Wydawało się, że czeka mnie szary powrót do rzeczywistości po zakończeniu OMSA 2017... W niedzielę wieczorem jednak los okazał się dla mnie łaskawy, szykując pogodną noc bez silnego wiatru oraz świecącego Księżyca. Postanowiłam olać resztki niedokończonego zadania z matematyki i korzystając z faktu, że w poniedziałki lekcje mam dopiero od 10:45, zaczęłam szykować się do wyjścia na pole. Tata wystawił 10" przed dom, ja zniosłam resztę astro-zabawek i około 23 przystąpiłam do rzeczy.
Na początek - Jowisz, którego nie widziałam przez teleskop chyba od maja, tęskno mi było za tym obrazkiem. Po tylu miesiącach jego widok jest zachwycający, bije od niego spokojem, mogłabym na niego patrzeć i patrzeć. Dostrzegam dwa pasy zwrotnikowe, jeden składający się jakby z dwóch mniejszych, po stronie drugiego na wyższych szerokościach widzę kolejny, do tego pociemnienia wokół biegunów. Każdy pas jawi mi się w innym rudobrązowym odcieniu, na tle jasnokremowej tarczki. Zauważam nieregularności w pasach, miejsca o mniejszym i większym nasyceniu kolorem, także brzegi tych struktur są niejednorodne, postrzępione.
Po tej jowiszowej uczcie dla oczu, zaczęłam szykować się do dania głównego tej nocy, czyli Tripletu Lwa. Żeby odpowiednio się do tego przygotować potrzebne było odpowiednie przystosowanie wzroku do ciemności, które ulotniło się po wcześniejszej przygodzie z Jowiszem. By nie tracić za bardzo czasu najpierw rzuciłam okiem na wspomniane trio galaktyk, by po chwili skierować zwierciadło na galaktyki Bodego, a następnie na M51 oraz towarzyszącą jej NGC 5195. Tej ostatniej parze poświęciłam trochę więcej czasu, wyłapując delikatny zarys spiralnej struktury większej z sióstr. Następnie chwyciłam za lornetkę i po kolei odnalazłam nią wspomniane wyżej galaktyki tudzież gromady otwarte w Raku, by zakończyć na błądzeniu po niebie wśród gwiazd, co tak bardzo lubię robić.
Gdy już uznałam, że moje oczy odpowiednio przystosowały się do ciemności, wycelowałam teleskop ku głównej atrakcji tej sesji. Wszystkie trzy galaktyki od razu pojawiły się w okularze teleskopu, widoczne na wprost. Tutaj jednak prawdziwa zabawa rozpoczęła się dopiero zerkaniem. Wtedy to galaktyki zaczynają wykazywać niejednolite jasności. Obie eMki przestają wyglądać jak tylko owalne plamki z jaśniejszym centrum. Teraz dostrzegam, że ich kształty zaczynają upodabniać się do czegoś na kształt rozmytych literek "s". Momentami w ich strukturze pojawiają się ciemniejsze miejsca, szczególnie odznacza się to w przypadku M66. M65 jest za to zdecydowanie bardziej wydłużona i węższa. Galaktyka Hamburger (NGC 3628) również przejawia delikatny wzrost jasności w środku, który szczególnie promieniuje do lewego jej końca. Ponadto oba krańce okazują się być odrobinę szersze niż reszta obiektu i delikatnie rozmywają się w ciemnej przestrzeni. Do tego wzdłuż galaktyki, przez jej środek, przechodzi ciemne pasemko. Wszystko to staje się jeszcze lepiej widoczne, gdy okular 30 mm wsuwam w wyciąg nie do końca, ale pozostawiam go wysuniętego do połowy lub nawet bardziej, co daje mi odrobinę większe powiększenie.
Patrzę na Triplet przez kolejne minuty, aż w końcu czuję (a może właśnie nie czuję), jak moje dłonie zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Zdrętwiałymi palcami biorę więc notatnik i rzeczy do szkicowania, by na chwilę wrócić do domu, gdzie w słabym świetle czerwonej latarki sporządzam kilka notatek oraz rysuję cyrklem okrąg na kartce. Po odzyskaniu czucia w dłoniach, wyposażona w zestaw ołówków, wracam do boju, by po kilkudziesięciu minutach uznać, że szkic jest gotowy. W tym czasie moje ręce kolejny raz utraciły swoje czucie, więc ponownie poszłam się chwilę ogrzać. Potem spojrzałam jeszcze na M13, M57, pokrążyłam w okolicy Łańcucha Markariana, pożegnałam się z Jowiszem i zadowolona myślą, że chyba zdążę do I etapu IKA na FA, czmychnęłam szybko do domciu, w końcu rano trzeba wstać do szkoły...