Skocz do zawartości

Astronomiczne Wiadomości z Internetu


Rekomendowane odpowiedzi

IV Astro Festiwal w Kruszwicy

W sobotę 13 czerwca w Kruszwicy odbędzie się Astro Festiwal, będący imprezą przeznaczoną dla dzieci i młodzieży z rodzinami oraz dla miłośników kosmosu. Atrakcje festiwalowe zaplanowano na całe popołudnie aż do późnego wieczora - poinformował Urząd Marszałkowski Województwa Kujawsko-Pomorskiego.

Astro Festiwal organizowany jest już po raz czwarty. Tym razem odbędzie się w Kruszwicy, miejscowości, w której znajduje się jedna z kujawsko-pomorskich astrobaz, czyli przyszkolnych obserwatoriów astronomicznych. Hasłem tegorocznej edycji jest ?Spektrum Wszechświata?, co jest nawiązaniem do Międzynarodowego Roku Światła 2015.

 

Otwarcie Astro Festiwalu nastąpi o godz. 16.30 w Astrobazie w Kruszwicy. Zostaną ogłoszone wyniki konkursów plastycznych i fotograficznych oraz wręczone nagrody. Później rozpocznie się plenerowa Astro-szkoła, czyli pokazy i wyjaśnienia na temat obserwacji nieba, meteorytów i innych tematów związanych z kosmosem.

 

Wśród zaplanowanych atrakcji będzie pokaz łazików marsjańskich, seanse w mobilnym planetarium, warsztaty z robotyki, gry komputerowe dla miłośników kosmosu, a także inne kosmiczne gry i zabawy dla dzieci, a nawet ?symulator lotów kosmicznych?. Będą także atrakcje dodatkowe, takie jak warsztaty pieczenia pierników, czy ?Akademia Jedi? nawiązująca do filmu ?Gwiezdne Wojny?.

 

O godzinie 20.15 nastąpi przemarsz astro-korowodu do amfiteatru nad jeziorem Gopło, gdzie odbędą się występy artystyczne, teatr ognia ?W deszczu gwiazd? oraz wystąpi gwiazda wieczoru ? zespół Afromental.

 

Gdy będzie zapadał zmrok, nie zabraknie też możliwości spojrzenia na niebo poprzez teleskopy astronomiczne, zarówno przenośne, ale także będzie można spróbować obserwacji przez teleskop w Astrobazie.

 

Organizatorami imprezy są Województwo Kujawsko-Pomorskie oraz Gmina Kruszwica i Gimnazjum nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Kruszwicy. Astro Festiwal jest częścią obchodów Święta Województwa Kujawsko-Pomorskiego.

 

PAP - Nauka w Polsce

 

cza/ krf

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405401,iv-astro-festiwal-w-kruszwicy.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze dziwniejsza Ceres

Naukowcy analizujący najnowsze zdjęcia przesłane przez sondę Dawn nie przestają się dziwić. Wciąż nie potrafią wytłumaczyć, czym są jasne plamy widoczne na powierzchni planety karłowatej Ceres. Najnowsze zdjęcia wykonane 6 czerwca z odległości 4400 kilometrów nadal nie pozwalają ustalić, co tam widać. Badacze przyznają, że także inne formy na powierzchni Ceres są dla nich szalenie interesujące.

Kilkanaście jasnych plam o różnej średnicy, częściowo zbijających się w większą całość widać na dnie krateru o średnicy 90 kilometrów. Takich jasnych punktów nie widzieliśmy na żadnym innym obiekcie Układu Słonecznego. Próbujemy zrozumieć, co to jest - przyznaje Chris Russell, główny ekspert misji Dawn z University of California w Los Angeles. Na razie najbardziej prawdopodobne wydają się błyski światła odbitego od powierzchni lodu, nie wykluczamy też, że to może być sól. Dopiero po zejściu sondy Dawn na niższą orbitę, będziemy mieli szanse dokładniej się temu przyjrzeć i wyjaśnić, co to naprawdę jest - tłumaczy.

Dawn pozostaje na obecnej orbicie od 3 czerwca, okrąża planetę karłowatą w ciągu trzech dni. Będzie fotografować Ceres z tej wysokości do 28 czerwca po czym zacznie zmieniać orbitę tak, by z początkiem sierpnia znaleźć się na wysokości 1450 kilometrów. Naukowcy liczą nie tylko na wyjaśnienie wtedy zagadki jasnych punktów. Intrygują ich też zdjęcia innych rejonów powierzchni Ceres. Zdradzają one oznaki silnej aktywności, są tam liczne kratery, fragmenty zastygłej lawy, ślady osuwisk i zapadniętych struktur.

Grzegorz Jasiński

 

http://www.rmf24.pl/nauka/news-jeszcze-dziwniejsza-ceres,nId,1834254

 

Najdokładniejsze jak dotąd zdjęcie jasnych plam na powierzchni Ceres

/NASA/JPL-Caltech/UCLA/MPS/DLR/IDA /

Olbrzymi krater na południowej półkuli Ceres

/NASA/JPL-Caltech/UCLA/MPS/DLR/IDA /

 

post-31-0-70116900-1434176723_thumb.jpg

post-31-0-57021400-1434176732.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbłąkana galaktyka

Wszechświat wydaje się niezwykle przestronny, mimo to większość galaktyk gromadzi się w grupy i gromady, w których sąsiedzi nie są od siebie nadmiernie odlegli. Agencje kosmiczne ESA i NASA opublikowały zdjęcie galaktyki NGC 6503, która wyraźnie się zabłąkała i znajduje się na skraju Pustki Lokalnej, obszaru o średnicy około 150 milionów lat świetlnych, gdzie z bliżej nieznanych przyczyn nie ma innych galaktyk.

 

Najnowsze zdjęcie z teleskopu kosmicznego Hubble'a pokazuje bogatą paletę barw NGC 6503, która znajduje się około 18 milionów lat świetlnych od Ziemi w gwiazdozbiorze Smoka. Średnica tej galaktyki to około 30 tysięcy lat świetlnych, jedna trzecia średnicy naszej Drogi Mlecznej. Jej centralny rejon nie jest tak jasny, jak w innych przypadkach, prawdopodobnie w centrum znajduje się mało aktywna czarna dziura, ściągająca niewielkie ilości otaczającej materii.

 

Zdjęcie wykonano z pomocą zainstalowanej w 2009 roku kamery WFC3 (Wide Field Camera 3), która rejestruje obraz w szerokim zakresie częstotliwości od ultrafioletu po bliską podczerwień. Dzięki niej widać bogactwo barw NGC 6503, czerwony blask obłoków gazu i niebieskie światło młodych, tworzących się dopiero gwiazd. Cętkowany wygląd dają galaktyce ciemnobrązowe obłoki pyłu, częściowo przesłaniające jasny blask ramion i centrum galaktyki.

 

Grzegorz Jasiński

http://www.rmf24.pl/nauka/news-zblakana-galaktyka,nId,1834018

Galaktyka NGC 6503

/NASA, ESA /

 

post-31-0-56353800-1434176890_thumb.jpg

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Japońska agencja kosmiczna planuje misję na księżyce Marsa

John Moll

Japońska agencja kosmiczna JAXA (Japan Aerospace Exploration Agency) powiadomiła o swoich przyszłych planach, dotyczących misji kosmicznej na księżycach Marsa - na Fobosie i Deimosie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, misja może odbyć się za około 7 lat.

W 2003 roku, japońscy uczeni wystrzelili sondę kosmiczną Hayabusa na planetoidę Itokawa, która dwa lata później dokonała udanego lądowania, zebrała próbki materii i dostarczyła je na Ziemię w 2010 roku. Misja ta miała ogromne znaczenie dla nauki - japońska sonda jako pierwsza zdołała tego dokonać.

Teraz naukowcy z agencji JAXA powiadomili o kolejnym, bardzo podobnym projekcie. Korzystając z technologii, która przyczyniła się do poprzedniego sukcesu, specjaliści chcą skonstruować dwie nowe sondy kosmiczne, które następnie zostaną wysłane na księżyce Marsa. Plan zakłada pobranie materiału z Fobosa i Deimosa oraz dostarczenie próbek na Ziemię. Japonia chce tego dokonać najwcześniej w 2022 roku. Szacuje się, że koszty projektu będą wynosiły 241 milionów dolarów.

Źródło: http://asia.nikkei.com/Tech-Science/Science/Japan-wants-to-do-some-Martian-moon-rock-collecting

http://tylkoastronomia.pl/wiadomosc/japonska-agencja-kosmiczna-planuje-misje-ksiezyce-marsa

Źródło: 123rf.com

Sonda Hayabusa - źródło: Wikipedia

 

post-31-0-22674400-1434176990.jpg

post-31-0-20053100-1434177000.jpg

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Astronomowie odkryli nowy rodzaj planet

Michał Skubik

Analiza danych dostarczonych prze Kosmiczny Teleskop Spitzera wskazuje, że ta nowa, egzotyczna klasa planet może powszechnie występować w Drodze Mlecznej. Gazowych planet, wielkości Neptuna, z helową atmosferą mogą w naszej galaktyce być tysiące.

 

Prowadzone za pomocą Teleskopu Keplera obserwacje wykazały, że w naszej galaktyce występują ogromne ilości planet należących do kategorii tzw. ciepłych Neptunów. Wszystkie one są mniej więcej wielkości Neptuna i obiegają swoje gwiazdy na bardzo ciasnych orbitach, o wiele bliższych niż odległość Merkurego od Słońca. To powoduje, że panują na nich wyjątkowo wysokie temperatury, sięgające blisko 1400 stopni Celsjusza. Kolejnym skutkiem ciasnej orbity jest czas, w jaki okrążają gwiazdę centralną. Jeden obieg trwa zaledwie 1-2 dni ziemskich.

Prowadzący obecne badania dr Renyu Hu z laboratoriów NASA w Pasadenie sugeruje, że niektóre z ciepłych Neptunów mogą posiadać helową atmosferę. Naukowiec uważa, że mała odległość tych planet od gwiazd centralnych mogła spowodować całkowity zanik wodoru w ich atmosferach. - Wodór jest czterokrotnie lżejszy od helu, więc powoli znikał, co powodowało zwiększanie się koncentracji helu w atmosferze - powiedział dr Hu. Według naukowca proces ten postępował stopniowo i powoli, trwając około 10 mld lat. Dla porównania nasza planeta liczy sobie około 4,6 mld lat.

Hipotezy naukowe zakładają, że ciepłe Neptuny składają się z ciekłych lub zestalonych jąder otoczonych gazem. Gdyby przyjąć, że hel jest dominującym gazem w ich atmosferach, to dysponując odpowiednią techniką, widzielibyśmy je jako planety szare lub białe. Zupełnie inaczej wygląda nasz Neptun, którego powierzchnia jest lazurowa. Spowodowane jest to silną koncentracją metanu w jego atmosferze, który pochłania barwę czerwoną, co nadaje ten niebieski odcień.

Teoria helowej atmosfery rozwinęła się po udowodnieniu, że jeden z ciepłych Neptunów, oznaczony symbolem GJ 436b, nie posiada metanu w swojej atmosferze. Naukowcy podczas obserwacji za pomocą Teleskopu Spitzera odkryli, że na tej planecie występuje węgiel, ale nie ma na niej żadnych śladów metanu. Nie byli jednak w stanie wyjaśnić, co zapobiegło powstawaniu metanu, który jak uważają, powinien powszechnie występować na planetach tego typu.

Najnowsze obserwacje wskazują, że powodem jest bliskość gwiazdy centralnej. Wysokie wartości promieniowania powodują, że wodór się wygotowuje. To z kolei spowodowało, że węgiel łączył się z tlenem, powodując wysokie stężenie tlenku węgla w atmosferze planety. Tak też wskazywały obserwacje dokonane przez Teleskop Spitzera.

Następnym krokiem do udowodnienia teorii helowej atmosfery będzie przebadanie innych ciepłych Neptunów, w poszukiwaniu śladów tlenku i dwutlenku węgla w ich atmosferach. Wysoka ich zawartość wskazuje na brak wodoru, a więc na istnienie helowej atmosfery. Naukowcy uważają, że pomóc w tym mogą obserwacje dokonywane przez Kosmiczny Teleskop Hubble'a.

Na razie każde kolejne odkryte egzoplanety zaskakują naukowców. Jedna ze współautorek badania prof. Sara Seager uważa, że prawdopodobnie istnieje każda planeta, którą tylko naukowcy są w stanie sobie wyobrazić. Jedynym ograniczeniem są w tym wypadku prawa fizyki.

W naszym układzie takiego "ciepłego Neptuna" nie ma. Jeśli takie planety są liczne, po raz kolejny poświadcza to wyjątkowość Układu Słonecznego.

Źródło: PHYS ORG

http://wyborcza.pl/1,75400,18110517,Astronomowie_odkryli_nowy_rodzaj_planet.html

Nowo odkryte planety są bardzo gorącymi, gazowymi olbrzymami, krążącymi niezwykle blisko macierzystych gwiazd (Igor Zhuravlov / 123RF)

 

post-31-0-37680000-1434177238.jpg

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co zaleje, a co wyschnie do końca tego wieku

 

Tomasz Ulanowski

 

NASA udostępnia prognozy zmian klimatu do 2100 r. Dzięki nim każde państwo i miasto może sprawdzić, jakie temperatury i opady atmosferyczne czekają je w najbliższym wieku. To podstawa do przyjęcia krajowych czy lokalnych planów adaptacji do zmian klimatu.

 

Komputerowy model udostępniony przez NASA uśrednia prognozy z 21 modeli używanych na całym świecie. Ma też świetną jak na dzisiejsze możliwości rozdzielczość 25 km. Oznacza to, że za jego pomocą można prognozować regionalne zmiany klimatu odnoszące się nawet do niewielkich miast.

 

Model prognozuje zmiany temperatur maksymalnej i minimalnej oraz ilości opadów dla każdego żądanego dnia do roku 2100.

 

Korzysta przy tym z dwóch z czterech scenariuszy stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze - tzw. RCP 4,5 i RCP 8,5 - które w swoim ostatnim raporcie zarysował ONZ-owski Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) [kliknij, aby zobaczyć dokument w formacie PDF]

 

Eksperci Panelu założyli, że w najbliższym wieku stężenie gazów cieplarnianych w powietrzu może rosnąć według czterech scenariuszy. Najbardziej optymistyczny i najmniej realny z nich - RCP 2,6 - zakłada, że koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze nie przekroczy 421 ppm (części na milion - przed rewolucją przemysłową wynosiła 280 ppm), a wzrost średniej temperatury globu - 0,3-1,7 st. C.

 

Niestety, już dzisiaj stężenie CO2 w powietrzu wynosi 400 ppm i jak dotąd rośnie ze średnią prędkością przeszło 2 ppm rocznie. Wydaje się niemożliwe, żeby w ciągu dziesięciu lat cały świat przestał pompować do atmosfery dwutlenek węgla i inne gazy cieplarniane. Nasza cywilizacja ciągle opiera się przecież na paliwach kopalnych - węglu, ropie i gazie.

 

Według drugiego scenariusza RCP 4,5 - który jest też dość optymistyczny i który NASA bierze pod uwagę w udostępnionym przez siebie modelu, stężenie CO2 ustabilizuje się w tym stuleciu na poziomie 538 ppm. IPCC przewiduje, że w takim wypadku wzrost średniej temperatury Ziemi w XXI w. wyniesie 1,1-2,6 st. C.

 

Trzeci scenariusz - RCP 6,0 - pierwszy z pesymistycznych, ale za to dość realny, zakłada, że stężenie dwutlenku węgla w atmosferze jeszcze w tym stuleciu dobije do 670 ppm, a średnia temperatura globu wzrośnie pod koniec wieku o 1,4-3,1 st. C. Zgodnie z nim w następnym stuleciu stężenie CO2 będzie nadal rosło.

 

I w końcu ostatni scenariusz - RCP 8,5 - najbardziej pesymistyczny, ale też bardzo realny (pewnie dlatego NASA umieściła go w upublicznionym przez siebie modelu) zakłada XXI-wieczny skok koncentracji dwutlenku węgla w powietrzu z dzisiejszych 400 ppm do aż 936 ppm i jej dalszy wzrost w kolejnym stuleciu. Według prognoz IPCC oznacza ona wzrost średniej temperatury Ziemi o 2,6-4,8 st. C jeszcze w tym wieku.

 

Dzięki NASA władze każdego państwa i miasta na świecie mogą teraz sprawdzić, jak globalne zmiany klimatu przełożą się na temperatury i opady na ich "podwórku".

 

W Polsce plan adaptacji do zmian klimatu już przygotowują np. władze Warszawy i Słupska.

