-
Liczba zawartości
1 039 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
98
Ostatnia wygrana Ciekawska w dniu 22 Kwietnia
Użytkownicy przyznają Ciekawska punkty reputacji!
O Ciekawska
- Urodziny 22.05.1999
Profile Information
-
Płeć
Kobieta
-
Zamieszkały
Kraków/Inwałd
Converted
-
Miejsce zamieszkania
Kraków/Inwałd
Ciekawska's Achievements
-
Zaległe obłoki srebrzyste z wieczora 23 czerwca, zdjęcia bez szału, bo z Krakowa i to telefonem z ręki (to drugie jeszcze przez oczy wyraka), ale są upamiętnione. To jedyne sreberka, które miałam okazję widzieć w tym sezonie, bo albo zasłaniały je "normalne" chmury, albo akurat byłam parę stopni na południe 🙂
-
Nareszcie, chociaż krótko i między chmurami
Ciekawska odpowiedział Ciekawska na temat - Obiekty głebokiego nieba
Tak, a statyw to Slik Pro 700 DX 😄 -
Ciekawska obserwuje zawartość Cuda nieba krakowskiego i Nareszcie, chociaż krótko i między chmurami
-
6/7 kwietnia 2024 Ten weekend akurat miałam wolny, a noc z soboty na niedzielę nie zapowiadała się nawet najgorzej i wskazywała na szanse na jakieś przerwy między chmurami. Jako że @Mareg miał wieczorem jakąś uroczystość rodzinną, a moja desperacja w zakresie braku obserwacji była ogromna, uruchomiłam inne, nowsze kontakty i odezwałam się do Pawła @Flaytec1, który akurat dzień wcześniej pisał mi, że zastanawia się nad wyjazdem na kometę. Dość szybko udało nam się zgadać na obserwacje, na które pierwotnie (ze względu na prognozy) planowaliśmy wyjechać trochę później, ale ostatecznie dokonaliśmy rewizji tych ustaleń i pojechaliśmy wcześniej na tyle, aby faktycznie spróbować jeszcze zaczaić się na kometę. Ostatecznie z Krakowa wystartowaliśmy po 18, a na miejscu - tzn. na granicy województw małopolskiego i świętokrzyskiego kawałek za Książem Wielkim - byliśmy nieco ponad godzinę później. Na samym początku niebo wyglądało bardzo obiecująco i jedynie przy horyzoncie, szczególnie w jego zachodniej części, wiły się chmury piętra wysokiego i dogorywające już kłaki przypominające te z gatunku cumulus czy stratocumulus floccus. Rozstawiliśmy się na łące pośród pól na skraju niewielkiego wzgórza i czekaliśmy aż ściemni się tyle, by zobaczyć wspominaną już kometę 12P Pons-Brooks, zerkając w międzyczasie na pojawiające się na ciemniejącym nieboskłonie obiekty pokroju Jowisza, Plejad czy Hiad, a nieco później nawet M42. To właśnie wtedy pojawił się problem z tymi cienkimi chmurami znad zachodniego horyzontu - im niebo ciemniało a kometa schodziła niżej, tym wyżej wznosiły się wspomniane cirrusy. Ostatecznie uniemożliwiły one jakieś sensowne dostrzeżenie tej komety, choć muszę zaznaczyć, że przez moment w lornecie dostrzegłam chyba jakieś blade pojaśnienie mniej więcej tam, gdzie powinna się ona znajdować. No to tyle było z komety. Ale zostały jeszcze DSy. Chmury z zachodu zajmowały coraz większą część nieba, więc najpierw szybko rzuciliśmy okiem na gromady w Woźnicy i okolicach, zarówno przez moją lornetę, jak i Pawłowego Newtona ( @Flaytec1 przypomnisz jaka to konkretnie tuba? 130/650?). Po nich zerknęliśmy na M44 i M67 oraz Triplet Lwa. Pokrążyłam przez chwilę lornetą po niebie, a następnie wcelowałam nią w M51, co chciałam powtórzyć z Newtonem, ale zamiast galaktyki zobaczyłam ciemność. Cirrusy i cirrostratus zajęły całe niebo. W tej przymusowej przerwie od obserwacji Paweł wyciągnął noktowizor, przez który oprócz różnych dzikich zwierzątek chadzających dookoła, pooglądaliśmy też jakiegoś człowieka z motorem strojącego kawałek dalej w polu. 