-
Liczba zawartości
1 051 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
101
Ostatnia wygrana Ciekawska w dniu 24 Marca
Użytkownicy przyznają Ciekawska punkty reputacji!
O Ciekawska
- Urodziny 22.05.1999
Profile Information
-
Płeć
Kobieta
-
Zamieszkały
Kraków/Inwałd
Converted
-
Miejsce zamieszkania
Kraków/Inwałd
Ciekawska's Achievements
-
DSowe jajca na dobrą pogodę - Wesołych Świąt!
Ciekawska odpowiedział Ciekawska na temat - Astrokafejka
W tym roku ponownie odbiegłam od tradycji DSowych pisanek - zamiast tego mamy skalę Bortle'a i zorzę polarną. Wesołych świąt i ciemnego nieba! 😄 -
Trochę z opóźnieniem, ale dorzucam swoje obserwacje. W Krakowie półprzezroczyste chmury przewalały się przez słoneczną tarczę, najbardziej gęstniejąc w okolicach maksimum zaćmienia (choć kształt ugryzionego Słońca wciąż był przez nie widoczny). A kilkanaście minut później? Chmury cudownie się rozpłynęły i już żadna chmurka naszej dziennej gwiazdy nie przysłoniła do końca zaćmienia 😆
-
Ciekawska obserwuje zawartość Sierpniowe lornetkowanie i Relacja z islandzkiej zorzy + zdjęcia
-
Przyznam, że chyba pierwszy raz tak bardzo nie wiedziałam jak podejść do napisania relacji, i tak trudno było mi ująć w słowa to, co widziałam. A potem stwierdziłam, że po prostu napiszę wszystko po kolei, i jakoś to poszło. Czas będę podawać w UTC. 😄 Na Islandii spędziliśmy łącznie tydzień - ja, Filip i nasz kolega z dziewczyną - przy czym pogodne nocki były trzy. Spośród nich zaś - dwie wykorzystaliśmy na obserwacje - w jeden wieczór byliśmy tak zmęczeni po całym dniu jeżdżenia i chodzenia, że padliśmy do spania niemal od razu po powrocie. Pierwsze spotkanie miało miejsce wieczorem 28 stycznia na drodze nr 1, gdzieś w połowie odległości między miejscowościami Vík í Mýrdal oraz Kirkjubæjarklaustur. Jak zawsze, praktycznie przez cały czas patrzyłam przez okno - stanowiło to nie tylko profilaktykę przed chorobą lokomocyjną, ale przede wszystkim pozwalało mi podziwiać mijaną okolicę, nawet jeśli było już stosunkowo ciemno. Niedługo przed godziną 19, dostrzegłam na coraz czarniejszym niebie jakieś pojaśnienie… jedno, zaraz potem drugie, oba powoli zmieniające kształt i położenie. Przez chwilę nie byłam pewna czy mi się nie zdaje, ale dosyć szybko wykrzyknęłam - Zorza! W samochodzie zapanowało poruszenie. Przez pewien czas zjawisko, widoczne póki co tylko z mojej części pojazdu, jawiło się niczym kilka łukowatych pojaśnień przesuwających się powoli wokół siebie, jednak w pewnym momencie zorza intensywnie pojaśniała i przybrała formę kilku falujących pasów, w których co jakiś czas rozbłyskiwały jeszcze jaśniejsze filary. Czasem fragment któregoś z pasów ustawiał się do nas krawędzią, co również potęgowało jego intensywność i nadawało mu wygląd ostrej igiełki. Widoczne gołym okiem stało się zielonkawe zabarwienie najjaśniejszych pasm, zaś w miejscach pojawiania się wspomnianych igiełek miałam momentami wrażenie bardziej różanego odcienia. Zorza była widoczna już nie tylko z mojego okna - ku zadowoleniu siedzącego obok mnie Filipa oraz naszych towarzyszy jadących z przodu - rozciągała się ona już w zasadzie na połowę nieba, od zachodu po wschód, przechodząc przez zenit i tańcząc na północnej części firmamentu. Wykonane na szybko zdjęcia telefonem z czasem naświetlania kilku sekund ukazały zielono-purpurowe meandrujące łuki upstrzone jaśniejszymi i ciemniejszymi filarami. Dynamicznie poruszającą się i zmieniającą kształty zorzę podziwialiśmy aż do dotarcia na miejsce noclegu. Przy przenoszeniu bagaży z samochodu do domku trudno było mi się oderwać od tego widoku, mimo że wiedziałam że wrócę do niego jeszcze tej nocy. Niedługo przed 21 wyszliśmy z Filipem na pole. Zorza akurat nie była ta jasna jak wcześniej, ale wciąż stanowiła zadziwiające zjawisko do obserwacji - jaśniejsze pasy falowały na tle delikatnej zorzowej poświaty obejmującej znaczną część nieba. Co jakiś czas trafiał się meteor - szczególnie często przecinając okolice Oriona. Swoją drogą, niebo tutaj było niesamowicie ciemne, znaczy się, tam gdzie akurat nie świeciła zorza. Zdobił je ogrom drobnych gwiazd zagęszczający się w pas zimowej Drogi Mlecznej, leniwie zmierzającej ku zachodowi. Pod tym rozgwieżdżonym niebem i falującą zorzą przyjęłam oświadczyny Filipa. Nie mogłam sobie lepiej wymarzyć tego momentu! Ale o tym może nie będę się rozpisywać. 