 

http://wyborcza.pl/1,75400,18104512,Co_zaleje__a_co_wyschnie_do_konca_tego_wieku.html

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co jest większe: Afryka czy Antarktyda?

Słów kilka o mapach świata

Dzięki mapom wiesz, jak wygląda świat. Jednak nie jest on taki, jak pokazuje kartografia. Wszystko za sprawą występujących zniekształceń. Kształt, kąty i powierzchnia kontynentów nie muszą iść w parze z prawdą.

Każdy z nas ma wyobrażenie o wyglądzie świata. Dzięki mapom wiemy, jak wygląda każdy kontynent.

Okazuje się jednak, że mapy strasznie przekłamują rzeczywistość. Jak wiemy, Ziemia jest elipsoidą. Nie da się więc wiernie przenieść rzeczywistego wyglądu świata na kartkę papieru.

Kartografia, nauka zajmująca się tworzeniem i czytaniem map, rozróżnia trzy typy siatek kartograficznych - równopowierzchniową, równokątną i równoodległościową.

Ten pierwszy typ siatki, czyli równopowierzchniowe, odwzorowuje dokładnie powierzchnie kontynentów, ale zdeformowane są wszystkie kąty, południki i równoleżniki. Znanym przykładem tego odwzorowania jest siatka Mollweidego. Tę mapę stosuje się do przedstawienia cech powierzchni.

Siatka równokątna Merkatora, skonstruowana w 1569 roku i wykorzystywana przez żeglarzy, wiernie pokazuje wszystkie kąty na kuli ziemskiej. Jednak i ta ma w sobie wiele wad. Odległości wiernie zachowane są jedynie na równiku. W miarę oddalania się od tego równoleżnika, zniekształcenia są coraz większe.

Siatka równoogległościowa kwadratowa ma wiernie zachowane odległości. Południki i równoleżniki przecinają się pod kątem prostym i dlatego odległość pomiędzy nimi jest wiernie zachowana. Zniekształcenia jakie występują przy takim odwzorowaniu to kąty (to zniekształcenie jest mniejsze niż w siatce równopowierzchniowej) i powierzchnie (mniejsze zniekształcenie niż w równokątnej). Obecnie ta siatka ma małe zastosowanie w codziennym życiu.

Teraz postanowiliśmy zachwiać Waszą wizję świata. Pokażemy, że rozmiary, kształty i kąty kontynentów nie zgadzają się z naszym wyobrażeniem.

Źródło: tvnmeteo.pl

Autor: Maja Bujalska

http://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje-pogoda/ciekawostki,49/co-jest-wieksze-afryka-czy-antarktyda-slow-kilka-o-mapach-swiata,171207,1,0.html

 

post-31-0-34363000-1434177440_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To właściwie skąd się wzięły tajemnicze plamy na Ceres?

Autor: Aleksandra Stanisławska

Sonda kosmiczna Dawn zrobiła niezwykle szczegółowe fotografie tajemniczych jasnych plam na powierzchni planety karłowatej Ceres. NASA opublikowała też przepiękny film złożony z PRAWDZIWYCH ZDJĘĆ globu. Czy w końcu dowiemy się, czym są jasne plamy?

Sonda kosmiczna Dawn od marca tego roku krążąca wokół planety karłowatej Ceres zbliżyła się do niej na odległość 4400 km, dzięki czemu miała szansę dokładnie sfotografować niezwykłe lśniące plamy na jej szarawej powierzchni. Ceres to mająca 950 km średnicy planeta karłowata położona w pasie planetoid pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza. Jest to zarazem największy obiekt krążący w tym pasie.

Krater, w którym znajdują się przejaśnienia, ma około 90 km średnicy. Z daleka wygląda to na dwie plamy, o czym pisaliśmy na naszym blogu. Jednak w rzeczywistości są to najprawdopodobniej dwa skupiska mniejszych kropek, co wyraźnie widać w przypadku plamy po prawej stronie. Plama z lewej strony położona jest w centrum krateru. Jak zauważa astronom Phil Plait na blogu Bad Astronomy, na zewnątrz od krateru po prawej stronie widać rozchodzące się promieniście delikatne przyciemnienie (łatwiej je dostrzec, podkręcając kontrast zdjęcia w programie graficznym). Wygląda ono na materię wyrzuconą przez obiekt, który uderzył w powierzchnię Ceres pod bardzo małym kątem. To by wyjaśniało obecność plam z prawej strony.

A poniżej film z przelotu sondy Dawn wokół Ceres. Do stworzenia go użyto PRAWDZIWYCH ZDJĘĆ planety wykonanych z odległości 5100-13600 km! W tle dołożono gwieździste niebo

Nie wiadomo jednak, czy rozwiązanie zagadki plam jest tak proste. Ostatecznie głowi się nad tym cały sztab planetologów. A połyskujące powierzchnie na Ceres rozbudzają wyobraźnię, bo są zupełnie wyjątkowe. Na żadnym innym skalistym, pozbawionym powietrza globie nie odkryto podobnie jasnych, kontrastujących z otoczeniem plam. Badania wykazały, że na Ceres kryje się sporo lodu wodnego i to właśnie ten lód może przezierać spod przyprószonej pyłem powierzchni po niedawnym uderzeniu meteorytu. Jeśli tak jest, to lodowe plamy stopniowo będą stawać się coraz mniej widoczne, niszczone przez promieniowanie UV i podgrzewane przez Słońce, wskutek czego lód będzie sublimował (zmieniał stan skupienia ze stałego w gazowy).

Pozostaje jeszcze kwestia samego 90-km krateru. Naukowcy oceniają, że jest o wiele starszy niż jasne plamy. Tak więc najprawdopodobniej przypadek sprawił, że w jego środek uderzył kolejny meteoryt, wybijając kolejne zagłębienia. A może są to jednak ślady aktywności wulkanicznej, co badacze również biorą pod uwagę? Albo plamy jakichś soli? Badania prowadzone przez Dawn powinny rozwiać te wątpliwości.

Sonda będzie okrążać Ceres jeszcze przez kilka miesięcy, stopniowo się do niej zbliżając. W grudniu 2015 znajdzie się na wysokości zaledwie 375 km ponad powierzchnią planety, z na przekazanych przez nią zdjęciach jeden piksel ma mieć 35 metrów rozdzielczości. To zwiastuje naprawdę dużą szczegółowość fotografii. A będą one robione nie tylko w świetle widzialnym, bo oprzyrządowanie sondy umożliwia również obrazowanie w podczerwieni, dzięki czemu uzyskamy mapę ciepła na powierzchni. Z kolei dzięki detektorowi neutronów można będzie wykryć obecność wody.

Na razie na zdjęciach Ceres widać pooraną kraterami powierzchnię jak na Księżycu. Naukowcy odkryli tam również osuwiska i strome urwiska. Wskutek osunięć gruntu prawdopodobnie powiększył się w ostatnim czasie także krater z jasnymi plamami.

http://www.crazynauka.pl/to-wlasciwie-skad-sie-wziely-tajemnicze-plamy-na-ceres/

Zdjęcie wykonane przez sondę Dawn podczas przelotu nad planetą karłowatą Ceres 4 maja 2015. Fot. JPL/NASA

post-31-0-99161800-1434177535_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fizyk: niespodzianki w Wielkim Zderzaczu Hadronów? Co najmniej za rok!

Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) wznawia pracę, ale w najbliższych miesiącach fizycy nie spodziewają się przełomowych odkryć. Teraz sprawdzają, czy wszystko po modernizacji zadziała - mówi PAP fizyk dr Maciej Górski, który uczestniczy w jednym z eksperymentów.

LHC RUSZA ZE ZDWOJONĄ ENERGIĄ

 

Po trwającej dwa lata modernizacji Wielki Zderzacz Hadronów w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych CERN pod Genewą wznawia swoją pracę. Cząstki już zderzają się z docelową energią (13 TeV) - prawie dwukrotnie większą niż w poprzednim etapie. To jednak jeszcze nie znaczy, że w LHC - największym na świecie przyspieszaczu cząstek - wkrótce dojdzie do przełomowych odkryć. Dr Maciej Górski, kierownik Zakładu Wysokich Energii Narodowego Centrum Badań Jądrowych, który uczestniczy przy jednym z eksperymentów przy LHC, mówi w rozmowie z PAP: "Jeśli chodzi o odkrycia w LHC, prawdziwe niespodzianki nie powinny się pojawić wcześniej niż za rok. Trudno liczyć na to, że dziś włączymy akcelerator i jutro ogłosimy wyniki."

 

NAJŚWIETNIEJSZA ŚWIETLNOŚĆ NA ŚWIECIE

 

Wyjaśnia, że choć w LHC udało się już uzyskać oczekiwaną energię zderzeń, to inżynierowie cały czas starają się poprawić tzw. świetlność aparatury. "To parametr, który mówi, ile zderzeń na sekundę zachodzi w każdym eksperymencie. Teraz świetlność jest znacznie mniejsza, niż byśmy chcieli. A jeśli świetlność nie będzie duża, trudno mówić o możliwościach odkryć" - zaznacza Górski.

 

Przyznaje, że docelowa świetlność LHC ma być uzyskana za jakiś miesiąc, a to będzie dopiero początek. "Akcelerator ruszył w pierwszym etapie tak naprawdę w 2010 r., a odkrycie cząstki Higgsa ogłoszono dopiero w 2012 r." - przypomina dr Górski. Zaznacza, że trzeba zebrać nawet kilkaset, kilka tysięcy zdarzeń świadczących o występowaniu np. jakiejś nowej cząstki, żeby móc stwierdzić, że się ją odkryło. A problemem jest to, że zdarzenia te występują bardzo, bardzo rzadko. I trzeba je wyszukać wśród miliardów zdarzeń zwykłych i nieciekawych.

 

"Szukamy igły w stogu siana. Na razie stóg jest mały, więc igły w nim jeszcze nie ma, a nawet jak będzie, to nie jest tak, że włożymy w ten stóg rękę i od razu na tę igłę natrafimy. To dość długa procedura" - komentuje fizyk z NCBJ.

 

BŁYSKAWICZNE PACZKI

 

Pod powierzchnią ziemi w CERN znajdują się dwa ogromne pierścienie o obwodzie 27 km. W pierścienie te wpuszczane są rozpędzone paczki protonów. Na razie w pierścieniach krąży jednocześnie tylko kilka takich paczek protonów, a docelowo ma być ich aż po 2800 w jednym pierścieniu. Każda taka paczka ma długość ok. 30 cm, jest cieńsza niż włos i zawiera 100 mld protonów. Część paczek leci w jednym pierścieniu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a część - w drugim pierścieniu w stronę przeciwną. Pierścienie w czterech miejscach na obwodzie przecinają się i może tam dochodzić do zderzeń rozpędzonych cząstek.

 

"Zderzanie protonów to delikatna operacja - włosem o długości 30 cm trzeba trafić w drugi taki włos. A przecież obie paczki poruszają się prawie z prędkością światła" - opisuje dr Górski. W wyniku tych zderzeń uwalniana jest ogromna energia i mogą powstawać cząstki, których właściwie nigdzie indziej nie ma szansy zaobserwować. Poznanie natury tych cząstek daje naukowcom wgląd m.in. w to, co działo się zaraz po Wielkim Wybuchu.

 

CO SIĘ ZDARZY PRZY ZDERZENIU?

 

W miejscach, gdzie pierścienie się przecinają, prowadzone są cztery eksperymenty. Różnią się one zwłaszcza detektorami i tym, czego w zderzeniach cząstek szukają naukowcy. Eksperymenty CMS (przy nim pracuje dr Górski) i ATLAS są największe i najbardziej ogólne. Z kolei przy eksperymentach LHCb i ALICE badane są bardziej szczegółowe aspekty dotyczące natury cząstek.

 

W detektorach przy LHC rejestrowane są cząstki, które w zderzeniach powstają (mogą to być np. mezony K, mezony pi, protony, antyprotony, fotony, elektrony czy miony). "Po zarejestrowaniu wszystkiego, co powstaje w zdarzeniu, mamy informacje o tym, co się zdarzyło. Możemy szukać nowych, nieznanych zjawisk" - objaśnia dr Górski.

 

Dodaje, że w LHC rejestruje się kilkadziesiąt różnych rodzajów kolizji, do których w zderzaczu może dochodzić. Dane z eksperymentu porównuje się z wynikami symulacji opartych na przewidywaniach teoretycznych. W wyniku tego działania powstaje wykres. "Jeśli nie zdarzyło się nic nowego, wykres jest gładki. A jeśli na wykresie pojawi się maksimum - możemy powiedzieć, że zdarzyło się coś ciekawego. Wykresy potwierdzające istnienie cząstki Higgsa mają właśnie takie maksimum" - stwierdza Górski.

 

SYMETRIA JEST SUPER

 

Fizyk z NCBJ zaznacza, że badania prowadzone w LHC mają doprowadzić m.in. do dokładniejszego poznania właściwości cząstki Higgsa. Górski wyjaśnia, że istnienie tego bozonu przewidzieli w swojej publikacji 51 lat temu Peter Higgs i Francois Englert. Akurat ich propozycje udało się zweryfikować doświadczalnie. Ale jest wiele kolejnych modeli, które czekają na potwierdzenie lub obalenie.

 

"W szczególności są to teorie supersymetryczne, które wskazują, że każda cząstka, którą na razie znamy (np. elektron, każdy z kwarków, foton) ma cząstkę stowarzyszoną, zbliżoną do niej własnościami. Różni się od niej tylko pewnym parametrem - spinem, który - w uproszczeniu - odpowiada za to, jak ta cząstka się kręci" - mówi Górski.

 

RZUCIĆ ŚWIATŁO NA CIEMNĄ MATERIĘ

 

Jeśli teorie supersymetryczne okazałyby się prawdziwe, można byłoby np. wyjaśnić, skąd się bierze ciemna materia. "Na razie główne argumenty na istnienie ciemnej materii pochodzą z astrofizyki, z analizy zachowania się galaktyk. Badanie ich własności sugeruje, że masa galaktyk jest większa niż poznane na razie obiekty, takie jak gwiazdy czy planety" - zaznaczył. Gdyby udało się potwierdzić istnienie stabilnych cząstek stowarzyszonych z cząstkami już poznanymi, byłoby to potwierdzeniem tego, co zaobserwowali astrofizycy.

 

"Nie sądzę, że do tego typu odkrycia dojdzie szybciej niż za rok" - zaznacza badacz, ale przyznaje, że jest na co czekać.

 

PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala

 

lt/ mrt/ mki/

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405300,fizyk-niespodzianki-w-wielkim-zderzaczu-hadronow-co-najmniej-za-rok.html

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Studentka odkrywa tuby plazmy unoszące się nad powierzchnią Ziemi

Najnowsze obserwacje radiowe nareszcie potwierdziły przewidywania teorii, która liczy już sobie 60 lat! Autorka badań, która wymyśliła sposób jak tego dokonać i zbadać ziemskie pole magnetyczne w trzech wymiarach, jest studentką jednego z australijskich uniwersytetów.

Słońce stale emituje naładowane cząstki, które wraz z promieniowaniem kosmicznym spoza naszego Układu docierają do Ziemi. Kiedy cząstki zbliżają się do naszej planety ich tory lotu są zaburzane przez ziemskie pole magnetyczne. Część z nich odbija się, inne zaś są kierowane w strone biegunów magnetycznych, powodując np. spektakularne zorze polarne. Obszar, w którym ruch cząstek naładowanych i zjawiska są zdominowane przez pole magnetycznym nazywamy magnetosferą. Dzieli się ona na dolną warstwę - jonosferę i górną - plazmosferę. Niestety poza samym podziałem niewiele wiemy na ich temat.

Lepsze poznanie jonosfery jest istotne dla satelitarnych systemów nawigacji oraz dla obserwacji prowadzonych przez radioteleskopy. Cleo Loi, studentka Univeristy of Sydney, w trakcie pracy nad projektem magisterskim wpadła na pomysł, by użyć radioteleskop Murchison Widefield Array (MWA) do zbadania tego regionu.

MWA to jeden z obserwatoriów, które postawiono w ramach przygotowań do budowy przełomowego Square Kilometera Array (SKA). MWA składa się ze 128 anten rozrzuconych na obszarze o szerokości 3 kilometrów w zachodniej Australii. Loi zasugerowała, by podzielić obserwatorium na część wschodnią i zachodnią. Dzięki temu uzyskała stereoskopowe widzenie, którego zasada działania jest analogiczna do pracy ludzkich oczu. Dzięki temu, że patrzymy na dany obiekt lewym i prawym okiem, które są nieco oddalone od siebie, możemy ocenić odległość do obiektu. W klasycznych obserwacjach radiowych odległość pomiędzy zachodnią i wschodnią grupą anten jest zbyt mała dla obiektów znajdujących się na odległościach astronomicznych, ale przy obserwacjach obszarów bliskich Ziemi jest wystarczająca.