😄 Po jakimś czasie niebo się przetarło na tyle, by znów spróbować na coś popatrzeć. W obu instrumentach obejrzeliśmy Chichoty (u siebie zerknęłam jeszcze na okoliczne gromadki), potem M81 i M82, a następnie znów M51, którą tym razem udało się zobaczyć także w niutku. Lornetą wcelowałam w M101, zaś potem w polach widzenia obu przyrządów znalazła się M53. Na jej słabszą sąsiadkę warunki niestety nie pozwoliły - na niebie wciąż wisiało bardzo cienkie chmurwie. Skierowaliśmy się więc ku M13, M92 i dalej, ku M57. W tych warunkach w teleskopie mniejsza z kulek lekko mrowiła, większa zaś pokazywała delikatne rozbicie. W międzyczasie umyśliło mi się Kocie Oko, do którego starhoppingu nigdy nie lubiłam. Po paru próbach udało mi się znaleźć w lornecie intensywnie niebieską, lekko może puchatą gwiazdkę. Nieco gorzej szło mi w przypadku teleskopu, ale i z jego pomocą w końcu odnalazłam mgławicę, która nie pokazała za bardzo szczegółów, ale była za to bardziej odróżnialna od pobliskich gwiazd niż w dwururce. Na koniec Paweł wyciągnął jeszcze Maka 102 i z ciekawości wcelował nim w M13 i M57. To było ostatnie tchnienie tych obserwacji, bo oto chmury, które już wcześniej stopniowo wznosiły się na zachodnim niebie, znowu pokryły je niemal całkowicie. Zwinęliśmy sprzęt i wróciliśmy do Krakowa. Nie były to może najbardziej odkrywcze i bogate w nowe obiekty obserwacje, ale i tak fajnie było spojrzeć w niebo znacznie ciemniejsze niż to krakowskie po praktycznie roku przerwy!
- 5 odpowiedzi
-
- 21
-
Naprawdę nie spodziewałam się, że zobaczę czerwoną zorzę z centrum Krakowa, pod niebem 8 klasy Bortle’a, ale to się stało. Chociaż później tej nocy zobaczyłam też subtelne zielenie akompaniujące wspomnianej czerwieni, a jeszcze później nawet róże i fiolety jaśniejące zza stratocumulusów, moment, kiedy wysiadłam z tramwaju na Biprostalu i zobaczyłam niebo płonące czerwienią, wywarł na mnie największe wrażenie. To wzięło mnie z zaskoczenia, dogłębnie poruszyło i powaliło. Moje największe marzenie, które wymykało mi się z rąk tyle razy w przeciągu ostatnich kilkunastu lat, w końcu się spełniło, niespodziewanie, w centrum drugiego największego miasta w tym kraju. Budząc się po 21 po wieczornej drzemce, pierwsze co zobaczyłam, to telefon zalany alertami zorzowymi. Od jakiegoś czasu wiedziałam, że coś się będzie szykowało, ale nie wiązałam z tym wielkich nadziei - ta historia powtarzała się już tyle razy, tyle razy szykowałam się niesamowicie i za każdym razem dostrzeżenie zorzy choćby fotograficznie paliło na panewce, że od kilku lat obrosłam jakimś rodzajem skorupy, która nakazywała mi ignorować nadzieję wszystkich wokół na zobaczenie zorzy w Polsce - im się zawsze udawało, mi nigdy. Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Tym razem jednak było inaczej - obudziłam się akurat na zapadnięcie zmroku, a pogoda ziemska nie wydawała się najgorsza - altocumulus stratiformis translucidus perlucidus, który w połowie składał się z dziur ukazujących pogodne niebo, powoli ustępował niebu całkiem bezchmurnemu, gęstsze chmury zaś miały dotrzeć dopiero bliżej północy. Jedynie rano na 7 będę musiała wstać do pracy, ale co tam, wyspałam się teraz, najwyżej kupię sobie jakiegoś Monstera na wtedy. Przebudziłam Filipa, mówiąc o sytuacji, i razem zaczęliśmy zgłębiać się w prognozy, tym razem pogody kosmicznej. Z każdą chwilą ekscytacja rosła coraz bardziej, aż do momentu, gdy niebo ściemniało na tyle, by na kamerce all-sky Obserwatorium Astonomicznego UJ zaczęła być widoczna różowo-czerwona kurtyna pokrywająca pół nieba, którą aparat telefonu również zaczął rejestrować z naszego balkonu. Ubraliśmy się ciepło i ustalając po drodze ze znajomymi spotkanie na Błoniach, wylecieliśmy na przystanek tramwajowy. Tuż przed przyjazdem tramwaju zrobiłam jeszcze szybkie zdjęcie telefonem, ukazujące różowo-czerwone światła nad pobliskimi blokami. Gdy kilka minut później wysiadaliśmy na Biprostalu, coś tknęło mnie, by obrócić się i spojrzeć na północne niebo. Wtedy zobaczyłam. Zorza przybrała na sile na tyle, by stać się wizualnie dostrzegalna w samym środku Krakowa. Wstrząśnięta zadzwoniłam do domu, budząc przy tym mamę, by lecieli szybko na pole spojrzeć na północny horyzont. Z siostrą zobaczyły czerwoną kurtynę, wyraźniejszą niż cokolwiek, co ja mogłam dostrzec z Krakowa: Zorza jaśniała. Mimo że zmierzaliśmy z Filipem na południe, na Błonia, co chwilę obracaliśmy głowy, by sprawdzić, czy aby na pewno nam się nie wydawało, czy aby na pewno widzieliśmy to, co widzieliśmy. Nie wydawało nam się. Niebo płonęło coraz bardziej, czerwień stawała się coraz wyraźniejsza. Na mijanym po drodze terenie AGH dołączyło do nas dwóch kolegów, którzy też zaczęli oglądać się za siebie. Po kolejnej chwili dotarliśmy na Błonia, gdzie dołączyło do nas jeszcze kilku znajomych Filipa. Filip rozstawił aparat, my zrobiliśmy trochę zdjęć telefonami, ale głównie patrzyliśmy. Czerwona łuna nad całym północnym horyzontem zmieniała kształty, na chwilę słabła w jednym miejscu, by zaraz w innym wystrzelić do góry jeszcze wyżej. Nisko nad horyzontem zaczęły przesuwać się chmury, chmury, które zwykle w Krakowie jaśnieją intensywnie na tle nieba, odbijając wszechobecne light pollution. Tej nocy jednak, to niebo za nimi było jaśniejsze, sprawiając, że wyglądały jak ciemne sylwetki sunące na lekko zielonkawym tle. Ta część spektaklu trwała może do 23. Na jej zakończenie niebo uraczyło nas innym zjawiskiem - ok. 22:43 jego południową część przeciął meteor. Jego lot trwał około 5 sekund, a pod koniec rozpadł się na kilka kawałków, skrząc się przy tym na pomarańczowo niczym zimny ogień. Był przepiękny! Niedługo później zorza osłabła, chmur na północnym niebie też zaczęło zbierać się trochę więcej. W naszej grupie parunastu osób trwały rozmowy na różne tematy, zaś naszą uwagę na niebie przyciągały przelatujące satelity, samoloty i kolejny meteor, tym razem dość zwyczajny, prawdopodobnie z roju Lirydów. Niedługo przed północą zaczęło się znowu. Nagle zobaczyliśmy słup czerwonego światła wznoszący się ponad chmurami, które w tym czasie zdążyły zając sporą część północnego nieba. Czerwono-różowe światło rozlało się następnie na boki, tworząc kurtynę ponad warstwą strato- i altocumulusów oraz cirrusów, którą mogliśmy oglądać przez kolejne pół