😄 Około 22 udaliśmy się do domku by uzupełnić nieco zapasy ciepła. Zostawiliśmy jeszcze aparat ustawiony na timelapse, po który wróciliśmy po jakichś 30 minutach, by zagrzać go też nieco i wymienić baterię na naładowaną. Obejrzeliśmy też co zarejestrował w trakcie naszej przerwy - bardzo intensywne pojaśnienie zorzy, najsilniejsze dotąd. Ach, prawo Murphy’ego. No cóż. Wróciliśmy do obserwacji, niedługo później dołączyli też nasi towarzysze. Zorza wciąż była rozległa, zaś jej najjaśniejszy fragment stanowiły niemal równoległe do siebie pasma rozciągające się ze wschodu na zachód i przecinające zenit. Te delikatnie falowały niczym materiał poruszony bardzo delikatnym powiewem, subtelnie. Niezwykła była ta forma, na myśl przywodziła widok pierścieni, gdyby tylko takie posiadała nasza planeta. Kilkanaście minut po 23 zza wschodniego horyzontu wyłoniło się pojaśnienie, które szybko rozprzestrzeniło się ku górze. Pierścienie zafalowały. Wcześniej raczej spokojne pasy zaczęły teraz meandrować, zmieniając się naprawdę dynamicznie. Zorza rozbłysła zielenią. I różem! Szczególnie widowiskowe rzeczy działy się w zenicie, nie skłamię, jeśli powiem, że widok gołym okiem był jak ze zdjęć! Zorza widoczna od spodu w formie korony, szybko zmieniająca kształty, intensywnie zielona z różowymi krawędziami meandrów. Ten widok był absolutnie powalający! Szyja bolała od ciągłego zadzierania głowy ku górze, ale nie dało się oderwać od tego spektaklu. Fala intensywności przesuwała się stopniowo na zachód, i to właśnie tam rozegrała się kolejna część polarnego tańca. W pewnym momencie zorza pojaśniała jeszcze bardziej, do maksimum blasku tej nocy, wijąc się w skomplikowane falbany na zachodnim niebie i dając wrażenie zielonożółtych przebłysków skąpanych w zieleni. Świetliste pasma przechodziły w siebie, łączyły się i rozdzielały, niektóre poboczne znikały i znów się pojawiały. Co któryś moment, szczególnie w północnej części nieba, kolejne losowe filary rozbłyskiwały intensywnym światłem, po czym stopniowo zanikały. Trudno te widoki opisać słowami. Nawet w tamtej chwili nie wiedziałam jak mam wyrazić swój zachwyt - człowiek po prostu stał wpatrzony i nie mógł się oderwać od tego co widział. I to mimo przenikliwego zimna odczuwalnego coraz bardziej. A przynajmniej dla mnie - bo gdy zorza nieco się uspokoiła (choć wciąż była jasna i rozległa) - nasi towarzysze wrócili do ciepła. My zostaliśmy dłużej, choć w końcu i tak Filip musiał mnie niemal zaciągać siłą do domku, haha! Ale w końcu z trudem oderwałam się od zorzy - też byłam zmęczona po całym dniu i tych wszystkich emocjach. Kolejnego wieczoru delikatną zorzę dostrzegłam znowu z okna samochodu, tym razem w drodze powrotnej z Jökulsárlón. Jawiła się w formie bladego pojaśnienia nad północnym horyzontem, trochę jak szeroki i mglisty łuk rozciągający się niewysoko nad nim z zachodu na wschód. Zdjęcie telefonem ujawniło zielonkawe zabarwienie tego pasma. Było około 19:30. Gdy dojechaliśmy do domku, zorza wciąż wyglądała w podobny sposób. Jako że nie była zbyt intensywna, a my byliśmy bardzo zmęczeni, poszliśmy spać bardzo szybko. Trzeciego dnia pogoda miała się popsuć i pozostać taką do końca naszego wyjazdu, i jeszcze dłużej. Pierwotne prognozy w ogóle przekreślały szansę na jakiekolwiek obserwacje zorzy, ale gdy rano sprawdziłam je ponownie, okazało się, że po wietrznym i pochmurnym dniu ma przyjść nocne rozpogodzenie. Jakoś przed 22, czekając aż Filip skończy brać prysznic, uznałam, że co tam - posiedzę przy skierowanym na północ oknie, zobaczę jak tam chmury i a nuż zobaczę jakieś światła zorzy przebijające się zza nich. Już przy pierwszym zerknięciu przez szybę moim oczom ukazały się jasne filary falujące za strzępami ustępującego stratocumulusa. Zmieniały się bardzo dynamicznie, pojawiały