Przeprowadzone obserwacje stereoskopowe ukazały serię naprzemiennie ułożonych tub plazmy o małej i dużej gęstości. Tuby łączą jonosferę i plazmosferę układając się wzdłuż pola magnetycznego. Pomiar wysokości określił położenie tub na 600 km od powierzchni Ziemi. Zauważono również, że struktury powoli się przesuwają.

Badania jonosfery wykonywano również przy użyciu innych anten, np. Very Large Array (VLA), jednak nikt nie zastosował dotychczas metody stereoskopowej. Najnowsze odkrycie pozwala wytłumaczyć m.in. problem rejestracji sygnału na jednej półkuli, który powstawał podczas błyskawic mających miejsce na drugiej półkuli Ziemi. Podejrzewano, że właśnie mogły istnieć takie tuby plazmy, jednak do tej pory nie udało się potwierdzić ich obecności. Loi jest bardzo pozytywnie zaskoczona tym co udało się osiągnąć przy pomocy radioteleskopu MWA i już zastanawia się, co by można było osiągnąć przy pomocy potężnego SKA, kiedy już powstanie. Co prawda SKA nie zakładało prowadzenia badań w tym kierunku, ale być może dzięki niniejszemu odkryciu może się to zmienić.

Artykuł: Real-time imaging of density ducts between the plasmasphere and ionosphere - http://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1002/2015GL063699/abstract

Hubert Siejkowski

 

http://orion.pta.edu.pl/studentka-odkrywa-tuby-plazmy-unoszace-sie-nad-powierzchnia-ziemi

Wizja artystyczna tub plazmy w ziemskiej magnetosferze. Źródło: CAASTRO/Loi et al.

Obserwacje tub plazmy wykonanych przy pomocy teleskopu Murchison Widefield Array. Kolorem oznaczono rozkład tub, zaś czarne linie odpowiadają kierunkowi ziemskiego pola magnetycznego. Źródło: CAASTRO/Loi et al.

Kliknij rysunek, by zobaczyć animacje!

post-31-0-17645800-1434265989.jpg

post-31-0-05224400-1434265998.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lądownik Philae "obudził się" po pół roku milczenia. Naukowcy stracili z nim kontakt w listopadzie

 

Europejska Agencja Kosmiczna potwierdza, że otrzymała sygnały od lądownika Philae. Próbnik międzyplanetarnego programu Rosetta przestał nadawać w listopadzie; naukowcy przewidywali, że wyczerpała się wtedy jego bateria.

 

ESA podaje, że otrzymała dwa czterdziestosekundowe sygnały, nadane w odstępie dwóch minut. W listopadzie inżynierowie alarmowali, że bateria lądownika może ulec wyczerpaniu: Philae przez większość czasu znajdował się w cieniu wysokiego wzniesienia na powierzchni jądra komety. W efekcie baterie słoneczne lądownika nie otrzymywały wystarczającej ilości energii słonecznej.
 
  • Like 5

Kończę temat, gdy ktoś po 3 minutach zaczyna pytać o znaki zodiaku. Wychodzę z założenia "nie ucz świni śpiewać - nic nie wskórasz i zdenerwujesz świnię".

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teleskopy nakładają ograniczenia na kwantową ?pianę? czasoprzestrzeni

Na bardzo małych przestrzeniach i interwałach czasowych czasoprzestrzeń Kosmosu wydaje się być gładka, pozbawiona jakichkolwiek struktur. Jednak pewne aspekty mechaniki kwantowej ? nauki uważanej za dość dobrze opisującą Wszechświat w małej skali - na poziomie subatomowym ? taka czasoprzestrzeń wcale nie jest gładka. Wprost przeciwnie, zdaje się mieć strukturę podobną do piany lub gąbki, z mnóstwem szybkozmiennych obszarów, w których czas i przestrzeń nie są dobrze zdefiniowanie, ale fluktuują.

Jeden z czołowych naukowców projektu, Eric Perlman z Florida Institute of Technology w Melbourne, opisuje to tak: ?Pianę kwantową można zrozumieć w sposób następujący. Jeśli lecisz na oceanem, wygląda on z góry na całkiem gładki, gdy jednak gdy Twój samolot zaczyna się nad nim zniżać, dostrzegasz powoli fale, a gdy zbliżysz się jeszcze bardziej, także małe, fluktuujące bąble wody.?

Przewidywana przez teoretyków skala rozmiarów struktur piany czasoprzestrzennej to mniej więcej dziesięć razy jedna miliardowa średnicy jądra atomu wodoru, zatem nie sposób jej zmierzyć metodami bezpośrednimi ? poprzez obserwacje, np. mikroskopem. Jednak jeśli założymy, że taka struktura faktycznie istnieje, pojawią się pewne ograniczenia na dokładność możliwości zmierzenia odległości w małych skalach, ponieważ rozmiar wielu takich ?bąbli kwantowych? fluktuuje, gdy biegnie przez nie światło. W zależności od przyjętego modelu czasoprzestrzeni te niepewności pomiarowe powinny razem składać się na całkiem różne tempa poruszania się światła na dużych kosmicznych odległościach.

Naukowcy wykorzystują więc wysokoczęstotliwościowe obserwacje bardzo odległych od nas kwazarów, czyli bardzo jasnych jąder galaktyk, na które materia opada w procesie akrecji na czarną dziurę, powodując wyzwalanie się ogromnych zasób jej energii. Takie obserwacje dają nam możliwość testowania różnych modeli piany kwantowej. Autorzy cytowanej tu publikacji przewidywali, że taka akumulacja efektów wynikających z niepewności pomiaru prędkości podróży światła na dystansach rzędu miliardów lat świetlnych może spowodować, że pewne obiekty staną się na skutek odkształceń obrazu niedostrzegalne. Częstotliwość, na jakiej to ma miejsce, zależy przy tym silnie od przyjętego modelu piany.

Obserwacje rentgenowskie i Gamma dowodzą jednak, że na chwilę obecną można całkiem wykluczać jeden z modeli ? taki, w którym fotony losowo dyfundują przez pianę czasoprzestrzeni, w sposób podobny do procesów rozpraszania światła we mgle. Wykrycie odległych kwazarów na krótkich falach promieniowania Gamma przez satelitę Fermi i jeszcze na mniejszych długościach fal z VERITAS zdaje się dowodzić, że można wykluczyć także tzw. holograficzny model z mniejszą skalą dyfuzji.

Może to więc oznaczać, że czasoprzestrzeń jest mniej ?pienista? niż przewidują niektóre modele. Dane zebrane na falach rentgenowskich i Gamma pokazują, że jest ona gładka aż do odległości 1000 razy mniejszych niż jądro atomu wodoru.

Cały artykuł: E. Perlman et al., New Constraints on Quantum Gravity from X-Ray and Gamma-Ray Observations

Źródło: Elżbieta Kuligowska | astronomy.com

 

http://orion.pta.edu.pl/teleskopy-nakladaja-ograniczenia-na-kwantowa-piane-czasoprzestrzeni

Wysokoczęstotliwościowe obserwacje odległych kwazarów w promieniach X i gamma wykorzystuje się do testowania modeli kosmologicznych w bardo niewielkich skalach. Pewne modele przewidują istnienie drobnych bąbli czasoprzestrzennych, o wiele mniejszych nawet od rozmiarów jądra atomowego. Taka ?piana czasoprzestrzeni? jest niemożliwa do bezpośrednich obserwacji, ale można użyć pewnych modeli teoretycznych bo dania jej hipotetycznych własności.

Źródło: NASA/CXC/FIT/E.Perlman et al, Illustration: NASA/CXC/M.Weiss

 

post-31-0-54309800-1434347044_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niebo w trzecim tygodniu czerwca 2015 roku

Animacja pokazuje położenie Wenus i Jowisza w trzecim tygodniu czerwca 2015 r.

Animację wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com).

 

Dodał: Ariel Majcher

 

Źródło: StarryNight

 

W niedzielę 21 czerwca o godz. 18:37 naszego czasu Słońce osiągnie najbardziej na północ wysunięty punkt ekliptyki. Tym samym na półkuli północnej naszej planety skończy się astronomiczna wiosna i zacznie astronomiczne lato. Od przyszłego tygodnia noce zaczną się wydłużać. Wcześniej, bo w środę 17 czerwca, będzie miał miejsce najwcześniejszy wschód Słońca w całym roku (w Łodzi o godz. 4:23). W ostatnim tygodniu wiosny Księżyc będzie widoczny dopiero w weekend, ale za to czeka go dość bliskie spotkanie z Wenus, Jowiszem i Regulusem. Przez całą noc widoczna jest Kometa Lovejoya (C/2014 Q2) oraz Nowa Strzelca 2015 nr 2, zaś troszkę krócej - planeta Saturn.

 

We wtorek 16 czerwca o godz. 16:07 wg czasu obowiązującego w Polsce Księżyc przejdzie przez nów. A ze względu na to, że obecnie Księżyc w tym rejonie nieba przechodzi pod ekliptyką, to będzie go można próbować dostrzec dopiero w piątkowy wieczór 3 dni później. Warto jednak na to poczekać, ponieważ cienkiemu sierpowi Księżyca będą towarzyszył dwie najjaśniejsze planety naszego nieba, czyli Wenus z Jowiszem oraz najjaśniejsza gwiazda Lwa - Regulus.

 

Obie widoczne wieczorem w tej części nieboskłonu planety coraz bardziej zbliżają się do horyzontu i do siebie nawzajem. W poniedziałek 15 czerwca godzinę po zmierzchu (na tę porę wykonane są mapki animacji) Wenus z Jowiszem będą zajmowały pozycję na wysokości około 15°, w niedzielę 21 czerwca wysokość ta zmniejszy się o 2-4 stopnie. W tym samym czasie dystans między Wenus a Jowiszem spadnie z 9,5 do 5,5 stopnia. Wenus zbliża się cały czas do Ziemi i do końca tygodnia jej jasność wzrośnie do -4,4 magnitudo, a średnica kątowa jej tarczy urośnie do 28". Jednocześnie faza wenusjańskiej tarczy spadnie do 40%. Jowisz świeci obecnie z jasnością -1,8 wielkości gwiazdowej, a jego tarcza ma średnicę 33". Skraca się czas przebywania obu planet nad widnokręgiem. Zarówno Wenus, jak i Jowisz chowają się za horyzont około 23:30.

 

W układzie księżyców galileuszowych Jowisza w najbliższych dniach będzie można dostrzec 7 zjawisk (przy ponad 50 w okresie grudzień - luty, gdy noce były zdecydowanie dłuższe i Jowisz przebywał na nocnym nieboskłonie przez kilkanaście godzin). Szczególnie warto zwrócić uwagę na konfigurację księżyców galileuszowych we wtorek 16 czerwca. Tego wieczoru, jeszcze zanim zajdzie Słońce, zatem nie ma tego zjawiska w tabeli od 20:13 do 20:33 Kallisto zostanie zakryta przez Ganimedesa, prawie 4' na wschód od Jowisza. W momencie zachodu Słońca (w Łodzi ok. 21:03) oba księżyce będą oddalone od siebie o 4" i z biegiem czasu odległość ta będzie rosła. Po drugiej stronie planety blisko siebie będą Europa z Io. Tuż po 22:20 Europa na chwilę częściowo zakryje Io i będzie to bardzo płytkie zakrycie. Tuż przed północą po Europie będzie wędrował cień Io, ale będzie to można zobaczyć tylko w północno-zachodniej części naszego kraju. Choć i tam nie będzie to proste zadanie, ponieważ w tym momencie do zachodu Jowisza i jego księżyców pozostanie już niewiele czasu.

 

Więcej szczegółów na temat konfiguracji księżyców galileuszowych Jowisza (na podstawie stron IMCCE oraz Sky and Telescope) w poniższej tabeli:

? 16 czerwca, godz. 22:21 - muśnięcie Europy przez Io, 67" na zachód od brzegu tarczy planety (początek),

? 16 czerwca, godz. 22:23 - muśnięcie Europy przez Io (koniec),

? 16 czerwca, godz. 23:58 - zaćmienie Europy przez Io (początek),

? 16 czerwca, godz. 0:05 - zaćmienie Europy przez Io (koniec),

? 18 czerwca, godz. 22:57 - zakrycie Io przez Ganimedesa, 75" na zachód od brzegu tarczy Jowisza (początek),

? 18 czerwca, godz. 23:06 - zakrycie Io przez Ganimedesa (koniec),

? 18 czerwca, godz. 23:50 - wejście Europy na tarczę Jowisza,

? 20 czerwca, godz. 23:04 - wyjście Europy z cienia Jowisza, 23" na wschód od brzegu tarczy planety (koniec zaćmienia),

? 21 czerwca, godz. 21:46 - wejście Io na tarczę Jowisza,

? 21 czerwca, godz. 22:44 - wejście cienia Io na tarczę Jowisza.

 

Jak już pisałem w okolicach weekendu na wieczorne niebo powróci Księżyc. Chociaż nie jest to zaznaczone na animacji, to próbować go dostrzec można już w piątek 19 czerwca. Tego wieczoru tarcza Srebrnego Globu będzie oświetlona w 11%, a około godz. 21:00 będzie się on znajdował nieco ponad 4° nad widnokręgiem. W odnalezieniu słabo świecącego jeszcze Księżyca w tym dniu na pewno może pomóc jasna Wenus. Naturalny satelita Ziemi będzie się znajdował około 9° prawie dokładnie pod nią (na godz. 5:30).

Dobę później tarcza Księżyca będzie oświetlona już w 18% i o tej samej porze będzie się ona znajdowała na wysokości prawie 10°. Tym razem Srebrny Glob będzie się znajdował 5,5 stopnia pod Jowiszem, a od Wenus będzie go dzieliło ponad 8°. Warto się tego wieczoru wybrać na fotografowanie tej koniunkcji, ponieważ w lipcu, przy następnym zbliżeniu Księżyca do obu planet, z Polski warunki obserwacyjne będą dużo słabsze. Godzinę po zmierzchu Wenus z Księżycem będą już pod horyzontem, a Jowisz będzie tylko półtora stopnia nad nim.

Ostatniego wieczoru tego tygodnia, już podczas astronomicznego lata, naturalny satelita Ziemi będzie oświetlony w 26% i godzinę po zachodzie Słońca będzie zajmował pozycję nieco ponad 4° na południe od Regulusa. Tego wieczoru Jowisz będzie się znajdował 12° na prawo od Księżyca, zaś Wenus - kolejne 5° dalej.

Animacja pokazuje położenie Komety Lovejoya (C/2014 Q2) w trzecim tygodniu czerwca 2015 r.

Animację wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com).

Dodał: Ariel Majcher

Źródło: StarryNight

Kometa Lovejoya (C/2014 Q2) w dalszym ciągu wędruje przez gwiazdozbiór Małej Niedźwiedzicy, zbliżając się do drugiej co do jasności (niewiele słabszej od pierwszej) gwiazdy tej konstelacji, czyli Kochab. W niedzielę 21 czerwca odległość między tymi ciałami niebiańskimi spadnie poniżej 5°. Jednocześnie kometa oddali się od Gwiazdy Polarnej już na prawie 12°. Kometa Lovejoya nie przestaje jasno świecić, jeśli wziąć pod uwagę, że jest ona już daleko od Ziemi, a przez peryhelium przeszła już prawie 5 miesięcy temu. Obecnie jej jasność jest oceniana na jakieś 8,5 magnitudo. W najbliższych dniach w obserwacjach tej komety nie będzie przeszkadzał Księżyc, ale za to utrudniać je będzie płytkie położenie Słońca pod widnokręgiem.

 

Dokładną pozycję Komety Lovejoya (C/2014 Q2) w czerwcu 2015 r. można odczytać z mapki, przygotowanej przez Janusza Wilanda w swoim programie Nocny Obserwator (http://www.astrojawil.pl/blog/moje-programy/nocny-obserwator/).

Mapka pokazuje położenie Saturna i Nowej Strzelca 2015 nr 2 w trzecim tygodniu czerwca 2015 roku (

Mapkę wykonano w GIMP-ie (http://www.gimp.org) na podstawie mapek z programu Starry Night (http://www.starrynighteducation.com).

