nie tylko nie są zagrożeniem dla nas, ale generalnie nie są zagrożeniem dla życia w przestrzeni kosmicznej.
https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/zderzenie-dwoch-gwiazd-neutronowych-kilonowa-zagrozenie/

Zderzenie dwóch gwiazd neutronowych. Nie ma się czego bać.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

NASA wysyła miniaturowe kamery, które będą nagrywały interakcje lądownika z powierzchnią Księżyca
2024-02-06. Radek Kosarzycki
Już za kilka dni w kierunku Księżyca poleci kolejny amerykański lądownik. Tym razem będzie to lądownik Nova-C firmy Intuitive Machines. W ramach misji IM-1 będzie musiał on dostarczyć dla NASA ładunek na powierzchnię Księżyca w ramach misji programu CLPS. Na chwilę przed lądowaniem, na pokładzie lądownika uruchomione zostaną cztery miniaturowe kamery, które natychmiast rozpoczną fotografowanie powierzchni Księżyca, starając się uchwycić zmiany powierzchni pod wpływem interakcji ze strumieniem odrzutowym silników samego lądownika.
Opracowane w Centrum Badawczym Langley w Hampton w Wirginii, kamery stereoskopowe do badań interakcji powierzchnia-strumień (Stereo Cameras for Lunar Plume-Surface Studies, SCALPSS) to zestaw kamer rozmieszczonych wokół podstawy lądownika księżycowego w celu rejestrowania zdjęć powierzchni podczas opadania i po jego zakończeniu. Korzystając z techniki zwanej fotogrametrią stereo, badacze z Langley wykorzystają nakładające się obrazy z wersji kamer SCALPSS na Nova-C – SCALPSS 1.0 – do stworzenia trójwymiarowego widoku powierzchni.
Te zdjęcia powierzchni Księżyca nie będą jedynie „czymś nowym”. W miarę wzrostu liczby wypraw na Księżyc i liczby ładunków lądujących blisko siebie naukowcy i inżynierowie muszą być w stanie dokładnie przewidzieć skutki lądowań.
Jak bardzo zmienia się powierzchnia? Co dzieje się z regolitem na powierzchni Księżyca podczas zbliżania się do niego lądownika? Biorąc pod uwagę ograniczoną liczbę danych zebranych dotychczas podczas opadania i lądowania, SCALPSS będzie pierwszym dedykowanym instrumentem do pomiaru interakcji strumienia wyrzucanego z silników lądownika z powierzchnią Księżyca w czasie rzeczywistym i pomoże odpowiedzieć na te pytania.
„Jeśli będziemy umieszczać różne rzeczy – lądowniki, bazy księżycowe itp. – blisko siebie na powierzchni Księżyca, to każde lądowanie może wyrzucać w kierunku już istniejącego ładunku olbrzymie ilości regolitu. Ochrona przed takim regolitem automatycznie będzie oznaczała wyższą masę wszystkich obiektów w otoczeniu miejsca lądowania, a wyższa masa z pewnością wpłynie na całą architekturę misji kosmicznych” – przekonuje Michelle Munk, główna badaczka programu SCALPSS.