godziny. Potem chmury pokryły niebo na dobre. Ze złudną nadzieją na jakąś dziurę w chmurach czekaliśmy tak w zimnie mniej więcej do 1:30. Wtedy ostatecznie podjęliśmy decyzję: jedziemy tam, gdzie mamy największe szanse zobaczyć coś ponad chmurami, a więc na południowy zachód. Naszym celem zostały okolice Jeziora Mucharskiego. Wyruszyliśmy około 2, a niecałą godzinę później byliśmy na miejscu. Po drodze, widząc ciągle chmury, trochę zaczęliśmy tracić nadzieję, ale na samej końcówce trasy przez okna samochodu dostrzegliśmy gwiazdy! Nad jeziorem okazało się, że co prawda połowa nieba wciąż pokryta jest stratocumulusami, ale na szczęście tymi charakteryzującymi się dużą liczbą dziur ukazujących niebo. Szybko okazało się również, że w dziurach tych widoczna jest zorza! Początkowo wyglądała ona jak po prostu pojaśnienie nieba na całej północnej jego części, zaś chmury, mimo podświetlenia przez sztuczne światło pochodzące od pobliskich Wadowic, wydawały się ciemnymi wyspami na tle rozświetlonego tła. Tło to na zdjęciach ujawniało barwę różowo-fioletową. Momentami kolor ten był również dostępny wizualnie - gdy w zorzy pojawiały się jaśniejsze filary, nasze oczy rejestrowały ich barwę pomiędzy chmurami. Nad Jeziorem spędziliśmy kilkadziesiąt minut, czekając na zapowiadane na wtedy najsilniejsze uderzenie CME. Co prawda nie doczekaliśmy go przed początkiem świtania, ale i tak warto było się tam wybrać, by dostrzec fioletową zorzę gołym okiem. Warto było wrócić o 5 do mieszkania i spać tylko 1.5 h. To była jedna z najbardziej wyjątkowych nocy w moim życiu, a chwila, którą opisałam w pierwszym akapicie, jednym z najpiękniejszych jego momentów. Nigdy bym nie podejrzewała, że w takich okoliczności po raz pierwszy wizualnie dostrzegę kolorową zorzę. Czerwoną, w południowej Polsce, w centrum rozświetlonego Krakowa, wybiegając z tramwaju - a nie zieloną, gdzieś na dalekiej północy, w ramach skrupulatnie przygotowanej wyprawy. I wiecie co? Teraz nie wyobrażam sobie, żeby mogło być lepiej! _____________________________________________________________ 2 zdjęcia w tej relacji były wykonane z telefonu kolegi, 2 z aparatu Filipa, a 1 przez moją siostrę, reszta jest z mojego telefonu.
- 862 odpowiedzi
-
- 21
-
- zorza
- zorza nad Polską
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Napisałam drobną relację z obserwacji zorzy wizualnie przeplataną zdjęciami, teraz zastanawiam się, czy dać do wątku zbiorczego, czy osobno, żeby innych wizualowców nie odstraszyć 🤪
- Pokaż poprzednie komentarze 1 więcej
-
Jezu przecież mogłaś dać w osobnej relacji, zawsze fajnie się to czyta. Ja już przebolałem że nie widziałem Aurory 😉
-
Ostatecznie dałam tam, gdzie reszta zorzy, by wszystko było razem, a status napisałam, bo pierwotnie nie mogłam się zdecydować 😄 Co do przebolenia, naprawdę Cię rozumiem, wszystkie poprzednie okazje na zorzę w ostatnich ponad 10 latach zawsze jakoś mi umykały 😅
-
Chciałabym się Wam pochwalić, że do końca maja moje obrazy można oglądać w Młodzieżowym Obserwatorium Astronomicznym w Niepołomicach. 😄 Jeśli ktoś z Was tylko będzie w okolicy, zapraszam serdecznie do odwiedzenia MOA, nie tylko by zobaczyć wystawę, ale być może skusić się też na inne astro-atrakcje.
-
DSowe jajca na dobrą pogodę - Wesołych Świąt!