 

Dodał: Ariel Majcher -

 

Źródło: StarryNight

Od opozycji Saturna minął już miesiąc i planeta zachodzi już półtorej godziny przed wschodem Słońca, a najwyżej nad widnokręgiem jest przed godziną 23. Oddalanie się Saturna od Ziemi widać również po jego jasności, która do końca tego tygodnia spadnie do +0,2 magnitudo. Natomiast tarcza tej planety utrzyma średnice 18". Maksymalna elongacja Tytana (tym razem zachodnia) przypada w środę 17 czerwca. Saturn w dalszym ciągu porusza się ruchem wstecznym i oddalił się od gwiazdy Graffias (? Scorpii) na odległość prawie 4°.

Wygląda na to, że gwiazda Nowa Strzelca 2015 nr 2, która wybuchła już 3 miesiące temu i od tego czasu była dobrze widoczna pośród gwiazd Strzelca, wkrótce przestanie być obserwowalna. W ciągu ostatniego tygodnia jej jasność spadła o mniej więcej 1 wielkość gwiazdową i wynosi prawie 8 magnitudo. Jeśli trend się nie odwróci i gwiazda utrzyma to tempo słabnięcia, to już za kilka tygodni stanie się ona widoczna tylko przez duże teleskopy. Zatem kto jeszcze chciałby odszukać tę nową, a jeszcze tego nie uczynił, powinien się pospieszyć. Okazja w ciągu kilkunastu najbliższych dni będzie dobra, ponieważ Księżyc będzie daleko od tego rejonu nieba. Więcej o niej można poczytać na stronie czasopisma Sky and Telescope (oczywiście po angielsku).

Dodał: Ariel Majcher -

Uaktualnił: Ariel Majcher ?

http://news.astronet.pl/7614

 

 

post-31-0-08915000-1434347731.gif

post-31-0-70068700-1434347750.gif

post-31-0-15480800-1434347759.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grawitacja. Dorastanie przyciąganie. Dbaj o zmysł grawitacji

Olga Woźniak, psycholog

Zmysł grawitacji musimy kalibrować na huśtawce i trzepaku. Bez tego dzieci gorzej się uczą.

 

Każdy nosi piętno grawitacji. "Fabrycznie wbudowany" narząd służący do układania sobie relacji z siłą ciążenia. To układ przedsionkowy. Położony głęboko w uchu środkowym labirynt kanalików, w których przesypują się mikroskopijne kamyczki - otolity. Te kryształy soli wapniowych przemieszczają się wskutek ruchów głowy. To pobudza komórki zmysłowe w uchu. Impulsy elektryczne płyną do ośrodkowego układu nerwowego. Dzięki temu mózg wie, czy się ruszamy, w którą stronę i jak dostosować do tego działanie szkieletu, mięśni, ale także wzroku, słuchu, dotyku.

 

Działanie układu przedsionkowego wymaga kalibracji. Ostatecznie nasz rozwój płodowy przebiega w warunkach "mikrograwitacji", gdy zawieszeni w wodach płodowych trwamy izolowani od siły, z którą brutalnie się stykamy, przychodząc na świat. Zanim doświadczymy na własnej skórze przyciągania naszej planety, już w ósmym tygodniu naszego życia płodowego układ przedsionkowy jest dojrzały pod względem kształtu, a częściowo także pod względem unerwienia. To, co trzeba załatwić w pierwszych latach życia, to zadbanie, by połączenia nerwowe biegnące od niego do narządów zmysłów właściwie się rozwinęły. Skalibrować go.

 

Cały nasz rozwój ruchowy: pełzanie, raczkowanie, pierwsze chwiejne kroki aż po najbardziej zaawansowany wyczyn, czyli stanie bez ruchu, wpływa na jego dojrzewanie i prawidłową pracę.

 

W naszym mózgu ciągle toczą się nerwowe obliczenia wprowadzające drobne korekty do postawy czy napięcia muskułów zajętych walką z grawitacją. A gdyby ona chciała nas rozłożyć na łopatki? Nie wolno na to pozwolić. Ale żeby to się udało, trzeba ją dobrze poznać i zrozumieć! Wykonać setki, tysiące doświadczeń sprawdzających, jak nasze ciało radzi sobie w warunkach ziemskiego przyciągania. A zatem: należy ostrożnie turlać się z boku na bok, z brzucha na plecy, pełzać, biegać na czworakach, spróbować postawy dwunożnej, asekurując się przed zdradzieckim ciążeniem ku podłodze. Potem nadchodzi pora na słabość do huśtawek, karuzeli, drabinek, trzepaków, skakanek, rowerów i rolek - rekwizytów, które pomogą naszemu układowi przedsionkowemu wyrobić sobie odpowiednią strategię reagowania.

 

Dysleksja i grawitacja

 

A to gigantyczna praca. Weźmy zależność między ruchem głowy a ruchem gałek ocznych. Drobne mięśnie zawiadujące oczami ciągle korygują ich położenie, byśmy mogli oglądać świat bez zaburzeń. Nawet minimalne ruchy głowy odbierane przez narząd równowagi wymagają natychmiastowej reakcji układu mięśniowego oczu. I to w sposób skoordynowany.

 

Potraktujmy to poważnie! Brak wystarczającej ilości ruchowych doświadczeń w pierwszych latach naszego życia może doprowadzić do kłopotów, o jakich w ogóle nie myślimy, omijając z dzieckiem plac zabaw. Dysleksja, ADHD, kłopoty z pisaniem, koordynacja ruchowa - to wszystko zależy od współdziałania zmysłów z układem przedsionkowym. I od jego relacji z grawitacją. Z nich wynika prawidłowe napięcie mięśniowe, koordynacja oko - ręka, umiejętność precyzyjnego wykonywania ruchów.

 

Efekt zaniedbania: kulfony w zeszycie, w którym utrzymanie liter w liniaturze graniczy z cudem, problemy z czytaniem. A jak idzie samodzielne ubieranie się, wiązanie butów, kopanie piłki? Pojawia się frustracja. Zaniżenie poczucia własnej wartości. Brzmi znajomo? Doświadcza tego coraz większa liczba dzieci.

 

Bo coraz większe ich rzesze mają coraz mniej czasu na bieganie po podwórku, kręcenie się na karuzeli aż do mdłości czy pozornie bezmyślne bujanie się na huśtawce.

Huśtawka zamiast terapii

Dla naszego mózgu to poważne doświadczenia naukowe. Nie tylko dla naszego zresztą. Bawią się i brykają niemal wszystkie małe zwierzęta. Amerykański zoolog John Byers przez parę lat obserwował zabawy jelonków, antylop i kózek, szukając w nich celowości. Pewnego dnia odkrył, że wykres "zabawowości" niemal wszystkich zwierząt przypomina odwróconą literę U. Maksimum chęci do zabawy osiągane jest w dzieciństwie i wczesnej młodości, prawie całkowicie zanika zaś w wieku dorosłym.

Wertując książki poświęcone rozwojowi myszy, zobaczył ten wykres po raz kolejny. Nie dotyczył on jednak skłonności do zabawy, mimo że niemal się z nią pokrywał. Przedstawiał natomiast... rozwój części mysiego mózgu - móżdżku. Ta struktura odpowiada za koordynację ruchów i utrzymanie równowagi.

Móżdżek dostaje informacje z ośrodków mózgu, analizuje je i moduluje tak, aby ruchy były płynne i dokładne. Decyduje, które mięśnie mają się kurczyć, a w których odruch rozciągania ma być zahamowany.

Móżdżek także stale kontroluje przebieg ruchu i wprowadza do niego automatyczne poprawki. Tak samo jak u myszy móżdżek rozwija się u szczurów, kotów, małp, no i u ludzi. "Zabawa jest potrzebna do jego prawidłowego rozwoju - wywnioskował Byers. - Móżdżek potrzebuje zaangażowania całego ciała, by się dobrze skalibrować". A kalibruje go właśnie działanie układu przedsionkowego w uchu, który wymaga ciągłej interakcji z grawitacją.

Tymczasem badania przeprowadzone wśród ponad tysiąca rodziców dzieci w wieku do trzech lat pokazały, że 73 proc. matek i ojców czuje presję, by organizować dzieciom czas. Nie dajemy im przestrzeni na swobodną, nieustrukturyzowaną zabawę. Na nieskrępowane brykanie w polu grawitacyjnym naszej planety. A potem posyłamy je na terapie integracji sensorycznej. Co na niej robią? Huśtają się, kręcą, turlają. W gabinetach psychologów nadrabiają to, czego nasza planeta nie odpuści: trening w sile ciążenia.

Bez dobrej wiedzy na temat swojego ciała, bez kalibracji naszych zmysłów zawsze będziemy jedynie kosmicznymi rozbitkami na trzeciej planecie od Słońca.

 

http://wyborcza.pl/1,145452,18124068,Grawitacja__Dorastanie_przyciaganie__Dbaj_o_zmysl.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grawitacja od kuchni. Chcesz coś ugotować w nieważkości? Zapomnij o przepisach babci

Piotr Cieśliński, fizyk

Trudno wyobrazić sobie kuchnię bez zlewu, lodówki, piekarnika, sztućców. A grawitacja? Potrafiłbyś się bez niej obejść?

Zróbmy więc szybki eksperyment myślowy. Wyłączamy grawitację, ale wszystko inne niech nadal pozostaje bez zmian. Co się wtedy stanie? Katastrofa!

Ziemia wciąż obraca się wokół własnej osi, ale nic nas już nie trzyma przy jej powierzchni. Podłoga dosłownie ucieka nam spod nóg, pozbawieni ciężaru dryfujemy gdzieś pod sufit, a jeśli jesteśmy na wolnym powietrzu - odlatujemy w kosmos. A skoro mowa o powietrzu - cząsteczek atmosfery także już nic nie trzyma i one też uciekają w siną dal. Bez grawitacji Ziemia szybko straci powietrze, tak jak Księżyc, czy Merkury, które z powodu zbyt słabego ciążenia nie utrzymały swojej atmosfery. Bez grawitacji nie moglibyśmy żyć, bo się udusimy. A potem zginiemy z pragnienia, bo cała woda też wyparuje i odleci. Gdyby więc istniał taki wyłącznik, którego wciśnięcie wyłącza siłę ciążenia, jego użycie powinno być surowo zabronione.

Naczynia? Koniecznie bez kantów

 

Wyobraźmy sobie jednak, że mimo wszystko sięgamy do tego wyłącznika i grawitacja znika. Ale jesteśmy przygotowani - znajdujemy się w hermetycznie zamkniętej kuchni, zabezpieczonej przed ucieczką powietrza, w której sztucznie utrzymujemy normalne ciśnienie. Słowem, przebywamy w naziemnej stacji kosmicznej. Tak jak astronauci na orbicie mamy poręcze i pętle na nogi, żeby się utrzymać i w miarę sprawnie poruszać, choć musimy stale uważać, żeby nam nie uciekły sztućce czy garnki. Trzeba się też uważnie obchodzić z kruchymi czy sproszkowanymi materiałami, bo unoszące się w powietrzu i włażące do nosa i oczu okruszki, ziarenka soli i pieprzu czy drobinki proszku cynamonowego będą wielkim utrapieniem.

 

Trzeba też przemyśleć wiele, wiele innych spraw, co wcale nie jest łatwe, bo ziemskie przyciąganie zmienia świadomość - od siły ciążenia nie sposób się uwolnić, nawet w myśleniu. Na przykład: kto by wpadł na to, że naczynia powinny mieć kształt owalny lub sferyczny, bez żadnych kątów? Wiecie, jak w nieważkości trudno wygrzebywać wodę z kątów? Przecież w nieważkości nie ścieka.

 

No, ale teraz, choć w niezbyt komfortowym położeniu, można już jednak coś upichcić.

 

Gdzie te jajka sadzone?

 

Bierzemy więc książkę kucharską i... Nie, nic z tego, zapomnijcie też o babcinych przepisach, które były wymyślane w warunkach normalnego ciążenia.

 

Choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy, grawitacja jest kluczową "przyprawą", bez której prawie żadne danie nam się nie uda. Na orbicie zupełną niemożliwością jest uzyskanie trywialnego jaja sadzonego czy naleśników, które przecież właśnie dzięki sile grawitacji rozpłaszczają się i zaokrąglają na patelni.

 

Ba, w stanie nieważkości trudno jest nawet zagotować wodę.

 

Normalnie proces gotowania polega na dostarczaniu ciepła z palnika lub grzałki do dna czajnika, a rozgrzane dno przekazuje ciepło stykającej się z nim wodzie. Cieplejsza woda się rozszerza, ma mniejszą gęstość i unosi się. Na dno zaś opada woda zimniejsza i bardziej gęsta. Ta wymiana cieczy spowodowana różnicą gęstości i ciężarów fachowo nazywana jest prądami konwekcyjnymi. Dzięki nim ciepło jest szybko rozprowadzane w całej objętości wody.

 

Niestety, bez grawitacji nie ma różnic ciężaru i te prądy zamierają. Ciepło nadal może być transportowane w wodzie (energię cieplną przekazują sobie poszczególne cząsteczki wody, kiedy się wzajemnie trącają), ale ten proces - zwany przewodzeniem cieplnym - jest dużo wolniejszy od konwekcji.

 

Co więcej, coś dziwnego się dzieje z bąbelkami powietrza. Normalnie w gorącej wodzie zaczynają się tworzyć pęcherzyki pary wodnej, a najwcześniej rodzą się one przy dnie, gdzie jest najcieplej. Siła wyporu wynosi je w górę. Tak się dzieje w normalnym świecie. Ale bez ciążenia nie ma wyporu. Pęcherzyki pary wodnej pozostają tam, gdzie się utworzyły, czyli przy dnie. Napięcie powierzchniowe sprawia, że łatwo się łączą ze sobą, co prowadzi do tego, że po chwili nad dnem unosi się jeden wielki i rosnący pęcherz gazu, który wygląda jak ogromna falująca meduza. Można to sobie obejrzeć w internecie, bo na początku lat 90. zeszłego wieku na pokładzie amerykańskich wahadłowców przeprowadzono i sfilmowano pierwsze eksperymenty z gotowaniem wody w stanie nieważkości. Eksperyment był konieczny, bo w pobliżu punktu wrzenia woda zachowuje się dość chaotycznie, pojawiają się wiry, a równania przepływów stają się na tyle skomplikowane, że nie sposób przeprowadzić wiarygodnych obliczeń i symulacji komputerowych. Trzeba to było zobaczyć na własne oczy.

 

Eksperci z NASA ze zdumieniem więc obserwowali nagrania z orbity, na których w orbitalnym czajniku tworzył się tylko wielki pęcherz gazu. Zwykle tkwił przyklejony do dna, odcinając dopływ ciepła do wody, bo para wodna jest dość dobrym izolatorem cieplnym.

 

Eksperyment na orbicie. Porównanie gotowania wody na Ziemi (po lewej) i w stanie nieważkości (po prawej) :

 

Wody nie sposób w ten sposób doprowadzić do wrzenia. Grzałka prędzej rozgrzeje się do czerwoności i w końcu spali, a z herbaty będą nici.

 

W stanie nieważkości sprawdzić się może tylko kuchenka mikrofalowa, która podgrzewa w całej objętości. Ale każdy, kto gotował wodę w mikrofalówce, wie, że to dość niebezpieczne, bo łatwo wodę przegrzać, co może się skończyć wypadkiem. Przy najmniejszym wstrząsie dochodzi wtedy do gwałtownego wrzenia i cały wrzątek wytryskuje na ręce i twarz.

 

Gdy gotujecie wrzątek w mikrofalówce, warto więc wsadzić do wody jakiś chropowaty przedmiot, np. drewnianą łyżkę, żeby ułatwić uciekanie pęcherzyków powietrza, co rozładuje potencjalną "bombę". Ale czy ta metoda zadziała w nieważkości? Wątpliwe.

 

Frytki - spalone

 

Brak wymuszonych grawitacją prądów konwekcyjnych skończy się też marnie dla frytek. Cyrkulacja wrzącego oleju jest konieczna, aby ciepło było rozprowadzane w całej objętości frytkownicy i żeby pokrojone kawałki ziemniaka smażyły się równomiernie z każdej strony. Tradycyjna technika mówi o smażeniu przez trzy minuty w temperaturze 170-175 st. C, a potem krótkim dosmażeniu w nieco wyższej temperaturze 190 st. C.

 

W nieważkości olej bardzo mocno się rozgrzeje tylko tam, gdzie doprowadzamy ciepło, a reszta pozostanie zdecydowanie chłodniejsza. Zamiast mieć złocistą i chrupką skórkę, frytki będą miękkie i rozgotowane, choć te, które znajdą się w pobliżu elementu grzejnego, spalą się na węgiel.