W ramach programu Artemis NASA zamierza współpracować z partnerami komercyjnymi i międzynarodowymi w celu zapewnienia pierwszej długoterminowej obecności na Księżycu. W ramach inicjatywy Commercial Lunar Payload Services (CLPS) SCALPSS 1.0 koncentruje się wyłącznie na tym, jak lądownik zmienia powierzchnię Księżyca podczas lądowania. Rozpocznie rejestrowanie zdjęć jeszcze przed momentem, w którym pióropusz lądownika zacznie wchodzić w interakcję z powierzchnią, aż do zakończenia lądowania.
Ostateczne zdjęcia zostaną zgromadzone w małej pokładowej jednostce do przechowywania danych, zanim zostaną przesłane do lądownika w celu przesłania ich na Ziemię podczas zaplanowanej sesji komunikacji. Zespół prawdopodobnie będzie potrzebował co najmniej kilku miesięcy na przetworzenie zdjęć, weryfikację danych i wygenerowanie cyfrowych map wysokości powierzchni 3D. Naukowcy spodziewają się, że zagłębienie w terenie wywołane lądowaniem i sfotografowane przez SCALPSS nie będzie zbyt duże – w każdym razie nie tym razem. Zdjęcia z programu Apollo, w którym lądowniki z załogą były znacznie większe niż obecne lądowniki bezzałogowe, także nie pokazują przesadnie głębokich śladów po lądowaniu. Naukowcy zatem spodziewają się zagłębienia rzędu kilku centymetrów. Wiele zależy także od miejsca lądowania, grubości warstwy regolitu itd.
Jest to jednak doskonała szansa dla badaczy, aby przekonać się, jak dobrze SCALPSS będzie działać, gdy Stany Zjednoczone wkroczą w przyszłość, w której statki kosmiczne klasy systemy HLS zaczną faktycznie lądować na Księżycu. Jakby nie patrzeć, lądownik Starship lądujący z załogą, będzie już znacznie większy od lądowników księżycowych z programu Apollo. Tym samym jego silniki będą w stanie już zrobić sporą dziurę w regolicie.
Lot SCALPSS 1.1, który będzie wyposażony w dwie dodatkowe kamery, zaplanowano na jeszcze w tym roku w ramach innej dostawy CLPS – Blue Ghost firmy Firefly Aerospace. Dodatkowe kamery są zoptymalizowane pod kątem wykonywania zdjęć z większej wysokości, przed spodziewanym początkiem interakcji strumienia z silników z powierzchnią, i zapewniają dokładniejsze porównanie przed i po.
NASA współpracuje z kilkoma amerykańskimi firmami w zakresie dostarczania instrumentów naukowych i ładunków na powierzchnię Księżyca w ramach programu CLPS.
Introducing SCALPSS: Stereo Cameras for Lunar Plume-Surface Studies
https://www.youtube.com/watch?v=wx_yPSq6QNM