Ciekawska odpowiedział Ciekawska na temat - Astrokafejka
W tym roku co prawda planetarne zamiast DSowych, ale astro pisanki tradycyjnie wydrapane być muszą! Wesołych Świąt wszystkim, udanego wypoczynku, no i dobrej pogody tej wiosny, by pozwoliła obserwacyjnie i fotograficznie odkuć się za tak pochmurne jesień i zimę. 😄 -
A właśnie ta będąca bohaterką mojej relacji zamknęła się jakieś 2 tygodnie temu, na szczęście kolejna jest 300 m dalej 😄
- 4 odpowiedzi
-
- lornetki
- miejskie niebo
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
15.02.2024 Wychodząc wieczorem do Żabki, na południowo-zachodnim niebie dostrzegłam kilka najjaśniejszych gwiazd i Księżyc wiszący kilka stopni od Jowisza. Widok ten przypomniał mi o zasłyszanej gdzieś ostatnio informacji o zbliżeniu naszego naturalnego satelity z Uranem. W zasadzie od razu po powrocie z Żabki zgarnęłam lornetę i wyszłam na balkon, gdzie, standardowo, temu co na niebie towarzyszyły moje dwie ulubione latarnie, pomiędzy którymi akurat wisiał Jowisz. To właśnie ku niemu wpierw skierowałam swój wzrok. Mym oczom ukazała się kremowa perła przyodziana trzema drobnymi diamentami, dwoma z lewej i jednym z prawej strony, zaś na jej powierzchni subtelnie rysowały się dwa pasy i… jakaś skaza? Na niemalże środku jowiszowej tarczy znajdowała się malutka, ciemna kropka, której nie widziałam bardzo wyraźnie, ale jednocześnie byłam stuprocentowo pewna, że ona tam jest. Nie może być! Serce zabiło mi mocnej, a ręka niemal natychmiast sięgnęła po telefon by sprawdzić aktualne ułożenie księżyców galileuszowych. Odpowiedź nadeszła szybko - oto centrum tarczy Jowisza zdobił cień najbardziej aktywnego geologicznie obiektu naszego Układu Słonecznego - Io. Sam księżyc niemalże kończył już swój tranzyt, jednak w zasadzie wciąż był wizualnie przyklejony do macierzystej planety, przez co w moim 25-krotnym powiększeniu był od niej nieoddzielalny. Właśnie pierwszy raz w życiu zobaczyłam tranzyt cienia księżyca Jowisza na jego tarczy. W sposób niezaplanowany, z zaskoczenia, a do tego nie w teleskopie, tylko w lornetce 25x100. Ja nawet nie spodziewałam się, że to zjawisko jest możliwe do dostrzeżenia w takim instrumencie! Naprawdę, czekałam na ten moment bardzo długo. Nie zliczę ile razy probowałam trafić na taki tranzyt w zamierzchłych już trochę czasach, gdy miałam jeszcze GSO. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, a tu? Proszę. W lornecie, z Jowiszem wiszącym centralnie między dwoma świecącymi w moją stronę latarniami. Ironiczne. Naprawdę dawno nic mnie tak nie ucieszyło. Na oglądaniu tego widoku spędziłam kilkanaście minut. Gdy trochę ochłonęłam, przesunęłam lornetę wyżej - ku Księżycowi. Poświęciłam mu chwilę, po czym w SkySafari sprawdziłam dokładną lokalizację Urana. Wykonałam do niego prosty star hopping i zobaczyłam, dokładnie tak jak się spodziewałam, gwiazdkę. Próbowałam dopatrzeć się w niej jakiegoś zielonkawo-niebieskawego odcienia, lecz nic z tego. Uran wyglądał po prostu jak zwykła gwiazdka. Ale za to w sposób świadomy zobaczyłam go po raz drugi w życiu, po naprawdę wielu latach. Tyle było z obiektów Układu Słonecznego, które mogłam zobaczyć ze swojej miejscówki, jednak postanowiłam rozejrzeć się po niebie trochę dłużej i mimo ogromnego poziomu zanieczyszczenia światłem, ujarzmić kilka DSów. Wbrew temu, czego można by się spodziewać po widoku gołym okiem, lorneta