 

Mikrofalówka niewiele tu pomoże. Jedynym możliwym rozwiązaniem byłoby wymuszenie obiegu powietrza, wody czy oleju, czyli coś w rodzaju kuchenki betoniarki, w której stale obracają się mieszadła. Nie ja to wymyśliłem - NASA ma już na takie urządzenie patent, pewnie z myślą o długiej wyprawie na Marsa, w której Amerykanie bez frytek by oszaleli.

 

Taka wyprawa kosmiczna jest nie tylko trudna technicznie, ale to także wielkie wyzwanie kulinarne. Kuchnia bez grawitacji z pewnością kryje w sobie dużo więcej pułapek niż te wymienione powyżej.

 

Nawet na Ziemi nie wszystkie tajniki gotowania potraw są znane. Francuski chemik Hervé This, jeden z autorów naukowego podejścia do gotowania zwanego gastronomią molekularną, opowiadał o pewnym zdarzeniu, które rozbudziło jego fascynację kuchnią. Mierzył się z przepisem na suflet, który znalazł w miesięczniku "Elle". Redakcja polecała dodanie czterech jajek - kolejno po dwa. This dodał od razu wszystkie cztery. Suflet opadł. W następny weekend, podczas kolejnej próby, dodawał jajka po jednym. Rezultat był lepszy, ale nie za dobry. Suflet udał się dopiero wtedy, gdy dokładnie posłuchał rady z przepisu. To dało mu do myślenia. - Uświadomiłem sobie, że choć doskonale znamy temperaturę wnętrza asteroidów, nie wiemy, jak sprawa ma się z sufletem - wspominał This.

 

Kwestia smaku

Niestety, wiemy już, jak się mają sprawy ze smakiem. W nieważkości płyny ustrojowe, które trzymają się w dolnej części organizmu, unoszą się w ciele. Twarz puchnie jak - za przeproszeniem - z przepicia, a nos jest obrzęknięty jak podczas przeziębienia. Ciało odczuwa to przemieszczenie się płynów jako sygnał przepełnienia, więc z reguły już po dwóch godzinach od startu pędzisz do toalety. Co gorsza, słabną zmysły węchu i smaku. Astronauci zabierają ze sobą na orbitę dużo soli i pieprzu (ale w stanie płynnym, żeby nie zaprószyć oczu!), sosy tabasco. W nieważkości trzeba ostrzej przyprawiać, żeby wyczuć smak.

Niektórzy mówią, że podróż w kosmos to jeden z szybszych sposobów na odchudzanie. Choć oczywiście nie tylko z tego względu, że nic nie smakuje. Gdy mięśnie nie zmagają się z grawitacją, po prostu zanikają, odwapniają się też kości. W kilka tygodni traci się piątą część wagi.

O mało co bym zapomniał o napojach! Oczywiście w nieważkości także trzeba pić, byle nie napoje gazowane. Zapomnijcie więc o szampanie. I o piwie też. Nie poczujemy smaku bąbelków gazu musujących na podniebieniu, bo bąbelki - jak wspominaliśmy przy okazji wrzenia - pozostaną w płynie i nie będą wypływać na powierzchnię.

Wiecie, co się dzieje, gdy wstrząśniemy butelką coli i ją otworzymy? Tryska fontanna. Ale po chwili gaz ucieka z płynu i piana opada. W nieważkości gazowany napój po otwarciu też zamienia się w pianę i... już tak pozostaje. Bąbelki nigdy nie uciekną, piana nigdy nie opadnie. Zamiast coli, piwa czy szampana będziemy mieli coś, co wiecznie przypomina spienione mydło.

Na szczęście jedno jest pewne - brak grawitacji nie przeszkadza w przełykaniu, które polega przede wszystkim na pracy mięśni krtani i przełyku. Na Ziemi można połykać, nawet stojąc na głowie.

 

http://wyborcza.pl/1,145452,18123807,Grawitacja_od_kuchni__Chcesz_cos_ugotowac_w_niewazkosci_.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grawitacja od kuchni. Co nas przyciąga

Piotr Cieśliński, fizyk

Rządzi ruchem planet, gwiazd i galaktyk. Trzyma na miejscu skorupę ziemską i nas samych. Dzięki niej możemy okrągłe naleśniki popijać gorącą herbatą i to ona sprawia, że dzieci uwielbiają huśtawki. Grawitacja. Najsłabsza siła w kosmosie

 

W 1665 roku w Londynie i okolicach wybuchła epidemia dżumy. Zamknięto uniwersytet w Cambridge, studenci i pracownicy rozjechali się na wieś, żeby uniknąć zarazy. Izaak Newton udał się do rodzinnej posiadłości w hrabstwie Lincolnshire na północ od Londynu, gdzie w czasie kilkunastu miesięcy dokonał swoich najważniejszych odkryć w analizie matematycznej, optyce i mechanice. Tam także opracował podstawy teorii grawitacji.

 

Moment eureki miał nastąpić w ogrodzie. Upadek jabłka z jabłoni (anegdota mówi, że spadło mu na głowę) sprowokował rozmyślania: dlaczego jabłko spada zawsze prostopadle do ziemi? Dlaczego nie leci w bok albo w górę?

 

Uczony doszedł do wniosku, że powodem musi być siła, która przyciąga materię, a jej centrum znajduje się w środku Ziemi. Siła grawitacji jest uniwersalna, to znaczy, że odczuwa ją każde ciało i każda cząstka. Nie zależy od rodzaju materiału, z którego są one zbudowane, lecz tylko od ich masy i wzajemnej odległości.

 

Prawo grawitacji Newtona mówi, że ciała przyciągają się z siłą proporcjonalną do ich mas i odwrotnie proporcjonalną do kwadratu odległości między nimi. Ta prosta zależność znakomicie tłumaczyła ruchy planet i komet, a potem posłużyła do wyliczania trajektorii satelitów i sond kosmicznych czy masy Drogi Mlecznej.

 

Najsłabsza siła przyrody

 

Grawitacja to jedyna siła, która liczy się w skali kosmicznej, choć - paradoksalnie - jest najsłabszą z wszystkich podstawowych sił, które działają we Wszechświecie. Siła, z jaką się odpychają elektryczne ładunki dwóch elektronów, jest tryliony trylionów razy większa niż ich grawitacyjne przyciąganie. Słaby i mały magnes z łatwością trzyma się lodówki na przekór sile, z jaką go przyciąga cała wielka Ziemia.

 

Ale to właśnie grawitacja decyduje o ruchu planet, gwiazd i galaktyk. Pozostałe siły przyrody albo mają niewielki zasięg (np. siły jądrowe, które nie sięgają poza średnicę jądra atomowego), albo mogą być zarówno przyciągające, jak i odpychające, a ich działanie na większych odległościach znosi się i uśrednia do zera (np. elektryczne ładunki ujemne i dodatnie wzajemnie się neutralizują).

 

Tymczasem siła wzajemnego ciążenia jest zawsze przyciągająca, ma też nieskończony zasięg. Choć maleje wraz ze wzrostem odległości, to nigdy nie wynosi zero, bez względu na to, jak daleko od siebie znajdują się przyciągające się ciała. Jest jedyną siłą, której skutki zawsze się dodają, a nigdy nie znoszą. Dlatego atomy i molekuły lubią własne towarzystwo, ściągają do siebie i tworzą zagęszczenia materii.

 

W ciałach złożonych z ogromnej liczby cząstek i atomów, takich jak planety czy gwiazdy, maleńkie przyciąganie grawitacyjne poszczególnych cząstek dodaje się do siebie i w rezultacie siła grawitacji staje się dominującym oddziaływaniem.

 

Grawitacja to życie

 

Dzięki temu, że w mikroskali grawitacja jest tak słaba, mogą istnieć wielkie trwałe gwiazdy. Im słabsze przyciąganie pojedynczych atomów wodoru, tym więcej musi się ich zebrać w jednym miejscu, aby ciśnienie we wnętrzu gwiazdy stało się wystarczające do wywołania reakcji jądrowych. Gwiazdy rosną do tak wielkich rozmiarów właśnie dlatego, że siła grawitacji jest maleńka.

 

Im więcej wodorowego paliwa zawiera gwiazda, tym dłużej może wytwarzać energię w reakcji syntezy. Typowa gwiazda żyje około 10 mld lat. Gdyby grawitacja była nieco słabsza, to gwiazdy istniałyby nadal, ale byłyby znacznie mniejsze i wypalały się o wiele szybciej. Zaledwie dziesięciokrotne zwiększenie siły grawitacyjnej spowodowałoby skrócenie czasu życia Słońca z około 10 mld lat do mniej więcej 10 mln lat. Gdyby jej wartość wzrosła jeszcze dziesięć razy, to czas życia naszej gwiazdy skurczyłby się do 10 tys. lat. Życie nie miałoby czasu, by się rozwinąć.

 

Współczesna fizyka nie potrafi wyjaśnić, dlaczego grawitacja jest tak słaba. Ale dzięki temu żyjemy.

 

Najpiękniejsza teoria fizyki

Kiedy Newton przedstawił światu prawo powszechnego ciążenia, dwaj najwybitniejsi obok Newtona matematycy tamtych czasów - Christiaan Huygens i Gottfried Leibniz - twierdzili, że ta grawitacja to dziwna siła, bo działa między ciałami, które nie są połączone żadną widoczną więzią. Ziemię i Księżyc dzieli szmat próżni, a jednak wzajemnie się przyciągają. Czyżby na skutek jakiegoś cudu? - pytał Leibniz. W czasach Newtona ruch planet zazwyczaj tłumaczono wirami, które według Kartezjusza miały otaczać Ziemię. Sam Newton zastanawiał się nad tym, pisząc w jednym z listów do przyjaciela: "Jest nie do pomyślenia, aby nieożywiona bezduszna materia mogła działać bez pomocy czegoś niematerialnego i mieć wpływ na inną materię bez wzajemnego zetknięcia".

Ale nigdy nie udało mu się wyjaśnić, dlaczego każde dwa ciała obdarzone masą się przyciągają - tj. skąd bierze się ta uniwersalna siła zwana grawitacją. Odkrył to dopiero kilkaset lat później Albert Einstein.

Wielu naukowców dziś uważa, że nowa teoria grawitacji, którą Einstein ogłosił w roku 1916, to najpiękniejsza teoria fizyki. Einstein wytłumaczył grawitację zakrzywieniem czasoprzestrzeni.

Wyobraźmy sobie rozciągniętą gumową płachtę jako model niezakrzywionej czasoprzestrzeni. Połóżmy na niej ciężką kulę (Ziemia). Płachta ugnie się pod jej ciężarem (czasoprzestrzeń się zakrzywia). Kula utworzy w niej lejowate wgłębienie, do którego będzie się staczać wszystko, co znajdzie się w pobliżu. Im masywniejsze ciało, tym większe stworzy zagłębienie i mocniej będzie do siebie przyciągać.

 

Teoria Einsteina wyjaśniała naturę grawitacji, a także przewidywała całkiem nowe zjawiska, o których w czasach Newtona nikt nie miał pojęcia. Okazuje się, że wirująca planeta nie tylko "wgniata" przestrzeń, ale także "ciągnie" ją w kierunku swego ruchu, powodując jej "skręcenie". Niczym łyżka obracająca się w miodzie. Przestrzeń kosmiczna przypomina lepką ciecz, Ziemia jest w niej zanurzona i kiedy się obraca, ciągnie tę ciecz za sobą.

 

Cztery lata temu udało się wykryć ten efekt w pobliżu wirującej Ziemi. Naukowcy dokonali tego za pomocą żyroskopów, które przypominają rozkręcone dziecięce bączki. Dopóki ich nie trącimy, tj. nie użyjemy siły, nie zmienią kierunku wirowania. Jeśli jednak przestrzeń wokół Ziemi jest zdeformowana, to żyroskop to odczuje - jak dziecięcy bączek, który natrafi na nierówność na stole. W 2004 r. na orbitę 640 km nad Ziemią powędrowała sonda Gravity Probe B. W wielkim termosie chłodzonym ciekłym helem oraz obudowie chroniącej przed promieniowaniem kosmicznym i polem magnetycznym umieszczono żyroskopy - cztery kule wielkości piłeczki pingpongowej. Chodziło o to, żeby zakłócenia ich ruchu można było przypisać wyłącznie deformacji czasoprzestrzeni. Na orbicie zostały rozkręcone do kilku tysięcy obrotów na minutę i skierowane tak, by oś obrotu wskazywała na jedną z gwiazd w konstelacji Pegaza. Według teorii Einsteina po rocznym okrążeniu Ziemi osie powinny się odchylić od wskazywanego celu o 40 milisekund.

 

Naukowcy obserwowali żyroskopy przez 17 miesięcy, po czym ogłosili, że Einstein miał rację. Przestrzeń wokół wirującej Ziemi jest tak zdeformowana i skręcona, jak wynika z jego teorii.

 

http://wyborcza.pl/1,145452,18123421,Grawitacja_od_kuchni__Co_nas_przyciaga.html

 

post-31-0-18619400-1434437670_thumb.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sukces krakowskich studentów. Ich sonda bezkonkurencyjna

 

Studenci AGH odnieśli historyczny sukces w największych i najbardziej prestiżowych międzynarodowych zawodach skupiających akademickie technologie satelitarne. W rozgrywanym w Teksasie w dniach 12-14 czerwca konkursie CanSat Competition zespół AGH Space System pokonał 59 zespołów z całego świata i zajął pierwsze miejsce.

 

Dla studentów z Koła Naukowego "Cyborg" (Wydział Inżynierii Mechanicznej i Robotyki AGH) był to debiut w zawodach organizowanych przez Amerykańskie Towarzystwo Astronautyczne (AAS), Amerykański Instytut Lotnictwa

i Astronautyki (AIAA) oraz NASA. Ekipa z Akademii Górniczo-Hutniczej była jedynym reprezentantem naszego kraju w konkursie. Studenci z AGH Space System utorowali sobie drogę do finału znakomitymi wynikami w eliminacjach CanSat Competition: w pierwszym etapie, przeprowadzonym przez specjalistów z NASA, uzyskali oni 97,6 procent punktów, zaś w drugim etapie kwalifikacji (tzw. "krytyczna ocena projektu") otrzymali od sędziów notę 99,2 procent. Dzięki takim wynikom mogli oni pojechać na finały do Burkett (Teksas) podczas których nie dali szans międzynarodowej konkurencji.  

Celem zawodów jest symulacja podróży sondy przez atmosferę planety z jednoczesnym pobieraniem kompleksowych danych telemetrycznych podczas opadania. W etapie finałowym młodzi konstruktorzy mieli za zadanie zaprezentować możliwości skonstruowanej przez nich sondy planetarnej, która, wyniesiona przez rakietę na jeden kilometr, zbierze informacje o atmosferze i planecie. Rakieta z której korzystał zespół AGH Space System została skonstruowana przez Polskie Towarzystwo Rakietowe.

Sonda planetarna zawiera w sobie precyzyjne czujniki wykonujące pomiary wysokości, mierzące temperaturę wewnętrzną  oraz temperaturę otoczenia, stan lotu, parametry stabilizacji, poziom zasilania czy kąt opadania. Wszystkie te dane są transmitowane do stacji naziemnej za pomocą modułów radiowych. Wszystkie czujniki umieszczone są w osłonie z włókna szklanego. Mieszczą się w niej także między innymi spadochron i kapsuła zabezpieczająca, która podczas zawodów przewozi niezwykle delikatny ładunek testowy - jajko (dodatkowe punkty przyznawane są za dostarczenie jajka w nienaruszonym stanie z powrotem na ziemię).

W skład zespołu wchodzi siedmioro studentów: Adam Kurzak (lider zespołu), Bartosz Postulka (konstrukcja mechaniczna), Bartosz Moczała (elektronika), Jakub Rachucki (stacja naziemna), Robert Betka (system kontroli lotu), Weronika Mrozińska (system bezpieczeństwa ładunku) oraz Tomasz Fuchs (mechanika i organizacja). Opiekunem zespołu jest dr hab. inż. Tomasz Buratowski.

Materiały prasowe

(ug)

http://www.rmf24.pl/nauka/news-sukces-krakowskich-studentow-ich-sonda-bezkonkurencyjna,nId,1834821

 

Studenci z Krakowa w akcji

/materiały prasowe /

 

Stworzona przez studentów AGH sonda

/materiały prasowe /

 

Ekipa z Krakowa

/materiały prasowe /

post-31-0-06591600-1434437909.jpg

post-31-0-58398500-1434437919.png

post-31-0-64312200-1434437929.jpg

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nastąpi największe zbliżenie asteroidy Ikara do Ziemi od 75 lat

admin

Dzisiaj,16 czerwca, dojdzie do zbliżenia Ziemi z mierzącą przynajmniej kilometr średnicy asteroidą 1949 MA zwaną też asteroidą Ikara. To ciało niebieskie minie naszą planetę w odległości zaledwie ośmiu milionów kilometrów, czyli 21 razy dalej niż średnia odległość do Księżyca.