się i znikały, rozbłyskiwały intensywną zielenią, a momentami też różem, po czym słaby i jaśniały ponownie. A to wszystko przez szybę! Wyleciałam pod drzwi łazienki, wołając do Filipa, żeby się sprężał i opisując zastane za oknem widoki. Gdy wyszliśmy na pole około 20 minut później, zorza była znacznie mniej intensywna i jawiła się jako zielona wstęga falująca nad północnym horyzontem, w której co jakiś czas rozbłyskiwały filary. Aparat ujawnił dodatkowo czerwone zabarwienie tańczące ponad zielenią. Przez większość czasu zorza była stosunkowo spokojna, a w pewnym momencie wręcz mocno osłabła, chociaż na zdjęciach wciąż było widać, że znaczna część nieba skąpana jest w delikatnej zieleni. A potem najpierw wschodnia część łuku rozjaśniła się nieco, po czym na jego przeciwnym krańcu rozpoczął się zorzowy taniec! Zielona wstęga pojaśniała na zachodzie i podniosła się wyżej ponad horyzont, przybierając kształt meandrującej rzeki, i to rozdzielając się na masę filarów i słupów światła, to łącząc się znowu w bardziej ciągłą strukturę. Wraz z upływem czasu najjaśniejsza część zorzy przesuwała się ku wschodowi, gdzie w pewnej chwili rozświetliła się tak mocno, że zieleń prześwietliła się na zdjęciach, a gołym okiem zaczęła być widoczna czerwień. Jeden z filarów wzniósł się wysoko i przez jakiś czas lśnił jeszcze rubinową barwą, podczas gdy pozostała część polarnych świateł mocno pociemniała. Zorza się uspokoiła i jedynie tuż nad północnym horyzontem jaśniał nisko zielony pas, nad którym aparat rejestrował delikatną czerwień. Momentami zafalowywał on na zachodnim niebie pstrząc się słabymi filarami. Po kilkudziesięciu minutach przerwy na grzanie, a więc jakoś przed północą, wróciliśmy do obserwacji. Zorza znowu zajmowała znaczną część nieba otulając je delikatną poświatą, w sumie podobnie jak pierwszej nocy, była jednak mniej intensywna niż wtedy i w obrębie tej poświaty wykazywała trochę inne kształty. Chooociaż… No dobra, widoczne w zenicie struktury były bardzo zbliżone, po prostu trochę słabsze. W ogóle te okołozenitowe pasma stanowiły jakby granicę zorzy, w kontekście całego zjawiska przywodziły na myśl krawędź jakiejś kopuły czy też po prostu owalu zorzowego. W owalu tym zaś co chwilę rozbłyskiwały smukłe filary jawiące się niczym ostre zielonkawe igiełki. Łączyły się one czasem w intensywne i nieco postrzępione łuki, które rozmywały się następnie w zorzowej poświacie. Cudowne to było! Filip był trochę mniej oczarowany - na nim największe wrażenie wywoływała intensywność i jasność, a pod tym względem zorza z nocy oświadczyn ustawiła poprzeczkę bardzo wysoko. 😄 Fifi wymarznięty zabrał się do ciepła może kilkanaście minut przede mną. Mnie znowu bardzo ciężko było oderwać się od tego zjawiska, zwłaszcza mając świadomość, że pogoda na pozostałe dni naszego wyjazdu nie zapowiadała się zbyt łaskawie. Tak więc stałam tak jeszcze i chłonęłam widok tego owalu zorzowego. Urzekało mnie zwłaszcza to jak wyglądał w zenicie - surrealistycznie! To patrzenie na zorzę całkiem od spodu, możliwość obserwacji jak przestrzennym jest zjawiskiem! Trudno mi opisać emocje, jakie wywoływał we mnie ten widok. A więc stałam tak wpatrzona w górę. Około 00:30 ostatecznie udało mi się oderwać od tego uroku zorzy i wróciłam do domku, a tam do ciepełka, farelki i Filipka.
- 4 odpowiedzi
-
- 23
-
-
-
Ciekawska zmienił swoje zdjęcie profilowe
-
Kurczę, troszkę się nazbierało - relacja z końca września, relacja i zdjęcia (jeszcze surowe) z zorzy na Islandii w styczniu, i w sumie dawno nie wrzucałam żadnych kosmicznych obrazków 🫣 Ale prędzej czy później (postaram się prędzej) to nadrobię 😄
- Pokaż poprzednie komentarze 2 więcej
-
-
To dzieje się u Ciebie! Obyś też na chwilę relaksu (i oglądanie gwiazd!) znajdowała też czas 😉
-
Są rzeczy ważne, ważniejsze i te najwyższej wagi. Mądrość życiowa jest dość prosta - nie dać się zabić (zamęczyć/zaharować), nie zostać samemu/samej, nie zrezygnować z normalnego, ludzkiego życia. To wszystko daje się zrobić. Jak mawiał w mieście Cleveland mój pakistański przyjaciel z Londynu - life is long.