była nawet w stanie ukazać jakieś gwiazdy. Chwilę pokrążyłam z jej pomocą po zubożałej Kasjopei, a w drodze do Perseusza odwiedziłam Chichoty. Nie były tak liczne i bogate jak spod ciemniejszego nieba, nie lśniły tak hipnotyzująco jak zwykle, ale i tak były piękne, i w sumie nawet nie było ich tak mało, jak się spodziewałam. Nawet pozbawione tego błysku w oku i lekko jakby zmatowiałe - zachwycały. Przesnułam się przez Perseusza i okolice Woźnicy, po czym przeniosłam się nieco w bok balkonu z lornetą, by spomiędzy gałęzi pobliskiej robinii akacjowej wypatrzeć M41. Wisząca poniżej Syriusza gromada wyglądała biednie, bardzo subtelnie prześwitując przez krakowską łunę, lecz jej dostrzeżenie i tak mnie ucieszyło. Mam bardzo ciepłe wspomnienia sprzed lat zawiązane z tym obiektem. Znowu zmieniłam nieco miejsce, tym razem przesuwając się na przeciwny koniec balkonu, by pośród gałęzi tego samego drzewa odnaleźć M42. Na krakowskim niebie widziałam ją już kilka razy, jednak wciąż nie mogę przyzwyczaić się do jej widoku w tych warunkach - wszystko poza centralną częścią ginie w jasnym tle nieba, pozbawiając obiekt jego subtelności. Tak zanieczyszczenie światłem obdziera z pełni piękna najjaśniejszą mgławicę polskiego nieba. Po tym widoku zwinęłam się do środka. Przyznam, że te obserwacje mnie usatysfakcjonowały, mimo że były krótkie, niezbyt ambitne, no i w zdecydowanie niewymarzonych warunkach. Co ten brak normalnych obserwacji ze mną robi. No ale cóż, trzeba doceniać to, co się ma, a ja doceniam zwłaszcza ten tranzyt. 🙂 Pośród tej drobnej relacji widzicie parę zdjęć z telefonu przyłożonego do lornety cykniętych w ramach pamiątki. No i pierwsze z nich pokazuje w jak świetnych warunkach obserwowałam.
- 4 odpowiedzi
-
- 11
-
- lornetki
- miejskie niebo
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wrzucam z drobnym opóźnieniem, ale dopiero dzisiaj obrobiłam piątkowy szkic z tytułowego spotkania Księżyca z Plejadami. NIc wybitnego, ale mnie osobiście cieszy, to mój pierwszy szkic od chyba 2021 roku. 🙂 Rysowany ołówkami na białej kartce całkowicie w negatywie (łącznie z Księżycem), a później obrobiony w programie Krita.
- 7 odpowiedzi
-
- 16
-
Pozwolę się sobie nieco podpiąć pod wątek, bo mój wizual faktycznie isn’t dead, ale za to jest w stanie lekko agonalnym - od dłuższego czasu podtrzymuję go przy życiu jak tylko mogę, ale nie jest to niestety najlepszej jakości terapia, jaką byłyby w końcu normalne, cało- lub prawie całonocne obserwacje w w miarę dobrych warunkach. Niemniej w ubiegłym miesiącu w końcu mogłam podać mu (sobie?) lek nie rodem z czarnego rynku (jakim jest niebo w niemalże centrum Krakowa), tylko jakości 4-5 klasy Bortle’a. Z powodu trudnych termicznie warunków nie były to niestety obserwacje najdłuższe, ale były! Dnia 9 stycznia udałam się do Chochołowa ze znajomą panią doktor z Politechniki Krakowskiej, a naszym celem były pomiary jasności nieba w różnych częściach tej wsi. Przez kilka godzin chodziłyśmy (albo podjeżdżałyśmy) w różne miejsca na jej terenie i mierzyłyśmy, przy okazji oczywiście patrząc w niebo - tu nie obyło się bez mojego machania rękami i pokazywania co gdzie na firmamencie się znajduje, zrobiłam też parę bardzo wątpliwej jakości pamiątkowych zdjęć, które nie były naświetlane przez 4 minuty ze stabilnego podparcia jak zwykle, lecz przez ok. 10 s trzymane w mojej trzęsącej się z