https://www.pulskosmosu.pl/2024/02/nasa-wysyla-miniaturowe-kamery-ktore-beda-nakrywaly-interakcje-ladownika-z-powierzchnia-ksiezyca/

NASA wysyła miniaturowe kamery, które będą nagrywały interakcje lądownika z powierzchnią Księżyca.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Starship na Marsa? NASA szuka wsparcia w misji na Czerwoną Planetę

2024-02-06. Dawid Długosz
NASA myśli o misji załogowej na Marsa, co nie będzie prostym zadaniem. Dlatego agencja bierze pod uwagę w realizacji celu sektor prywatny, który może tu być bardzo pomocny. Na przykład Starship, który będzie w stanie dostarczyć na Czerwoną Planetę nie tylko zaopatrzenie, ale również astronautów.

NASA obecnie skupia się na powrocie ludzi na Księżyc w ramach przedsięwzięcia Artemis. Agencja jednak patrzy w przyszłość i myśli również o załogowej misji na Marsa, co będzie jeszcze trudniejszym zadaniem. Okazuje się jednak, że pomocny może tu być prężnie rozwijający się sektor prywatny.

NASA już teraz polega na sektorze prywatnym
Amerykańska agencja wie, że sektor prywatny jest jej potrzebny i pozwala zaoszczędzić mnóstwo wydatków. Tak jest w przypadku Artemis, czy misji powrotu na Księżyc. To złożone przedsięwzięcie, które jest realizowane etapami. NASA wydała mnóstwo pieniędzy na budowę rakiety Space Launch System i dlatego dostarczenie księżycowego lądownika powierzono sektorowi prywatnemu.
W roli księżycowego lądownika został wybrany Starship, czyli statek budowany przez SpaceX. Nie jest on jeszcze gotowy i opóźnienia w jego realizacji wpływają na harmonogram misji Artemis. Dziś już wiemy, że lądowanie ludzi na Srebrnym Globie nie odbędzie się przed 2026 r.
Starship na Marsa
Samo SpaceX wierzy, że Starship będzie mógł polecieć na Marsa jeszcze przed końcem tej dekady. NASA wie, że przygotowanie odpowiedniego systemu samodzielnie zajęłoby mnóstwo czasu i pieniędzy. Dlatego agencja spogląda na sektor prywatny, w którym widzi współpracę.
NASA poprosiła sektor prywatny o potencjalne rozwiązania, które można wykorzystać nie tylko w misji na Księżyc, ale również na Marsa. Firmy komercyjne będą mogły zaprezentować technologie, które da się wykorzystać w trakcie wypraw na Czerwoną Planetę. Spodziewajmy się, że SpaceX zwęszy tu dla siebie szansę na miliardowy kontrakt.
Statek SpaceX nie jest jeszcze gotowy
Starship nie jest jeszcze gotowy, ale pewnie SpaceX będzie proponowało NASA własny statek w roli systemu dostaw na Czerwoną Planetę. Rakieta będzie w stanie wynosić w przestrzeń ogromne ładunki, a po zatankowaniu na orbicie będzie mogła udać się z nimi w dalszą podróż.
Oczywiście na efekty przyjdzie nam poczekać. NASA obecnie skupia się na misji Artemis, gdzie SpaceX odegra ogromną rolę. Jeśli rozwiązania firmy sprawdzą się na Księżycu, to pewnie wtedy agencja będzie mocniej myśleć o ich roli w trakcie ewentualnej misji na Marsa. Ta nie odbędzie się wcześniej niż w przyszłej dekadzie.

Wizja artystyczna kolonii na Marsie. W tle Starship /SpaceX /materiały prasowe

Załogowy Starship dolatujący do Marsa. /SpaceX /materiały prasowe

https://geekweek.interia.pl/technologia/news-starship-na-marsa-nasa-szuka-wsparcia-w-misji-na-czerwona-pl,nId,7315192

Starship na Marsa NASA szuka wsparcia w misji na Czerwoną Planetę.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Indie: kobieta-robot wkrótce poleci na orbitę
2024-02-06. Mateusz Mitkow