-
Z Krakowa udało się zobaczyć zakrycie przez chmury, razem z Filipem oglądaliśmy jednocześnie przez APM 25x100, jedno z nas jednym okiem, drugie drugim 😄 Odkrycia już nie widzieliśmy, bo trzeba by się gdzieś wynieść, żeby pobliski blok nie zasłaniał, a ja dzisiaj zdalnie w pracy do 23 (na zakrycie wzięłam sobie przerwę haha) - ale z samego zakrycia jesteśmy zadowoleni, mimo patrzenia przez półprzezroczyste chmury, momentami było widać światło popielate. No i Saturn chwilę się chował. Poniżej pamiątkowe zdjęcia przed i po "zjedzeniu", z telefonu przyłożonego do lornety
-
- 885 odpowiedzi
-
- 4
-
-
- zorza
- zorza nad Polską
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wesołych Świąt, dużo zdrowia i pogody w sercu i na niebie 😄❄️🎄 No i tradycyjnie, prezentuję tegoroczne kosmiczne bombki:
-
Z miesięcznym opóźnieniem co prawda, ale też dzielę się swoimi obserwacjami (i kiepskimi zdjęciami z telefonu 😄). Na najlepszy czas widoczności komety specjalnie wybrałam się do Inwałdu, gdzie trafiły mi się 2 wieczory zdatne do oglądania. Pierwszy to niedziela 13 października - po 18 zebrałam się wtedy z siostrą do pola, tzn. na wyższe części wzgórza, na którego zboczu mieszkamy. Tam, nomen omen, pokrywają go głównie pola uprawne, a więc i horyzont jest bardziej dostępny niż w centrum wsi. Na miejscu rozstawiłam APM 25x100. Atmosfera była naprawdę przejrzysta i tylko co jakiś czas przewalała się przez nią jakaś zbłąkana chmura kłębiasto-warstwowa. Problemem był za to wiatr, który potęgował i tak już dość niską temperaturę powietrza i sprawiał, że chłód stawał się jeszcze bardziej przenikliwy. W każdym razie rozstawiłyśmy się, ale minęło jeszcze kilkanaście minut, nim wieczorne niebo pociemniało na tyle, by dało się na nim wypatrzeć nasz cel. W tym czasie próbowałam odnaleźć go przy pomocy lornety w podobny sposób, który stosuję to odnajdywania Wenus na dziennym niebie, co się jednak nie powiodło. Wenus, nawiasem mówiąc, świeciła w tym czasie intensywnie tuż nad linią horyzontu. Wyciągnęłam oczy wyraka, by posnuć się nieco po niebie. W pewnym momencie, ok. 18:40, dostrzegłam na jasnym jeszcze niebie pojaśnienie rozciągające się na lewo i ku górze! Kometa! Od razu sprawdziłam czy wypatrzę ją gołym okiem, i tak! Siostra stwierdziła za to, że niczego jeszcze nie widzi, ale wręczyłam jej malutką lornetkę i nakierowałam gdzie względem odległych słupów ma patrzeć, i faktycznie jej się udało, a niedługo później dostrzegła ją także i gołym okiem. Szybko skierowałyśmy też ku niej APM, która ukazała żarzącą się intensywnie głowę obiektu, wyraźnie odróżniającą się od reszty warkocza. Z każdą chwilą, w miarę jak Słońce zanurzało się coraz głębiej pod horyzontem, kometa stawała się coraz wyrazistsza. Jej okazały warkocz rozciągał się na na jakieś 7-8 stopni, od głowy komety do okolic gwiazdy 110 Vir, a kontrastowa wcześniej względem niego głowa komety zaczęła bardziej stapiać się z nim, płynniej przechodząc w jasny ogon. Mimo przenikliwego zimna, stałyśmy tak i patrzyłyśmy do samego zachodu komety - jak widać po rozmazanym zdjęciu poniżej - ręce trzęsły mi się z wyziębienia dość mocno... A później jeszcze musiałam tę wychłodzoną lornetę zanieść z powrotem do domu! Ale zdecydowanie było warto zmarznąć! 😄 Drugi wieczór obserwacyjny nastąpił 3 dni później, w środę 16 października. Tym razem towarzyszyła mi mama. Wybrałyśmy się w niemal to samo miejsce co w niedzielę, ale jako że kometa nad horyzontem wznosiła się już znacznie wyżej, udało się nam ją dostrzec gołym okiem już spod domu - mama też zauważyła ją niemal od razu. W dodatku w drodze do pola uraczył nas przelot dość skupionych jeszcze Starlinków, które przemknąwszy ponad nami, na wschodnim niebie jeden po drugim schowały się w cieniu Ziemi. Było po 19 kiedy rozstawiłyśmy się z lornetą, a ku naszemu zaskoczeniu w momencie tym okazało się, że towarzyszy nam Kiwi, który spod domu podążył za nami, i teraz ocierał się a to o nasze nogi, a to o statyw lornety, domagając się głaskania. Co do komety zaś, co prawda znajdowała się znacznie wyżej niż w niedzielę, ale widać było także, jak bardzo zmniejszyła się jej jasność. Odczuciu temu nie pomagał