Asteroida 1949 MA została odkryta 27 czerwca 1949 roku przez Waltera Baade w Obserwatorium Palomar. Obiekt otrzymał tymczasowe oznaczenie 1949 MA. Po szczegółowej analizie ustalono jego 409-dniową orbitę. To dało do zrozumienia astronomom, że obserwują niezwykły obiekt.

1949 MA ma bardzo eliptyczną orbitę, która powoduje, że asteroida podchodzi do Słońca na odległość tej z peryhelium Merkurego, a w aphelium znajduje się poza orbitą Marsa jakieś 204 dni później. Głównie z tego powodu, że orgbita tego obiektu muska Słońce, 1949 MA został nazwany Ikarem za postacią z mitologii greckiej, która wzleciała w swoich skrzydłach zbyt blisko Słońca

Przez ponad pół wieku Ikar był samotnym rekordzistą pod względem bliskości przejścia w okolicy Słońca dla tego typu obiektów. Dopiero asteroida 2000 BD, która została odkryta w 2000 roku zdetronizowała na tym polu Ikara. To ciało niebieskie było również pierwszą asteroidą, której w trakcie jej bliskiego podejścia w czerwcu 1968 roku, przyjrzano się z wykorzystaniem technologii radarowej..

 

Klasyfikowane jako asteroida grupy Apollo, 1566 Ikar ma rezonans orbitalny pokrewny z Ziemią. Powoduje to, że dochodzi do zbliżeń do naszej planety w czerwcu w odstępach 9, 19 i 28 lat, ale nigdy nie na tyle blisko, aby stanowić zagrożenie kolizji. Następny raz asteroida ta minie tak blisko naszą planetę w 2090 roku. Przelot z 16 czerwca będzie odbędzie się na dystansie 8 053 000 km lub 0,05383 jednostek astronomicznych.

Mimo, że asteroida znajdzie się w bliskiej odległości od Ziemi jej jasność gwiazdowa wyniesie tylko +13,5, czyli będzie to za ciemny obiekt, aby być w stanie zobaczyć go przez swoje teleskopy amatorskie. Dla osób pragnących podziwiać przelot tej kosmicznej skały, transmisję przygotował teleskop internetowy Slooh, który będzie nadawać na żywo z Wysp Kanaryjskich.

http://tylkoastronomia.pl/wiadomosc/nastapi-najwieksze-zblizenie-asteroidy-ikara-ziemi-75-lat

 

post-31-0-40518700-1434522513.gif

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Narodziny mgławicy planetarnej L2 Puppis

Astronomom z Europejskiego Obserwatorium Południowego  (ang. European Southern Observatory, ESO) wykorzystując Bardzo Duży Teleskop (ang. Very Large Telescope, VLT) zlokalizowany w Chile udało się zaobserwować narodziny mgławicy planetarnej. Zarejestrowany przez naukowców obraz przypomina skrzydła motyla. O odkryciu badacze donoszą na łamach czasopisma Astronomy & Astrophysics.

Obserwacje udało się wykonać dzięki wykorzystaniu najnowszego systemu optyki adaptatywnej oraz nowego instrumentu SPHERE. Obserwacje wykonano w trybie ZIMPOL, dzięki czemu możliwe było wykonanie korekcji obserwacji pod kątem efektów wprowadzonych przez ziemską atmosferę.  W trybie ZIMPOL możliwe jest otrzymanie obrazów trzykrotnie ostrzejszych niż te, który  astronomowie otrzymują za pomocą Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Dzięki temu astronomowie mogli dostrzec wiele nowych szczegółów.

Przeprowadzone obserwacje dotyczyły obiektu L2 Puppis (Rufa). Jest to gwiazda w stadium czerwonego olbrzyma, dla której zaobserwowano początkowe stadium mgławicy planetarnej. Obiekt znajduje się  w odległości około 200 lat świetlnych od Słońca.

Dzięki dokładnym obserwacjom astronomowie potwierdzili, że pył zgromadzony wokół obiektu jest w dysku. Dysk ten zaczyna się w odległości około 900 milionów kilometrów od gwiazdy. Naukowcy stworzyli trójwymiarowy model struktury pyłu zgromadzonego w dysku.

W odległości około 300 milionów kilometrów od L2 Puppis badacze zaobserwowali również inny obiekt, który najprawdopodobniej jest również czerwonym olbrzymem, ale o mniejszej masie i we wcześniejszym stadium ewolucji.

 

Obserwacje dwóch czerwonych olbrzymów oraz dysku pyłowego wokół starszej gwiazdy pasują do modelu teoretycznego mgławicy planetarnej dwubiegunowej. Istnieją dwie hipotezy tłumaczące takie zjawisko.

Pierwsza zakłada, że większość materii wyrzucanej przez główną gwiazdę akreowana jest przez drugą. Wokół tej ostatniej tworzy się dysk i dżety. Z części materii, która została odepchnięta przez wiatr gwiazdowy drugiej gwiazdy, powstaje obłok gazu i pyłu.

Drugi model zakłada, że pył generowany przez wiatr gwiazdy głównej i będący pod wpływem wiatru gwiazdowego i ciśnienia drugiej gwiazdy,  formuje pierścień. Główna gwiazda traci masę, a  materia jest tunelowana przez dysk i porusza się w dwóch przeciwnych kierunkach.

 

Astronomowie zajmujący się najnowszymi obserwacjami L2 Puppis, na podstawie przeprowadzonych symulacji wskazują,  że w tym przypadku oba procesy biorą udział w tworzeniu mgławicy.

 

 

Artykuł: http://www.aanda.org/articles/aa/abs/2015/06/aa26194-15/aa26194-15.html

Alicja Wierzcholska | Źródło: www.eso.org/

http://orion.pta.edu.pl/narodziny-mglawicy-planetarnej-l2-puppis

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ocean na Marsie? Być może nigdy nie istniał

 

Badania scenariuszy klimatycznych wskazują, że wcześniejsze rewelacje o jego istnieniu mogą się okazać nieprawdziwe. Kilka miliardów lat temu Mars prawdopodobnie był skuty lodem.

 

Wśród naukowców od lat trwa spór o to, jaki klimat panował na Marsie miliardy lat temu i w jaki sposób doprowadził on do powstania struktur wyrzeźbionych przez wodę. Tych, które dzisiaj możemy obserwować na planecie. Popularna teoria głosi, że 3-4 mld lat temu Mars był ciepłą, wilgotną planetą o klimacie zbliżonym do ziemskiego, a na jego północnej półkuli znajdował się rozległy ocean. Powstała ona na podstawie kilkuletnich obserwacji za pomocą ziemskich teleskopów. Uczeni wyliczyli, że około 4,3 mld lat temu na Marsie mogło być tyle wody, że była ona w stanie pokrywać nawet cały glob. Ci bardziej powściągliwi ograniczali jej występowanie do półkuli północnej. Wszystko to według popierających tę teorię naukowców sprzyjało powstawaniu życia.

 

Jest jednak druga teoria, opisująca Marsa w tym czasie jako planetę skutą lodem, w którym zgromadzony był cały zapas wody. Takie warunki nie sprzyjały powstawaniu życia i późniejszej jego ewolucji.

 

W obecnym badaniu naukowcy postanowili sprawdzić, która z tych dwóch teorii lepiej wyjaśnia powstanie struktur widocznych dzisiaj na powierzchni planety. W celu zbadania cyklu obiegu wody na planecie posłużyli się trójwymiarowym modelem cyrkulacji atmosferycznej. Pierwszy scenariusz zakładał, że 3-4 mld lat wstecz Mars był ciepłą i wilgotną planetą ze średnią temperaturą około 10 stopni Celsjusza. Według drugiego scenariusza planeta w tym czasie była pokryta lodem, a średnia temperatura na jej powierzchni wynosiła -48 stopni Celsjusza.

 

Znając historię Słońca oraz nachylenie osi obrotu Marsa w tym czasie, naukowcy stwierdzili, że bardziej prawdopodobną teorią jest ta, która głosi, że planeta była lodowym światem. Ten model również lepiej wyjaśnia powstanie struktur spowodowanych erozją przez wodę.

 

Do Marsa dociera tylko 43 proc. energii słonecznej, która trafia na Ziemię. W połączeniu z wcześniejszymi badaniami, które głoszą, że Słońce, będąc młodą gwiazdą, było o 25 proc. ciemniejsze niż dzisiaj, teoria planety skutej lodem wydaje się jeszcze bardziej prawdopodobna.

 

Duże nachylenie osi Marsa mogło spowodować formowanie się czap lodowych w okolicach równika, gdzie dzisiaj są widoczne ślady erozji spowodowanej przez wodę. Przy założeniu, że atmosfera Marsa była w owych czasach gęstsza, wyżyny okołorównikowe mogły stawać się jeszcze chłodniejsze, przy jednoczesnym wzroście temperatur na biegunach. Robin Wordsworth z Harvard School of Engineering and Applied Science, uważa, że nawet występowanie dużych ilości gazów cieplarnianych, np. dwutlenku węgla, nie spowodowałoby zbyt dużego ocieplenia na planecie.

 

O wiele trudniejsze okazało się tworzenie modelu przy założeniu, że Mars był ciepłą planetą. Nawet przy założeniu, że występowało duże zachmurzenie, sprzyjające powstawaniu efektu cieplarnianego, model klimatyczny nie był w stanie wykazać, że na Marsie mogło być ciepło i wilgotno. Jednak naukowcy nie poddali się i dodawali do swojego modelu kolejne zmienne klimatyczne, tak by "wymusić" powstanie ciepłego i wilgotnego klimatu na Czerwonej Planecie.

 

Jednak nawet takie zabiegi nie wyjaśniają powstawania struktur spowodowanych erozją przez wodę ani tego, że ich największa koncentracja występuje w okolicach równika, twierdzi Wordsworth.

 

Naukowcy uważają, że stworzony model lodowej planety nie jest idealny, ale bardziej sprzyja powstawaniu struktur geologicznych, które dzisiaj obserwujemy na powierzchni planety. Zgodnie ze scenariuszem symulacji lód gromadził się w pobliżu wąwozów i kanałów, które oglądamy. Coś jednak musiało stopić lód, tak by powstała woda była w stanie żłobić zagłębienia. Według naukowców woda mogła pojawiać się wskutek topnienia lodowców spowodowanego wybuchami wulkanów lub uderzeniami meteorytów.

 

Badania zespołu naukowców zostały opublikowane w Journal of Geophysical Research - Planets

 

Źródło:Science Daily

 

http://wyborcza.pl/1,75400,18133876,Ocean_na_Marsie__Byc_moze_nigdy_nie_istnial.html

Tak mógł wyglądać Ocean Arktyczny na Marsie (NASA)

 

 

post-31-0-77830100-1434522716_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prof. Mikulski: przodkowie Kopernika pochodzili z Nysy, nie z Krakowa

Historyk prof. Krzysztof Mikulski badając genealogię rodu Mikołaja Kopernika ustalił, że przodkowie astronoma nie wywodzili się z Krakowa, jak się dotąd uważało, ale raczej z Nysy. W ocenie Mikulskiego mitem jest też to, że astronom był najmłodszym dzieckiem.

We wtorek w olsztyńskim Ośrodku Badań Naukowych odbyła się konferencja naukowa poświęcona Mikołajowi Kopernikowi. Jej uczestnicy zgodzili się, że życiorys najsłynniejszego astronoma wciąż kryje wiele zagadek, które - co istotne - da się współcześnie wyjaśnić.

 

Jeden z prelegentów, prof. Krzysztof Mikulski poinformował na spotkaniu o swoich ustaleniach dotyczących pochodzenia rodziny astronoma. Dotychczas uważano, że przodkowie Mikołaja Kopernika przenieśli się do Torunia z Krakowa, a jeszcze wcześniej rodzina ta miała zamieszkiwać wieś "Koperniki". Stąd też niektórzy badacze wywodzili nazwisko "Kopernik".

 

W ocenie prof. Mikulskiego nazwisko "Kopernik" nie ma związku z nazwą miejscowości, ale z profesją, jaką się parali jej członkowie, tj. wydobywaniem i handlem miedzią. Tezę tę dodatkowo wspiera fakt, że badając genealogię Koperników z Krakowa prof. Mikulski stwierdził, że człowiek uchodzący dotąd za dziadka astronoma był po pierwsze zbyt młody na to, by mieć syna odpowiadającego wiekiem ojcu astronoma, po wtóre pochodził ze zbyt niskiego stanu.

 

W świetle badań genealogicznych patrycjatu Torunia oraz rodów o nazwisku odpowiadającym dzisiejszemu "Kopernik" prof. Mikulski ustalił, że rodzina astronoma wywodziła się raczej z Nysy, gdzie wydobywano miedź i handlowano nią. Tam miał mieszkać dziadek astronoma, a jego syn (czyli ojciec Mikołaja) miał wyjechać na krótko do Krakowa, a następnie do Gdańska i Torunia, gdzie ostatecznie osiadł i ożenił się z Barbarą Watzenrode. "Data ślubu rodziców astronoma nie jest do końca jasna: uważa się, że był to rok 1460, w mojej ocenie mógł być 1459, ponieważ wtedy rodzina Watzenrode kupiła dom, który być może przekazano młodej parze" - przyznał prof. Mikulski.

 

Za tym, że przodkowie Kopernika pochodzili z okolic Nysy, w ocenie prof. Mikulskiego świadczy także i to, że w rodzie tamtejszych Koperników (pisano: Koppersmed) występowało imię Andrzej, które potem otrzymał brat astronoma. "A imię to było rzadkie w ówczesnym Toruniu, tak więc ojciec astronoma mógł je nadać synowi, bo występowało ono w jego rodzinie" - uważa prof. Mikulski.

 

Nowe ustalenia badacz poczynił także co do rodzeństwa astronoma. Dotychczas powszechnie uważano, że Mikołaj był najmłodszym z czwórki rodzeństwa. W ocenie prof. Mikulskiego to błąd wynikający stąd, że niektórzy badacze podają imiona dzieci Koperników alfabetycznie; dlatego najpierw pojawia się Andrzej, potem Barbara i Katarzyna, a na końcu Mikołaj. "Tymczasem to Barbara była najstarsza, prawdopodobnie była sporo starsza od rodzeństwa, potem urodziła się Katarzyna, a następnie Mikołaj i Andrzej. Andrzej był o dwa lata młodszy od Mikołaja" - twierdzi prof. Mikulski i podaje, że dowodem na to jest m.in. to, że po zakończeniu szkoły przyparafialnej przyszły astronom dopiero za dwa lata pojechał, wspólnie z bratem Andrzejem, na studia do Krakowa. Te dwa lata - w ocenie badacza - Mikołaj mógł spędzić w szkole w Chełmnie.

 

Zdaniem prof. Mikulskiego rodzice Kopernika prawdopodobnie mieli znacznie więcej dzieci, ale wcześnie one zmarły, co było w ówczesnych czasach dość powszechne.

 

Swoje ustalenia dotyczące rodu Koperników i wczesnej młodości astronoma prof. Mikulski opisał w wydanej niedawno książce "Mikołaj Kopernik. Środowisko społeczne, pochodzenie i młodość". "Moim zdaniem jego życiorys wciąż kryje tajemnice" - przyznał w rozmowie z PAP historyk.

 

Biorąca udział w konferencji kopernikańskiej dr Irena Makarczyk poinformowała, że jeszcze w tym roku ukażą się drukiem akta kapituły warmińskiej z okresu Kopernika (dr Makarczyk je opracowuje i przygotowuje do druku - PAP). W ocenie prof. Mikulskiego to wydawnictwo może dać "wiele nadziei badającym życiorys astronoma".

 

Środowisko badaczy kopernikańskich wciąż jest podzielone w ocenie tego, czy przed kilkoma laty we fromborskiej katedrze odnaleziono i wtórnie pochowano szczątki astronoma, czy może kogoś innego. Zdaniem dyrektora Ośrodka Badań Naukowych prof. Stanisława Achremczyka tylko odnalezienie ciała wuja Kopernika, biskupa Łukasza Watzenrode, utnie spekulacje (chodzi o porównanie DNA astronoma i jego wuja). "Staramy się o pieniądze na tego rodzaju badania we Fromborku, bo tam bez wątpienia jest pochowany bp Watzenrode, ale na razie bezskutecznie" - przyznał PAP prof. Achremczyk.