Indie mają ambitne plany rozwoju krajowych zdolności kosmicznych. Z ostatnich informacji wynika, że kraj ten planuje wystrzelić robota o wyglądzie kobiety w ramach misji testowej kapsuły Gaganyaan, którą w przyszłości indyjscy astronauci udadzą się na orbitę.
Ubiegły rok był zdecydowanie udanym okresem dla Indii w kwestii osiągnięć kosmicznych. Oprócz udanego lądowania na Księżycu bezzałogowej sondy w ramach misji Chandrayaan-3, udało się wynieść satelitę do badania Słońca (Aditya-L1), a także wykonać szereg startów orbitalnych, dzięki którym na orbitę okołoziemską trafiły nowe urządzenia. Najbliższe miesiące zapowiadają się równie emocjonująco, m.in. uwagi na planowaną misję testową nowej kapsuły kosmicznej Gaganyaan.
W ostatnich dniach indyjski minister nauki i technologii, Jitendra Singh, zapowiedział, że w ramach misji demonstracyjnej planowane jest wysłanie na pokładzie nowej kapsuły humanoidalnego robota nazwanego „Vyommitra”. Jak wskazuje imię, będzie to robot o wyglądzie kobiety, którego zadaniem będzie „sprawdzenie bezpieczeństwa statku kosmicznego, a także symulowanie funkcji człowieka i wchodzenie w interakcję z systemem podtrzymywania życia kapsuły”.
Minister Jitendra Singh podkreślił, że Indie nie chcą testować kapsuły używając do tego celu zwierząt. Zdaniem władz Indii, odpowiedni do tego będzie robot, który został po praz pierwszy zaprezentowany światu jeszcze w 2020 r. podczas sympozjum Human Spaceflight and Exploration organizowanym w Bengaluru. Jak podkreśliła ISRO (agencja kosmiczna Indii), pomoże on w lepszym stopniu monitorować parametry podczas lotu oraz ocenić skutki oddziaływania promieniowania kosmicznego.
W ramach pierwszej misji załogowej kapsuły Gaganyaan w locie weźmie udział trójka astronautów. Do wynoszenia statku na orbitę wybrany został system nośny GSLV Mark 3(Geosynchronous Satellite Launch Vehicle). W ramach załogowej wyprawy astronauci spędzą kilka dni w przestrzeni kosmicznej na wysokości ok. 400 km. Warto zaznaczyć, że na realizację opisywanego projektu zostało przeznaczonych ok. 1,1 mld USD.
Warto podkreślić, że w ramach tego programu w przeciągu ok. 5 lat od udanej demonstracji możliwości pojazdu Gaganyaan, Indie planują rozpocząć budowę narodowej stacji orbitalnej o nazwie Bharatiya Antariksha Station. Według obecnych planów, niewielka placówka Indii na orbicie (o masie ok. 20 t) będzie się składać z dwóch modułów i ma być przystosowana do pobytu astronautów na jej pokładzie do maksymalnie trzech tygodni.
W drugiej połowie ubiegłego roku premier Indii - Narendra Modi zapowiedział, że orbitująca placówka powstanie do 2035 r. Dodał także, że pierwszy w historii lot indyjskiego astronauty na Księżyc powinien odbyć się do 2040 r. Oprócz tego, po udanym przyziemieniu na Srebrnym Globie w ramach misji Chandrayaan-3, agencja ISRO zapowiedziała kolejną misję. Mowa o Chandrayaan-4 która będzie polegać na pobraniu próbki z Księżyca i przetransportowaniu jej z powrotem na Ziemię.
Mimo znaczącej przewagi głównych mocarstw (Chiny, USA), w najbliższym czasie możemy być świadkami co raz częstszego zabiegania o wykorzystanie indyjskiego sektora kosmicznego przez inne kraje, gdyż obecnie z uwagi na potencjał ludzki oraz technologiczny Indie zdają się być do tego odpowiednim partnerem.
Na naszych oczach Indie stają się potęga technologiczną. Mocno inwestują w rodzimy sektor prywatny i jak podkreślają eksperci, działają w sposób bardzo przemyślany. Najbliższe lata będą kluczowe i wykażą, czy możemy rzeczywiście mówić o nowym mocarstwie w kosmosie.
Źródło: The Independent/Space24.pl
Flaga Indii
Fot. Pixabay
SPACE24