Księżyc dzień przed pełnią, który sprawiał, że zdjęcia z nieco dłuższym czasem naświetlania wyglądały trochę jak zrobione w dzień (jak widać na załączonym obrazku), a także znacznie mniej przejrzyste powietrze. Ale przynajmniej tak nie wiało. Coś za coś. Popodziwiałyśmy kometę zarówno gołym okiem, okiem wyraka, jak i przez APM. Było mi trochę szkoda, że mama nie poszła z nami w niedzielę, kiedy Tsuchinshan-ATLAS była jeszcze jaśniejsza, ale obserwacje takiego obiektu to i tak była dla niej w zasadzie nowość, bo na NEOWISE się nie załapała w przeciwieństwie do siostry i taty. Po około godzinie oglądania, Kiwi wyraźnie zaczął dawać znać, że chce byśmy poszły z nim do domu, więc pokazałam mamie jeszcze Saturna, a także wypaliłyśmy sobie wzrok blaskiem Księżyca, który powodował łzawienie oczu po spojrzeniu nań lornetą, 😄 po czym zabrałyśmy się wraz ze sprzętem i kotem z powrotem. O, i w trakcie tych obserwacji, zrobiłam też sobie pamiątkowe zdjęcie z kometą, wszakże z NEOWISE też mam fotkę. No i w zasadzie tyle było ze spotkań z 7 kometą, którą miałam okazję zobaczyć w swoim życiu. Miło, że w ciągu ostatnich 4 lat dwie z nich trochę zaspokoiły mój żal, że urodziłam się po tych wszystkich wielkich kometach końca XX w. haha! 😁
-
Częściowe zaćmienie Księżyca 17/18.09.2024
Ciekawska odpowiedział polaris na temat - Zaćmienia i Zakrycia
Mnie udało się załapać na sam początek zaćmienia, bo potem przyszły chmury. Akurat miałam nockę w pracy (zdalnej), więc po 4:00 wzięłam sobie przerwę i wyszłam na balkon z lornetką 10x50. Księżyc wyglądał bardzo ładnie, zarówno w lornetce, jak i gołym okiem, zdjęcia zrobione telefonem w ogóle tego nie oddają. 😄 Około 4:30 niebo już było pokryte nieprzezroczystym altocumulusem i szans na cokolwiek więcej nie było, niemniej i tak się cieszę, że chociaż tyle się udało zobaczyć. -
Dziękuję Wam za miłe słowa! Dokładnie tak 🙂
-
Widzę, że po pół godziny się pojawił na stronie głównej, zastanawiam się o co chodzi, z innymi postami/tematami też widywałam że jest opóźnienie, ale wynoszące maks kilka minut.
-
Dodałam dzisiaj nowy temat w dziale Lornetki, ale nie wyświetla się on na stronie głównej forum. Widać go dopiero po kliknięciu w "Nowe posty na forum". Da się to jakoś naprawić? Trochę szkoda by mi było, żeby nikt nie przeczytał mojej relacji z obserwacji z tego powodu.
-
Końcem lipca uznałam, że skoro i tak mam pracę zdalną, to nic nie szkodzi na przeszkodzie, bym w okolicach nowiu przyjechała do rodzinnego Inwałdu i popracowała stamtąd, a w nocy popatrzyła w niebo jak za dawnych lat. W tym celu już 2 tygodnie wcześniej przetransportowałam lornetę i statyw z Krakowa, a na samym początku sierpnia wybrałam się do domu, licząc na pomyślną pogodę. 3/4.08.2024 Siostrzane obserwacje Gdy o 23 skończyłam pracę i przyszło co do czego, wcale nie tak łatwo było wziąć się za obserwacje. Bardzo chciałam i bardzo mi tego brakowało, ale musiałam zebrać się w sobie, żeby zaczął pakować rzeczy do zniesienia na pole. Potem było już łatwiej - wynosząc po trochu sprzęt, poczułam ten nastrój obserwacji, który zawsze im towarzyszył, gdy tu jeszcze mieszkałam. Niedługo po północy byłam gotowa. Rozstawiłam lornetę, krzesełko na mapy nieba i różne inne cary, wcześniej jeszcze wyłączyłam przydomowe światła na czujkę, by pomimo ruchu pozostać we względnej jak na te rejony ciemności. Po spojrzeniu w górę, ciemność ta rozjaśniła się wielką liczbą gwiazd, jakiej nie widziałam chyba od kwietnia. Nade mną i przede mną rozpościerała się letnia Droga Mleczna, chyląca się już jednak coraz bardziej ku zachodowi. Zaczęłam przeczesywać ją z pomocą Oczu Wyraka, zaczynając od chowającego się powoli za jaśminami Strzelca, i pnąc się powoli w górę. Niebo było niezłe, pomimo niewielkiego zamglenia od wilgoci przy horyzoncie - w dzień przeszły silne deszcze, które oczyściły nieco atmosferę z wszelakich pyłów. Dostrzegłam na nim ciemne kształty przeplatające się przez subtelny pas gwiazd i dzielące go na fragmenty, które szczególnie wyróżniały się w okupującym zenit Łabędziu. Na zachodzie Wężownik zmierzał za dom sąsiadów, a Korona Północna wisiała już nieco w łunie sztucznych świateł. Na