zimna ręce - oj warunki były trudne, -15 stopni, odczuwalnej jeszcze kilka stopni mniej, do tego pogodne niebo sprzyjające dalszemu wychładzaniu się powierzchni ziemi (pomijając już już moje niemal zerowe zdolności znoszenia temperatur poniżej 25 stopni…). Ale na pogodne niebo nie będę tu przecież narzekać. Jako że nie mogłam przepuścić takiej okazji i nie zabrać ze sobą lornety, po wykonaniu pomiarów i zagrzaniu się trochę w domu znajomego pani doktor, wyciągnęłam dwururkę, z którą rozstawiliśmy się w osłoniętym od okolicznych źródeł sztucznego światła ogrodzie, a ja zrobiłam bardzo krótki pokaz astronomiczny. Na początek poszła oczywiście królowa zimowego nieba, czyli M42 - po drobnych objaśnieniach czego się spodziewać i jak zerkać, fakt dostrzeżenia własnoocznie mgławicy bardzo zadowolił moich towarzyszy. Mnie samą widok zadowolił nie mniej - nie widziałam jej na jakkolwiek normalnym niebie od prawie roku. Kolejne były Plejady, o których dywagowaliśmy już wcześniej, gdy miedzy pomiarami pokazywałam różne rzeczy na niebie. Plejady zwracają na siebie uwagę już gołym okiem, a w lornetce tym bardziej zawsze każdego zachwycają, wszakże tak trudno oprzeć się temu ich lodowatemu i ostremu światłu jasnych, niebieskawych gwiazd. Postanowiłam jednak spróbować przebić ten widok nie intensywnością gwiazd, a ich ilością, przy okazji ukazując niezwykły kontrast między wyglądem różnych gromad otwartych na niebie. Skierowałam się na Chichoty. Dwururka 25x100 to chyba najlepszy instrument, jakim można w nie wycelować (nie licząc oczywiście tego wielkiego bina z wiosennego zlotu 😄) i moja APM nie zawiodła mnie pod tym względem i tym razem, ukazując mrowie iskrzących punkcików usypanych w dwóch bliskich sobie skupiskach. Widok ten okraszyłam opowieścią o pochodzeniu dość charakterystycznej nazwy tych obiektów. Na koniec, jako że było pieruńsko zimno, a i sama lorneta zaczęła powoli parować (uprzedzając pytanie @DarX86, otóż wzięłam grzałki, ale palce by mi odpadły przy próbie ich założenia, w sumie i tak prawie to zrobiły przy składaniu wychłodzonego sprzętu 😄), rzuciliśmy okiem na Jowisza, który przemykał już stosunkowo nisko pomiędzy gałęziami pobliskiego drzewa. Mimo gałęzi i parowania obrazu co chwilę, widok ten, jak na największą planetę naszego układu słonecznego przystało, zrobił największe wrażenie, a szczególnie możliwość dostrzeżenia jego największych księżyców wzbudziła zachwyty. Osobiście udało mi się jeszcze dotrzeć 2 pasy - moi towarzysze ich nie dojrzeli, ale w przypadku lornety to chyba po prostu wymaga większej wprawy. Na sam koniec-koniec, gdy składałam lornetę, przypomniałam sobie, że mam przecież oczy wyraka w kieszeni, i dałam je do zabawy swoim towarzyszom - wyjątkowe rozmiar i wygląd malutkiej lornetki wzbudziły spore zainteresowanie, tak jak i to, jak jasny w porównaniu z rzeczywistością dawała obraz. I takie były moje pierwsze lornetowe obserwacje pod niebiem ciemniejszym niż krakowskie w tym roku i pierwsze od wiosennego zlotu w Zatomiu 2023. Niecałe 2 tygodnie później, 22 stycznia nad ranem, miałam jeszcze jedne mini obserwacje, tym razem tylko oczo-wyrakowe, jako że byłam w Inwałdzie bez APM. To nic wielkiego, ale jakoś o 4:50, tuż przed pójściem spać, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Skorpiona powoli wychylającego się zza Beskidu Małego. Niebo nie było całkiem ciemne, bo po jego