 

PAP - Nauka w Polsce

 

jwo/ gma/

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405451,prof-mikulski-przodkowie-kopernika-pochodzili-z-nysy-nie-z-krakowa.html

Fot. Fotolia

 

post-31-0-43134900-1434608910.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Astronomowie odkryli stratosferę w atmosferze planety gazowej Wasp-33b

John Moll

Naukowcy nie mieli dotychczas pojęcia czy w atmosferach gorących planet pozasłonecznych może istnieć stratosfera - warstwa absorbująca promieniowanie UV i widzialne. Wątpliwości te zostały jednak rozwiane wraz z najnowszym odkryciem, którego dokonano podczas obserwacji planety gazowej Wasp-33b.

Odległy gazowy olbrzym Wasp-33b posiada masę 4,5 razy większą od Jowisza i znajduje się około 380 lat świetlnych od nas w gwiazdozbiorze Andromedy. Planeta ta orbituje bardzo blisko swojej gwiazdy macierzystej i panują na niej bardzo wysokie temperatury, wręcz ekstremalne.

Astronomowie korzystając z teleskopu Hubble'a odkryli w jej atmosferze inwersję temperatury. W wyższych warstwach atmosfery temperatura wynosi około 3 tysięcy stopni Celsjusza, lecz w niższych wartość ta jest obniżona o połowę. Sugeruje to, że gazowy olbrzym musi posiadać stratosferę.

Dzięki dokonanym pomiarom odkryto, że w warstwie absorbującej promieniowanie UV i światło widzialne znajduje się tlenek tytanu. Jest to więc pierwsza odległa planeta gazowa, na której zaobserwowano stratosferę. Wyniki badań zostały opublikowane w czasopiśmie naukowym Astrophysical Journal.

 

Źródło: http://www.sci-news.com/astronomy/science-stratosphere-wasp33b-02903.html

http://tylkoastronomia.pl/wiadomosc/astronomowie-odkryli-stratosfere-w-atmosferze-planety-gazowej-wasp-33b

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Złapać światło w żagle

Paweł Ziemnicki

Maleńki satelita LightSail-A testował działanie żagla pchanego energią promieniowania słonecznego. Ten rewolucyjny napęd może umożliwić tanie podróże międzyplanetarne i międzygwiezdne.

Jak to w ogóle możliwe?

 

Światło płynące ze Słońca składa się z cząstek nazywanych fotonami. Choć pozbawione masy, niosą one energię i mają pęd. Jeśli zatem odbiją się od jakiejś powierzchni, to zostanie ona przez nie pchnięta - tak jak tradycyjny żagiel i napędzana przezeń łódka są popychane przez wiatr.

 

Energia przekazywana przez uderzające fotony nie jest wielka, jednak ich oddziaływanie trwa nieustannie, dopóki na żagiel pada światło. A to oznacza, że w próżni napędzany w ten sposób statek można rozpędzić do znacznej prędkości. I to właściwie "za darmo", bazując na niewyczerpanym źródle energii, jakim jest Słońce. Przyrost prędkości jest tym większy, im większy jest żagiel słoneczny, a lżejszy sam statek.

 

Żagiel cieńszy od włosa

 

Już w 2010 r. wyposażona w 185-metrowy żagiel japońska sonda Ikaros pożeglowała w kierunku Wenus. NASA testowała zaś to rozwiązanie w misji NanoSail-D2 w 2011 r. Sama koncepcja narodziła się w latach 70.

- Na pomysł żagla słonecznego wpadł wybitny amerykański astrofizyk i legendarny popularyzator astronomii Carl Sagan - mówi "Wyborczej" Mateusz Wyszyński z warszawskiego planetarium Niebo Kopernika. - Zaprezentował model takiego urządzenia w wieczornym programie telewizyjnym "Tonight Show" w 1976 r. Uważał, że napędzane w ten sposób statki kosmiczne mogłyby podróżować po wewnętrznej części Układu Słonecznego znacznie szybciej niż sondy napędzane klasycznym paliwem rakietowym.

Projekt LightSail wyróżnia się tym, iż nie realizuje go żadna narodowa agencja kosmiczna ani potężna firma. Jest finansowany metodą crowdfundingu, z pieniędzy zbieranych wśród zwykłych obywateli, ludzi zafascynowanych Kosmosem i chcących wspierać jego eksplorację. Całość koordynuje duża organizacja non profit - Planetary Society (Towarzystwo Planetarne). Jednym z jej założycieli był właśnie Carl Sagan.

Wystrzelony na orbitę 20 maja satelita miał dopiero po czterech tygodniach rozwinąć żagiel. Jednak dwie usterki techniczne pokrzyżowały te plany. Za pierwszym razem zawiesił się komputer pokładowy - do jego restartu szczęśliwie doprowadziło częste w przypadku niewielkich satelitów uderzenie rozpędzonej cząstki elementarnej lecącej ze Słońca. Drugi kryzys dotyczył baterii satelity. Przy okazji każdego z tych problemów na kilka dni tracono łączność z LightSail-A. Wreszcie, kiedy kłopoty minęły, inżynierowie zdecydowali się działać bez dalszej zwłoki. 7 czerwca satelita rozwinął żagiel.

Rozpięty na czterech czterometrowych wspornikach składał się z czterech trójkątów, które razem utworzyły kwadrat o powierzchni 32 m kw. Uszyto go z folii mylarowej, która doskonale odbija światło. Ma ledwie 4,5 mikrona grubości, jest więc cztery razy cieńsza niż zwykły foliowy worek na śmieci i dziesięć razy cieńsza od ludzkiego włosa! Sam satelita był naprawdę maleńki - to prostopadłościan o wymiarach 10 cm x 10 cm x 30 cm; ważył mniej niż 5 kg.

Popatrz w niebo

- Kiedyś za pomocą słonecznej żeglugi dotrzemy na Księżyc, do innych planet, a nawet w przestrzeń międzygwiazdową - emocjonuje się Doug Stetson, menedżer programu LightSail. Bill Nye, szef Planetary Society, liczy na to, że żagiel świetlny pozwoli na eksplorację Kosmosu przez małe firmy czy organizacje pozarządowe, dla których koszty dotarcia w przestrzeń kosmiczną stanowiły dotąd istotną barierę.

Właściwą próbę pożeglowania w Kosmosie Planetary Society przeprowadzi prawdopodobnie w przyszłym roku. Rakieta Falcon Heavy firmy SpaceX wyniesie na orbitę satelitę LightSail-1. Na wysokości 720 km rozwinie on żagiel i spróbuje za jego pomocą się rozpędzić.

Na razie Towarzystwo musi jeszcze uzbierać 1,2 mln dol. Dotąd zbiórka idzie dobrze. Ktokolwiek wesprze program, wpłacając 35 dol. lub więcej, otrzymuje rozmaite gadżety, w tym symboliczny centymetr kwadratowy świetlnego żagla.

Także NASA nie zasypia gruszek w popiele i żywo przygląda się eksperymentom Towarzystwa. W 2018 r. chce sama wystrzelić w Kosmos dwa niewielkie satelity wyposażone w żagle słoneczne - jeden ma dotrzeć na orbitę wokół Księżyca, a drugi badać planetoidy.

Niestety, sam LightSail-A nie zakosztował prawdziwego świetlnego żeglowania. Znajdował się na zbyt małej wysokości nad Ziemią, gdzie opór resztek atmosfery jest zbyt duży, by energia światła była wystarczająca do napędzania statku. Po kilku dniach od rozwinięcia żagla satelita obniżył lot i spłonął w atmosferze.

Ale dopóki orbitował z rozpostartym żaglem, można go było dojrzeć na nocnym niebie nawet gołym okiem!

 

http://wyborcza.pl/1,75400,18140309,Zlapac_swiatlo_w_zagle.html

 

post-31-0-22288400-1434609176.jpg

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Warsztaty ESO dla polskiego przemysłu

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Polskie Towarzystwo Astronomiczne oraz Centrum Astronomiczne im. Mikołaja Kopernika PAN (CAMK PAN) zapraszają na ?II warsztaty ESO dla przemysłu?, które odbędą się 3 lipca 2015 r. w Warszawie w budynku CAMK PAN przy ul. Bartyckiej 18. To okazja dla polskich firm z wielu różnych branż oraz dla instytutów naukowo-technicznych na nawiązanie kontaktów i poznanie zasad udziału w przetargach ogłaszanych przez Europejskie Obserwatorium Południowe (ESO).

Polska staje się właśnie członkiem Europejskiego Obserwatorium Południowego (ESO), głównej europejskiej organizacji naukowo-technicznej zajmującej się badaniami Wszechświata z powierzchni Ziemi. Umowa o wstąpieniu Polski do ESO została podpisana pod koniec ubiegłego roku, a obecnie kończy się procedura jej ratyfikacji. Udział w ESO oznacza szansę dla polskiego przemysłu oraz instytutów naukowo-technicznych na realizację kontraktów na rzecz tej organizacji. W szczególności ESO rozpoczyna aktualnie gigantyczną inwestycję o budżecie przekraczającym miliard euro ? budowę teleskopu E-ELT o średnicy 39 metrów, który będzie największym tego typu instrumentem badawczym na świecie. Inwestycja obejmuje budowę całej infrastruktury tego dużego kompleksu naukowego.

Szczególnie zainteresowane współpracą z ESO mogą być branże takie jak sektory nowoczesnych technologii, elektronika oraz IT (np. detektory, systemy bezpieczeństwa, software, hardware), automatyka przemysłowa, budownictwo, inżynieria mechaniczna (np. produkcja konstrukcji stalowych, silników, łożysk, metrologia), systemy zasilania, sprzęt ciężki, inżyniera lądowa (konstrukcja kopuł, modelowanie trzęsień ziemi, modelowanie wiatrów), optyka (systemy optyczne, lasery, powłoki optyczne), kriogenika i HVAC (materiały do chłodzenia, kompresory, pompy próżniowe, ogrzewanie, wentylacja, klimatyzacja) oraz wiele innych.

Udział Polski w ESO to nie tylko korzyści naukowe dla naszego kraju, ale przede wszystkim korzyści dla gospodarki. Polskie przedsiębiorstwa będą mogły teraz startować w przetargach na budowę instrumentów i detektorów, a także różnych elementów infrastruktury ESO oraz korzystać z transferu najnowszych technologii powiedział prof. dr hab. Marek Sarna (CAMK PAN).

W trakcie warsztatów przedstawiciele Europejskiego Obserwatorium Południowego przedstawią aktualne zapotrzebowanie ESO w stosunku do przemysłu, procedury przetargowe oraz kryteria stosowane przez organizację przy wyborze wykonawców kontraktów. Warsztaty będą też okazją dla przedstawicieli polskich firm do nawiązania kontaktów i współpracy, aby skuteczniej rywalizować na forum międzynarodowym o kontrakty z ESO.

Szczegółowe informacje na temat warsztatów, ich program oraz formularz rejestracyjny znajdują się na stronie internetowej http://eso-industry.pta.edu.pl.

Dodał: Krzysztof Czart

Źródło: PTA

http://news.astronet.pl/7615

E-ELT ? wizualizacja 39-metrowego teleskopu E-ELT, którego budowę ESO właśnie rozpoczyna. Instrument będzie gotowy na początku przyszłej dekady i stanie się największym okiem świata na niebo. Źródło: ESO/L. Calçada.

Dodał: Krzysztof Czart

Źródło: ESO

post-31-0-00800300-1434609342_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gromada kulista w trakcie powstawania

Astronomom udało się przy pomocy sieci radioteleskopów ALMA odkryć coś, co może być pierwszym znanym nam przykładem powstającej gromady kulistej: niezwykle masywny, ekstremalnie gęsty, a przy tym wciąż pozbawiony gwiazd obłok molekularny.

Gromady kuliste - zgrupowania setek tysięcy, a nawet milionów gwiazd ciasno powiązanych grawitacyjnie - należą do najstarszych obiektów we Wszechświecie. Choć możemy znaleźć ich wiele w naszej galaktyce i poza nią, nowopowstałe są rzadkością.

"Ten niezwykły obiekt wygląda jakby był wyciągnięty wprost z bardzo wczesnego Wszechświata" - powiedział Kelsey Johnson z Uniwersytetu Wirginia. - "Odkrycie czegoś, co ma właściwości gromady kulistej, ale nie zaczęło jeszcze wytwarzać gwiazd, jest jak znalezienie jaja dinozaura, z którego zaraz coś się wykluje".

"Petarda" - bo tak żartobliwie obiekt nazywają naukowcy - znajduje się ok. 50 milionów lat świetlnych od Ziemi, pomiędzy słynną parą galaktyk (NGC 4038 oraz NGC 4039) znaną jako galaktyki Czułki. Siły pływowe wywołane zderzeniem obu galaktyk powodują powstawanie gwiazd na ogromną skalę, często w środku gęstych obłoków. Co jednak wyróżnia Petardę spośród nich, to jej nadzwyczajna masa, stosunkowo niewielki rozmiar oraz brak jakichkolwiek gwiazd w środku.

Wszelkie inne gromady kuliste zaobserwowane do dzisiejszego dnia są już wypełnione gwiazdami. Ciepło i promieniowanie pochodzące z tych gwiazd zmieniło znacznie otaczającą ich przestrzeń uniemożliwiając zbadanie ich zimnego i spokojnego początku. Odkrycie tego obiektu daje zatem naukowcom po raz pierwszy wgląd w warunki, które mogły dać początek wielu, o ile nie wszystkim gromadom kulistym.

 

Większość gromad kulistych uformowała się ok. 12 miliardów lat temu, mniej więcej wtedy gdy powstały pierwsze galaktyki. Każda z nich posiada setki tysięcy gwiazd II populacji - gwiazd z zadziwiająco niskim stężeniem ciężkich pierwiastków, co wskazuje na to, że zostały utworzone bardzo wcześnie w historii Wszechświata. Nasza galaktyka posiada co najmniej 150 takich gromad, choć niewykluczone że w przyszłości zostaną odkryte kolejne.

 

W przestrzeni Wszechświata gromady gwiazd o różnych wielkościach formują się po dziś dzień. Całkiem możliwe, że największe i najgęstsze z nich mogą stać się w przyszłości gromadami kulistymi. Astronomowie uważają, że zaobserwowany obiekt, mający masę 50 milionów Słońc, jest wystarczająco gęsty żeby być jednym z tych "szczęściarzy".

 

Kolejne obserwacje przy pomocy interferometru ALMA mogą dostarczyć nam kolejnych przykładów tego typu obłoków w Czułkach i innych zderzających się galaktykach, rzucając światło na pochodzenie tych starych obiektów i ich rolę w formowaniu się galaktyk.

http://news.astronet.pl/7616

Gęste obłoki molekularne w Czułkach. Okrągły żółty obiekt blisko centrum może być pierwszym znanym nam przykładem powstającej gromady kulistej.

 

Dodał: Krzysztof Kapuściński

 

Źródło: NRAO

Położenie Petardy w Czułkach.

Dodał: Krzysztof Kapuściński

Źródło: NRAO

 

post-31-0-82488000-1434609610_thumb.jpg

post-31-0-25404300-1434609619_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naukowcy biorą Słońce pod lupę

Naukowcy już wkrótce będą mogli obejrzeć Słońce z tak bliskiej odległości, jak nigdy dotąd. Umożliwi to sonda Solar Orbiter, której zadaniem będzie m.in. badanie rozbłysków na Słońcu. Znajdzie się na niej teleskop STIX zbudowany m.in. w Centrum Badań Kosmicznych PAN.

"Solar Orbiter to jedna ze sztandarowych misji Europejskiej Agencji Kosmicznej i właściwie jedyna, której celem będzie badanie Słońca i rozległej atmosfery słonecznej. Po raz pierwszy będzie można obejrzeć Słońce z tak niewielkiej odległości, mniejszej niż 1/3 dystansu od Ziemi do Słońca, czyli około 42 mln km" - wyjaśnia PAP prof. Janusz Sylwester z wrocławskiego Zakładu Fizyki Słońca Centrum Badań Kosmicznych PAN.

 

Misja - jeśli się powiedzie - pomoże naukowcom zrozumieć zachodzące na Słońcu procesy, które są związane z nagrzewaniem korony słonecznej czy powstawaniem wiatru słonecznego.