https://space24.pl/pojazdy-kosmiczne/statki-kosmiczne/indie-kobieta-robot-wkrotce-poleci-na-orbite

Indie kobieta-robot wkrótce poleci na orbitę.jpg

Indie kobieta-robot wkrótce poleci na orbitę2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak prezentuje się Księżyc. Zdjęcia wykonał japoński lądownik
2024-02-06. Wojciech Kaczanowski
Misja lądownika SLIM dobiega końca. Japońska sonda zapadła w sen wraz z nadejściem ekstremalnie zimnej nocy księżycowej. Przed tym zdołała jeszcze przesłać na Ziemię zdjęcia z powierzchni Księżyca.
SLIM wylądował na powierzchni Księżyca 19 stycznia br. Było to historyczne wydarzenie, dzięki któremu Japonia stała się już piątym krajem w historii, któremu udało się przyziemić na Księżycu rodzimą technologią. Niestety po zakończonej fazie lądowania zaczęły się problemy. Mimo, że zdołano nawiązać łączność z sondą, wykryto, że panele słoneczne nie generują energii.
Okazało się jednak, że misja nie została zaprzepaszczona. Japońska agencja kosmiczna JAXA poinformowała blisko 10 dni po lądowaniu, że SLIM (Smart Lander for Investigating Moon) odzyskał zasilanie, co było możliwe dzięki zmianie kierunku padania promieni słonecznych.
Od tego momentu SLIM kontynuowała prowadzenie badań naukowych na powierzchni Srebrnego Globu, aż do momentu zapadnięcia w sen w wyniku nadejścia ekstremalnie zimnej nocy księżycowej. Temperatura sięga wówczas nawet -130 stopni Celsjusza! Ostatnie dni zostały poświęcone skanowaniu otoczenia przy pomocy kamery MBC (Multi-Band Camera) w celu badania księżycowych skał, zawierających oliwiny.
Przypomnijmy, że to nie jedyne fotografie prosto z Księżyca wykonane w ramach japońskiej misji. Niedługo po wylądowaniu kontrolerzy lotu weszli w posiadanie fotografii, które wykonał łazik LEV-2, czyli jedna z dwóch minisond towarzyszących SLIM na Srebrny Glob. Jak widzimy na zdjęciu poniżej lądownik jest skierowany swoimi silnikami do góry.
Warto dodać, że istnieje cień szansy na wznowienie pracy lądownika, po zakończonej nocy księżycowej, trwającej około 14 dni ziemskich. Zależy to jednak od dostarczenia wystarczającej ilości energii słonecznej oraz reakcji podzespołów SLIMa na tak ciężkie warunki na naturalnym satelicie Ziemi.
SLIM znany także jako ”Moon Sniper”, o masie startowej 590 kg (210 kg w momencie przyziemienia), 2,4 m wysokości oraz 2,7 m szerokości został zaprojektowany z myślą o precyzyjnym lądowaniu na Księżycu, przy jednoczesnym zmniejszenia rozmiaru i wagi sprzętu używanego podczas tego typu misji. Miał być pierwszym lądownikiem, który byłby w stanie wylądować z wysoką precyzją, z dokładnością poniżej 100 metrów. Z oficjalnym danych wynika, że osiadł on około 50 m na wschód od pierwotnego miejsca docelowego!
Fot. JAXA
Fot. JAXA, RITSUMEIKAN UNIVERSITY, THE UNIVERSITY OF AIZU
Fot. JAXA, RITSUMEIKAN UNIVERSITY, THE UNIVERSITY OF AIZU
SPACE24
https://space24.pl/pojazdy-kosmiczne/sondy/tak-prezentuje-sie-ksiezyc-zdjecia-wykonal-japonski-ladownik

Tak prezentuje się Księżyc. Zdjęcia wykonał japoński lądownik.jpg

Tak prezentuje się Księżyc. Zdjęcia wykonał japoński lądownik2.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rentgenowski obraz połowy Wszechświata
2024-02-06.
Konsorcjum eROSITA upublicznia największy w historii katalog wysokoenergetycznych kosmicznych źródeł.
Astronomia rentgenowska posiada bogatą, 60-letnią historię badania skrajności Wszechświata: od eksplodujących gwiazd po aktywne jądra galaktyk. Te obszary, wraz z supermasywnymi czarnymi dziurami, stanowią prawdopodobnie najbardziej wydajne źródła energii we Wszechświecie. Podczas gdy większość teleskopów rentgenowskich została zbudowana w celu bliższego przyjrzenia się tym zjawiskom, eROSITA patrzy na szerszą perspektywę. Należą do niej największe struktury we Wszechświecie, czyli włókna gorącego gazu, które łączą potężne gromady galaktyk. Te struktury mogą zawierać odpowiedzi na największe pytania dotyczące ewolucji Wszechświata i powodów jego rozszerzania się.

Niemieckie konsorcjum eROSITA opublikowało 31 stycznia 2024 roku część danych zebranych przez teleskop rentgenowski eROSITA, umieszczony na pokładzie satelity Spektrum-RG, podczas pierwszego przeglądu całego nieba. Pierwszy katalog eROSITA All-Sky Survey Catalogue (eRASS1) to największy zbiór źródeł promieniowania rentgenowskiego, jaki kiedykolwiek opublikowano, zawierający około 900 000 pojedynczych źródeł. Wraz z danymi, konsorcjum publikuje serię artykułów naukowych dotyczących nowych odkryć, począwszy od badań nad możliwością zamieszkania na egzoplanetach po odkrycia największych struktur kosmicznych. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy obserwacji eROSITA odkrył już więcej źródeł promieniowania rentgenowskiego niż było znanych w 60-letniej historii astronomii rentgenowskiej. Dane są dostępne dla globalnej społeczności naukowej.