wschodzie Perseusz w obstawie jasnych gwiazd wkraczał ponad horyzont. A ta Droga Mleczna! Mimo że to niebo ledwie klasy 4 (lub już nawet 5), brakowało mi tego bardzo, i przez moment poczułam, jakbym cofnęła się o te 10 lat wstecz, kiedy to mogłam tu obserwować w zasadzie każdej pogodnej nocy, zawsze zachwycając się niebem tak samo, zwłaszcza letnią smugą Galaktyki. Teraz też się zachwycałam! Wzięłam lornetę i skierowałam ją tam, gdzie nie byłam już bardzo dawno, ku Obłokowi Gwiezdnemu Strzelca, od którego schodząc nieco w dół napotkałam Lagunę próbującą skryć się w gałęziach wspomnianego już jaśminu. Przesunęłam się z lornetą nieco w bok, by mgławica znalazła się między jednym krzewem jaśminu a drugim. Jest! Tuż nad listkami dostrzegłam charakterystyczny kształt Laguny. Swoją drogą M8 to obiekt, który kiedyś nieszczególnie przekonywał mnie swoim wyglądem na wszelakich astrofotografiach, ale potem zobaczyłam go w teleskopie jednym i drugim, z filtrem i bez, w lornetce dużej i małej, gołym okiem w Bieszczadach, i się w nim zakochałam. I tak jak zdjęcia tego obiektu wciąż nie należą do moich ulubionych, tak uwielbiam jego widok na żywo. Stanowi dla mnie coś w rodzaju letniej wersji Mgławicy Oriona, mimo że ponad horyzont wznosi się znacznie niżej. Nacieszywszy oczy Laguną, przesunęłam się nieco na wschód, ku przepięknej, choć nieco zmarnionej ekstynkcją M22, zawitałam w okolice Koniczyny, ponownie zachwyciłam się mnogością gwiazd wysypujących się z M24. Zatrzymałam się przy Omedze, która wywołała u mnie podobną refleksję co Laguna - nigdy szczególnie nie czarowała mnie przedstawiona na zdjęciach, zaś w wizualu zachwyca mnie w każdym instrumencie. Niektóre obiekty chyba po prostu lepiej wyglądają na żywo. 😉 Spojrzałam jeszcze na subtelną M16 i właśnie cieszyłam oczy mieniącą się M25, kiedy dołączyła do mnie siostra, a niedługo później Fufa i Kiwi. Jako że Magda nie miała jeszcze żadnego przystosowania wzroku do ciemności, najpierw powiedziałam jej, by rozejrzała się po niebie i spróbowała odnaleźć Drogę Mleczną. Na tym etapie oczywiście się to nie udało, ale zapewniłam ją, że do tematu wrócimy za jakiś czas. Ja sama zaś wróciłam w zasadzie do samego początku tych obserwacji, przechodząc ze Schwester* przez wspomniane już wcześniej obiekty, zaczynając od nurkującej w gałęziach Laguny. Przez te utrudnienia (i niską elewację) Madzia dostrzegła w niej tylko gwiazdki, więc uznałam, że pokażę jej więcej gwiazdek w postaci M22. Kiedy patrzyła, opowiedziałam jej co nieco o tym co właśnie widzi i co to w ogóle jest gromada kulista; bardzo zadziwił ją fakt, że wciąż nie do końca wiemy jak ten rodzaj obiektów się formuje. Dalej odwiedziłyśmy przedstawicielkę gromad otwartych, M25, i tutaj znowu przybliżyłam siostrze genezę i ewolucję tego typu obiektów. Potem w M17 Madzia zobaczyła odwróconego do góry nogami łabądka, a M16 skojarzyła się jej z literą "S". Kiwi i Figa (Fufa) pilnujące nas w ciemności. Postanowiłam sprawdzić, czy teraz Schwester będzie w stanie zidentyfikować zarys Drogi Mlecznej. Początkowo nie do końca wiedziała o co chodzi, ale po nakierowaniu jej nieco czego szukać, była w stanie dopatrzeć się na niebie niektórych pojaśnień i rozdzielających je pociemnień. Wtedy przypomniałam sobie o Oczach Wyraka od razu dałam je Magdzie zadziwionej zarówno samą lorneteczką, jak i jej nazwą. Przyłożyła ją do oczu. -Czemu to oddala. -Jak oddala? -To ja to jakoś chyba źle trzymam… -No nieee, Madzia, taaak to trzymaj, w tamtą stronę faktycznie oddala! 😄 -No coś mi właśnie nie pasowało. 