 

Badanie z bliskiej odległości tego, co się dzieje na Słońcu - podkreśla badacz - ma też znaczenie praktyczne i pozwoli przewidywać to, co dzieje się w otoczeniu Ziemi, np. przejścia wyrzutów plazmowych z korony słonecznej związane z rozbłyskami. "Rozbłyski to najbardziej energetyczne zjawiska w całym Układzie Słonecznym. Energia wydzielana podczas pojedynczego zjawiska jest równoważna eksplozji milionów bomb jądrowych jednocześnie. Przejścia wyrzutów plazmowych są źródłem silnych burz magnetycznych na Ziemi, a te mogą stanowić poważne zagrożenie dla funkcjonowania naszej cywilizacji. Na szczęście rozbłyski są od nas dość daleko i do tej pory nie wpływały znacząco na to, co się dzieje na Ziemi, pomijając awarię sieci energetycznej w kanadyjskiej prowincji Quebec w 1989 r. Jednak coraz bardziej opieramy się na nowoczesnej łączności, a ta jest zaburzana przez występowanie rozbłysków" - mówi prof. Sylwester.

 

Sonda umożliwi też znacznie lepsze obserwacje obszarów biegunowych na Słońcu, które z Ziemi są słabo widoczne i dlatego do tej pory słabo zbadane. "Sonda pozwoli też badać skład chemiczny wiatru słonecznego i zrozumieć, co jest źródłem tzw. wolnego wiatru słonecznego. Tego jeszcze nie wiemy" - opisuje ekspert.

 

W pobliżu Słońca sonda będzie przebywała tylko kilkanaście dni, co około pół roku, poruszając się wtedy wewnątrz orbity Merkurego. Znajdzie się na niej około 10 różnych przyrządów badawczych np. detektor umożliwiający wykrywanie naładowanych cząstek elementarnych; magnetometr dokonujący pomiarów pola magnetycznego w plazmie; analizator fal radiowych i plazmowych.

 

Sześć przyrządów będzie służyło do badania tego, co dzieje się bezpośrednio na powierzchni Słońca. Wśród nich znajduje się teleskop STIX, w którego budowę zaangażowani są naukowcy z Centrum Badań Kosmicznych PAN z Warszawy i Wrocławia.

 

"To rodzaj teleskopu rentgenowskiego, który będzie rejestrował jak wyglądają rozbłyski na Słońcu. Podczas takiego rozbłysku cząstki przyspieszane są do olbrzymiej energii i współdziałają z plazmą Słońca, emitując promieniowanie rentgenowskie. Nasz przyrząd będzie obserwował rozkład promieniowania na powierzchni Słońca. Później - podczas analizy matematycznej sygnału, już na Ziemi - stworzymy obraz tego, w jaki sposób zmienia się ono z czasem. Cały proces można porównać do tworzenia obrazu za pomocą tomografii komputerowej, która pozwala na odtworzenie obrazu tego, co znajduje się w organizmie człowieka" - tłumaczy prof. Sylwester.

 

Budowany we współpracy z naukowcami szwajcarskimi teleskop STIX to znaczący wkład Polaków w misję Solar Orbiter. Polski wkład naukowo-techniczny to około 30-40 proc. wartości projektu. "Już w 2007 roku otrzymaliśmy zaproszenie do udziału w tej misji. Nasz udział rósł z czasem, kiedy okazało się, że tak dobrze potrafimy wykonywać zadania związane z budową i oprogramowaniem przyrządu STIX, że dodawano nam kolejne. Teraz jest ich dwa razy więcej niż początkowo przypuszczaliśmy" - tłumaczy rozmówca PAP.

 

Bliska odległość od Słońca to jednak dla pracujących nad sondą inżynierów niemałe wyzwanie. "Ekran termiczny, który ochrania przyrządy musi wytrzymać temperatury sięgające kilkuset stopni. Całą tę energię trzeba wypromieniować, bo inaczej wszystkie układy sondy uległyby zniszczeniu. Z tego powodu jest to chyba najtrudniejsza misja kosmiczna" - podkreśla rozmówca PAP.

 

Start planowany początkowo na 2017 rok przełożono na październik 2018 roku. "Misja wykorzystuje położenie planet w czasie i przestrzeni, dlatego nie można jej zainicjować w dowolnym momencie, tylko podczas określonych okien startowych. Pierwsze dane techniczne dotyczące powodzenia startu, stanu poszczególnych przyrządów będą dostępne niedługo po starcie. Dolot do Słońca będzie jednak dość skomplikowany i zajmie 2-2,5 roku. Dopiero po 3,5 roku od startu misja osiągnie punkt najbardziej zbliżony do Słońca" - tłumaczy prof. Sylwester.

 

PAP - Nauka w Polsce, Ewelina Krajczyńska

 

ekr/ agt/

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405462,naukowcy-biora-slonce-pod-lupe.html

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zważyli czarną dziurę

Każda odpowiednio duża galaktyka ma w swym centrum potężną czarną dziurę. Masa tego olbrzyma może sięgać milionów miliardów mas Słońca, nie zawsze da się ją jednak w miarę precyzyjnie wyznaczyć. Szczególnie trudne są pomiary w przypadku galaktyk spiralnych i tak zwanych galaktyk spiralnych z poprzeczką. Astronomowie, korzystający z sieci radioteleskopów ALMA pokazali nowy sposób, jak można to zrobić i wyznaczyli masę czarnej dziury w galaktyce NGC 1097. Piszą o tym na łamach "Astrophysical Journal".

 

Galaktyka spiralna z poprzeczką NGC 1097 leży w gwiazdozbiorze Pieca, około 45 milionów lat świetlnych od Ziemi. Badania przeprowadzone z pomocą należącej do Europejskiego Obserwatorium Południowego sieci ALMA (Atacama Large Millimeter/submillimeter Array) wskazały, że czarna dziura w jej centrum ma masę 140 milionów razy większą od Słońca. W porównaniu z czarną dziurą w centrum naszej Drogi Mlecznej, o masie zaledwie kilka milionów razy większej od masy Słońca, to prawdziwy olbrzym.

Zespół badaczy pod kierunkiem Kyoko Onishi z instytutu SOKENDAI w Japonii precyzyjnie policzył rozkład i prędkości dwóch cząsteczek - cyjanowodoru (HCN) i formylu (HCO+) w rejonie centrum galaktyki. Wyniki pomiarów ALMA dopasowywano potem do modeli matematycznych dla różnych mas czarnej dziury. Najlepszą zgodność wyników otrzymano przy masie równej 140 milionom mas Słońca.

Najnowsze obserwacje pokazują, że związek między masą supermasywnych czarnych dziur, a właściwościami ich macierzystych galaktyk zależy od rodzaju galaktyki, dlatego istotne jest znalezienie nowych, precyzyjnych metod ich oceny dla różnego typu obiektów - podkreśla Kyoko Onishi.

 

Dotychczas stosowane są rozmaite metody. W przypadku Drogi Mlecznej z pomocą potężnych teleskopów obserwuje się ruch gwiazd okrążających jej jądro, dla odległych galaktyk nie można tego jednak zrobić, bo nie zapewniają koniecznej w tym przypadku rozdzielczości. Zamiast gwiazd można śledzić ruch megamaserów, gigantycznych obiektów, będących źródłem silnego promieniowania radiowego, ale jest ich stosunkowo niewiele. Astronomowie badają też ruch zjonizowanego gazu w centrum galaktyki, ale to pozwala badać masę czarnych dziur w galaktykach eliptycznych.

 

Odkrycie nowej metody pomoże nie tylko w ocenie masy czarnych dziur w wielu kolejnych galaktykach, ale posłuży też weryfikacji niektórych teoretycznych przewidywań. Można oczekiwać, że z pomocą ALMA uda się doprecyzować teorie opisujące zależności między galaktykami i czarnymi dziurami, kryjącymi się w ich wnętrzu.

http://www.rmf24.pl/nauka/news-zwazyli-czarna-dziure,nId,1838210

Dane ALMA nałożone na obraz galaktyki z teleskopu Hubble'a

/ALMA (NRAO/ESO/NAOJ), K. Onishi; NASA/ESA Hubble Space Telescope, E. Sturdivant; NRAO/AUI/NSF /

 

Na czerwono oznaczono gaz, który od nas ucieka, na fioletowo ten, który się do nas zbliża

/ALMA (ESO/NAOJ/NRAO), K. Onishi (SOKENDAI), NASA/ESA Hubble Space Telescope /

 

post-31-0-59983200-1434728630_thumb.jpg

post-31-0-72103800-1434728639_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy jesteśmy sami we Wszechświecie? Na Europie może znajdować się odpowiedź

Badania dowodzą, że najbardziej obiecującym miejscem do zamieszkania jest Europa. I nie chodzi tu o kontynent, lecz o jeden z księżyców Jowisza o tej samej nazwie. Nowa misja NASA ma pomóc odpowiedzieć na pytanie o to, czy poza Ziemią istnieje życie w Układzie Słonecznym.

Największe prawdopodobieństwo znalezienia śladów życia w Układzie Słonecznym istnieje na jednym z wielu księżyców Jowisza - Europie. Nowa misja NASA polegać będzie na zbadaniu jego potencjału i pogłębieniu naszej - na razie jedynie poglądowej - wiedzy. Szczegółowe badania Europy mają za zadanie wykazać, czy znajdują się tam warunki odpowiednie do zamieszkania.

Kolejny etap badań

W środowym (17.06) ogłoszeniu NASA poinformowała, że ostateczny plan misji został dopięty na ostatni guzik i właśnie rozpoczyna się kolejny etap badań.

- To wielki dzień dla nauki - powiedział Joan Salute z NASA. - Jesteśmy podekscytowani pierwszym kamieniem milowym podczas misji, która ostatecznie wyjaśni, czy Europa jest zamieszkiwana przez żywe organizmy.

- Robimy znaczący krok od koncepcji do misji. Naszym zadaniem jest znalezienie życia poza Ziemią - powiedział John Grunsfeld z NASA. - Obserwacje Europy w ciągu ostatnich dwóch dekad dostarczyły nam zachęcających wskazówek. Nadszedł czas by szukać odpowiedzi na najważniejsze dla ludzkości pytanie - dodał.

Ogromny ocean

W latach 90 przeprowadzono misję dotyczącą Jowisza, dostarczając mocnych dowodów, że ten satelita o ziemskich rozmiarach kryje pod zamarzniętą powierzchnią ocean. Możliwe nawet, że mieści dwa razy większą ilość wody niż nasza Błękitna Planeta.

Ze swoją obfitością słonej wody, skalistym dnem oceanicznym, a także rozpraszaną w postaci ciepła energią obrotową, może zapewniać warunki potrzebne do wspierania życia prostych organizmów.

Podróż na orbicie

Zgodnie z planem statek kosmiczny wystartuje w 2020 roku i dotrze do odległej orbity planetarnej po kilkuletniej podróży. Jedno okrążenie planety będzie trwało dwa tygodnie, dostarczając wiele okazji do bliskich spotkań z Europą.

Plan misji zawiera 45 przelotów, podczas których statek kosmiczny zdobędzie wysokiej rozdzielczości obrazy powierzchni księżyca Jowisza. Mają one pozwolić naukowcom poznać skład i strukturę wnętrza Europy oraz jej lodowej skorupy.

Zarządzanie projektem zostało przypisane Laboratorium Napędu Odrzutowego (JPL) w Kaliforni.

Wyjątkowy satelita

Europa należy do czterech największych satelitów planety - nazywanych galileuszowymi. Trzy z nich zostały odkryte właśnie przez Galileusza. Dziś noszą one imiona kochanek i kochanka Zeusa (w mitologii rzymskiej Jupitera, czyli Jowisza): Io, Europy, Ganimedesa i Kallisto.

Odkrycie ciał niebieskich krążących wokół Jowisza miało ogromne znaczenie dla nauki. Wspierało bowiem heliocentryczną teorię Kopernika, dowodząc, że nie wszystkie obiekty w Kosmosie kręcą się wokół Ziemi.

Zdjęcie przedstawia 12-klatkową mozaikę będącą najwyższej jakości obrazem Europy od strony Jowisza. Dane zostały zebrane w listopadzie 1999 dzięki zakończonej w 2003 roku misji Galileo.

Źródło: NASA

Autor: ab/kka

http://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje-pogoda/nauka,2191/czy-jestesmy-sami-we-wszechswiecie-na-europie-moze-znajdowac-sie-odpowiedz,171997,1,0.html

Jeden z księżyców Jowisza, Europa

post-31-0-39632500-1434728781_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Złączenie Księżyca, Wenus i Jowisza

Wieczorem 20 czerwca na zachodnim niebie ujrzymy piękny widok 3 ciał niebieskich tworzących figurę trójkąta. Wierzchołkami tej figury staną się Księżyc, Jowisz oraz Wenus. Będzie to preludium nadchodzących wydarzeń ostatniego dnia miesiąca i 1 lipca, gdy wspomniane planety złączą się na niesamowicie małą odległość. O tym w osobnym artykule już wkrótce.

Aby podziwiać złączenie, nie musimy posiadać żadnych przyrządów optycznych. Wystarczy spojrzeć w stronę zachodniego horyzontu po zachodzie Słońca, jak tylko niebo zacznie ciemnieć. Zjawisko możemy obserwować do około 22:30.

 

http://niebozaoknem.pl/2015/06/18/zlaczenie-ksiezyca-wenus-i-jowisza/

 

post-31-0-30960500-1434730069_thumb.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na Wenus są aktywne wulkany

 

Wenus, nasza sąsiadka w Układzie Słonecznym jest aktywna wulkanicznie. Międzynarodowy zespół naukowców znalazł na to kolejne dowody przeszukując dane zebrane przez sondę Venus Express, wysłaną przez Europejską Agencję Kosmiczną. Jak pisze w najnowszym numerze czasopismo "Geophysical Research Letters" wskazują one na istnienie na powierzchni planety aktywnych strumieni wulkanicznej lawy.

Pokazaliśmy mocne dowody na to, że Wenus jest wciąż aktywna wulkanicznie - mówi współautor pracy, geolog James W. Head z Brown University. To istotne odkrycie, które powinno pomóc nam zrozumieć ewolucję planet podobnych do Ziemi - dodaje.

Oznaki aktywności wulkanicznej znaleziono na zdjęciach termicznych wykonanych przez Venus Monitoring Camera. Dane pokazały gwałtowne zmiany temperatury, rzędu setek stopni Celsjusza, na powierzchni od jednego do 200 kilometrów kwadratowych. To wskazuje na pojawienie się tam strumieni lawy.

Gęsta atmosfera Wenus utrudnia obserwacje powierzchni, ale badania z pomocą radaru pokazały już wiele lat temu i wulkany i ślady dawnych erupcji. Długo nie było jednak jasne, czy owe wulkany są nadal aktywne. Sonda Venus Express, która w ubiegłym roku zakończyła swe ośmioletnie badania planety przeprowadziła cały szereg obserwacji.

 

W 2010 roku opublikowano informacje, o tym, że promieniowanie podczerwone z trzech wulkanicznych rejonów różni się od tego, które emitują otaczające je tereny. W 2012 roku poinformowaniu o podniesieniu się w atmosferze planety w latach 2006-07 poziomu dwutlenku siarki. Poziom ten opadał potem przez pięć lat. Co prawda takie zjawisko można było tłumaczyć zmiennością wiatrów wiejących w atmosferze Wenus, ale znacznie atrakcyjniejsza była hipoteza wiążąca ten efekt z niedawną aktywnością wulkaniczną.

 

Obecnie opublikowane wyniki wskazują na znaczne różnice temperatury niektórych punktów powierzchni dostrzegalne dosłownie z dnia na dzień. To najlepszy dotąd argument za tym, ze wulkany wybuchają tam nadal. Te "gorące punkty" dostrzeżono w rejonie uskoku Ganiki Chasma blisko znanych wulkanów Ozza Mons i Maat Mons. Pojawienie się tam  strumieni lawy łatwo dałoby się wyjaśnić.

Najnowsze obserwacje są już na granicy zdolności aparatury sondy i przy gęstych chmurach trudno było te efekty wykryć - mówi współautor pracy Wojciech Markiewicz z Max Planck Institute. Na szczęście kamera VMC była przewidziana do wykonywania systematycznych pomiarów i mieliśmy szczęście, że udało nam się te zmiany temperatury zauważyć - tłumaczy. W jednym z takich punktów temperatura sięgała na przykład 830 stopni Celsjusza, przy średniej otaczającego terenu na poziomie 480 stopni C.

Grzegorz Jasiński

 

http://www.rmf24.pl/nauka/news-na-wenus-sa-aktywne-wulkany,nId,1838729

 

Czy tak wygląda powierzchnia Wenus? To możliwe

/ESA - AOES Medialab /

 

Mapa rejonu Ozza Mons na powierzchni Wenus

/Ivanov/Head/Dickson/Brown University /

 

 

 

post-31-0-71065200-1434779179.jpg

post-31-0-46318300-1434779189.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.

© Robert Twarogal 2010-2024