Ponad 700 000 supermasywnych czarnych dziur
Obserwacje eRosita za pomocą teleskopu eROSITA przeprowadzone od 12 grudnia 2019 roku do 11 czerwca 2020 roku. Opublikowane dane obejmują połowę całego nieba. W najbardziej czułym zakresie energii detektorów eROSITA (0,2-2 keV) teleskop wykrył 170 milionów fotonów rentgenowskich – to rekordowa liczba. W astronomii rentgenowskiej możliwe jest mierzenie poszczególnych cząstek światła (fotonów) z ich odpowiednią energią w widmie rentgenowskim i czasem ich przybycia do detektora. Następnie, po dokładnym przetworzeniu i kalibracji, utworzono katalog, wykrywając stężenia fotonów na niebie na jasnym, rozproszonym tle o dużej skali. Po eRASS1, eROSITA kontynuowała skanowanie nieba i zgromadziła kilka dodatkowych przeglądów całego nieba. Dane te również zostaną udostępnione światu w nadchodzących latach.

900 000 źródeł obejmuje około 710 000 supermasywnych czarnych dziur w odległych aktywnych galaktykach, 180 000 gwiazd emitujących promieniowanie rentgenowskie w naszej własnej Drodze Mlecznej, 12 000 gromad galaktyk oraz niewielką liczbę egzotycznych klas źródeł, takich jak emitujące promieniowanie X gwiazdy podwójne, pozostałości po supernowych, pulsary i inne obiekty. To oszałamiające liczby dla astronomii rentgenowskiej – powiedział Andrea Merloni, główny badacz eROSITA i pierwszy autor katalogu eROSITA. Wykryliśmy więcej źródeł w ciągu 6 miesięcy niż duże flagowe misje XMM-Newton i Chandra w ciągu prawie 25 lat pracy.

Czy promieniowanie X może uczynić planety niezdatnymi do zamieszkania?
Wraz z publikacją danych, konsorcjum eROSITA złożyło prawie 50 nowych publikacji naukowych do recenzowanych czasopism, dodając do ponad 200, które zostały już opublikowane przez zespół przed publikacją danych. Większość nowych publikacji ukazała się 31 stycznia 2024 roku, a wybrane odkrycia obejmują: ponad 1000 supergromad galaktyk, gigantyczne włókno dziewiczego, ciepłego gazu rozciągającego się między dwiema gromadami galaktyk oraz dwie nowe „kwazi-okresowe eksplozje” czarne dziury. Dalsze badania nad tym, jak promieniowanie rentgenowskie z gwiazdy może wpływać na atmosferę i retencję wody na orbitujących planetach oraz analiza statystyczna migoczących supermasywnych czarnych dziur.

Pierwsze wydanie danych eRASS (DR1) upublicznia nie tylko katalog źródeł, ale także obrazy nieba rentgenowskiego przy wielu energiach promieniowania rentgenowskiego, a nawet listy poszczególnych fotonów z ich pozycjami na niebie, energiami i dokładnymi czasami przybycia. Oprogramowanie potrzebne do analizy danych eROSITA jest również zawarte w wydaniu. W przypadku wielu klas źródeł, dodatkowe dane z innych zakresów fal zostały również włączone do tak zwanych katalogów „o wartości dodanej”, które wykraczają poza czyste informacje rentgenowskie. Podjęliśmy ogromny wysiłek, aby opublikować wysokiej jakości dane i oprogramowanie – powiedziała Miriam Ramos-Ceja, która kieruje zespołem operacyjnym eROSITA. Mamy nadzieję, że poszerzy to bazę naukowców na całym świecie pracujących z danymi wysokoenergetycznymi i pomoże przesunąć granice astronomii rentgenowskiej.