drugiej stronie walił Księżyc 1.5 dnia przed pełnią, ale nie przeszkodziło mi to w podziwianiu tego widoku. Jako że uwielbiam oglądać, jak różne obiekty na niebie wyłaniają się powoli zza horyzontu (o czym zresztą wspominałam mnóstwo razy w swoich relacjach), szczególnym punktem tych mini obserwacji był wschód Antaresa, na który wyczekiwałam w akompaniamencie halnego rozwiewającego dym z komina sąsiedniego domu w moją stronę. Sam Antares pojawił się nieco niespodziewanie, rozbłyskając nagle światłem pomiędzy drzewami porastającymi góry i wznosząc się zaraz ponad nie. Jako że w międzyczasie zostawiłam na parapecie ustawiony telefon, by zrobić parę zdjęć i nagrań, udało mi się to zjawisko zarejestrować. Obserwacje skończyłam ok. 5:30. To nic wielkiego, ale i tak cieszy. YouCut_20240129_012654970.mp4
-
Wracając do mieszkania późnym wieczorem 4 stycznia, zobaczyłam na niebie gwiazdy próbujące przebić się przez krakowską łunę, a oprócz nich - świecącego wciąż jeszcze intensywnie na niemalże równo 2 miesiące po opozycji Jowisza. Po przekroczeniu progu drzwi niemal od razu zgarnęłam lornetę i wyszłam z nią na balkon, który akurat skierowany jest na lekko południowy zachód, gdzie pomiędzy dwoma znienawidzonymi przeze mnie latarniami ulicznymi wisiała największa planeta naszego układu słonecznego. Te beznadziejne jak mogłoby się wydawać warunki, które dobrze ilustruje pierwsze zdjęcie poniżej, okazały się jednak nie być aż tak fatalne - po wycelowaniu lornetą 25x100 nie zobaczyłam aż tak wielu odblasków od tych świateł jak się spodziewałam, a moją uwagę przyciągnęła jasna, lekko kremowa kulka, na której bardzo subtelnie majaczyły dwa pasy i wokół której lśniły 4 punkty trwające w tym samym tańcu od kilku miliardów lat. Spośród nich niemal od razu rozpoznałam Ganimedesa - ten wyróżniał się intensywniejszym blaskiem od pozostałych jowiszowych towarzyszy i tym razem, w przeciwieństwie do nich, trwał samotnie po lewej stronie swojej planety. Dostrzegłam też niewielki punkt światła położony w podobnej odległości od Ganimedesa co Jowisz, ale nie na przedłużeniu łączącej ich linii, lecz ok. 30 stopni ponad nią. Po sprawdzeniu w Stellarium okazało się, że to gwiazdka 8 wielkości należąca do gwiazdozbioru Barana. Załapała się też na jednym ze zdjęć z telefonu (drugim z poniższych). Te skromne, planetarne obserwacje nie trwały długo, może łącznie z 10 minut, bo szybko zniweczyło je nadejście chmur z zachodu, niemniej cieszę się, że mały miejsce, zwłaszcza patrząc na to, jak dramatycznie wyglądał mój dobytek obserwacyjny ostatnich miesięcy - porównywalnie z tym wspomnianym już, pierwszym zdjęciem.
-
Będąc w Inwałdzie na samej końcówce grudnia, oglądałam parę razy Wenus tuż przed pójściem spać i przy okazji zrobiłam parę skromnej jakości zdjęć telefonem. To co prawda jeszcze 2023 rok, ale nie będę już może odkopywać poprzedniego wątku wenusowego. Poniżej zdjęcie i króciutki timelapse z 27.12 (tutaj szyba dorzuciła swoje trzy grosze, tworząc refleks od świecącej intensywnie Wenus sprawiający wrażenie jakiejś koniunkcji 😆) PXL_20231227_045957009.NIGHT.mp4 oraz zdjęcie Wenus na niemal całkiem już rozjaśnionym niebie z 28.12 (tutaj trzeba się trochę przyjrzeć, by wypatrzeć wspomnianą planetę).
-
Zapraszam do udziału w licytacji astroobrazu dla WOŚP 🙂 https://allegro.pl/oferta/galaktyka-pingwin-obraz-akrylowy-50x40-cm-kosmos-15085256231