😄 Po spojrzeniu przez nią z dobrej strony od razu wykrzyknęła: Ale dużo gwiazdek! Zachwycona patrzyła przez nią, podczas gdy ja szykowałam kolejne obiekty w dużej lornecie. Wpierw była to M11 - siostra dostrzegła, że z jednej strony, tam gdzie kłębią się Barnardy, tło wokół gromady jest uboższe w gwiazdy. Jako że fakt istnienia ciemnych mgławic bardzo ją zaciekawił, opowiadając o nich skierowałam APM ku "E" Barnarda. Magda uznała, że przypominają cętki i obie zgodziłyśmy się, że wyglądają na bardzo mięciutkie i puszyste. Gdy przesunęłyśmy się do wiszącego wyżej Wieszaka, lorneta celowała tak wysoko, że gdy zapytałam siostrę czy go pamięta (już jej go kiedyś pokazywałam), skomentowała: Wieszak też z siebie robimy, patrząc na to. Kiedy na niego spoglądała, akurat przez pole widzenia lornety przeleciał samolot. Żeby pooglądać rejony Łabędzia bez łamania karku, musiałyśmy trochę zaczekać. Kolejnym celem została zatem M2, kulka znacznie jaśniejsza na naszym niebie i bardziej skupiona w centrum w porównaniu z M22, co Schwester od razu zauważyła, dodając że wygląda jakby była milutka w dotyku niczym plamka zrobiona airbrushem w programie graficznym. Dalej na wschodzie wisiał Saturn z towarzyszącym mu Tytanem, a ponieważ lata temu siostra widziała już tę planetę w teleskopie, zwróciłam jej uwagę na wygląd pierścieni, które wtedy były wyraźnie owalne, a teraz wyglądały niemal jak kreska. Niebo przeciął Perseid, a my udałyśmy się ku wschodowi i chłodnym rewirom nieba prawie zimowego - do serca gwiazdozbioru Perseusza. Madzia nie spodziewała się takiego ogromu bardzo jasnych gwiazd, a jeszcze bardziej nie spodziewała się poruszających się co jakiś czas między nimi punktów - satelitów. Dostrzegła je też spoglądając na Chichoty, przy których musiałam wyjaśnić genezę tak dziwnej nazwy. Zahaczyłyśmy o kilka innych pobliskich gromad, a potem na moment wróciłyśmy na przeciwną stronę nieboskłonu, do położonych już nieco niżej i dostępnych w lornetce obiektów pobliskołabędziowych: kolejnej, tym razem znacznie rzadszej kulki M71, do jasnej M27, w której Magda zobaczyła charakterystyczny kształt ogryzka, do Albireo, które zachwyciło ją kontrastującymi kolorami, i trochę dalej, do ledwo odróżnialnej od gwiazdki M57. Ponowne skierowanie się do jesienno-zimowych obiektów, które skomentowałam na głos, wywołało spore zaskoczenie, bo jak to zimowe w sierpniu? Na tym etapie, kiedy ustawiałam w polu widzenia lornety kolejny cel naszych obserwacji, zauważyłam, że ta zaczęła powoli zaparowywać, a ja ciutrok zapomniałam grzałek z Krakowa. W ruch poszła szmatka do okularów, a Magda zobaczyła najpierw M33, a później M31, która jako jaśniejsza z tych galaktyk wywołała więcej emocji, podobnie jak fakt, że obok są widoczne jej galaktyki satelitarne (i że jedne galaktyki w ogóle mogą krążyć wokół innych). Kolejne zaskoczenie sprawiły Plejady, gdy kilka minut po tym, jak z zachwytem obejrzała je w APM, siostra patrząc gołym okiem na tę samą część nieba zapytała: A co to za mgiełka tam?, a ja w odpowiedzi podałam jej Oczy Wyraka, by sama przekonała się, że ta mgiełka to tak naprawdę gwiazdki, które przed chwilą oglądała w dużej lornetce. Skoro już zobaczyła gołym okiem Plejady, to pomyślałam, że może spróbować z Galaktyką Andromedy. Okazało się to nie być takie proste, bo nie tak łatwo było wskazać jej położenie bez wskaźnika laserowego, ale po kilku próbach poprzedzonych wypatrzeniem rzeczonej galaktyki z pomocą Oczu Wyraka, udało się. Powtórzyłyśmy to jeszcze z Chichotami, po czym zreflektowałam się, że tuż nad wschodnim horyzontem powoli wznoszą się dwie planety. Jowisz jak zawsze wzbudził sporo zachwytu, zwłaszcza w obstawie swoich księżyców, w przypadku Marsa zaś widoki skończyły się na intensywnie zabarwionej rdzawej gwiazdce. Pooglądałyśmy jeszcze trochę niebo oczami nieuzbrojonymi i Oczami Wyraka, ale jako że w zasadzie wszystko już zaczęło parować, po godzinie 2 zabrałyśmy się do domu rzeczami i kotami, które cały czas nam towarzyszyły. Same obserwacje nie były najbardziej ambitne, ale miło było pokazać i opowiedzieć to wszystko młodszej siostrze. 🙂 *często z siostrą zwracamy się do siebie Schwester, wzięło się to z tego, że jako dziecko uczyłam się w szkole niemieckiego i miałam tendencję wplatać niemieckie słowa do mowy codziennej, i jakoś tak zostało, że tak do siebie mówimy 6/7.08.2024 Kuchenne niebo Nieco po północy, gdy na dole została już tylko Madzia oglądająca coś na telefonie, a ja po leżeniu przez ponad godzinę na podłodze uśmierzyłam nieco ból pleców, podniosłam się w końcu z zamiarem rozpoczęcia obserwacji. Tym razem postanowiłam pozostać w domu - na polu było raptem 13℃, a więc jak na moje standardy bardzo zimno, do tego pewnie i tak wszystko by szybko zaparowało. Rozstawiłam wszystkie rzeczy