Opracowanie:
Agnieszka Nowak

Źródło:
•    MPG
•    Urania
Sekcja nieba eRosita All-Sky Survey Catalog (eRASS1) w dwóch różnych reprezentacjach. Lewy obraz pokazuje rozszerzone emisje rentgenowskie, podczas gdy prawy obraz pokazuje źródła rentgenowskie o punktowym charakterze. Źródło: MPE, J. Sanders für das eROSITA-Konsortium

https://agnieszkaveganowak.blogspot.com/2024/02/rentgenowski-obraz-poowy-wszechswiata.html

Rentgenowski obraz połowy Wszechświata.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rzadki meteoryt spadł nieopodal Berlina. „Piekielnie trudno go znaleźć”
2024-02-06.KOL. H
Meteoryt, który w styczniu spadł nieopodal Berlina, to rzadki aubryt. O wynikach analiz jednego z fragmentów meteorytu oficjalnie poinformowali naukowcy z niemieckiego Muzeum Historii Naturalnej.
Obiekt upadł nieopodal Berlina 21 stycznia. Oficjalne badania potwierdziły podejrzenia, że reprezentuje on grupę aubrytów, czyli małych achondrytów. Nazwa typu meteorytu wywodzi się od francuskiej miejscowości Aubres, gdzie podobny meteoryt spadł we 14 września 1836 r. Składają się one głównie z minerału zwanego enstatytem, należącym do gromady krzemianów i grupy piroksenów.
Piekielnie trudno je znaleźć, ponieważ z odległości wyglądają jak inne ziemskie skały — mówi astronom i badacz meteorów, dr Peter Jenniskens z Instytutu SETI (USA).
Po upadku meteorytu Jenniskens przyjechał do Berlina, by przeszukać tereny na południe od miejscowości Ribbeck. Towarzyszył mu dr Lutz Hecht z niemieckiego Muzeum Historii Naturalnej oraz grupa studentów i pracowników placówki tej i kilku niemieckich uczelni.
Obiekt śledzony przez NASA i ESA
Jenniskens podkreśla, że początkowo grupa poszukiwawcza nie potrafiła wypatrzyć obiektu na ziemi. W przeciwieństwie do innych meteorytów, które mają cienką powłokę przypominającą czarne szkło (to efekt silnego rozgrzania się w trakcie przejścia przez atmosferę) - w tych meteorytach zewnętrzna, zeszklona warstwa jest najczęściej przezroczysta.
Meteoryty znaleźli „dopiero po tym, jak polscy poszukiwacze meteorytów zidentyfikowali pierwszy fragment i pokazali, czego tak naprawdę szukać”, jak relacjonuje Jenniskens.
Styczniowe meteoryty to fragmenty małej asteroidy 2024 BX1, zaobserwowanej za pomocą teleskopu w węgierskim Konkoly Observatory. Obiekt był później śledzony przez NASA i ESA, które zarazem przewidywały, kiedy wejdzie on w atmosferę Ziemi. Ostatecznie naukowcy zaobserwowali i sfilmowali wejście obiektu w atmosferę.
Już wcześniej Jenniskens obserwował podobny asteroid w Sudanie (2008), Botswanie (2018) i we Francji (2023).
„Nie wygląda jak meteoryt”

Obecnie jego zespół z Muzeum Historii Naturalnej oficjalnie ogłosił pierwsze wyniki badania jednego z fragmentów. Analizy przeprowadzono za pomocą wiązki elektronowej. Uzyskany w badaniach obraz mineralogiczny i skład chemiczny są typowe dla achondrytu z grupy aubrytów. Dane te przekazano Międzynarodowej Komisji Nazw przy Meteoritical Society do kolejnych badań i potwierdzenia.
Aubryty nie wyglądają jak coś, co ludzie wyobrażają sobie jako meteoryty. Przypominają raczej szary granit i zbudowane są głównie z enstatytu i forsterytu z krzemianu magnezu — mówi Christopher Hamann z Muzeum Historii Naturalnej, biorący udział w początkowej klasyfikacji znaleziska. — Niemal nie zawiera żelaza i szklistej otoczki, co zwykle pomaga rozpoznawać meteoryty. Ten wygląda całkiem inaczej, niż większość podobnych znalezisk. Aubryty po prostu trudno jest znaleźć w terenie — dodaje.
Znalazcą największego fragmentu asteroidy 2024 BX1 w okolicy miejscowości Ribbeck był Kryspin Kmieciak, mieszkający w okolicach Poznania. — Po tygodniu poszukiwań niemieckiej asteroidy BX1, która spadła dwa tygodnie temu koło Berlina, udało mi się znaleźć masę główną! Pobijając rekord. Okaz o wadze 225 g, w jednym kawałku, prawdopodobnie trafi do muzeum w Niemczech — mówił Kmieciak, cytowany w portalu poznan.naszemiasto.pl.
źródło: PAP
Obiekt upadł nieopodal Berlina 21 stycznia (fot. Shutterstock; portal X)
TVP INFO
https://www.tvp.info/75788654/rzadki-meteoryt-spadl-nieopodal-berlina-piekielnie-trudno-go-znalezc

Rzadki meteoryt spadł nieopodal Berlina. Piekielnie trudno go znaleźć.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Asteroida wielkości stadionu ominęła Ziemię – czy byliśmy gotowi na kosmiczne zagrożenie?
Autor: admin (2024-02-07)
Asteroida 2008 OS7, czasami określana mianem "potencjalnie niebezpieczna" z powodu swoich rozmiarów i bliskości orbity Ziemi, przyciągnęła uwagę naukowców i mediów przy okazji swojego rekordowo bliskiego przelotu obok naszej planety.
Ten kosmiczny kamień, mający około 270 metrów szerokości, przeleciał obok Ziemi na odległość około 2,8 miliona kilometrów, co stanowi około siedem razy dalej niż odległość między Ziemią a Księżycem. Mimo tej olbrzymiej odległości, w kosmicznych wymiarach jest to wystarczająco blisko, by 2008 OS7 została zaklasyfikowana jako obiekt wart obserwacji przez NASA, co podkreśla, że w przypadku kolizji mogłaby spowodować znaczne szkody.
Bliski przelot asteroidy stanowił doskonałą okazję dla naukowców do dokładniejszego badania takich obiektów bliskich Ziemi (NEO). Obserwacje mogą pomóc w doprecyzowaniu naszej wiedzy na temat ich składu, orbity oraz możliwych towarzyszy. Te informacje są kluczowe dla zwiększenia naszej zdolności do przewidywania trajektorii NEO oraz opracowania potencjalnych strategii obronnych na wypadek, gdyby przyszłe asteroidy stanowiły bezpośrednie zagrożenie dla Ziemi.
Ponadto, choć asteroida 2008 OS7 nie była widoczna gołym okiem, amatorzy astronomii dysponujący odpowiednim sprzętem mieli szansę na obserwację tego zdarzenia, a różne agencje kosmiczne i organizacje astronomiczne na całym świecie prawdopodobnie udostępniły transmisje na żywo lub aktualizacje, umożliwiając publiczności śledzenie tego wydarzenia z domu.
Przelot asteroidy 2008 OS7 przypomina o dynamicznej naturze naszego układu słonecznego oraz o znaczeniu nieustannej czujności i badań w dziedzinie śledzenia asteroid i obrony planetarnej. Chociaż ten konkretny obiekt nie stanowił zagrożenia, podkreśla potrzebę przygotowania i wartość nauk kosmicznych w ochronie naszej planety przed potencjalnymi przyszłymi zagrożeniami.
Badania nad takimi obiektami jak 2008 OS7 są niezbędne, ponieważ w naszym układzie słonecznym znajduje się miliony asteroid, z których około 2350 zostało sklasyfikowanych jako potencjalnie niebezpieczne. Te obiekty są uważane za niebezpieczne, jeśli zbliżą się do Ziemi na odległość mniejszą niż 7,4 miliona kilometrów i mają więcej niż 140 metrów szerokości.
W kontekście naukowym, taki bliski przelot daje unikalną możliwość do głębszego zrozumienia zagrożeń i możliwości, jakie stwarzają obiekty bliskie Ziemi, oraz znaczenia technologii i badań w minimalizowaniu potencjalnych zagrożeń kosmicznych.
Źródło: zmianynaziemi
https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/asteroida-wielkosci-stadionu-ominela-ziemie-czy-bylismy-gotowi-na-kosmiczne-zagrozenie

Asteroida wielkości stadionu ominęła Ziemię – czy byliśmy gotowi na kosmiczne zagrożenie.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

© Robert Twarogal 2010-2024