w kuchni, choć w odrobinę innej konfiguracji niż zwykle, bo oto w jednej części okna pojawiła się moskitiera, która przy obserwacjach zadziałałaby pewnie jak siatka dyfrakcyjna. Na początek posnułam się po niebie bezładnie lornetą, zachwycając się blaskiem już bardziej jesiennych niż letnich gwiazd. Moją uwagę szczególnie przykuł Fomalhaut wyłaniający się akurat znad Przykraźni. Dobra, chyba pora otworzyć Interstellarum i pogrzebać trochę w czymś konkretnym, tak jak lubię! Zahaczam jeszcze tylko o Saturna, po czym otwieram atlas. Strona 77, południowe rewiry Koziorożca, północna część Mikroskopu. Zaczynam od Deneb Algedi (δ Cap) jeszcze na stronie 53 i po skosie zjeżdżam w dół, mijając κ Cap, 36 Cap i ζ Cap, tam odbijam na południe po sznureczku drobnych gwiazd, zerkam na β271 (której nie rozdzielam) i sunę dalej do… 3 Mic! Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej świadomie zapuszczałam się w obszar Mikroskopu. Przesuwam się dalej ku ε Mic, poniżej namierzam drobny układzik niewielkich gwiazdek przypominający bardzo wąski i wysoki trójkąt. Chcę lecieć bardziej w dół, ale nieco się zapominam - zobaczywszy “Gru” w Interstellarum myślę o dotarciu do należących do Żurawia gwiazd, ale zamiast na nie - trafiam na granicę lasu porastającego Wapiennicę. Tyle było z marzeń o podboju południa. W ramach rekompensaty odwiedzam Ślimaka, po raz pierwszy wykonując star hopping od Ryby Południowej. Startuję od jasnego Fomalhauta, przesuwam się do góry i w prawo do ε PsA, mijając przy tym przepiękny układ 2 gwiazdek - ta położona wyżej ma chłodny odcień bieli, zaś ta niżej ma kolor znacznie cieplejszy (i oznaczenie HN117, wg atlasu sama jest podwójną, ale jej nie rozdzielam). Jeszcze nieco wyżej próbuję sił z NGC 7314, ale nie mam pewności czy dostrzegłam słabiutką gwiazdkę, czy galaktyczkę. Odbijam do ζ PsA, po łańcuszku drobnych słońc trafiam do 49 Aqr, przy której chyba też nie wyzerkuję NGC 7257. Przesuwam się do 47 Aqr i jeszcze kawałek dalej, ku υ Aqr. Jestem na miejscu. Po chwili moim oczom ukazuje się blady, szary placek, który momentami zerkaniem i przy ruszaniu lornetą wydaje się bardziej przypominać oponkę nieco pogrubioną w lewej dolnej części. Wracam w dół. Objeżdżam lornetą dolną krawędź Ryby Południowej, próbuję zawalczyć z NGC 7173/7176, gnam znowu do góry na spotkanie z M30. Kulka już powoli chowa się za ramę okna, ale jeszcze udaje mi się zachwycić widokiem gromady udekorowanej pobliskimi dość jasnymi słońcami. Przenoszę się na drugą stronę Ryby Południowej i już w Rzeźbiarzu wyzerkuję NGC 7507, z pobliską 7513 się nie udaje, jest za blisko gwiazdki. Dalej δ Scl, gromada Blanco 1, granica lasu i α Scl właśnie się zza niej wynurzająca. Nieco powyżej wyłapuję blady, jednorodny placek szarego światła - to kulka NGC 288, a jeszcze dalej odwiedzam znaną i lubianą Srebrną Monetę. Jest godzina 2:30, kiedy pole widzenia przecina mi szybki meteor o silnie zielonej barwie, skrzący się i mieniący. Piękna dekoracja dla eleganckiej galaktyki. Około 10 minut później w polu lornety przelatuje kolejny, tym razem słabszy meteor. Ale jestem śpiąca i zmęczona. 4 godziny snu poprzedniej nocy, praca od 7:00, krótka drzemka po południu. Być może dlatego nie dostrzegam Dusty Spiral Galaxy. Na pocieszenie niemal od razu namierzam Skull Nebula. Planetarka jawi się zerkaniem w postaci delikatnego i dość nieregularnego pojaśnienia, nie jest też specjalnie mała. Podoba mi się. Niebo na wschodzie zaczyna robić się granatowe. Przechodzę do izby i zerkam przez wschodnie okno na Perseusza, Woźnicę i Byka, pośród którego lśnią Mars i Jowisz. Przepiękne jest to ułożenie planet pośród jasnych zimowych gwiazd. Przyglądam się przez jakiś czas temu widokowi. Ach, trzeba zbierać się do spania, żeby wstać na pociąg do Krakowa. Obserwacje kończę niedługo po 3:00.
- 4 odpowiedzi
-
- 24
-
-
Zaległe obłoki srebrzyste z wieczora 23 czerwca, zdjęcia bez szału, bo z Krakowa i to telefonem z ręki (to drugie jeszcze przez oczy wyraka), ale są upamiętnione. To jedyne sreberka, które miałam okazję widzieć w tym sezonie, bo albo zasłaniały je "normalne" chmury, albo akurat byłam parę stopni na południe 🙂